Powieść Dreisera osnuta na autentycznych wydarzeniach niemal dziewiętnastowiecznych, gdyż główny bohater w niej dorasta i kończy żywot na początku nowego wieku skutkiem słynnej na całą Amerykę tragedii: 11 lipca 1906 roku znaleziono ciało 20-letniej Grace Brown w jeziorze Big Moose w Górach Adirondack w stanie Nowy Jork . Chester Gillette został postawiony przed sądem i skazany za zabicie kochanki, wyrok wykonano na krześle elektrycznym w dniu 30 marca 1908 roku.
Powieść Dreisera odrodziła się w wielu późniejszych dziełach artystów stając się archetypem pewnej postawy człowieczej wobec pętających go społecznych i losowych uwarunkowań. „American Tragedy” odbiła się czkawką u Braci Marx, Siergieja Eisensteina, George’a Stevensa, Stanisława Párnickyego, Woody Allena, w licznych sztukach scenicznych i musicalach, serialach telewizyjnych na całym świecie.
Dzisiaj czytając z przyjemnością te trzy opasłe tomy, gdzie nie spieszy się ani pisarzowi, ani czytelnikowi (genialne tłumaczenie Józefy Zydlerowej) dostrzegam wpływy takiego pisania u współczesnych pisarzy amerykańskich, np. w „Amerykańskiej sielance” Philipa Rotha, który, podobnie jak Dreiser, próbuje krok po kroku na kartkach swojej powieści dociec początków zmarnowania urodziwej i utalentowanej młodzieży amerykańskiej. Jest to może nawet nie wpływ, ale dopisanie dalszego ciągu toczącej się wciąż, niczym nie przezwyciężonej, ludzkiej tragedii.
Dreiser poszukując przyczyn kieruje trop na religię, szczególnie na chrześcijańskie sekty głoszące Słowo Boże na ulicach wielkich amerykańskich miast. Obrazem takiego rodzinnego przedsiębiorstwa biznesowego, jakim była dziewiętnastowieczna działalność misyjna Dreiser rozpoczyna i kończy „Tragedię” i taką klamrą daje do zrozumienia, że tragedia tego typu nigdy się w Ameryce nie kończy i trwa nadal owocując kolejnymi zbrodniami.
Czytając to wspaniale napisane dzieło literackie, zachwycałam się – mimo ohydnej postawy głównego bohatera – aspektem „ludzkim” całego wydarzenia, które rozpatrywane tutaj jest jeszcze po dostojewsku. Jeszcze ludzkości nie śni się holocaust, jeszcze maszyna zbrodni nie udowadnia, że człowiek to zwyczajna kupa kości i mięsa jedynie. Tutaj prokurator, opętany wymierzaniem sprawiedliwości i żądaniem najwyższej kary, nie jest mimo wszystko urzędniczą machiną w amerykańskim sądownictwie. Cały niemal trzeci tom to rozprawa sądowa, mająca najprawdopodobniej źródła w autentycznych mowach i zeznaniach świadków (pisarz podobno pilnie sprawę obserwował), a do skazania na śmierć dwudziestoparoletniego chłopaka przywołano nieprawdopodobną liczbę świadków i oskarżycieli, będącymi nie katalogiem urzędniczych oskarżeń, ale próbą obiektywizacji zjawiska poprzez subiektywne oceny zdarzeń. I cały ten spektakl – poprzedzony dwoma tomami skrupulatnymi, niemal reporterskimi i dokumentalnymi opisami dziejów skazańca dowodzącymi, że nie wiadomo, czy była to zbrodnia, czy tylko nieszczęśliwy wypadek – służy właściwie tylko jednemu celowi: by pisarz, w miarę swojego talentu przedstawił rzecz najlepiej, jak potrafi. Dlatego też powieść, pełna artystycznego oddechu, pełna cennych, obyczajowych szczegółów z życia kast najniższych, farmerskich, proletariackich, złotej młodzieży wzbogaconych w pierwszym pokoleniu dzieci fabrykantów, pozbawiona jest dydaktyki i moralizatorstwa. Dreiser pisze nowocześnie, zrywa z metodą wszystkowiedzącego narratora, używa monologów wewnętrznych poszczególnych postaci jako podstawowego źródła informacji, co się tak naprawdę w nich dzieje. Pisze „jak wyda”, jak to widzi wchodząc w swe postacie, jak to wszystko ogarnął i zaobserwował swoim czułym, pisarskim okiem nie czyniąc żadnych ocen, nie używając ani aluzji, ani ironii.
