Dziennik miejski (6)

Poszukiwanie papierowej dokumentacji dokonań mojego żywota rzuciło mnie w ten marcowy czas przenikliwego zimna na północ miasta.
Kiedy w przemoczonych botkach natrafiłam na Real – jego istnienie w tym miejscu mgliście tylko przeczuwałam – było już późno i powoli niebo stawało się granatowe. Rozświetlony hipermarket dawał obietnicę wytchnienia, toteż szybko zdjęłam ciężki płaszcz i włożyłam do wózka. Kupiłam herbatniki i płacąc przy kasie dostrzegłam w tłumie Krzysia. Nieprawdopodobna sytuacja z „Gry w klasy” Cortazara zaczęła się ziszczać. Rzuciliśmy się sobie w ramiona, Krzyś zaprowadził mnie do stolika i poszedł zamówić herbatę.
– Bez cukru i cytryny – rzuciłam za nim, by jakoś obniżyć koszt tego spotkania. Nie miałam ani grosza, herbatniki pochłonęły wszystko, co pozostało mi z opłat za wydanie dokumentów w urzędach.

– Kim ty jesteś Krzysiu teraz? Docentem już nie, bo podobno nie ma już docentów. Profesorem? – Tak, jestem habilitowanym doktorem- zaśmiał się Krzyś chcąc zbagatelizować swoje dokonania życiowe, które, jak wynikało z dalszych jego słów, były imponującej pozwoliły mu na pracę na uczelniach w niewielkim wymiarze godzin i duży życiowy luz. Prezentował się zresztą doskonale w odróżnieniu od moich przyjaciół malarzy, którzy na Facebooku wglądają niezmiennie jak zapijaczeni Święci Mikołaje na ostatnich nogach. Krzyś odwrotnie do czasu, który niemiłosiernie pastwi się na moim pokoleniu, dotarł, jako nieliczny, do fazy rozkwitu.

Kiedy kelnerka postawiła przed nami dwie filiżanki herbaty i dwa małe talerzyki z dwoma plastrami cytryny – cukier stał cały czas w cukierniczce na stoliku – byliśmy już po moich informacyjnych opowieściach, o tym, co dzisiaj robią żony mojego brata, ilu miały mężów owdowiawszy, co robią jego córki i ile mają dzieci.
– Wspominacie Andrzeja? – spytał Krzyś, a ja nie mogłam się zorientować, czy to jest pytanie grzecznościowe, czy faktycznie po tych trzydziestu latach z okładem pamięć mojego brata w Krzysiu jest żywa, czy okolicznościowa i czy aby tym pytaniem nie nadrabia jakiś swoich zaległości. Nie zdążyłam i tak odpowiedzieć, bo zadzwoniła właśnie jego żona, której Krzyś tłumaczył spontanicznie, że spotkał kogoś tak cennego:
– Wiesz – mówił do komórki – siostra przyjaciela, który zginął w Himalajach, wiesz, ten, o którym ci opowiadałem – mówił podekscytowany, ale trudno było wywnioskować, czy kobieta po drugiej stronie połączenia wiedziała, o co chodzi. Krzyś obiecał dokonać zakupu brakujących dzisiaj w ich domu rzeczy i rozmowę zakończył, co zakończyło też temat mojego brata.

– Ożeniłeś się?Masz dzieci? – spytałam zaciekawiona.
– Bo wiesz, to że tak długo nie zakładałeś rodziny i że tylko z dziewczynami „chodziłeś”, to rodziło plotki, chodziły słuchy, że jesteś pedałem. Wtedy, jak mnie spiłeś zaraz po mszy żałobnej za Andrzeja i wszyscy mnie szukali, a ja byłam u ciebie, to nawet Bożena dzwoniła do mamy, czy już wróciłam – to się dziwili… Ale przecież pedał to nic złego – plątałam się coraz bardziej widząc reakcję Krzysia, który nagle zesztywniał i stał się na moment zwyczajnym profesorem nadzwyczajnym.
– Ożeniłem się cztery lata temu – Krzyś wrócił już do swobodnego, ciepłego nastroju.
– Nie, niestety nie mamy dzieci. Żona jest o 13 lat młodsza. Jestem bardzo zadowolony.
– No, nasz romans trwał tak krótko, że trudno było się zorientować – brnęłam coraz bardziej w rejony, których Krzyś sobie wyraźnie nie życzył.
– Jaki tam romans – żachnął się, jakby chcąc pewne rzeczy albo zdyskontować, albo też ich zupełnie nie pamiętał i nie chciał się, że nie pamięta, przyznać. Krzyś ostatni okres życia brata spędził z nim w Krakowie. Brat pisał doktorat przed wyprawą w Himalaje i jeździł na UJ robić obliczenia na tamtejszym uczelnianym komputerze. Spędzał z Krzysiem czas niemal codziennie, co automatycznie czyniło go największym jego przyjacielem.

