Dziennik warszawski (6)

W Petersburgu wycieczki zwiedzające przeładowany ozdobami barokowy Pałac Zimowy zatrzymując się przed łóżkiem Katarzyny II zwanej Wielką są za każdym razem informowane przez przewodników, że tu właśnie spał faworyt carycy, Stanisław August Poniatowski. Ale całe szczęście król Polski nie nabawił się od niej, oprócz być może choroby wenerycznej, choroby złego smaku. Całe Łazienki są cudowne, Pałac na Wyspie jest lekki, swojski i wykwintny. Przechodząc drugim piętrem widać przez okno idealną symetrię parku, boski plan Merliniego i jakiś niesamowicie kojący klimat niskich sklepień. Nikt nie wie, co tam się działo za panowania Króla Stasia i jego bratanka, bo nawet wstawiona w kaplicy ponętna św. Maria Maddalena ot tak, na sztaludze, jest aranżacją dzisiejszą.   

Wystrój udostępnionych zwiedzającym zabytkowych pomieszczeń całkiem słusznie nie trzyma się żadnej chronologii historycznej, nie ma tu żadnego udawania, jest natomiast muzealna rzetelność i umiar. Ale mimo wszystko najdroższe są mi obrazy Bacciarellego, najbardziej przystające do tych pastelowych, sennych klimatów, które melancholią listopada i licealnym romantyzmem robią z wycieczki ucieczkę. Ucieczkę z rzeczywistości, dlatego też długo siedzę po wyjściu z Pałacu na Wyspie w amfiteatrze, jem kanapkę i słucham kaczek i pawi, nawołujących się z najbardziej z odległych wodnych zakątków.

W Starej Pomarańczarni, w Galerii Rzeźby Polskiej, bez wyjątku wspaniałej, najpiękniejszy August Zamoyski i jego kobiece akty, głównie chyba żony. Robert mówił jak rzeźbił moją głowę, że najważniejsze jest to, by w rzeźbie nic nie uciekało i by nie robiły się dziury. Tak jest u Zamoyskiego: jego marmur lub granit tajemnicza siła rozsadza od środka napompowując odnalezioną przez rzeźbiarza powierzchnię. Tak, jak obcięte ucho Van Gogha będzie zawsze dowodem na to, że schizofrenik może być skutecznym artystą, tak Zamoyski będzie na zawsze dowodem na to, że można z krańcowej awangardy wejść skutecznie na tory klasyki z perfekcyjnie opanowanym warsztatem…

W Starej Pomarańczarni Dominika Merliniego idąc oranżerią, nagle, jakby w sąsiednim pokoju natrafia się, Teatr Stanisławowski. Nie wiedziałam, że jest on tak elitarny, i tak wykwintny, i tak mały…
Całe szczęście, epoka stanisławowska nie cierpiała na gigantomanię. Łazienki są na miarę człowieka, który kocha życie i przeżycie. Dowodem na to jest to, że w przepięknych salach Pałacu Myślewickiego zamieszkał przed wojną Bolesław Wieniawa-Długoszowski, niekoronowany Król Życia. Długo stoję w jego narożnych pokojach z widokiem na park. Jakby stąd skoczył, z pewnością by się nie zabił…   

Tak wykąpana, z umytą duszą, mijam bramę Łazienek obok Belwederu i pytam dwóch nadchodzących zakonnic, jak iść do metra stacji „Politechnika”.  Na dworze już ciemno, w wagonie metra tłok, ale na całe szczęście nikt mi miejsca nie próbuje ustąpić.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2012, dziennik ciała. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *