Dziennik warszawski(2)

7 listopada 2012, środa. Od roku – jak przeczytałam w Gazecie Wyborczej – przysługuje mi zniżka na jeden bilet kolejowy tam i z powrotem w wysokości 37%. Jeśli pojechałabym osobowym i przenocowała u Iwonki – bo muszę jeszcze odwiedzić grób Dominika Merliniego na Powązkach – koszt wycieczki do Łazienek Królewskich nie byłby duży. Ale zaraz po święcie Wszystkich Świętych, otwierający upragniony listopad, okazało się, że podane na stronach PKP organizacje emeryckie, władne wydać legitymację uprawniającą do przejazdu koleją ze zniżką są pozamykane, gdyż, jak wyjaśnia mi cierpliwie przez telefon portier z regionalnego oddziału Związku Emerytów i Rencistów, jest to zupełnie oczywiste: jest długi weekend i wszyscy wzięli urlopy. – I nie ma zastępstwa? – pytam z żalem, bo pogoda jest przepiękna, po krótkim śniegu liście jeszcze wiszą na drzewach, a jak oglądam obrazki na YouTube z Łazienek Królewskich, to właśnie te czerwone liście dodają Łazienkom wyrafinowania i smaku. Według Google Maps najbliższa mnie instytucja władna wydać mi legitymację to regionalny oddział NSZZ “Solidarność”, ale rano piszę i kiedy o dwunastej skończyłam, okazało się, że pani wydająca takie dokumenty, o tej właśnie godzinie pracę kończy, mimo iż na stronach jest napisane, że przyjmują petentów do 13.30. A więc w piątek się nie uda, o sobocie nie ma co marzyć, trzeba czekać do poniedziałku. W poniedziałek skoro świt stawiliśmy się z mężem do pięknie odnowionego gmachu NSZZ “Solidarność”, gdzie w przytulnym pokoiku starszej pani mającej wydać mi pozwolenie na podróżowanie raz w roku zniżkowym biletem po Polsce, odnaleźliśmy klimat sprzed trzydziestu lat: na ścianie pieczołowicie przypięte znaczki z napisem „solidarność” wszelkiego kroju, wielkości, o których istnieniu nawet nie wiedziałam, bo mam jeszcze przechowany tylko jeden, myślałam, że tylko taki obowiązywał wzór.
– To moja osobista kolekcja – skromnie, ale z nieukrywaną dumą wyznała miła pani.
– Jesteście pisowcami? – spytał mąż patrząc na prezydencką parę oprawioną w czarne ramki w trakcie, kiedy starsza pani spisywała z dowodu osobistego mój pesel. – Nie, nie, nie jesteśmy polityczni! Ale współpracujemy ze wszystkimi ugrupowaniami. Obok na ścianie wisiały dewocjonalia, plakaty i obrazy święte, portret JPII, kard. Wyszyńskiego, a na ladzie odgradzającej petenta od urzędnika leżała, teraz barwna i na dobrym papierze wydana związkowa bibuła. Po grzecznej zachęcie mąż wybrał pokaźną kupkę papieru z ochotą, szczególnie, że w jednej gazetce wykrył wywiad z ulubionym przez niego Bugajem. Porozmawialiśmy trochę z miłą panią o starych czasach, rozkleiliśmy się i rozrzewnili. Okazało się, że pięknie wyremontowany budynek jest za pieniądze zabrane „Solidarności” w czasie stanu wojennego, teraz oddane z przeznaczeniem jedynie na takie właśnie cele. – Jedziecie do Warszawy na 11 listopada? – spytałam mając na uwadze moją podróż. – Chcę właśnie jechać do Łazienek, ale nie wiem, kiedy, nie chciałabym na takie tłumy… A potem to pogoda może się całkiem załamać… – Nie, nie jedziemy, teraz przygotowujemy się do strajku tutaj – wyjaśniła miła pani. Wszystko zdawało się zmierzać nieuchronnie w jedynym możliwym kierunku: politycznym… Nie dało się dłużej udawać neutralności politycznej w tak jednoznacznej scenografii. Miła pani niczym nie zachęcona zagadnęła: – Do czego to podobne, aby nie było prezydenta na pogrzebie Kaczorowskiego! To skandal!
– Czy poszłaby Pani na pogrzeb, wiedząc, że zostanie tam pani wygwizdana, wytupana i wybuczona? – zapytał mąż. Miła pani się stropiła, widać było intensywną pracę umysłu, aby jednak dać odpór podobnej bezczelności i wypaliła z innej beczki:
– Ale, czy widział kto, by przy twarzy Walentynowicz był MĘSKI rękaw! – pani zawiesiła głos znacząco nie komentując dalej. – Ależ proszę Pani, tam była przecież ogólna miazga – tłumaczył mąż, lecz pani już się pogrążyła w swoich obowiązkowych pracach pisemnych. Jutro nie mogę jechać, mam długo oczekiwaną na zapisy w przychodni wizytę u dentysty. Nie mogę zrezygnować, bo jak ja u syna się pokażę z takim zębami. W Stanach zęby są najważniejsze. A polecę, skoro Obama wygrał. Syn powiedział, że jak nie wygra, to on opuszcza Amerykę.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2012, dziennik ciała i oznaczony tagami , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *