Dziennik warszawski (3)

10 listopada 2012, sobota. Pierwszy raz jechałam metrem na wycieczce studenckiej w Tbilisi. Ale już po metrze paryskim, praskim, po berlińskiej kolejce w enerdówku zobaczyłam w telewizji, że kardynał Glemp inauguruje swoją jazdą otwarcie warszawskiego metra. Też chciałam się przejechać.
Miałam przechowane bilety z jazd metrem jak relikwie: labirynt, jako istnienie w świecie, którego metro było według mnie idealnym wyrazem, spełniał się we mnie, traktującej metro nie jako środek komunikacji, ale jako przeżycie.
Niestety, nasz dom podupadał coraz bardziej, walka o jakikolwiek kredyt skończyła się niepowodzeniem, zaczęły się też choroby i nic nie wskazywało na to, że kiedykolwiek jeszcze stać mnie będzie na wyjechanie z miasta zrytego kopalnianymi korytarzami, w którym wiadomo, metra nigdy nie zbudują. Wtedy właśnie zadzwonił Franek z Warszawy i – może wskutek alarmujących listów – jako jedyny w moim życiu plastyk pospieszył z pomocą: zaoferował nie rady, ale kilkudniową pracę w Warszawie za prawdziwe pieniądze.
I tak z Iwonką przy pohukiwaniach i przynagleniach Franka przyklejałyśmy wycinane z samoprzylepnej foli litery i logo „Unii Wolności” na kalkę, na płyty pilśniowe, na barwne tła jacka. Franek jeździł wycinać litery na komputerowy ploter, ale tylko te małe, bo koszt był ogromny, a nasze nożyczki pracowały równie szybko przez wszystkie doby.  Wybory zbliżały się nieuniknioną koleją upływających dni, Franek woził wykonane już rulony, banery i transparenty do zleceniodawcy, a my z Iwonką nieprzytomne ze zmęczenia wycinałyśmy dalej i przyklejały. Iwonka miała zapas wafli, nie było czasu na gotowanie, więc dopiero, jak zaczęła się cisza przedwyborcza, dom powrócił do normalności, ale ja już spieszyłam do własnego.
Jednak przed powrotem do domu chciałam pojechać nowo otwartym metrem do Łazienek, trochę ochłonąć i odpocząć w Warszawie. Kiedy kupiłam bilet i zeszłam po schodach w czeluść stacji „Politechnika”, nie było jeszcze żadnego pociągu, ale ludzie już stali zgromadzeni przy torach.  Nim do nich dołączyłam szukając na tablicy mojego kierunku, z mroku wyłonił się mężczyzna w ciemnoszarym, wełnianym płaszczu i kaszkiecie. Podszedł do mnie, wyjął służbową legitymację i zażądał pokazania biletu. Po obejrzeniu go powiedział, że nie posiadam osobnego biletu na plecak i że muszę zapłacić karę. Wymienił jakąś monstrualną sumę pochłaniającą mój zarobek u Franka. Rzeczywiście, miałam na plecach plecak, ale zupełnie pusty, jedynie ze szczoteczką do zębów i kanapkami na drogę od Iwonki.
– Jest przecież zupełnie pusty – powiedziałam zdziwiona. Jak może się to kwalifikować jako bagaż.
– Posiada stelaż. Wszystkie plecaki posiadające stelaż kwalifikują się jako bagaż – odpowiedział niewzruszony.
Faktycznie, mój niewielki plecak miał jednak stelaż, nie mieliśmy innego plecaka w domu i zabrałam taki, jaki był. Nie miałam pojęcia, że stelaż zadecyduje, że nie będę mogła nie tylko przejechać się warszawskim metrem, ale go też i znienawidzić. Ponieważ zaklinałam się, że przy sobie nie mama ani grosza, a zdumiona absurdalnym zarzutem zaczęłam podejrzewać, że kanar jest przebierańcem, a skoro jest fałszywy, to nic mi nie grozi, dałam się wylegitymować. Mężczyzna spisał moje personalia i powiedział, że jak kary nie zapłacę, spotkamy się w sądzie.
Kanar okazał się prawdziwy, za kilka dni przyszedł do domu list polecony. Ale ja jeszcze tego nie wiedziałam. Wstrząśnięta obrzydliwą gościnnością Warszawy odwróciłam się i wyszłam z powrotem schodami na powierzchnię. Spod politechniki poszłam do Łazienek na piechotę.
Widok parku Łazienek, chodzące pawie i międzynarodowy tłum turystów o wolnych, przejrzystych twarzach rozluźnił mnie i odblokował. Usiadłam na okrągłej ławie amfiteatru na Wyspie, wyciągnęłam z plecaka bułkę od Iwonki i wpatrując się w fosę jadłam i płakałam.   

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii dziennik ciała i oznaczony tagami , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na Dziennik warszawski (3)

  1. kanar pisze:

    i co, zapłaciła pani karę? Jak to się skończyło?

  2. Ewa pisze:

    a co, jest Pan po jego stronie? Solidarność zawodowa?
    Najprawdopodobniej zadecydowała zdolność pisania listów. Napisałam do Dyrekcji odwołanie, opisałam zdarzenie szczegółowo. Napisałam też do Iwonki pytając, czy wystąpiłaby jako świadek w sądzie i odpisała, że tak i że jeszcze Monika, która nas odwiedziła, też będzie zeznawać. Całe szczęście po jednym liście sprawę anulowano, bo to przecież czas nieprzyjemnie spędzony kolejnych osób… Mam te wszystkie listy. Nie nadają się na literaturę. I tak zabierają nam życie takie ciemne typy.
    Czytam na GW, że właśnie teraz demolują Warszawę i nie wiem, czy w końcu uda mi się tam pojechać. Jutro Łazienki nieczynne, jak i pozostałe darmowe Zamki zamknięte.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *