Dziennik wiejski (7)

1 września 2012, sobota. Kiedy zniosłam ze strychu ostatnie pięć z sześćdziesięciu segregatorów zawierających całe moje życie i otworzyłam laptop właśnie syn napisał, że już jest w Amsterdamie na lotnisku i zaraz wylatuje do Los Angeles. Odetchnęłam, bo ostatni tydzień po dowiedzeniu się zarżnięciu ok 50 tubylców w tym dzieci i kobiet maczetami, kamieniami, dzidami, spaleniu żywcem w domach całych rodzin i bydła nie chciał jak i cała amerykańska ekipa już być w Kenii, mimo, że jak wylądowali w Nairobi wydawało im się, że jest to najbardziej cywilizowany kraj Afryki z, trzech, jakie dotychczas odwiedzili. Obiecał, że zaraz po dotarciu do domu da znać i faktycznie napisał o 20 maila o szczęśliwym lądowaniu w LA.
Tymczasem Marek opowiadał na Skypie, że mama przyszła do niego do kuchni wspominając, że bardzo się cieszyła, że wybuchła wojna i że nie musi iść do szkoły. A mówi się, że dzieci mają większą wyobraźnię, niż dorośli.
Nie mam pojęcia, jak mam się zabrać do tych segregatorów w których najcenniejsze jest to, że znam zakończenie, co przecież jest chyba podstawą każdej opowieści i staję się automatycznie dzięki temu Panem Bogiem dzierżącym los ludzki. Niestety, nie bardzo mogę to wykorzystać. Umberto Eco podobno przygotowywał sobie nawet obraz nieba towarzyszący faktom, które opisywał, a niebo jego narodzin dokładnie sporządził mu jakiś astronom. A ja przecież nie mam na to wszystko czasu. Nawet nie mogę chronologicznie, jak Henry Miller, bo nie zdążę przed śmiercią.
Wyszłam do ogrodu upewnić się, czy niebo jeszcze istnieje, ale było tak czarne, lampki solarne w nasturcjach ledwo widoczne, jakby miały zaraz zgasnąć z wycieńczenia. Tak też się czuję patrząc na segregatory wymagające ciszy i skupienia.
W południe przestało na moment padać i przed domem przejechała kawalkada aut z balonami, a ze strażnicy doleciała powtarzana na wszelkie wiejskie uroczystości melodia, która, od kiedy pamiętam, zawsze jest taka sama. Ponieważ istnieje tutaj zwyczaj stawiania na skrzyżowaniach dróg stolików z alkoholem gdzie narzeczeni muszą się wykupić, by pozwolono im na dalszy etap jazdy do kościoła, zrobił się gigantyczny korek mieszający radosne klaksony gości weselnych z poirytowanymi sygnałami zaskoczonych oczekiwaniem kierowców samochodów, które wciąż od strony Krakowa nadjeżdżały. Na wsi deficyt ciszy jest ogromny. Nie równoważy go nawet niedziela z religijnym zakazem koszenia trawników i włączania pił elektrycznych, ponieważ hańbą każdego domu jest brak kotletów schabowych, które po przyjściu z kościoła trzeba tłuc.
A mówią, że tylko spokój może uratować

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2012, dziennik ciała i oznaczony tagami . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

10 odpowiedzi na Dziennik wiejski (7)

  1. Robert Mrówczyński pisze:

    Ciągle się, w tym kraju wielkich zrywów wolnościowych i papieża Polaka, cieszą kolejne pokolenia dzieci, że nie ma szkoły i uczyć się nie trzeba. A przecież dostęp do wiedzy to nadal wielki luksus i dobrodziejstwo w skali globu. Czy ta niechęć do wiedzy to jakaś skaza genetyczna Polaka, czy tradycja złego szkolnictwa, bóg raczy wiedzieć. To bardzo symptomatyczne, że ta Twoja stara matka zapamiętała właśnie tę radość. W kontekście hekatomby wydarzeń, które nastąpiły później mogłoby to śmieszyć, gdyby nie było tak przerażające. Ale czyż nie jest równie przerażające gdy na liternecie jakaś osoba zdecydowanie odradza poetom czytanie, jako czynność szkodzącą twórczości? I nikt nie protestuje!
    Czy należy się dziwić, że w rankingu najlepszych uczelni, polskie zajmują jedne z ostatnich miejsc na 500 rejestrowanych!