– A ty, co robisz? Mówisz, że jesteś na emeryturze? I co, malujesz?
– Nie, wystąpiłam ze Związku Artystów Plastyków. Nie mam możliwości wystawiać. Mam bardzo niską emeryturę. Malarstwo to kosztowna zabawa. Nigdzie nie należę, z kościoła też wystąpiłam. Chcę resztkę życia przeżyć tak jak chcę, jak zawsze chciałam. Jestem w najszczęśliwszym okresie mojego życia, mam nareszcie upragniony luz finansowy. Zajęłam się literaturą na poważnie. Prowadzę bloga. Przecież ty pisałeś wiersze, nie interesujesz się literacką Siecią? Nie publikujesz na portalach Liternetu, Nieszuflady?
I wtedy zadzwoniła znowu żona Krzysia, a z jego dopowiedzeń wynikało, że dyktuje mu dalszą listę zakupów.

– Opowiedz mi o tym bloguto bardzo interesujące – poprosił, a ja nie wiedziałam, czy to grzeczność, czy autentyczne zainteresowanie. Popatrzyłam na niego z wahaniem, bo w końcu to dla mnie wysiłek tłumaczyć mu rzeczy, o które pyta tylko pro forma. Jednak pamiętając jego recytacje wierszy w naszym domu zdecydowałam, że odpowiem. W końcu to Krzyś był zaawansowany jako adept poezji lat osiemdziesiątych bardziej niż ja, pokazywał swoje wiersze aktorom warszawskim, podobno zbierał zachwyty i przychylne opinie. Niestety, bardzo trudno było wtedy, przy małych dzieciach nawiedzenia poetyckie Krzysia traktować poważnie. Wpadał do nas często po śmierci Andrzeja z wizytą i po odczekaniu jakiś obowiązujących zwyczajowo konwersacjach nagle wyjmował z kieszeni kartkę i skazywał wszystkich obecnych w domu na słuchanie jego recytacji.
– Staram się czytać co teraz wychodzi w tomikach poetyckich i rejestrować na blogu moje odczucia po lekturze tych wierszy…
– I co, i co? – Dopytywał się Krzyś, jego natężona uwaga świadczyła o tym, że burzy się coś w nim, że być może przeżył już takie chwile w związku z czytaniem jego wierszy i być może ktoś ich nie pochwalił i jakby teraz, zastępczo czekał, że ja będę chwalić wiersze mu wprawdzie nieznane i obce, jednak wspólnotowe.
– No, najczęściejprawie zawsze – piszę, że autor nigdy poetą nie był, nie jest i nie będzie – wyrecytowałam, jakbym przyznawała się do winy. Na twarzy Krzysia natychmiast pojawiło się rozczarowanie i zniechęcenie.
– Jak to?.. I po co to… To nie ma grup wspierających, zachęcających?
– Owszem, wyłącznie są! To mówię ci, wejdź na byle portal poetycki i w pięć minut skrzykniesz grupę poetów, która cię będzie chwaliła. To jest niesłychanie proste. Wystarczy, że ty będziesz chwalił, poeci to naród wdzięczny, wynagrodzą Ci to takimi samymi pochwałami, bo poeta pamięta! Ale mój blog jest inny. Dlatego mnie w Sieci nikt nie lubi. Mnie nienawidzą. I wiesz, ja zupełnie nie mam żadnego już ruchu. Piszą mi w mailach, żebym dała adres, to przyślą mi tomiki do domu. Dawniej się głupia godziłam, wtedy pisałam w mailach długie analizy, oczywiście negatywne, ale bardzo się przykładałam, ponieważ rzecz była wewnętrzna, to nigdy nie pisałam o tym publicznie. Ale nawet przy tak uczciwie postawionej sprawie dorobiłam się jeszcze wrogów wewnętrznych. W odpowiedzi zarzucano mi, że słanych książek nie przeczytałam. I tak mam wrogów blogowych i mailowych. Teraz, kiedy przysyłają mi wersje elektroniczne, to kasuję od razu załączniki, ale to też jest obraza i ten, komu skasuję załącznik nie przeczytawszy jego twórczości od razu mnie nienawidzi. Wiesz, ja nie mam żadnej mocy, nie mam pojęcia, dlaczego akurat ja mam kogokolwiek namaszczać, mianować na poetę, skoro mam tak złą prasę w Sieci, na innych portalach. A dla mnie poezja, literatura to sprawa niezmiernie poważna. Bo wiesz, to nie jest obojętne. To są połączenia z Kosmosem, z Wszechświatem, to nie przelewki. A mam cały czas do czynienia tylko z przejściowym egoizmem ludzkim, co jest zupełnym przeciwieństwem twórczości, która musi być wolna, czyli bezinteresowna.
I wtedy zadzwoniła mama.
Jestem z Krzysiem. – Z K R Z Y S I E M!!! – Tak, z tym, z przyjacielem Andrzeja!!! – Na kawie!!!, Nie na herbacie!!!
Widząc, że Krzyś daje znaki, mówię:
-Krzyś cię pozdrawia!!!! – Tak zaraz przyjdę. Już kończymy. Tak, pozdrowię Krzysia od ciebie!!! – Mama cię pozdrawia – mówię Krzysiowi.
– A jak się mama czuje? Wiesz, moja mam zmarła cztery lata temu, ale ojciec ma 96 i bardzo dobrze się czuje.
– E… dobrze się czuje… Dostaję takie maile od moich kolegów malarzy, że ojciec ma dziewięćdziesiąt i prowadzi samochód. W nic nie wierzę. Moja mama ma 88 i właściwie, gdyby miała się dobrze czuć, to musiałaby wymienić wszystkie organy i narządy na nowe. Widzisz: ten telefon. Nic nie słyszy. Pamiętasz ten skecz Laskowika „Mamuśka”? Głuchy telefon.