American dream przedstawione jest bardzo ostrożnie. Ojciec bohatera powieści, skazanego na śmierć mordercy, nie dostał od swojego ojca nic, zostając nieudacznikiem, czyli twórcą sekty religijnej, podczas gdy jego brat dostał z domu rodzinnego 1000 dolarów i stworzył kwitnącą ogromnym przychodem fabrykę koszul. A więc nie żadne sprzedawanie ogórków i pięcie się po szczeblach kariery biznesowej dzięki owijaniu ich w celofan, ale chodzi o autentyczny kapitał założycielski. Dla przyszłego zbrodniarza kapitałem jest tylko jego uroda i możliwość bogatego wżenienia się w rodzinę fabrykanta, co najprawdopodobniej też jest tylko amerykańskim snem.
Ale bohater powieści, Clyde Griffiths chcąc uciec z sekty religijnej, czyli też równocześnie najbliższej rodziny, nie dysponuje niczym, prócz młodości i tęsknoty za światem sytych. Dreiser nie obarcza go cwaniactwem, jak w Polsce Tadeusz Dołęga-Mostowicz swojego bohatera, mimo, że dyzmowatość Clyde’a wielokrotnie jest bardzo skuteczna. Dreiser właściwie robi wszystko, by czytelnik polubił tego delikatnego, romantycznego chłopca, bezradnego w swoim zablokowanym na szkoły i wszelkie zewnętrze wpływy edukacyjne dzieciństwie i pojął siłę materialnych pokus. Podczas gdy w pierwszym tomie sprawy materialne rozgrywane są poprzez centy (jeden dolar ma niebotyczną siłę nabycia), w drugim tomie bohater dysponuje już setkami dolarów, a obraca się w środowiskach rówieśników mającymi własne jachty, samochody, konie, tereny golfowe, wydającymi przyjęcia na setki osób w oświetlonych ogrodach z lokajami, orkiestrą i tańcami z bajkowymi, łatwymi księżniczkami.
W czym tkwi tragedia amerykańska? – pyta autor, jakby pisał swoją powieść tylko po to, by sam się o tym dowiedzieć. Trzeci tom, który próbuje odpowiedzieć na pytanie, czy oskarżony zabił i czy gwałt na sumieniu w tak religijnym, subtelnym chłopcu się faktycznie dokonał, daje odpowiedź wstrząsającą. Bezradność jest odkryciem tej powieści, gdyż to właśnie ona dominuje ostatnie sceny, ostatnie kartki tej niepokojącej prognozy wieków, które nastąpią po „Tragedii amerykańskiej”. Dreiser odkrył właściwie coś, czym najprawdopodobniej sam się przeraził. Tym, że nie istnieją żadne zabezpieczenia przed możliwością życia kosztem innych (jak wmawia każda religia grożąc piekłem), przed przejściem przez życie „po trupach”. Skazaniec w celi śmierci bezskutecznie oczekuje ocalenia i pozytywnych skutków apelacji i nie żałuje tego, co było, ale tego, co będzie, żałuje swojej młodości, przyjemności życia, smaku każdej przyjemnej chwili, bezpowrotnie utraconej możliwości ożenku z bogatą panną, która dałaby mu możliwość wstępu do kasty wyższej.
I może to nie jest świadomie zamierzonym przez autora przesłaniem tej amerykańskiej, dziewiętnastowiecznej cegły, jednak trudno nie przyznać ze smutkiem jej dzisiejszej aktualności.