  2. adam pisze:

    No faktem jest, że beatnicy np. studiowali na najlepszych uniwersytetach, Harvard – Burroughs i Columbia 0 Kerouac i Ginsberg. Z ich czówrki tylko Neal Cassady nie napisał niczego znacznego, ale on nie studiował, tylko był hamulcowym na kolei.

    http://tajnakrytykliteracki.blogspot.com/2012/07/pierwsi-hipsterzy.html

  3. Ewa > Robert Mrówczyński pisze:

    To jesteś Robercie chyba do tyłu, propagowanie nieczytania na portalach literackich to już przeszłość. Niedawno na wspomnianym przez Ciebie Liternecie był wątek, „co czytacie”. Pan Roman Knap przywalił takim spisem ambitnych i wartościowych lektur, że zaczęłam się poważnie zastanawiać nad szkodliwością czytania Wielkiej Literatury.

    Ja tam jestem mimo wszystko za likwidacją szkół i niższych i wyższych, i wynalezieniem takiego zmotywowania, by samokształcenie było koniecznością społeczną. W końcu stado i tak samo się formuje, widać to na portalach, a przecież szkoły służą głównie do tworzenia przyszłych koterii.
    Nie wiadomo, jak to było ze szkolnictwem przed wojną, Gombrowicz dowiódł, że strasznie, ale przecież nauczyciele przedwojenni byli w epoce Gomułki najwartościowszy, bo przynajmniej po uniwersytetach, a nie po dwuletnich studiach pedagogicznych, czyli SN-ach. Ja tam nienawidziłam chodzić do szkoły i kto wie, czy w momentach największej rozpaczy nie marzyłam o wojnie.

  4. Ewa > tajna pisze:

    po upadku komunizmu, czyli na początku lat dziewięćdziesiątych – czego tajna nie doświadczyłeś, bo byłeś za mały – bardzo aktualna była metafora pociągu. Wmawiano nam, że my, pokolenie zawodowych zaprzepaszczeń mamy jeszcze historyczną szansę, tylko trzeba wiedzieć, do którego wsiąść pociągu, czyli wykazać się refleksem. Biblioteka Śląską po wakacyjnej przerwie jest czynna dopiero od jutra i może uda mi się pożyczyć książkę, którą omawiasz na swoim blogu. Ale polski ruch hipisowski był zupełnie inny niż amerykański i większość książek omawiających lata siedemdziesiąte teraz wydanych jest skłamana. Poeta Neal Cassady traktował swoje zajęcie kolejowego hamulcowego nie metaforycznie. W Polsce życie bez metafory było niemożliwe, bez względu na wykształcenie.

  5. adam pisze:

    Nie bardzo rozumiem dwa ostatnie zdania, PRL pamiętam tylko jako dziecko i rzeczywiście nie słyszałem o metaforze pociągu.

