Od miesiąca poetka Górnego Śląska, Ewa Bożena Kwiecień bulwersuje portal poetycki Liternet swoją kompromitującą twórczością. Czytam na Wikipedii o sukcesach poetyckich autorki trzech tomików poetyckich i oczom nie wierzę, że została dopuszczona, wsparta, namaszczona i wypromowana przez znanych mi od lat regionalnych animatorów (Macieja M. Szczawińskiego znawcę poezji Rafała Wojaczka), jak i przez miesięczniki (Śląsk). Czytam, że poetka piastuje ważne, decydenckie, kluczowe funkcje w wielu kulturalnych placówkach mojego regionu, zasiada w jury konkursów literackich i waży się decydować, kto jest poetą, a kto nim nie jest.
Nigdy nie napisałabym nic o tomiku „Czerwona cisza”, mamy wolność wypowiedzi i każdy sobie niech pisze jak chce i co chce, gdyby nie właśnie te przerażające dla następnych pokoleń mieszkających na Śląsku skutki przejęcia kultury przez prymitywne, barbarzyńskie jednostki nominowane w niepojęty sposób na artystów.
Recenzja tomiku „Czerwona cisza” wymagałaby szyderczego pióra, wyśmiania i wykpienia, czego niestety nie potrafię po lekturze tego i dwóch pozostałych tomików wypożyczonych z Biblioteki Śląskiej z siebie wykrzesać, ponieważ jestem bliska jedynie płaczu. Kicz zawsze mnie paraliżuje napawa mnie przerażeniem, tak jak napawał Hermanna Brocha, który dowodził, że przyzwolenie społeczne na kicz spowodowało drugą wojnę światową. Oczywiście, nikt nie zamierza walczyć z kiczem i Broch też tego nie sugerował. Chodzi tylko o to, by zła, kiczowata poezja nie zajmowała miejsca tej dobrej, by się nie panoszyła korzystając ze słabości dzisiejszych elit intelektualnych i nie wskakiwała na miejsca jej nieprzeznaczone.
Ewa Bożena Kwiecień na portalu Liternet prosi o rzeczową, konstruktywną ocenę prezentowanych tam wierszy. Otrzymała tam mnóstwo trafnych, rzeczowych i wnikliwych komentarzy, z którymi się zgadzam i nie chcę zawartych w nich cennych uwag tu powielać.
Ogólnie, wiersze w tym jak i w dwóch pozostałych tomikach, które trzymam w ręku, jak i te utwory opublikowane w Sieci – które niestety też zostaną, jak grozi poetka, uwiecznione w książkach infekując biblioteki mojego regionu już niedługo, na dniach – to teksty, które napisałaby, podejrzewam, każda kobieta polska, bez względu na wiek i wykształcenie. Nie czyni tego pewnie z czystej niewiedzy, że jest poetką. Jak się dowiedziała o tym, że jest poetką Ewa Bożena Kwiecień? No właśnie, jak widać na tym przykładzie w Polsce nic prostszego, jak tylko poetę mianować. Bo przecież, czytając wiersze Ewy Bożeny Kwiecień, jest zupełnie obojętne, kto je napisał, skoro z prawdziwą poezją nigdy nie miały i nie będą mieć nic wspólnego.
http://ewa-bozena-kwiecien.liternet.pl/
Biogram przepisany z okładki tomiku „Czerwona cisza” wydanej w roku 2004:
Ewa Bożena Kwiecień
Mieszka w Będzinie. Poetka i eseistka. Autorka tomików wierszy „Czarno – białe obrazy”, „Imię matki”, „Takie sobie bajeczki dla syneczka i córeczki”. Założycielka i gospodyni Dyskusyjnego Literackiego Klubu „Parnas” w Dąbrowie Górniczej. Członkini Górnośląskiego Towarzystwa Literackiego w Katowicach, grupy „Boom” Będzińskiego Fanklubu Poetyckiego, Klubu Dobrej Książki przy Bibliotece Śląskiej.
Od wielu lat jest także członkinią Stowarzyszenia Twórców Kultury Zagłębia Dąbrowskiego, gdzie pełni funkcję kierownika literackiego, a także Towarzystwa Przyjaciół Będzina. Animatorka kultury w Zagłębiu i na Śląsku. Wiersze poetki publikowały periodyki: „Śląsk”, bydgoski „Akant”, łódzki „Ex Libry 43 bis”, kielecka „Radostowa”, wrocławskie „Obrzeża”, tygodniki: „Niedziela”, „Gość Niedzielny” i krakowski „Dziennik Polski” oraz emitowały „Poczta Poetycka” Radia Katowice i „Podróże Poetyckie” Radia Łódź. Często gościła na łamach prasy samorządowej: „Aktualności Będzińskie”, będzińska „Kasztelanka”, sosnowiecki „Kurier Literacki”, „Przegląd Dąbrowski” i lokalnej: „Trybuna Śląska”, „Dziennik Zachodni”, „Wiadomości Zagłębia”, „Puls Zagłębia”, ponadto często wiersze i prozę E. B. Kwiecień drukowały antologie i almanachy pokonkursowe.
Jest laureatką wielu prestiżowych nagród i wyróżnień w międzynarodowych i ogólnopolskich konkursach literackich w dziedzinie poezji i prozy. Jest ich kilkadziesiąt! „Złote, Srebrne i Brązowe Liście Bukowe”, „Liście Dębowe”, „Herby Grodu…”, „Złote Pióra…”, „Laury Lata…”, „Wiosny…”, konkursy im. Hłaski, Snopkiewicz, Hopaka, Staffa, Broniewskiego, a były wszak jeszcze obfitujące w nagrody „Sejmiki…”, „Spotkania…”, „Nominacje…”.
Laureatka Nagrody Miasta Będzina w dziedzinie twórczości artystycznej, upowszechniania i ochrony kultury za rok 2002. Jurora w wielu konkursach literackich. Przed przyszłymi; skrupulatnymi biografami poetki rozciąga się piękne pole do działania!
Zapoznałem się z omawianym materiałem. Osoba ta zamieszcza swoje rzeczy w sieci wszędzie gdzie się da, więc nie ma potrzeby pożyczania w bibliotece. To twórczość rzeczywiście zdumiewająca, ale jak piszesz, nie ma wielkiego sensu się pastwić, bo to reklama mimo wszystko.
Tu jedynie zastanawia tryb w jakim tego typu twórczość wchodzi do tzw. “skarbnicy narodowej literatury”, czyli do bibliotek. Sprawdziłem te największej rangi, czyli BN i UJ i tam, ku mojemu zdumieniu Ewa Bożena Kwiecień również jest ze swoimi 3 pozycjami. W związku z tym zainteresowałem się w jaki sposób unieśmiertelnia się taką szmirę. Ludzi o podobnym talencie jest zatrzęsienie co pokazują portale poetyckie, one (osoby) także marzą o nieśmiertelności, ale biblioteki mają z pewnością jakieś zabezpieczenia i filtry i zasady, skutecznie chroniące przed naporem falsyfikatów. Postanowiłem to sprawdzić.