Nie czytałam książki, ale widziałam film „Match Point”(2005) Woody Allena. W Polsce szedł pod tytułem „Wszystko gra”. Bardzo mi się podobał, ale zdaje się, że przesłanie jest odmienne. Pani pisze, że bohater Dreisera aspiruje do świata, który tak naprawdę nie istnieje. Świat Allena jest jak najbardziej realny i wart grzechu. Być może, że zmieniły to nastające wieki, o których Pani pisze…
Dziękuję za powiązania. Niestety, nie zdążyłam zobaczyć tego filmu, czytam tak tasiemcowe w tej chwili powieści, że nie stacza na nic czasu. Bardzo lubię filmy Allena, ale tak jak Pani pisze, chyba jest po stronie tych bogatych, czyli biednych tym, że zmuszeni są mordować swoje narzeczone i trzeba im współczuć.
Ale nie widziałam filmu, może dzisiaj mi się uda zobaczyć, to coś dopiszę. Dziwi mnie tylko, że tej powieści nie przeczytałam w szkole średniej, że nie była zupełnie wymieniana w programie szkolnym, a to przecież książka jedna ze 100 książek wszech-czasów.
Dziwię się Ewo, że się dziwisz. Nie tylko tej książki, której niestety nie znam, nie ma w kanonie lektur obowiązkowych, a nawet ponadobowiązkowych. Polska szkoła wbrew pozorom, była zawsze upolityczniona i w doborze lektur obowiązywały priorytety polityczno-światopoglądowe. Obecnie akcent przesunął się może bardziej na kwestie światopogłądowe i religijne. Nie widzę możliwości, aby polska szkoła otworzyła się na prawdziwe wartości artystyczne, wielką literaturę, bo mogłoby się okazać, że zabrakłoby miejsca dla rodzimych twórców, a do tego żadną miarą dopuścić nie można, zwłaszcza teraz, kiedy czyni się wielkie wysiłki, by młodzieży zaszczepić patriotyzm. Niestety, już teraz wiadomo, że przy pomocy kreowania fałszywych hierarchii osiągnąć tego się nie da, choć z pewnością do kanonu lektur prędzej trafi Dehnel niż Dreiser. Jak dostanie Nike to nie będzie już odwrotu. A tak nawiasem, kiedy szukałem nominowanych do Nike w tym roku, przez dwie kolejne strony wyskakiwały mi strony powiązane z butami Nike, co z pewnością potwierdza markowość butów tej firmy, a każe się zadumać na światową recepcją tej nagrody.
Film znakomity, Allen udowadnia, że wejście do klasy wyższej (tu najwyższej) okupuje się zbrodnią. Nie tylko w sensie dosłownym, ale przede wszystkim na samym sobie, pozbawiając się niewinności, dzięki której człowiek odznacza tymi wszystkimi cechami ludzkimi jak żywość, namiętność, błyskotliwość etc. Po dokonaniu zbrodni bohater staje się tak samo martwy, wprawdzie nie tak jak jego ofiary, ale tak jak klasa do której aspiruje.