  6. Ewa > adam pisze:

    To szkoda, że nic o tym nie wiesz, będę o tym zjawisku pisała w opowiadaniach, które przez ten rok i następny będę publikowała na moim blogu. Szkoda, że faktami mamienia i oszukiwania obywateli w czasie wielkiej gospodarczej transformacji nie zajmuje się KP – przygarniając do siebie najwięcej literackich młodych talentów, a więc wpływając i wychowując – tylko ukazującą się Matką Boską. A deklaruje, że jest lewicowe.
    „Wsiąść do pociągu”, to nie znaczyło „wsiąść do pociągu byle jakiego” jak w piosence, ale do WŁACIWEGO. Przekręt polegał na tym, że wszelkie organizacje państwowe powstałe wskutek pojawienia się bezrobotnych wmawiały bezbronnym ludziom, że taki pociąg istnieje. Najczęściej wskazywano na tzw. możliwość założenia small biznesu, własnej działalności gospodarczej bez żadnego kapitału, bez możliwości otrzymania kredytu bankowego (teraz banki dają, wtedy nie dawały). W mojej branży majątek ZPAP został rozkradziony przez Zarząd, wielu plastyków zdesperowanych założyło własne galerie, ale najczęściej galerie zakładali ludzie nie mający o tym pojęcia, bez żadnego zawodowego przygotowania. Tak to wsiadanie do pociągu Historii wyglądało.

  7. Robert Mrówczyński pisze:

    W takim razie zmiany na tych portalach zachodzą niezwykle szybko, szybciej niż jest to możliwe… no, ale spis lektur to jeszcze nie erudycja…
    Ciekawość świata, głód wiedzy, potrzeba ekspresji, to wszystko szkoła zabija na dzień dobry – dlatego, pewnie na zasadzie psa Pawłowa – wiedza, uczenie się kojarzy się z traumą. Też jestem za likwidacją szkół i systemem Ivana Illicha (bony edukacyjne), ale chodziło mi o to, że ludzie “cieszą się” do końca życia, że nie muszą iść do szkoły, że już się nauczyli, a to tylko alibi aby się nie uczyć, bo ten proces bezinteresownego uczenia się został zohydzony trwale, a wiedza ma niski status społeczny. Ciekawe, że jednocześnie “szalenie mile” wspominają lata szkolne i złego słowa nie dają powiedzieć.
    Jeżeli się już znajdzie w szkole jakiś entuzjasta uczenia się, przypina mu się pejoratywną ksywę kujona, a dociekliwi, pytający nazywani są greckimi filozofami. Gombrowicz ośmieszył przedwojennego Pimkę, a jednak taki Pimko był, jak słusznie piszesz o niebo lepszy od powojennych garkotłuków,które zajmowały się uczeniem po trzymiesięcznym, partyjnym kursie (po latach zaczęły obowiązywać dwuletnie Studium Nauczycielskie), skutecznie realizując politykę policyjnego państwa glajchszaltowania intelektualnego społeczeństwa podzielonego na umysłowych (podejrzanych) i fizycznych (klasa przewodząca).
    Jesteśmy i jeszcze długo będziemy ofiarami polskiej szkoły (również plakatu, teatru, filmu etc) gdzie można nauczyć się wszystkiego z wyjątkiem zdolności i chęci do uczenia się. Ludzie, którzy to zrozumieli i postanowili od początku się uczyć, nadrobić zaległości, są wyjątkami. Tak jak Ty, która na stare lata, zamiast jak inni puszyć się pseudo-wiedzą starości, nadrabia zaległości. Chwała Ci za to.

  8. Ewa > Robert Mrówczyński pisze:

    Jest to w końcu ironia polska, że umożliwia uczenie się i samokształcenie ludziom starym, a dzieciom nie. A przecież nauka to proces ciągły i tak samo ważny, jak jedzenie. W moim pokoleniu wprawdzie nie wycinano z książek nieodpowiednich fragmentów jak robiły to guwernantki, ale cenzura za to pracowała o wiele dokładniej i gorliwiej, jak to jest zawsze w totalitarnych państwach, a najczęściej likwidowała całe książki decydując, co jest młodemu człowiekowi w etapie jego rozwoju potrzebne. Tak, że dopiero teraz naprawiam te szkody czytając w całości i w ogóle, tak jak piszesz, czytając. Ale szkody są ogromne, nikt oczywiście nie napisze, jakie one wielkie, bo moje pokolenie pisarzy i artystów (głównie właściwie aktorów) to najczęściej banda sentymentalnych pierdołów, a młode pokolenie nie zadaje sobie trudu, by się czegokolwiek autentycznego dowiedzieć o tych czasach. Zawsze PRL będą przedstawiać jako najweselszy i najbardziej wolny barak w Bloku. A przecież ta neuroza, to permanentne kłamstwo w imię patriotyzmu to coś, co nie zostało nazwane i przezwyciężone do dzisiaj i poraża nowe pokolenia. Chociażby w Internecie trolling wytracający na ukrywanie się poważną cześć swojego twórczego życia. A przecież człowiek jest tylko człowiekiem, jego moce są ograniczone i po prostu nie zdąży.