Na stronach BN natknąłem się na załącznik ministerialny dotyczący kryteriów i zasad rozdziału dotacji na zakup książek przez biblioteki. Punkt 2/f stanowi:
W ramach dotacji biblioteki mogą nabywać każdą publikację, która ukazała się drukiem lub na innym nośniku (książki mówione, pisane alfabetem Braille’a, książki elektroniczne, wydawnictwa multimedialne, wydawnictwa nutowe i kartograficzne), dostępną na rynku księgarskim, niezależnie, czy jest to pierwsze wydanie czy wznowienie, a także niezależnie od roku wydania. Ze środków dotacji nie można kupować czasopism, programów i gier komputerowych, filmów i nagrań muzycznych, dokumentów ikonograficznych, kolekcji historycznych pozyskiwanych od osób prywatnych lub z innych instytucji, a także książek i innych dokumentów dostępnych na rynku antykwarycznym.
Pozostało jedynie sprawdzić czy inkryminowane tomiki są na rynku księgarskim czy nie. Otóż nie znalazłem ani jednej pozycji do kupienia na rynku księgarskim, bo Allegro, gdzie osoba prywatna Kwiecień te tomiki sprzedaje się nie liczy. A więc jest otwarte pytanie: jak książki Kwiecień przedostały się do bibliotek?
Jeśli rzeczywiście książki Kwiecień nie było na rynku księgarskim, to mamy do czynienia z jakimś cwanym przekrętem.
Bardzo się ucieszyłam Robercie Twoim komentarzem, tym, że poświęciłeś czas i energię na wyśledzenie mechanizmów niszczenia polskiej kultury na naszych oczach, przy niemal żadnym sprzeciwie (chwała użytkownikom liternetu). Mnie też zastanowiło to, że autorka tomików w katalogu Biblioteki Śląskiej występuje jako wydawca książki. Być może, że precedens i złamanie regulaminu może nastąpić, jeśli mamy do czynienia z wybitnym zjawiskiem artystycznym wymagającym specjalnej ochrony. Zaraz dam skan ostatniej strony tomiku, gdzie wyszczególnione jest artystyczne CV Ewy Bożeny Kwiecień. Nie można tu winić autorki, jedynie instytucje. Bo np. Jeana Cocteau dzieł w bibliotece, oprócz jednej marginalnej książki, nie ma.
I tak działa wypieranie dobrego złym. Jedynym możliwym wytłumaczeniem jest to, że Biblioteka Śląska uznała twórczość Ewy Bożeny Kwiecień za o wiele bardziej wartościową, niż największego artysty XX wieku, Jeana Cocteau.
Nie wiem czy biblioteki świadomie złamały regulamin. Musiała być “podkładka”, jakiś “papier” wymagany przez bibliotekę, bo chyba nie można mówić o kumotrze Szyszkowniku na taką skalę. Można mówić o wpływach, o lobbowaniu, bo oprócz warunków formalnych (obecność na rynku księgarskim) są jakieś osobiste preferencje (ludzi danej biblioteki) zakupu takich, a nie innych książek. Np. świetnej książki Vargi “Trociny” BN, Śląska i inne podobnej rangi, oraz miejskie nie zakupiły w dalszym ciągu. I być może takie wpływy były, ale to, jak się zdaje, jeszcze nic zdrożnego. Jednak wymogiem zasadniczym i niezbędnym aby zagnieździć się na półkach bibliotek jest “papier” potwierdzający obecność na rynku wydawniczym. A tu takiego potwierdzenia znaleźć nie można. Z pewnością jednak nie ma możliwości łamania regulaminu dla zjawisk wybitnych artystycznie. Ale doceniam ironię i dowcip tej uwagi.
Żeby się przekonać jak funkcjonuje system biblioteczny należy powtórzyć drogę Kwiecień i zobaczyć w którym momencie napotka się trudności. Z pewnością trudnością nie jest wysmażenie tomiku poetyckiego, nie jest również jego wydanie. Tak jak Kwiecień, można to zrobić samemu. Nie jest problemem również druk, można nie wychodząc z domu przesłać online na ksiazka.pl a przyślą do domu gotowe, (skolko ugodno) książki za stosunkowo niewielką opłatą. Może się zdecyduję na taki performace na użytek tego bloga i to opiszę. Utwory mam. Znane są wypadki nielegalnego zawieszania obrazów w muzeach, “podwieszania” się pod cudzą wystawę. Chyba robione dla jaj i kpiny, bo takie akcje są szybko demaskowane. Nie wiadomo jaka jest skala podobnego zjawiska w literaturze i jak odkryć kto w bibliotekach jest bezprawnie, nielegalnie?
tak, masz rację, nie ma mowy tutaj o jakimś przypadku, książki już nie są nowe, naliczyłam według katalogu przy trzech tytułach aż dziewięć egzemplarzy autora o nazwisku Ewa Bożena Kwiecień. Krzysztof Varga z pewnością dotrze, może jeszcze nie ma, wydawca nie nadsyła, by książkę kupowano. Ale z Cocteau to sprawa zupełnie przegrana: „Orfeusz” z 1935 roku dostępny tylko na miejscu i „Opium : dziennik kuracji odwykowej” wydany dwadzieścia lat temu. To wszystko co ma biblioteka po polsku. Nawet polska Wikipedia nie wymienia jego powieści, pism krytycznych, jego biografii, a jest tego mnóstwo na całym świecie. Następne pokolenia będą się inspirować poezją Ewy Bożeny Kwiecień, do tego to zmierza, widać jak na dłoni. Tutaj podobno dzieci i po urodzeniu dostawałaby młotkiem po głowie, by mięso kopalniane w tym regionie było zawsze w dostatecznej ilości. Po likwidacji kopalń dostają po głowie poezją Ewy Bożeny Kwiecień, ale w jakim celu, to na razie tajemnica.
Och, Pani Ewo
Bardzo przepraszam, że wpisuję tu na Pani blogu komentarz, mimo iż jestem tu “persona non grata”, ale musiałem, w tej jednej wyjątkowej sprawie musiałem to uczynić, narażając się na Pani gniew. Ale wzywa mnie tu obowiązek, aby wyrazić swój ból.
Bo jak zapewne Pani doskonale już wie, akurat niedawno miałem dramatyczną scysję z Panią Ewą B. Kwiecień. Doszło do niej w sobotę na portalu liternet. Wcześnie, proszę mi wierzyć nie znałem tej Pani, może gdzie mi mignęło jej nazwisko, ale tylko mignęło, bo jakoś nie miałem czasu bliżej się przyjrzeć, kim ta Pani jest i jak pisze. Od lat mieszkam Śląsku, ale też o p. Kwiecień nie słyszałem. Ośrodek gliwicki zatem tej Pani nie promował (czyli te tuzy, które promowały chociażby Siwczyka i Podgórnik), ani chyba nawet nigdy nie gościł.
Cała scysja jest na liternecie, poszło oczywiście o to, że przeczytałem gniota, więc nagle dałem ujście swemu rozczarowaniu, nazywając jego autorkę grafomanką i wtórną analfabetką. Tą autorką okazała rzeczona p. Kwiecień. Dalszy etap tej kłótni zapewne Pani już też zna – p. Kwiecień zażądała ode mnie publicznych przeprosin, wyjaśniając że jest sędzią Sądu w Katowicach i za 3 dni tam mnie pozwie za obrazę. No cóż, ugiąłem się, przeprosiłem, wyjaśniłem powody swojej nagłej agresji. I generalnie jest już po sprawie, mam tylko nowego wroga.