To co piszesz o książce Dreisera wskazuje, że to jednak moralitet, podobnie jak Dostojewski ze swoim Raskolnikowem, który nie wytrzymuje wyrzutów sumienia. W filmie Allena napomyka się Dostojewskiego, ale z tej trójki najlprzenikliwszy wydaje mi się Allen… no, ale Allen ma nad nimi przewagę wiedzy o ludzkiej naturze, przerobiwszy cały dwudziesty wiek…
co do lekturowosci powiesci Dreisera, amerykanskie dzieci nie czytaja tego w szkole sredniej, w zasadzie Amerykanie nie czytaja takich rzeczy poza doktorantami anglistyk. Dreiser przeszczepil na grunt amerykanski europejski naturalizm, jako koncowe stadium powiesci realistycznej. Korupcja bohatera po wejsciu za wszelka cene do klasy wyzszej jest tematem powszechnym, od Balzaca, Zoli, Prusa, Dolegi-Mostowicza, itd. Z drugiej strony Dreiser pisal w kontekscie mitu “American dream” pokazujac jego mialkosc i zwodniczosc (bo nie byl osiagalny dla wszystkich, po pierwsze, i po drugie, cena do zaplacenia byla czesto zbyt duza, a to co sie utracilo nie bylo kompensowane przez zyski). Pisal przeciw teorii literatury, dydaktycznej z zalozenia, proponowanej przez pisarza i krytyka W.D. Howelsa (“The Rise of Silas Lapham”), ktory w amerykanskiej wersju bildungsroman widzial potwierdzenie optymistycznego obrazu Ameryki. Wydaje mi sie, ze Dreiser unika taniej dydaktyki. Pani Ewo, takie “wejscia” jak dzisiaj to, moi zdaniem, najlepsze aspekty Pani portalu. dziekuje za niezwykle przenikliwe i trafne spostrzezenia.
To wszystko słuszne co Pan pisze, ale jednak Dreiser wysyła bohatera na krzesło, a nie musiał. W tym sensie jest to jednak moralitet. A przecież nie trzeba nikogo przekonywać, że sprawiedliwości nie ma. Nawet bohater Allena ma cichą nadzieję, że zostanie złapany i ta sprawiedliwość się w końcu pojawi. U Allena to przypowiastka szersza o naturze ludzkiej, która dąży do jakiegoś określenia. Bohater Allena konstatuje, że musi coś ze swoim życiem zrobić, bo to życie wydaje mu się cenne. To kwestie przed jakimi staje każdy, choć nie każdy morduje w sensie dosłownym. Na co dzień to ty tylko drobne tchórzostwa i sprzeniewierzenia, które w końcu dają taki sam efekt: utraty niewinności i pozyskanie złej tożsamości. Ty Ewo, też mogłabyś się wpasować w te wszystkie lieternety i nieszuflady, to przecież łatwe. A jednak tego nie robisz. I mam nadzieję, że nie zrobisz…
Właśnie skończyłam oglądać film Woody Allena na YouTube. Faktycznie, film rewelacyjny, czytam, że to ulubiony film Woody Allena, uważa go za swój najlepszy. Tak, że Dreiser cały czas zapładnia i to skutecznie!
Masz rację Robercie, że to film o cenie, jaką trzeba zapłacić, by wejść do Raju, a raczej danina. Dreiser też właściwie ma na celu wskazywanie pokus i haracz płacony Diabłu za pójście na skróty, tylko, że Woody Alen jest bardziej przewrotny i przewraca piramidę społeczną do góry nogami. Aspirują do klasy wyższej u niego – po stu latach – nie jeden, a dwoje bohaterów, czyli już robi się tłok: też i kochanka, która nie potrafiła oczarować przyszłej teściowej, przegrywa, jednak udaje się jej kochankowi w przypadku bogatego teścia. Niestety, nudziarstwa rodziny, w która wdepnął, nie da się niczym pokonać, jedynie romansem, z którego może czerpać żywotne soki, by jak piszesz, całkiem nie umrzeć. Dlatego nie ma tu kary, bo nie ma już Dostojewskiego, nie ma Dreisera, jest jedynie wszechpanująca, bezkarna ZBRODNIA. Zresztą, zapowiedź bezkarności jest już u Dreisera, bo tytuł trzeciego tomu to „Kara”, ale dotyczy jedynie bohatera, który jeszcze nie wżenił się w rodzinę fabrykanta. Sąd nie wymienia nazwiska panny, dla której bohater „Tragedii amerykańskiej” zabił kochankę i jej rodzina ma szczególne względy nietykalności i osłonę społeczną. U Woody Allena jest podobnie, zaniechanie śledztwa spowodowane jest tym, że morderca jest już zaślubiony i jest częścią potężnej, nietykalnej rodziny. Słowem, sto lat, obyczajowość zmieniła się o tyle, że mezalianse są pożądane, bo klasy wyższe umierają z nudów we własnym sosie.
A Twój trop literacki bardzo cenny. Masz rację, wejście w świat literacki to nic innego jak zbrodnia.
Będę tutaj pisała o Orwellu i znalazłam taki odpowiedni fragment w jednym z jego esejów:
„(…) W literackim Londynie aż roi się dziś od młodych mężczyzn pochodzenia proletariackiego, którzy wykształcenie zawdzięczają stypendiom. Większość z nich to ludzie antypatyczni, żadną miarą nie reprezentujący swojej klasy; jest w najwyższym stopniu godne ubolewania, że gdy ktoś mieszczańskiego pochodzenia poznaje proletariusza i nawiązuje z nim kontakt jak równy z równym, ów proletariusz z reguły przynależy do tej ostatniej kategorii. W rezultacie bowiem rzeczony burżuj, który długi czas najczęściej idealizował proletariat – dopóty, dopóki nic o nim nie wiedział- staje się z powrotem obrzydliwym snobem.(…)
(…)To oczywiście prawda, że wielu ludzi robotniczego pochodzenia jest książkowymi socjalistami-teoretykami, nigdy jednak me pozostali oni robotnikami; chodzi mi o to, że nie utrzymują się z fizycznej pracy własnych rąk. Należą albo do grupy, którą opisałem w poprzednim rozdziale: to osobnicy, którzy wślizgują się w szeregi klasy średniej zasilając inteligencję literacką, albo też zostają posłami labourzystowskimi lub prominentnymi działaczami związków zawodowych. Zwłaszcza ów ostatni typ to najbardziej żałosne zjawisko na świecie. Taki bubek został wybrany, żeby walczyć o prawa swoich towarzyszy pracy, lecz owa „walka” oznacza dla niego tylko ciepłą posadkę oraz sposobność „polepszenia sobie losu”. Ktoś taki sam staje się burżujem nie tyle walcząc z burżuazją, ile z powodu uczestnictwa w samej walce.(…)
(…) Napisałem już, że lewicowe poglądy przeciętnego „intelektualisty” są w większości nieszczere i pozorowane. Powodowany wyłącznie skłonnością do małpowania innych, wyszydza on sprawy i rzeczy, w które faktycznie wierzy. Jako przykład, jeden z wielu, można podać tu kodeks honorowy public school z jego „duchem współpracy”, zasadą „nie bij leżącego” i całą resztą ogólnie znanych frazesów. Któż ich nie wyśmiewał? Kto mieniący się być „intelektualistą” odważyłby się ich nie wyśmiewać! (…)”
[fragmenty w tłumaczeniu Bartłomieja Zborskiego]
Panie Januszu, to wielkie dzięki za to, że Pan napisał jak to jest w Stanach, myślałam, że to jest lektura szkolna, jak „Nędznicy” dla dzieci francuskich. I tak pięknie go Pan umiejscowił w literaturze. Ale sam Pan widzi, Dreiser staje się aktualny nie tylko dla doktorantów, ale dla zwykłego czytelnika. Co i rusz natrafiam na Dreisera (np. w esejach Susan Sontag), dlatego go na blog wybrałam. Bez znajomości Dreisera trudno cokolwiek potem pokojarzyć i połączyć.
Dzięki za pochwalenie zwrotu na moim blogu, najprawdopodobniej wszyscy by chcieli, bym sobie tutaj jak w getcie pisała o rzeczach neutralnych i nikogo nie zaczepiała, nikogo nie krytykowała i tak zdechła w zupełnym niewykorzystaniu. Nie wiem, jakie będą dalsze dzieje tego bloga, na razie w te upały chciałabym wprowadzić w niego trochę luzu i przyjemności, czyli pisać tylko o tym, co mnie zachwyca. Nie chciałabym odejść z literackiej Sieci, bo drogi mi jest mimo wszystko internetowy ruch literacki i dla mnie priorytetowy. Oczywiście, bardzo to wygodne i miłe, takie sobie pisanie a Muzom, ale to tylko wiosną! Po wiośnie ludów nastają rewolucje…
Pamięta Pan na moim blogu burzliwe kłótnie o poezję Aldony Borowicz? Wie Pan, że mój blog podlinkowała Wikipedia? A przecież nie pozostawiłam na tej poetce suchej nitki!
