Kiedy się budzę rano, zalewa słońce pokój
i wszystko, co mi bliskie, sypie iskierki wokół,
fala iluminacji pocięta żaluzjami
destyluje snop światła złotymi pyłkami,
i by się rozpoczęło, niezmiennie przeobraża
wczorajsze ranną porą,
z nowego kalendarza.
I budzę się na nowo, wraz z ranem jestem nowa
nie muszę nic ukrywać, niczego nigdzie chować,
złoto promieni świetlnych roznieca szklane oczy
tańczy srebrne lusterko, królik na sufit wskoczył,
blask rafinuje szklankę, wodę zamienia w kryształ,
cienie kładą z pokorą
czarne litery nazwiska.
I wszystko się objawia, jak Bogu świat stwarzaniem,
odchodzą nocą wody pamięci, lądy się rodzą ranem,
dziewicze wyspy hardzieją na twardej życia mapie,
a smoki ornamentów blakną na pluszowej kanapie,
nic mnie już nie trzyma, nie stoi na przeszkodzie,
świadectwa nie zabiorą,
bezradny jest cham i złodziej.