Ale w międzyczasie, odwiedzając niedawno Pani blog jako czytelnik, zauważyłem krótką notkę, zapowiadając, że zamierza Pani wkrótce napisać o Ewie Bożenie Kwiecień. Nagle, już po kłótni, skojarzyłem ten fakt, więc teraz pospieszyłem, czy anonsowany artykuł już jest u Pani blogu.
Jest!
Przeczytałem i nagle serce mi zamarło, nagle autentycznie zrobiło mi się żal tej postaci. Czy to ją nie zabije – najpierw kłótnia ze mną, a teraz Pani niemiłosiernie bezlitosna i zimna krytyka? Bo wie Pani, przez te dwa, trzy dni przyjrzałem się p. Kwiecień bliżej. I zauważyłem, że w gruncie jest to naprawdę ciepła i sympatyczna osoba, która nie rozumie ataków na siebie, jakie wywołuje. I na pewno nigdy nie zrozumie. Przecież ona jest sympatyczna, grzeczna, kulturalna, ciepła, a tu na nią nagle tak najeżdżają. Jak to możliwe!? To irracjonalne! W jej wierszach, może nieporadnych, i tu się nawet p. Kwiecień sprawiedliwe ocenia sama siebie, że ona wie, że nie jest geniuszem, ale przecież w jej wierszach jest dobro, szlachetność, potrzeba piękna, miłość, wartości humanitarne. Czyż to nie stanowi, żeby względem niej zachować bodaj minimum tej zasady “żyj poeto, i pozwól żyć innym poetom”???
Tak naprawdę ona w tym wszystkim jest najmniej winna, spełnia się doskonale – jak teraz czytam – w roli animatora kultury. Ale jednocześnie jest poetką, jakiej nie chce ambitny, szukający ambitnej lektury, świat, – Pani, mój, czy tego i owego. Myślę że w tym wszystkim jedynymi winowajcami byli Szczawiński i te gros wielkich (Dymna, Zagajewski, Szymborska itd), którzy pochwalili kiedyś, dawno temu jej twórczość, pozwalając jej zaistnieć i tworzyć nadal w zapędzie tego namaszczenia. To ci, Szczawiński i pozostali wymieni są winni, że dziś cierpią ludzie, którym oni, gdy mieli do tego okazję, nie powiedzieli parę słów prawdy. Cierpienie zawsze rośnie na fałszu i kłamstwie, niezależnie od czasem szlachetnych idei tego, że się kłamie. Szczawiński, Szymborska, Zagajewski, Dymna, wyhodowali potężną liczbę grafomanów, którzy dziś cierpią.
To straszne. To straszne. To przechodzi moje pojęcie. A przeciez to nie tylko poeci, to ludzie, z krwi i kości, z emocjami, z sercem, z wartościami!
To straszne!
Ja nie wiem….
ps. jeśli mogę Panią prosić, to proszę nie ujawniać mojego IP, będę z tego powodu bardzo wdzięczny i zobowiązany
No cóż zmykam, już Panią nie będę nachodzić, dziś musiałem, po prostu musiałem.
Powodzenia Pani Ewo 🙂
Pan nie zna Będzina, bo Pan jest z Gliwic, a Zagłębie i Górny Śląsk to regiony antagonistyczne.
Mojemu dziadkowi zabrało w czasie wojny kamienicę w Przemyślu wojsko radzieckie i zamieszkał z rodziną na Trynku w Gliwicach. Było to mieszkanie służbowe i jak mój ojciec skończył Politechnikę Gliwicką, po śmierci dziadka dostał mieszkanie w Katowicach. Tak, więc ja z bratem mieszkaliśmy całe życie w Katowicach pomiędzy skłóconymi rejonami, ale mieszkający tu Ślązacy nie znosili Zagłębiaków i brat chcąc nie chcąc musiał w bójkach podwórkowych uczestniczyć.
Studiowałam we Wrocławiu pięć lat i to był jedyny moment w moim życiu, kiedy opuściłam Górny Śląsk, by po dyplomie z konieczności (we Wrocławiu nie było szans na mieszkanie, ludzie jeszcze długo koczowali w akademikach) tu wrócić.
Najpierw zamieszkałam w Gliwicach na Wójtowej Wsi, bo mąż studiował na Politechnice Gliwickiej, a jak wybuchła „Solidarność” wróciła ze strachu na chwilę praworządność i przydzielono nam mieszkanie w Katowicach, na które czkałam 11 lat.
Po dyplomie pukałam do wielu drzwi i do wielu instytucji w poszukiwaniu pracy i zleceń. Wreszcie po wielu staraniach dostałam pracę w kopalni Gliwice jako projektantka wystrojów szybów górniczych. Była to praca fikcyjna.
Znam tutejszych urzędników „od kultury”, teraz ich dzieci a nawet wnuki, jak nikt, znam ich od podszewki, znam przez te wszystkie lata niereformowalny śląski beton. Jeśli Pani Ewa Bożena Kwiecień jest faktycznie sędzią i wsadzi mnie za kratki, niech wsadza, bo ja mam tu zakręcone kaloryfery, ogrzewanie jest dla mnie zbyt drogie, a więzienia na pewno są ogrzewane, a ja lubię ciepło.
Wie Pan dobrze Panie Romanie, że prawdziwa sztuka zawsze była i jest dla tych, którzy istnieją tylko dzięki niej, dla nieprzystosowanych, dla nie betonowych, a ci mający pieniądze i władzę nigdy o nas nie zadbają. Jeśli społeczność Internetu nie wyrwie sztuki z łap urzędników, nie upomni się o to, co nigdy do nich nie należało, nie wykorzysta możliwości Sieci (jak pokazują to np. Anonymous), sama będzie sobie winna.
Dobrą ilustracją tego, co robią funkcjonariusze kultury dla ochrony swoich dóbr są dzisiejsze wpisy na portalu liternet Ewy Bożeny Kwiecień. Teraz wiadomo, na co idą pieniądze naszego regionu, które mogłyby być przeznaczone na prawdziwą sztukę:
Ewa Bożena Kwiecień
05 listopada 2012, 10:22:49
Szanowna pani Małgorzato,ten wpis jest niepotrzebny!
Smutne to,że osoby tak inteligentne do jakich panią zaliczam tak ochoczo biorą udział tym wszystkim.Nie mam ochoty ani na spory,dyskusje,proszę posłuchać,tu nie chodzi o ten nieszczęsny tekst wyżej,dokładnie pani zapewne wszystko przeczytała prawda?To nie tylko “grafomanka”
Oskarżam pana Romana K. O naruszenie moich dóbr osobistych; O publiczne zniesławienie osoby tzw.publicznej!Stosowne kroki podejmie już Prokuratura,ustali personalia,powoła świadków,zbierze materiał,zabezpieczy dowodowy…przekarze sprawę Sądowi,ten pewnie powoła biegłych-ekspertów z dziedziny literarury,ponownie przesłucha swiadków…
Nie mnie ferować wyroki,mam statut pokrzywdzonej,to wszystko w tej sprawie!
Pozdrawiam,mimo złośliwości z pani strony,życzę udanego poniedziałku!
Ewa Bożena Kwiecień
05 listopada 2012, 10:33:49
Zdzisław,Aleksandra,Paweł;dziękuję!