    Wczoraj skończyłam czytać drugą część „Fausta” Goethego (za moich czasów też nieosiągalna, pewnie ze względu na Trabanta, by nie obrazić Honeckera) gdzie roi się od trabantów, żołnierzy Cesarza:

    „(…)Trabant pierwszy: Mów, czemuś kpu, psia jego mać,
    nie wolał z miejsca w mordę dać?
    Drugi: Ja nie wiem sam. Brakło mi sił,
    taki upiorny jakiś był.
    Trzeci: A jam nie zdążył przetrzeć źrenic,
    tak mi się w oczach jęło mienić.
    Czwarty: A dzień był – nie wiem sam, jak rzec –
    gorący jak piekarski piec.
    Na piersi ciężył mdło jak czad.
    Co jeden wstał, to drugi padł.
    Człek szedł i bił, gdzie zdarzył los,
    wróg padał, nim go sięgnął cios.
    Coś w oczach się kłębiło mgłą,
    szum w uszach, syk – i szło to, szło
    i szło, aż tuśmy zaszli wraz,
    a jak? Nie pojmie żaden z nas.(…)”

    [tłum. Feliks Konopka]

    I od razu skojarzyłam z „Weselem” Wyspiańskiego, u którego niemoc jest głównym bohaterem dramatu, tu epizodycznym.
    Mama opowiadała, że w czasie okupacji hitlerowskiej dziadek jej i jej bratu nie pozwalał uczyć się niemieckiego ze względów patriotycznych. A podobno jak Wielki Johann Wolfgang von Goethe wizytował Polskę w czasie swoich podróży romantycznych nic mu się nie podobało i sugerował, by Polacy przeszli na niemiecki by się jakoś ucywilizować.
    Wiesz Robercie, Wolter napisał dopiero wszystko po sześćdziesiątce. Ale kto mi da umysł i wykształcenie Woltera.

  9. adam pisze:

    super, że będą opowiadania!

  10. Ewa > adam pisze:

    Dzięki za doping! Niestety, nie ma się z czego cieszyć, bo w Sieci opowiadań jest od metra i nikt ich nie chce czytać.
    Ja czytam na liternecie prozę Zdzisława Antolskiego, bo to o PRL-u, ale uważam, że tam są źle postawione tezy i źle ocenione skutki. Np. bohaterem opowiadania „Matylda” to malarz mający dużo zleceń i w odpowiedzi stwierdzenie, że wszyscy malarze w komunie mieli dużo intratnej pracy. Najczęściej – co przynajmniej pokazano w filmie „Nikifor”- prowincjonalni artyści etatowi przy ścisłej współpracy z gminą mieli bardzo określone prace. Wszyscy bez etatu, a o takim przypadku jest to opowiadanie, musieli żyć bardzo towarzysko, by prace zdobywać. W domu bohatera opowiadania mnóstwo ludzi, ale przecież to nie romantyzm, bohema, tylko czarna rzeczywistość. Autor nie jest świadomy o czym opowiada. W konsekwencji choroba to właśnie skutecznie wykonywany zawód malarza.
    Natomiast taki Balzac pisze w „Komedii ludzkiej” prawie wyłącznie o pieniądzach i to jest właściwie postawiony problem literacki mający na celu przedstawienie transformacji ustrojowej narodu.
    Ale całe szczęście teraz pisać może każdy i chętnie to wykorzystam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *