W moim regonie żadna biblioteka nie posiada tej książki wznowionej w 2009 roku przez Korporację Ha!art. Nie dotarłam też do egzemplarza z 1953 roku. Notkę piszę na podstawie wydania z 1975 żałując, że nie mogę tych wydań porównać, ponieważ nie znajduję w tej, co mam, antyklerykalizmu rzekomo wykorzystanego przez reżim stalinowski. Najprawdopodobniej na to nabrał się lewicowy Ha!art, decydując się na wznowienie. Być może autorka przed kolejnymi wydaniami wprowadzała jakieś zmiany.
Źle się dzieje, kiedy wywiad Piotra Mareckiego z Natalią Rolleczek umieszczony w najnowszym wydaniu – jak donoszą strony Ha!artu – poprzedza zmylenie, jakoby powieść zyskała sławę “polskich sióstr Magdalenek”.Irlandzki film Petera Mullana „Siostry Magdalenki” z 2002 o latach sześćdziesiątych został słusznie uznany za najbardziej antykatolicki film obnażający udokumentowane zbrodnie dokonane na dziewczętach więzionych w klasztorze, torturowanych, molestowanych seksualnie i zmuszanych do niewolniczej pracy ponad siły. Polski „Drewniany różaniec” w książce (tytuł dotyczy trzeciego opowiadania, ale wszystkie łączy ta sama bohaterka, alter ego autorki, Natalia), jak i oparty na nim film Ewy i Czesława Petelskich o tym samym tytule mówi nie o religii, nie o sadyzmie, ale o nędzy.
Poprzedzające „Drewniany różaniec” opowiadania („ Litość”, Klub młodych Polek”) wprowadzają wprawdzie czytelnika w problem ingerencji religii katolickiej w wychowanie panienek w latach dwudziestych ubiegłego wieku, ale za każdym razem jest to związane z upadkiem materialnym rodzin, z barkiem pracy, kryzysem ekonomicznym, po prostu z nędzą. Doskonałe obserwacje pisarki, portrety arystokratek oddających się dobroczynności, opisy zachowań służby dworu – jak słusznie napisała Kazimiera Szczuka – są dickensowskie. Niepojęte jest, jak taka książczyna mogła w latach terroru, kiedy nastąpił zalew tłumaczeń sowieckich produkcyjniaków, stanowić ideologiczny oręż. Niepojęte jest, jak tak zły film Petelskich mógł stanowić oręż w walce z kościołem w latach sześćdziesiątych!
Dzisiaj płacząc nad odwiecznie beznadziejnym losem sierot – Rolleczek pisze bardzo dobrze i przejmująco – można sobie zupełnie odpuścić sensacyjność politycznego kontekstu, wzmożonego tegorocznym filmem dokumentalnym „Tala od różańca” Sławomira Rogowskiego i Stanisława Zawiślińskiego. W końcu współczesne nam powieści jak „Bidul” Mariusza Maślanki, czy Michała Witkowskiego „Margot” są o wiele bardziej drastyczne i wskazują bez żadnych już zahamowań na źródła trwałych deformacji psychicznych wychowanków dzisiejszych domów dziecka.
Mnie po lekturze „Drewnianego różańca” najbardziej zastanowiło to, że oświata komunistyczna lat sześćdziesiątych tak dokładnie przejęła sposoby karania dzieci. Właśnie z przedwojennych klasztorów polskich, bo zdaje się, narzędzia w innych państwach były inne. Nas też przecież regularnie bito linijką już na dzień dobry od pierwszej klasy szkoły podstawowej. Rolleczek nic nie pisze o donosicielstwie, o skarżeniu, o tym wszystkim, czego być może za jej czasów po prostu nie było, a co przyniosła wojna i co było chlebem powszednim życia szkolnego po niej. Mimo wszystko mała społeczność podopiecznych sióstr felicjanek zakopiańskiego sierocińca to przecież solidarność, wzajemne wspieranie się w biedzie, współczucie i trwałe, szlachetne więzi szczerych, dziecięcych uczuć. Ciężka praca i głód ich nie zniszczyły, a ironiczny stosunek do religii jest o wiele bardziej wolnościowy, niż ten, jaki nastąpił po wojnie w polskich szkołach wskutek politycznej indoktrynacji.
Nie wiem, czy stalinowskie sierocińce wydały spośród swoich wychowanków chociaż jednego pisarza, który mógłby dzisiaj zaświadczyć, jak było naprawdę. Podejrzewam, że Rolleczek celowo złagodziła przeżycia z przedwojennego sierocińca. Z wywiadów dzisiejszych z pisarką dowiaduję się, że nie było tak źle.
Bo wychowanki irlandzkich magdalenek opowiadają, że było o wiele gorzej, niż pokazał to film.