Zaczęliśmy kończyć spotkanie. Krzyś usiłował znaleźć skrawek papieru, by napisać mi swój adres mailowy Ja też nie miałam wizytówki. W końcu na rachunku z kawiarni wypisał adres. – To przecież znajdę na twojej uczelni – powiedziałam demaskując te grzecznościowe symulacje. Oderwałam z mojego telefonu komórkowego naklejkę, ale była tak mikroskopijna, że Krzyś nie mógł przeczytać moich danych.
To przypomnij mi twoje nazwisko…
– Bieńczycka.
I pożegnaliśmy się tak, jak przywitaliśmy się. Rzucając się sobie w ramiona.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

4 odpowiedzi na Dziennik miejski (6)

  1. M.R pisze:

    Krzysio poetycko nawiedzony a karierę umiał zrobić. Tak to bywa…
    Ale tego Krzyś to jakoś niesympatycznie odbieram, jako pozera poetycko nawiedzonego
    taki chwilowy szpan czy też próba dowartościowania się

    Czy to Pani tak go przedstawiła (tzn nie wiem jaka była Pani intencja) czy też ja mam jakieś tam odczucia własne
    akurat teraz

    pewne osobiste odczucia tzn. wielu moich znajomych ze studiów tez zrobiło wielką karierę, ale po pierwsze większość z nich pochodziła z “odpowiednich” bardzo dobrych rodzin tzn. syn profesora, syn przewodniczącego ZLP… takie elity z PRL-u. Ale ponieważ znam ich bardzo dobrze, więc wiem że to także tacy pozoranci, symulanci naukowi. Trochę pracowałem kiedyś w pewnym instytucie…

    A teraz stykam się z pozorantami, symulantami nie w nauce lecz sztuce. Właśnie siedzę nad pewnymi algorytmami (coś tam muszę poprawić) , a obok “wielki świat” artystyczny
    też nieźli pozoranci, symulanci… ale potrafią skrzyknąć się, jak to Pani ujęła i zorganizować i fundusze i recenzje właściwe i wsparcie medialne

    czyli ludzie trzeźwo myślący, sztuka sztuką ale wsparcie polityków, wpisanie się w aktualne trendy (np. Łódź stolicą kultury… była taka akcja), zadbanie o fundusze, właściwa współpraca z mediami, można też krytykowi zaproponować etat w instytucji za przychylne recenzje…