http://pl.wikipedia.org/wiki/Aldona_Borowicz
Myślę, że nie jest lekturą szkolną z powodu religii, skoro czytam w notce, że tam jest atak na religię (że jest wszystkiemu winna). U nas na wsi nowo założona kawiarnia organizowała co piątek dyskotekę, by ściągnąć młodzież uczącą się w mieście i odwiedzającą dom rodzinny w weekendy. I za to ksiądz wyklął właścicieli kawiarni na kazaniu niedzielnym dowodząc, że piątek, to dzień Męki Pańskiej i nie godzi się w taki dzień bawić.
I kawiarnia musiała zrezygnować z całkiem już dobrze rokującego pomysłu i splajtowała. Było to zaledwie dwa lata temu.
Presja religijna jest ogromna, być może, że siły konserwatywne w Stanach mają taką władzę nad oświatą.
A pisałaś już dla odmiany o “Amerykańskiej sielance”? 🙂
„Amerykańską sielankę” przeczytałam zaraz, jak ją spolszczono, a zrobiono to stosunkowo szybko po jej napisaniu, czyli ponad dziesięć lat temu. Jeszcze nie pisałam w Sieci i nie mogłam o niej napisać, gdyż piszę zazwyczaj bezpośrednio po lekturze.
Od tego czytania, pamiętam, byłam – i jestem do dzisiaj – zwolenniczką przyznania Philipowi Rothowi Nagrody Nobla. Szczególnie pamiętam z książki opis produkcji rękawiczek. Czegoś podobnego niestety nie ma w „Amerykańskiej tragedii” przy prezentacji fabryki koszul, ale paradoksalnie Roth w tej maestrii pokazania skomplikowanego procesu wytwarzania rękawiczek ze skór zwierząt jest właśnie dziewiętnastowieczny, potrafi to tak napisać, jak malarz klasyczny namalować olejny obraz, a wiadomo, po Van Gogh’u już nikt tego nie potrafił.
Ale za to analogie są gdzie indziej. Roth, podobnie jak Dreiser, używa aktualnie dziejących się amerykańskich wydarzeń jako materii literackiej. Oprócz, jak u Dostojewskiego (czerpiącego z gazetowych notek bulwarowych), wykorzystania sławnego na całą Amerykę sensacyjnego zabójstwa, o którym donosiła regularnie prasa codzienna jest u Dreisera, szczególnie w trzecim tomie, wiele akcentów politycznych. Prokurator nienawidzi próżniaczych warstw wyższych, w proces włączają się amerykańskie siły konserwatywne i jest on jedynie pretekstem do ich walk. U Rotha są wydarzenia lat sześćdziesiątych, afera Watergate, a też obyczajowe – omawiany jest film „Głębokie gardło” (1972), który w Polsce był też bardzo szczegółowo opisywany w „Kulturze” Rakowskiego, tylko z tą różnicą, że „Głębokie gardło” można było zobaczyć w normalnym kinie, nie porno, na Manhattanie, podczas gdy Polakowi wolno było jedynie przeczytać o nim od ludzi, którzy filmu też nie widzieli. Słowem, oprócz Wietnamu, Nowej Lewicy, Czarnych Panter, wszystkiego, co nastąpiło po Dreiserze, mamy u Rotha skutki bezpośrednie, czyli rozpad rodziny amerykańskiej, tak, jakby Roth dopisywał kolejne „co by było gdyby”. I myślę, że nie byłoby Rotha bez Dreisera, dlatego tak ważne jest to co było i co nas uformowało, nawet najbardziej nikczemne. Dlatego ważne jest wszystko w polskiej literaturze, ważny jest PRL.