Każdy z nas,ja też powinien odpowiadać za swoje słowa!
Znosiłam cierpliwie,byłam b.wyrozumiała,ale to co publicznie powiedział o mojej twórczości,i o mnie samej-państwo wybaczą… nie zostawił mi innej drogi jak dochodzenie mich praw i obrony godności osobistej na drodze sądowej.
Dałam mu sporo czasu na zastanowienie,przemyślenie,wsystko można załatwić polubownie,(chociaż niesmak zostaje)przeprosić,tak zwyczajnie po ludzku!
http://ewa-bozena-kwiecien.liternet.pl/tekst/niezrozumienie
Pani Ewo
Nie nadaję się jako strona oskarżona w procesie o zniesławienie i obrazę. Nawet, jeśli taki proces miałby wyjaśnić stanowisko Rzeczpospolitej Polski wobec roli, jaką dla ludzi i społeczeństwa, powinno stanowić używanie słowa “grafoman”. Sam taki proces właściwie mnie nie przeraża, byłby nawet dla mnie atrakcyjny jako kolejna przygoda, ale przeraża mnie procesowa inwigilacja mojej prywatności, tego, co robiłem wczoraj, przedwczoraj, 3 dni temu, z kim się kumpluję a z kim nie, czy mam problemy zdrowotne, czy palę, czy piję, jakie mam preferencje seksualne itd itd itp itp. Kocham swoją prywatność, i w imię jej zachowania, dla świętego spokoju, unikam znalezienia się w Sądzie jak ognia.
Ponadto taki proces, tu jestem realistą, gówno by obchodził media i szerszą społeczność. Po paru miesiącach procesu byłbym skazany na grzywnę, na publiczne przeprosiny (i tak!), na jakieś odszkodowanie na rzecz obrażonej, a życie w międzyczasie toczyłoby się dalej, zupełnie ignorując kwestię wolności słowa. Media i społeczeństwa zupełnie nie interesuje już wolność słowa, tylko to, ile tak naprawdę dzieci zabiła matka z Hipolitowa. Słowem proces na wiele miesięcy zaangażowałby Sąd, mnie i p. Kwiecień, może jeszcze parę osób z “niszy” literackiej, pozostając w gruncie rzeczy głuchy i jałowy dla społeczeństwa, ot jakimś tam poszumem w gronie innych milion szumów.
Panie Romanie, ale czy naprawdę pochwalili? Czy można to zweryfikować? Nigdzie takich informacji nie mogę znaleźć, z wyjątkiem zapewnień samej zainteresowanej. Po pierwsze nigdy nie uwierzę, żeby te osoby mogły coś dobrego powiedzieć o tego typu pracy, po drugie poważna, wiarygodna odpowiedzialna osoba nie może tak robić, nie może przywoływać publicznie zdarzeń, których nie można zweryfikować. To jakaś chora megalomania. A przecież takie pochwały, zachęty, ciepłe słowa wielkich mają olbrzymie znaczenie.
Nie mogę sobie odmówić wklejenia tu, wiersza Słownika Polnego, który znakomicie odmalował typ człowieka z jakim mamy do czynienia, a jest jeszcze w tej satyrze coś z obleśno seksualnego klimatu rzeczonych wierszy.
Niezrozumienie
Autor: Słownik Polny, Gatunek: Dramat, Dodano: 05 listopada 2012, 10:49:20
Niezrozumienie
Oskarżam pana Romana K. O naruszenie moich dóbr osobistych;
O publiczne zniesławienie osoby tzw. publicznej! – Ewa Bożena Kwiecień
Co do miłości, ja, proszę pana,
jestem tak bardzo niezrozumiana,
że kiedy piszę to nawet ona
wkłada mi w usta knebel z kondoma.
Ja kocham życia jaśniejszą stronę,
kwiatki i rękę w majtki włożonę,
i czasem w wierszu ryczę jak krowa
łypiąc – czy komu to się spodoba?
Lecz są granice, jest prokurator
na takich co mnie nie lubią za to,
że kocham pisać do liternetu
jako publiczna poetka bzdetu.
Ja wiem, Panie Romanie. Ja tu byłam w sądzie katowickim w obronie bitych dzieci, cała klatka się wycofała, łącznię ze szkolnym psychologiem. Odchorowałam to bardzo, a nawet na materiał literacki się nie nadaje. Też panicznie boję się sądów.
Ale wie Pan, zawsze jednak społeczna przegrana jest mimo wszystko cenniejsza, niż konformizm. Wiem to teraz z perspektywy lat. Oczywiście wytracanie czasu artysty przez tych, którzy próbują zaistnieć skandalem – co widać czyni na naszych oczach Pani Kwiecień – jest zbrodnią. Ale nic na to nie da się poradzić.
wiersz Słownika Polnego zaczerpnięty z:
http://slownik-polny.liternet.pl/tekst/niezrozumienie-niezrozumienie-nbsp-oskarzam-pana-romana-k-o-naruszeni
Robercie, nie wszystko pamiętam z czytanych komentarzy na liternecie, ale pamiętam, że Pani Kwiecień tłumaczyła, że nie ma rekomendacji Wisławy Szymborskiej, gdyż Szymborska tego nie robi. Ponieważ mam w posiadaniu słynny kolaż Szymborskiej, typowy dla jej korespondencji, daję jako przykład, że Wisława Szymborska moje wiersze zabrała do domu i o nich mi napisała. Zaraz dam skan, tylko to trzeba zrobić wewnątrz.
Niewątpliwie pani Kwiecień miała jakieś zachęty i “rekomendacje” od innych autorów, w tym sławnych, bo w przeciwnym wypadku chyba by jej nie opublikowano tomików? Chyba nie zrobiła tego własnym kosztem? Ponadto jako animatorka kultury na pewno stykała się i styka ze “sławnymi i uznanymi”, którzy – w rewanżu za zaproszenie na bycie gł. bohaterem “wieczoru autorskiego” w domu kultury w Będzinie, słowem za jego organizację, odpłacają się dobrym słowem. Tak to widzę, bo taki właśnie jest system.
Znam tylko – oczywiście z obserwacji, zawsze są przecież działania zakulisowe – tylko plenery malarskie, gdyż tam jest to bardziej na wierzchu, ludzie są w kupie, przez całe doby piją, wysypują się.
Nadrzędna potrzeba to pozyskanie funduszy na imprezę kulturalną. Im ktoś jest bardziej obrotny, utalentowanym organizatorem, tym ma większy mir i nikt nie odważy się gdyż ręki, która go karmi się nie gryzie i nie podcina gałęzi na której się siedzi. Od takich osób zależały zakupy obrazów za środki państwowe, miesięczne wyżywienie, często i rodzin, umożliwienie wystawy i wydanie katalogu. To są konkretne pieniądze i wpływy. By móc być zaproszonym na następny rok, trzeba było się nieźle nawazelinować, bez kontekstów seksualnych, bo – wbrew wspaniałemu wierszowi słownika polnego – zazwyczaj to są osoby bezpłciowe i bez temperamentu. Wszelkie zloty, spędy, festiwale do tego właśnie służą, bo tak naprawdę, to nikt nie ma pieniędzy na twórczość, która, jak każda prawdziwa wartość, jest kosztowna.