    Trzeba chwalić Pani Ewo…

  2. Ewa > M.R pisze:

    oj, to widocznie tak to spotkanie po latach odebrałam, skoro Pan, Panie Marku wywnioskował, że ja tendencyjnie…Niestety, tak wyszło, nie miałam złych intencji, bardzo Krzysia lubię. Tak to jest, jak się pisze swobodnie i bez żadnych powodów, ot, by to swoje życie pochwycić.
    Nie, mój znajomy nie był w żadnych układach, ani rodzinnych, ani politycznych, nie był docentem marcowym. Tacy w naszych czasach też byli. Myślę, że gdyby mój brat żył do dzisiaj, też by pewnie był na uczelni i miał swoją katedrę. Stosunki na uczelniach były okropne, nie każdy to wytrzymywał, ale dało się przeżyć i niesprawiedliwością byłoby wszystko uogólniać i winić moje pokolenie za to, że niektórym się udało.
    Literatura piękna tym się różni od publicystyki, że ma ambicje ponadczasowe, tak jak książka kucharska nie jest literaturą, mimo, że zawiera stare przepisy satysfakcjonujące czytelnika.
    Ale trzeba umieć pisać, by było to wieloznaczne i pojemne. Widocznie nie potrafię.
    Krzysiowi mówiłam o mechanizmach panujących na sieciowych portalach literackich. Jakby Pan to wszystko czytał w Sieci tak jak ja, zauważyłby Pan to konieczne dla wspólnoty literackiej poczucie sprawiedliwości: jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie. Praktycznie, nie zdarzają się bezinteresowne komentarze.
    Natomiast to, co się dzieje w realu, jest zazwyczaj schowane, ukryte. Całe moje życie upłynęło w atmosferze dzielenia się dobrami w postaci chałtur, nagród, pracy zarobkowej, dostępności do informacji (samo dowiedzenie o odbywających się konkursach było już sukcesem i dopuszczeniem) i było to tajne. Jeśli Pan na mocy swojego zatrudnienia ma dostęp do krętactw i machlojek, to musi Pan to przekuć w literaturę piękną. Innej drogi nie ma, bo przecież Pan nie będzie walczył z mafią.

    A chwalić, to bym chciała…

  3. M.R pisze:

    Nie tyle krętactwa i machlojki (nie zamierzam osmieszać się i walczyć z wiatrakami i miernymi ludzmi… tak na marginesie ja też “wolny zawód” jestem tzn przysługują mi prawa autorskie jako twórcy)
    co raczej upadek sztuki
    lansowanie ludzi miernych , zły pieniądz wypiera dobry, pompowanie przez media ludzi miernych i robienie z nich “wielkich artystów” dla potrzeb gawiedzi i propagandy oraz polityki
    Raczej zgodnie z prawem

    pisał już o tym R.Musil w esejach
    mam taką książeczkę “Eseje. Człowiek matematyczny”

    Pewne mechanizmy powodujące zwycięstwo ludzi miernych. Akurat szukałem bezpiecznego przykladu tzn daleko od środwiska z którym mam styczność i nie chcę po nazwisku ich wymieniać… i tak skojarzyła się mi osoba np. niejakiej Sylwi Chutnik. Robi karierę? Robi, pisze, ostatnio nawet pisze scenarusze teatralne
    (np “Aleksandra. Rzecz o Piłsudskicm”)
    Ale wiele takich osób można wymienić. Nawet ciekawy przypadek i wart analizy ta S.Chutnik, jak osoba pospolita, o miernym talencie może zostać wypromowana (i przez kogo? i dlaczego?)
    na “wybitną artystkę”… ale szkoda czasu na zajmowanie się popłuczynami

    triumf miernot
    co dla mnie o tyle jest nieznośne, że wychowałem się na takich lekturach jak:
    Kierkegaard, Holderlin, Nietzsche
    jako młody człowiek

    sztuka jako przemysł czy też produkt rynkowy
    albo sztuka jako przedłużenie polityki albo sztuka upolityczniona (jak pewna grupa określa sztuka jako jedna z form metapolityki)

    A wracając do poezji… wydaje się, że wystarczy tylko kartka papieru i pióro i można tworzyć wielkie dzieła tzn nie jest to sztuka zespołowa, nie potrzeba dużych funduszy.
    Ale i tutaj wespół zespół też obowiązuje. W grupie raźniej a jak Pani pisze i wypromować się łatwiej, a i zatrudnienie dla poety np w środmiejskim domu kultury jest cenne

    trochę jednak odbiegłem od tematu i Pani wpisu
    za co przepraszam

  4. Ewa > M.R pisze:

    Nie, nie odbiega Pan. Pana głos jest cenny, trzeba upominać się cały czas o wartości. Zawsze były zagrożone i konsekwencją neo barbarzyństwa była np. druga wojna światowa. Dlatego tak ważna jest prawdziwa poezja, która pełni rolę ochronną i pierwotną. Szczególnie w okresach przełomu, kiedy jesteśmy w fazie zachłyśnięcia się zdobyczami cywilizacji i techniki, rola poezji i racja jej istnienia jest nieodparta. Ważne, by twórczości Pani Chutnik i Pani Bargielskiej nie traktować poważnie. Wszelkie deformacje człowiecze utrwalane są poprzez fałszywych poetów wyniesionych na ołtarze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *