Jan Marais w swojej autobiografii pisze, że obecność Jeana Cocteau na planie filmu elektryzowała wszystkich:
(…)Pogwałca on nieświadomie wszelkie reguły techniki, wszystko rozumie, wszystko sobie przyswaja. Nic nie umyka jego pamięci; niektóre dekoracje poleca wykonać w ten sposób, żeby ściany domów stały się podłogą, a podłoga – ścianą: sprawiać to więc nam będzie dodatkowe kłopoty w poruszaniu się i wyglądać nader osobliwie. W dniu kiedyśmy to kręcili, w oczach członków ekipy technicznej widziałem zwątpienie, ale nazajutrz, podczas projekcji, wszystkim udzielił się ten sam entuzjazm.(…)”
[„Opowieści z mego życia” tłum Wojciech Gilewski]
W trzeciej, ostatniej części trylogii orfickiej, w „Testamencie Orfeusza” sam Jean Cocteau krąży w zaświatach dawno zmarły, ale pojawia się, zgodnie z zasadą, że Poeta tylko udaje, że umarł. Jest przewodnikiem w filmie, a zarazem jak w „Boskiej komedii” Dantego tym, który daje się prowadzić, jest kafkowskim K. poddanym wyższej jurysdykcji. Mimo, że zastrzelony, Poeta wraca na ziemię, jako człowiek z krwi i kości, to głównie film opowiada dzieje duszy, którą dla widza z mroku ciała wydobywa.
Film daje poczucie jedności i bezpieczeństwa, mimo, że to cały czas senny koszmar, nakazy i zakazy, kara i wina, śmierć i odrodzenie. To takie „Osiem i pół” Felliniego, ale przecież Cocteau był przed Fellinim i tak dalej – słowem, każdy proces twórczy prawdziwego artysty jest taki sam, utwór artystyczny to wciąż ten sam modyfikowany i barwiony osobowościami artystów utwór.
Cocteau powtarza motyw „Krwi poety” po doświadczeniu „Orfeusza” i rezygnuje z psychoanalizy na rzecz realizmu, prawdopodobieństwa zdarzeń przetworzonych poetycko i baśniowo. Dlatego nie dziwi i nie razi wychodzenie aktora z morza, z ogniska spopielonej fotografii, naturalność jest w tym, że labirynty jaźni to nic innego jak ścieżki i ogrody Lazurowego Wybrzeża. Kiedy na planie pojawiają się: Picasso, Jacqueline Roque (Jacqueline Picasso), Pierre Lifar, Luis Miguel Dominguín, Francoise Sagan, Charles Aznavour, Alice Sapritch, Cocteau skromnie tłumaczy, że to są jego przyjaciele, a nie popis znajomości.
Od powstania filmu minęło pół wieku. To jednak dużo, mimo, że czas filmowy sięga Rewolucji Francuskiej. Zmiany nastąpiły szybciej, coś w jedności krążących w zaświatach dusz zasłało brutalnie przerwane. Dzisiaj kultura masowa dokonała już podmiany jednostki na zbiorowość. Czy się da być tak wolnym artystycznie, jak rygorystycznie postuluje Jean Cocteau dysponując znajomymi z facebooka i portalem Liternet?
I oczywiście miejsce w którym tworzy przypominające antyczną Grecję też nie jest bez znaczenia…