Większość prowadzących plenery malarskie malowało niejednokrotnie bez żadnego wykształcenia w tym kierunku. Ich obrazy też kupowano i nagradzano (dawniej plenery miały nagrody). To był cały przemysł. Tylko wie Pan, prace plastyczne, to jednak tylko rzut oka, natomiast tomików podejrzewam ludzie boją się jak ognia i ich nie biorą nawet do ręki. Wystarczą tylko te zapisy na okładce. I na tym jedzie Ewa Bożena Kwiecień. Mnie się tu nie udało wydać nic, bo nie mam CV.
Ważne by Sieć nie powielała tych błędów, co zrobił natychmiast po powstaniu portal Nieszuflada. Może Liternet jakoś wybrnie, ale wątpię.
Nieuważnie Pan czytał moje komentarze, w regulaminie zakupów bibliotecznych ze strony Biblioteki Narodowej nie ma mowy o “ciepłym słowie”, które otwierałoby autorom drzwi do bibliotek. Wymogiem jest wyłącznie istnienie książki na RYNKU KSIĘGARSKIM, czyli do kupienia. Wydawcą tomików Kwiecień jest ona sama i na stronach informacyjnych tych tomików nie ma słowa o tym kto finansował, bądź współfinansował. Więc nie można domniemywać, że oprócz Kwiecień robił to jeszcze ktoś. Opublikowała całkowicie samodzielnie, to są rzeczy wielkości zeszytu 16 kartkowego spięte, podobnie jak zeszyt, dwoma zszywkami, a więc rzeczy niedrogie.
Nie to jest zagadką, ale to w jaki sposób trafiła do bibliotek.
Oczywiście nie neguję, że zapłatą za skądinąd całkiem przyzwoite pieniądze jakie dostaje się za wieczorki literacki w GOK-ach i MOK-ach i innych klubokawiarniach mogą być takie ciepłe, acz nie obligujące, słowa zachęty dla płacącego i zazwyczaj piszącego gospodarza. Ale tak pozyskanymi pochlebstwami nie można się przechwalać, bo nie są to rzeczy weryfikowalne, te tuzy niczego na papierze jej nie dali. Jeśli autor przytacza na skrzydełku swojej książki zachwyty jakiegoś Zagajewskiego, to musi to być weryfikowalne, bo inaczej blamaż i śmierć cywilna. Nie można takich rzeczy rozpowiadać pokątnie, licząc, że i tak tego nie da się sprawdzić.
Swoją drogą Pana przeprosiny w stylu chińskim są jeszcze gorszą obrazą niż to wszystko co było wcześniej. Oczywiście obrazą w tym sensie w jakim pojmuje to Kwiecień. Bardzo się uśmiałem czytając to, ale Pan rzeczywiście przeprasza. Tylko czy tak przeproszona obrażona odczuje znaczącą różnicę między after a before.
Formalne przeprosiny to przeprosiny, w sensie formy są, spełniłem zatem żądanie pani Kwiecień i tym samym czuję się uwolniony od jej roszczeń. Sąd bowiem chyba nie zajmie się tym, czy przeprosiłem ją dość formalnie i wystarczająco, a ani tym, jak mają wyglądać i jak mają być napisane przeprosiny? To byłoby absurdalne!
Co do tych rekomendacji od “wielkich i uznanych” dla P. Kwiecień, wierzę jej na słowo. Możliwe że były one tylko nieoficjalne, prywatne, bo wiadomo – “wielcy i uznani” nieoficjalnie i w cztery oczy bywają strasznie fałszywi w swoich opiniach i sądach. W oficjalnym życiu trzymają jednak pion i wolą nie nadstawiać za nikogo karku ani za nikogo nie odpowiadać, więc na ogół milczą ew. mówią pokrętnymi “półsłówkami”, w których celuje się oficjalna papierowa “krytyka literacka”, nie mająca odwagi mówić wprost, jasno i wyraźnie.
Co do bibliotek, a nie ma tam “okienka” darowizn?
“Oskarżam pana Romana K. O naruszenie moich dóbr osobistych; O publiczne zniesławienie osoby tzw.publicznej!Stosowne kroki podejmie już Prokuratura,ustali personalia,powoła świadków,zbierze materiał,zabezpieczy dowodowy…przekarze sprawę Sądowi,ten pewnie powoła biegłych-ekspertów z dziedziny literarury,ponownie przesłucha swiadków…
Nie mnie ferować wyroki,mam statut pokrzywdzonej,to wszystko w tej sprawie!
Pozdrawiam,mimo złośliwości z pani strony,życzę udanego poniedziałku!”
Wybaczcie, ale gdy to przeczytałam… chyba z piętnaście minut płakałam ze śmiechu. To nawet nie jest groteska.
Panie Romanie, to Pan powinien zrobić doniesienie do prokuratora za publiczne groźby.
Nie mam szczegółowej wiedzy, ale forma chyba też się liczy, sądy i obrażeni tacy głupi nie są. Jak się obserwuje procesy tuzów życia politycznego, to oni, zmuszeni przez sądy do przeprosin, jeszcze bardziej obrażają, ale tak aby nie można było już formalnie wznowić procesu. W Pana przypadku nadmiernie się Pan z przeprosinami pospieszył, bo rzeczywiście nie było mowy o obrazie, ani naruszeniu jakichkolwiek dóbr. Bardzo dobrze to wyjaśnił na liternecie Słownik Polny. Żaden sąd nie dałby na wokandę takiej sprawy. Co innego grozić sądami, a co innego taką sprawę założyć. Sądy wstępnie badają takie rzeczy i większość na wokandę nie trafia. Ta również nie trafiłaby, bo tam obrazy nie było. Chyba, że Kwiecień jest rzeczywiście sędzią i jest w mocy sama sprawę założyć, sama ją poprowadzić i sama wydać wyrok i sama go wykonać, ale byłoby to kuriozum na skalę europejską w którym warto byłoby wziąć udział. Ale ona sędzią nie jest, nic takiego nie pisała, pisała natomiast:
…Prokuratura,ustali personalia,powoła świadków,zbierze materiał,zabezpieczy dowodowy…przekarze sprawę Sądowi…
Niech Pan zwróci uwagę na specyficzny sposób edycji tego ledwie fragmentu tekstu: brak spacji, błąd ortograficzny. Czy ktoś, kto tak pisze może pracować w sądzie gdzie nic innego się nie robi, tylko pisze? Przecież by wylali na zbity pysk!
Ja myślę, żebyście tam na liternecie zbadali jednak sprawę przedostanie się książek Kwiecień do bibliotek, myślę że ta sprawa rokuje o wiele bardziej, niż Pana proces.
Okienko “darowizn” to bardzo piękny pomysł, kojarzący się z okienkami życia, gdzie podrzuca się niechciane dzieci. Niestety biblioteki są o wiele bardziej bezlitosne, ale i stawka o wiele większa. Tu tylko jakieś przemijające, najczęściej nie warte zapamiętania życia, a tam wieczność! Sława i chwała. Widzę oczami wyobraźni te tłumy, te zapisy do kolejki do okienka darowizn w bibliotekach świata…
Jestem przeciwna wszelkim pozwom sądowym o obrazę. Nie powinny paść ani z tej, ani z tamtej strony.
Czytam na liternecie, że poeci chcą odpłacać pięknym za nadobne. Nie tędy droga. A wiersze tam wklejane często są bardzo dobre, chociażby ten tu zacytowany słownika polnego.
Pani Ewo, nie zachęcam nikogo do pozwów sądowych. Potraktowałam to jako dobry żart, chociaż sytuacja nie jest do śmiechu. Myślę, że owa Pani B.K. zagubiła się w swoim wymyślonym świecie i nie chce spojrzeć na świat bez złoconych szkiełek. Należy raczej współczuć, bo problem nie jest literacki…
Po pierwsze,
przeprosiłem panią Kwiecień, a co będzie dalej, to niech już o tym decydują wola Niebios! A na decyzję woli Niebios nie mam rady!
Po drugie, przytoczmy słowa samej pani Kwiecień –
“Wisława Szymborska, Ewa Lipska, Anna Dymna, Adam Zgajewski, Krzysztof Lisowski, Józef Baran, Adam Ziemianin, Ryszard Krynicki… wyrażają się pochlebnie o mojej poezji,dowodem na to ich recenzje w periodykach literackich podpisane z imienia i nazwiska. Jedynie Wisława nie pisała o mnie nic bo nie miała takiego zwyczaju ani ganić ani publicznie wystawiać laurek znajomym na łamach gazet, taka była, nie polecała, nie pisała wstępów…”
Tak więc w sprawie rekomendacji dla p. Kwiecień, być może one faktycznie są, ale w jakiś gazetach, że teraz szukaj igły w stogu siana…
Kolejny cytat:
“Pracuję w Sądzie Okręgowym w Katowicach V Wydział Karny i niejednokrotnie wydawałam wyroki skazujące za pomówienia, za zniesławianie osób publicznych.
Nie straszę, jednak niech się pan zastanowi, mogę pana oskarżyć z powództwa cywilnego i stanąć po drugiej stronie stołu sędziowskiego!”
Nie znam Sądów, bo ich unikam, byłem w Sądzie w 1995 (jako oskarżony), a potem długo długo nic, i dopiero w tym roku, w maju zeznawałem w Sądzie jako świadek w sprawie zabójstwa mojego przyjaciela Tomasza B. (byliśmy przyjaciółmi przez 19 lat). Musiałem zeznawać, ponieważ moje zeznania wyjaśniały Sądowi całe tło, na jakim doszło do tej okrutnej zbrodni, której wprawdzie nie byłem bezpośrednim świadkiem, a zabójcy nie znałem osobiście, ale jednak… tyle lat i tak dogłębnie znałem ofiarę i jej zwyczaje, ponadto byłem jedną z ostatnich osób, która widziała Tomka żywego, że nie było innej rady, przemogłem swoją niechęć do Sądu i wezwany złożyłem obszerne zeznania na każde z pytań 3 sędziów i 2 ławników (* moje zeznania trwały 2 godziny).
Nie mam wśród znajomych nikogo, kto jest sędzią, prokuratorem, adwokatem, w ogóle pracownikiem Sądu, oraz policjantem. Nikogo!
Nie wiem, może pani Kwiecień kłamała, że jest sędzią, może to podszycie, nie wiem, ale to czy pani Kwiecień mówi prawdę czy kłamie, to już jest jej sprawa i sprawa jej sumienia i publicznego wizerunku. Więc w to pozwolę sobie nie wnikać. Co nie znaczy, że Państwo tego nie mogą…
No właśnie, nie jest literacki. Nie chciałam dawać na blog rzeczy nieliterackich, na sądach się nie znam i mam już wszystko za sobą. W dobrej wierze pożyczyłam tomiki z Biblioteki Śląskiej mając zamiar je zanalizować. Po raz pierwszy mi się to zdarzyło, że nie zdołałam tego zrobić, bo każda analiza łączyłaby się z cytowaniem fraz, którym nie tylko za wcześnie na druk, ale i nie nadają się do druku. Słusznie Robert zauważył, że biblioteki winny być filtrem, by czytelnik taki jak ja się na coś podobnego nie narażał.
Na portalu liternet huczy od potępienia nieetycznych zachowań, jakoby pastwiono się nad poetką Ewą Bożeną Kwiecień. Nikt się nie pastwi nad człowiekiem, jest wiele aktywności ludzkich, w których ta Pani jest z pewnością wspaniała. Ale środowisko literackie zobowiązane jest właśnie do bronienia jakości tego bardzo przecież trudnego rzemiosła, jak broniły cechy rzemieślnicze minionych wieków i zniechęcić, szczególnie, że Pani Kwiecień zapowiada wydanie kolejnego tomu i umieszczenie go w Bibliotece Śląskiej zapewne.
Dobrze Pan zrobił. Niech Pan pisze, tworzy, nie wytraca czasu na te bzdury.
Jeśli tak jest, jeśli wymienione wielkie nazwiska (…)wyrażają się pochlebnie o mojej poezji,dowodem na to ich recenzje w periodykach literackich podpisane z imienia i nazwiska.(…)
to niepojętym jest nie zamieścić pochlebstw tej rangi na skrzydełku książki. Nie znam autora, który zaniechałby podobnej czynności, zaprzepaścił okazję na podniesienie rangi i wagi książki. Również wydawca, jak tylko może i ma co, natychmiast to uczyni w celach marketingowych. Więc nie wierzę w taką skromność tej osoby o wątpliwej skromności.
A tak z innej beczki, czy mi się zdaje przypadkiem, że to Pan groził Ewie sądem jakiś czas temu, tu na tym blogu? Nie szukam szpargi, tak tylko dla odświeżenia pamięci…
Weźmy taki Dehnel, jedzie (podobno) na jednym drobnym namaszczeniu przez Miłosza. I jak skutecznie…
Trudno przecenić podobny gest, ale nie docenić jeszcze gorzej.
-> Robert
Tak, panie Robercie, w chwilowym uniesieniu pogroziłem pani Bieńczyckiej Sądem, ale nie za to, co pisze, tylko za publiczne ujawnienie mojego IP bez mojej zgody. Dodam, że aż do kłótni mojej z p. Bieńczycką, p. Bieńczycka nie ujawniała mojego IP. A to chyba inna sprawa niż wolność słowa i spory ideologiczne?
ps. oczywiście, zapewniam Pana, że mimo tego nie pognałbym do Sądu 🙂
A propos pierwszego w wątku postu pana Mrówczyńskiego, chciałem zauważyć, że obecność książek tej pani, o której traktuje wpis na blogu, w bibliotece UJ i Bibliotece Narodowej nie jest niczym nadzwyczajnym. W przypadku każdej książki wydanej choćby w kilku egzemplarzach, bez względu na to czy sumptem autora czy przez jakieś wydawnictwo, bez względu czy jest na tzw. rynku księgarskim do kupienia, o ile tylko ta książka jest opatrzona numerem ISBN (który Biblioteka Narodowa przyznaje w pakietach po 10 sztuk każdemu wnioskodawcy za darmo, także osobom prywatnym), istnieje obowiązek przekazania bezpłatnie dwóch egzemplarzy m.in. dla BN oraz UJ oraz szeregu innych bibliotek uprawnionych do tego mocą ustawy:
http://www.bn.org.pl/zbiory/egzemplarz-obowiazkowy/wykaz-bibliotek-uprawnionych-do-otrzymywania-bibliotecznych-egzemplarzy-obowiazkowych
W praktyce wydawnictwa i autorzy przekazują egzemplarze obowiązkowe zwykle tylko do BN, względnie jeszcze do UJ, choć wypada zaznaczyć, że niewywiązanie się z tego obowiązku w stosunku do innych wymienionych na powyższej liście bibliotek jest wykroczeniem zagrożonym jakimiś sankcjami, ale nie nie chce mi się już sprawdzać jakimi.
I to pewnie cała tajemnica obecności kontrowersyjnych książek w tych bibliotekach. Pani Kwiecień była po prostu praworządną obywatelką:)))
Przy okazji wszystkich pozdrawiam. Pierwszy raz piszę cokolwiek na tym blogu, choć często i z przyjemności go odwiedzam.
Pozdrawiam
Artur Boratczuk
Polecam Panie Romanie film z 2012 roku Briana Knappenbergera “Anonymous. Historia haktywizmu”. Jest już spolszczony i dostępny za darmo na portalu AlterKino , który na blogu linkuję. Tam jest bardzo dobrze wyjaśnione, dlaczego w dobie Internetu straszenie sądem jest takie głupie.
O numerach ISBN oczywiście wiem, ale nie wspominałem jako że to warunek sine qua non, aby w ogóle tematem się zajmować. To co Pan przysłał to tylko wykaz bibliotek i nic z tego nie wynika. Z regulaminu zakupów, który przytoczyłem wyraźnie wynika, że samo posiadanie numeru nie wystarcza. Można sobie wydrukować co się żywnie komu podoba, dostać numer ISBN i Pan uważa, że przyjmą to “uprawnione” biblioteki? Przecież każda biblioteka też dba o markę i nie chce gromadzić śmiecia wszelakiego i właśnie do tego służy im mechanizm rynkowy, czyli obecność książki na rynku, jako kryterium wartości. Tak rozumiem ten zapis i wydaje mi się słusznym filtrem, zważywszy jak trudno zaistnieć w literaturze, ile wysiłku i szczęścia oraz ciężkiej pracy potrzeba, aby na tym rynku, tym prawdziwym się znaleźć.
Żeby nie nazywało się, że zmyślam i ja dam link:
http://www.bn.org.pl/download/document/1337175031.pdf
I jeszcze jedno, p. Robercie, pani Kwiecień nie jest jedyną osobą, która groziła mi Sądem za obrazę. Nie wybielam się, miewam chwile gwałtownych agresywnych uniesień, i wtedy bywam nawet wulgarny i brutalny.
Sądem pogroziła mi Magda Gałkowska. I aż mi wstyd, ale tu miałaby może rację. Otóż publicznie, na blogu Trojanowskiego, zainsynuowałem, że Magda Gałkowska jest kurwą i nimfomanką. Faktycznie, wtedy naprawdę zachowałem się po świńsku. I jest mi tego wstyd za każdym razem, gdy sobie o tym przypominam. Przeprosiłem p. Gałkowską i to naprawdę szczerze, bo zrozumiałem, jak haniebny popełniłem względem niej uczynek. Sugerowano mi wtedy, że powinienem trwać przy swoim i nie przepraszać, bo przecież idzie o wolność słowa. Ale tak naprawdę nie, za ważniejsze od walki o formalną wolność słowa uznałem jednak wtedy prawdę ludzką i etykę, moja własna etykę, po prostu moje sumienie nie pozwoliłoby mi nadal żyć, gdybym jej nie przeprosił.
Od chujów, skurwieli, i w ogóle cały możliwy w języku polskim stek wulgarnych wyzwisk, z mojej strony poleciał też na Jacka Dehnela tylko dlatego, ze uważałem go za winnego tego, że mnie zbanowano na Nieszufladzie. Dowodów tego już nie ma, bo je wykasowano. Ale ja się nie wybielam, wyzwałem Dehnela od najgorszych jak się tylko dało. Oczywiście, poniosło mnie, i zachowałem się jak wulgarny frustrat i świnia. To, co zrobiłem, faktycznie było i nadal pozostaje dla mnie kompromitujące. I też jest mi tego strasznie wstyd. Z tej ohydnej sytuacji najbardziej elegancko wybrnął sam Jacek Dehnel. Wszystko bowiem przyjął z całkowitym spokojem i opanowaniem, i nie pogroził mi Sądem, nie zażądał przeprosin. I to było właśnie dla mnie większą karą niż gdyby zażądał przeprosin i pogroził Sądem. A przy tym zachował się tak honorowo, że naprawdę wstyd mi, wstyd mi tego do dziś.
Człowiek może być generalnie jak kryształ, ale bywa, że nagle wpada w dziurę, w mroczny świat Psyche i czyni coś sprzecznego z sobą samym. Wtedy władzę nad człowiekiem przejmują mroczne siły, demony, frustracje, agresje, furie. I jeśli z nich wychodzi, to znak od Boga, że los jest dla niego łaskawy, że los daje mu jeszcze szansę na dostąpienie szczęścia i zachowanie własnej godności. Więc chodzi tylko oto, abyśmy nie przeoczyli tej chwili.
@ “Można sobie wydrukować co się żywnie komu podoba, dostać numer ISBN i Pan uważa, że przyjmą to „uprawnione” biblioteki? ”
Przyjmą, bo muszą, do tego obliguje je ustawa o egzemplarzach obowiązkowych:
http://www.bn.org.pl/zbiory/egzemplarz-obowiazkowy/ustawa-o-obowiazkowych-egzemplarzach-bibliotecznych
Art. 3 ust. 1 i 3e
To co Pan linkuje, dotyczy sprawy zakupów bibliotecznych, a nie darmowych egzemplarzy obowiązkowych, do których przyjmowania biblioteka jest zobowiązana, a autor/wydawca zobowiązany jest do ich dostarczania. Biblioteki z urzędowej listy gromadzą po prostu wszystko jak leci. Art. 5 ust. 4:
“Biblioteki, o których mowa w ust. 1, mają obowiązek wieczystego archiwizowania jednego egzemplarza obowiązkowego.”
Pozdrawiam
Artur Boratczuk
też uważam, że los jest dla Pana łaskawy, panie Romanie, bo mnie nigdy nikt nie przeprosił, a wchodziło tu dużo luda by mi tylko naurągać. Nigdy nie zagroziłam nikomu sądem, w dzieciństwie nie naskarżyłam w klasie i widocznie dlatego ludzie tak sobie pozwalają. A Pani Magdy Gałkowskiej śmiertelnie się boję i nawet nie wchodzę na jej blog ze strachu.
Ale pora przestać być bohaterem Dostojewskiego, pora być Dostojewskim. Mamy XXI wiek, mamy Internet i jest nas legion.
Według tego, co Pan linkuje, darowizny dla biblioteki może dokonać wydawca, a nie autor. Tak się składa, że w dwóch tomikach wydawcą jest Ewa Bożena Kwiecień, a w trzecim Sławomir Brodziński. Podane są tylko nazwiska, przy Pani Kwiecień jeszcze adres. Jeśli jest tak jak Pan mówi, jeszcze w tym tygodniu na mojej drukarce wydrukuję moje sonety wrześniowe w jednym egzemplarzu (mam w komputerze, nie muszę więcej) i poproszę o nadanie numeru i zaniosę do Biblioteki Śląskiej. Nie miałam pojęcia, że to takie proste. Zachęcam wszystkich piszących, by tak zrobili. Wszak jest nas legion. Wielkie dzięki i serdecznie pozdrawiam!
Pani Ewo, ja nie pisałem o darowiznach, tylko o egzemplarzach obowiązkowych w rozumieniu zalinkowanej wyżej ustawy. To całkiem odmienne pojęcia. Egzemplarz obowiązkowy to jest rodzaj daniny publicznej – bo trzeba dać za darmo, pod przymusem sankcji karnych, coś, czego wyprodukowanie jednak zawsze trochę kosztuje – i to dobre kilkadziesiąt egzemplarzy do tych wszystkich bibliotek trzeba przekazać (choć większość ogranicza się do BN).
Te egzemplarze ma obowiązek przekazywać nie tylko wydawca w rozumieniu ustawy o działalności gospodarczej, lecz każdy kto wydaje książki, także autor, jeśli wydał je sumptem własnym, choćby w kilku egzemplarzach. bo ustawa o egzemplarzach w art. 2 ust. 1 mówi:
“Przez określenie „wydawca” należy rozumieć osobę prawną, jednostkę organizacyjną nie posiadającej osobowości prawnej oraz osobę fizyczną, która prowadzi na obszarze Rzeczypospolitej Polskiej działalność polegającą na publikowaniu dzieł; domniemywa się, że wydawcą jest osoba, której nazwę lub nazwisko uwidoczniono w tym charakterze na egzemplarzach publikacji.”
A sonetów nie musi Panie nawet drukować, bo także egzemplarze wydań elektronicznych (ebooki) trzeba przekazywać do BN. Wystarczy, że wystąpi Pani o numer ISBN, wstawi go do pliku tekstowego, nagra go na płytę i już. Egzemplarze obowiązkowe są zwolnione z opłat pocztowych – ale tylko przy wysyłce listem zwykłym. Jeśli płytę (lub wydruk, ale jednak chyba wypada mu nadać postać książki, choćby przez użycie zszywacza) nada Pani poleconym, to koszta są po Pani stronie. Wszystkie te informacje są zresztą dostępne na stronie BN.
Piszących to chyba nie trzeba specjalnie zachęcać do przekazywania egzemplarzy obowiązkowych, bo wystarczy wpisać do wyszukiwarki katalogu BN dostępnego w necie “nakładem autora” “sumptem własnym” itp. aby się przekonać, że roi się tam od tego typu publikacji.
Pozdrawiam
Artur Boratczuk
Wielkie dzięki, tak zrobię!
Pójdę też jutro do Biblioteki Ślaskiej i w informacji zapytam, czy twórczość Ewy Bożeny Kwiecień jest w dziale “sumptem własnym”. Bo mi też zależy, bym była w katalogu głównym, a nie jw jakiejś szafie.
Kwestia formalna dotycząca pani EBK. Aktorka, czy statystka? Inna rzecz, wystarczy sprawdzić i uściślić informację, że Kierownikiem Literackim Stowarzyszenia Twórców Kultury ZD, owszdem, była, ale już nie jest. Natomiast w biogramie jest zredagowane, jakby nadal była… Wystarczy sprawdzić. Ot…
poza tym, czy aby zdała egzamin eksternistyczny przed ZASP? I, sorry, po takim zchowaniu taki z Niej sędzia jak … nieważne
Biogram jest przepisany z okładki tomiku „Czerwona cisza” wydanej w roku 2004. Ma Pan rację, może to być nieczytelne, zaraz poprawię. Wszelkie stowarzyszenia i związki raczej wybierają swoich przywódców na jakąś krótszą kadencję, w ZPAP nie wolno dłużej prezesować, niż sześć zdaje się lat. A tutaj mamy prawie dziesięć… Dzięki za zwrócenie uwagi.
To akurat zrozumałe, problem w tym, że Pani EBK podaje informacje w autorsko zredagonym biogramie. Inna rzecz, że zadziwia podawanie się za sędzinę absolwentki WSP??? … wystarczy zerknąć w Facebook… Eseistka? Gdzie są odnośniki biblograficzne. Wikipedia? Przecież wystarczy spełnić kilka wymogów i samemu napisać biogram… ech… cóż… sprawa nie jest warta dysputy, bpo przecież to reklama… Pani EBK pokaże z zasmuconą miną jak ją przełsdują i zawsze znajdzie współczujących… i potem? nieważne, jak mówią, ale …
*prześladują- powie z zasmuconą miną. Najskuteczniejszą, choć najtańszą z metod marketingowych… ot…
mnie też można posądzać o reklamowanie siebie, dlatego, że dałam na blog ten wątek. Niespodziewanie mam dzisiaj jak i wczoraj, dużo wejść. Na portalu liternet czytam, że jestem „plotkarą”, przekręca się celowo moje nazwisko „Bińczycka”.
W dobie Internatu chciałam tylko sprawdzić, czy w moim regionie karty zostały prawidłowo rozdane, nic więcej. Bo, jak sam Pan zauważył – można o sobie rozgłosić wszystko, co się chce i nikt tego nie ma zamiaru weryfikować.
p. sędzina – “poetka” B. Kwiecień – kuriozum. Gdyby ktoś potrzebował pomocy prawnej służę. Takich sędziów, ze względu na to, że choćby i raz zdarza im się zdradzić kilka zdaniami, że kompletnie nie nadają się do pełnienia funkcji sędziowskiej i są daleko od tzw. “godności tego zawodu”, co jest pojęciem ustawowym, i co może być podstawą wszczęcia postępowania dyscyplinarnego przeciwko ww. sędzinie, powinno się eliminować nie tylko z literatury ale z aktywności zawodowej w sądach powszechnych. Niestety, aż takim pięknoduchem nie jestem, żeby wierzyć, że to możliwe. U nas nawet przestępstwa poważne sędziów SSR, SSO i SSA uchodzą płazem w PDyscyp. Doprawdy kuriozum.
pozdrawiam.
tak, ma Pan rację, trzeba podkreślać złamanie przysięgi, która w zawodach szczególnie narażonych na nadużycie jak lekarza, kapłana, sędziego czy złodzieja obowiązuje. Cocteau radził Genetowi, że skoro nie potrafi kraść, bo jest ciągle łapany, powinien zaniechać tego zwodu na rzecz literatury. W tym tutaj omawianym wypadku takie rady są niestosowne. Ale życie jest długie i zawsze można coś dla siebie znaleźć przystającego, nie mnie radzić.
To mi przypomina żydowski dowcip:
– Mój zięć nie umie pić ani nie umie grać w karty (szlocha stary Żyd)
– Ty się ciesz. Dlaczego Ty się smucisz?
– Jak się ciesz? On nie umie pić i pije, nie umie grać i gra.
Dośpiewać można. pozdrawiam
Ale nie może Pan zaprzeczyć, że taka poezja idealnie pasuje do Liternetu. Zastanawiające jest tylko to, co było pierwotne. Myślę, że wbrew kokieteryjnym protestom, to poeci Liternetu wzorują się na poezji Ewy Bożeny Kwiecień. W takim wypadku nie ma mowy o nieumiejętności, jedynie o perfekcji.