Z twórczością Szymoniaka to jest tak, jak w jego wywiadzie przeprowadzonym z Gustawem Herling-Grudzińskim w 1994 roku, teraz publikowanym w sieciowym wydaniu „Zeszytów poetyckich”.
– Barańczak? – mówi Grudziński –
„Ja Barańczaka wysoko bardzo cenię jako pisarza, jako naukowca i jako tłumacza oczywiście. On dokonuje chyba cudów. Kiedy on to wszystko robi? Ciągle widzę nowe przekłady… Ale jest coś takiego niezwykłego w tym wszystkim.”
– I ta lisia kokieteria ciągnie się dalej odnośnie zasług Barańczaka, by mu potem za to, że odważył się na nowo spolszczyć „Hamleta”, słusznie przywalić:
„To jest absolutnie wierne; świetnie zapisane i tak dalej, ale to nie jest to.”
Podobnie jest z emigracyjnym poetą Tadeuszem Łukowskim, który nie nauczył się angielskiego, podobnie z Kisielem:
„No i to jest ten Kisielewski, ten mędrzec polityczny… Ja zresztą wysoko go cenię i nie chciałbym, żeby tu pojawił się cień złośliwości. To jest człowiek o ogromnych zasługach. On powinien nawet pomniczek dostać w Polsce za to co zrobił.”
I dalej Herling-Grudziński z widoczną między zdaniami hamowaną furią pomstuje na Stefana Kisielewskiego.
Albo o Stefanie Bratkowskim:
„I jakiś Bratkowski będzie mi tu tłumaczył, bo to robił, że to jest nasza mądrość narodowa. A to jest – niech mi pozwoli powiedzieć, bo znam Bratkowskiego i wiem, jakie ma zasługi – to jest czysty idiotyzm.”
Z podobnym Grudzińskiemu nastrojem i mieszanymi uczuciami przystępuję do analizowania twórczości Krzysztofa Szymoniaka, niemal mojego rówieśnika. Po lekturze sześciu jego książek wydanych niedawno, spóźnionych, wyjętych z szuflad i skompilowanych na głos dzisiejszy, usłyszałam głos mentorski, godny wiekowemu pisarzowi, a zarazem swojski i bardowski z powodu śladów młodzieńczych zapisków.
(Wiem, Panie Krzysztofie, o czym Pan pisze, to wszystko do bólu jest mi znane, a jednak, metodą Grudzińskiego, pełna świadomości Pana zasług, a jednak…)
Z lektur i wiadomości sieciowych, z portalu Liternet i tam profilu „Zeszyty Poetyckie” wyłania się obraz niemal pozytywistyczny, wizerunek społecznika, kogoś, kto ocala prowincjonalne talenty, kto z uporem szlachetnego maniaka zaświadcza, że w tej przysłowiowej polskiej dupie prowincji mieszczą się skarby, które tylko za sprawą takich Magów, jak Szymoniak przemówią głosem sztuki, głosem pokolenia, głosem niemożliwego spełnienia się artystowskich marzeń. W sumie zawsze tak jest, zawsze tak było i będzie, że z prowincjonalnej magmy wysunie się na czoło peletonu ich guru, czyli Szymoniak, a reszta będzie tym, jak jest w polityce, mięsem wyborczym i nic więcej, a zostaną jedynie obietnice. Z tych wszystkich wywiadów gnieźnieńskich fotografów, gdzie Szymoniak zupełnie na serio i z niewzruszoną powagą podsyca ambicje lokalnych marzycieli, których inicjatywy urzędnicze i wolontariat mogą sprowokować ugięcie się władz lokalnych i posypać pieniędzmi na światłe cele, to wszystko, to jedynie hobby. I metodą Grudzińskiego przyklaskuję tym szlachetnym przedsięwzięciom, gdzie taktyką Tolka Banana czy Timura z jego komandy można pokierować młodymi ludźmi, by, jeśli nie są w stanie pracować na własne konto, to niech pracują na nasze.
Nie wiem, nie mam pojęcia, na ile skuteczność tych fotograficznych i poetyckich przedsięwzięć w służbie lokalnych władz, mogących w rocznych sprawozdaniach wykazać się działalnością kulturalną jest właściwa. Najprawdopodobniej czas Internetu powinien już zwekslować te anachroniczne metody pracy ubiegłowiecznych kaowców, MOK-ów i MDK-ów, jako kosztowne i rodzące małomiasteczkowe, lokalne kliki artystów nieweryfikowalnych, gdyż raz na zawsze namaszczeni władzą nominują nowych swojaków.
I nie jest to istotą mojego pisania blogowego, bo nie mnie rozsądzać o sprawach, których nie znam. Natomiast ważne jest to o tyle, że wyłonieni z tzw. prowincji artyści tam uznani i hołubieni, całkiem słusznie uważają, że powinni być na równi docenieni na ogólnopolskiej, a też i światowej niwie, skoro już jesteśmy globalną wioską. I tutaj trzeba już oddzielić asekuranctwo Grudzińskiego, który do reszty nie chce sobie zrazić ludzi ze swojego środowiska, od analiz ich pracy twórczej. Ja też nie chcę sobie zrazić, nigdy nie chcę, pisząc kolejne posty na blogu i nigdy nie potrafię wybrnąć z tego tak dyplomatycznie jak Gustaw Herling-Grudziński. Ale trudno.
Przystępuję do analizy tomiku wierszy “Pokój bez okien”.
Szymoniak pisze w „Epizodach”, że po latach pojechał z Gniezna z do Kępna, swojego rodzinnego miasta i tam poznał kobietę. Listy z tego romansu są materią – nie wiadomo na ile wierną, na ile spreparowaną – wierszy tomiku” Pokoju bez okien”. W każdym razie poeta lojalnie podkreśla, że wiele autentycznych fraz jest autorstwa kobiety i w hołdzie jej talentowi napisał je tak, jakby to ona pisała, w pierwszej osobie.
Z tego zbioru wyłania się obraz samotnie wychowującej dziecko matki, pracującej, dojeżdżającej, wiecznie zmęczonej, która „daje sobie dzielnie radę”. I muszę oddać poecie sprawiedliwość, tomik jest bardzo klarowny, czytelny, z jasnym przesłaniem, że beznadzieja to stan chroniczny i niegodny człowieka, a jednak zwyczajny, swojski i nagminny. Jednak (to Grudzińskiego „jednak”), poeta artystycznie nie przekracza, nie robi w zasadzie nic, by wyjść z konwencji listu do redakcji kobiety na ostatnich nogach psychicznych, która prosi o poradę. Kobieta z tomiku „Pokój bez okien” jest zamrożona, trwa w tym symbolizmie lokalnego egzystencjalnego więzienia i ani drgnie.
Krzysztof Szymoniak pisze w zbiorze utworów „poematu amerykańskiego”:
„(…)otóż, nie jestem poetą heroicznym,
przykutym do samotności jak Budda do swojej nirwany,
nie chcę skończyć na pomniku pod którym młodzi piją wino (…)”
[razem]
Nie sądzę, by działo się tutaj coś z założenia. Wszystko, co do tej pory wydał drukiem Krzysztof Szymoniak jest konsekwentne, spójne i jednoznaczne. Oparte na autobiografii, zarówno teksty prozą, jak wiersze będące bardziej skondensowaną prozą, to zapis prostolinijny, jednowymiarowy pewnej ludzkiej egzystencji osadzonej w nieciekawych realiach historycznych. Nie jest to nawet zapis marazmu, bo przygody bohaterów tych tekstów są, być może świadomie, spreparowane tak, by czytelnik mógł się w nich odnaleźć. Ale populizm w tym wypadku działa na ich szkodę. Przeciętność wdziera się w osobowość narratora, podczas gdy on winien być demiurgiem i jak każdy autor, sprawcą świata, w którym bohater przebywa.
Pomysł pierwszej części „poematu amerykańskiego” oparty na tym, by zbudować obraz Ameryki z imaginacji jedynie i wykorzystać fakt, że autor nigdy w Ameryce nie był, nie wypalił. Odpryski Ameryki w mieszkańcu PRL-u w postaci paczek, wieści telewizyjnych, marzeń, peweksowskich rajfli, to za mało, by przeciwstawić wymienioną tam „Amerykę” Baudrillarda, która przecież napisana jest z bezpośredniego porównania dwóch opozycji: wyobrażenia i doświadczenia. Przykład tego artystycznego zabiegu jest właśnie dowodem na to, że artysta, który smakuje, wdycha i przeżywa, to połowa sukcesu. Nie jest ważne, czy się było, czy nie było w Ameryce (Kafka nie był, nie był też Nikifor, a jednak ich Ameryka jest żywa).
Martwota wyznań poetyckich Szymoniaka polega na braku tzw. wsadu.
Krzysztof Szymoniak, jak pisze w swoim CV, to dziennikarz i podróżnik i animator kultury. Z tych profesji bardzo rzadko rodzi się jeszcze dodatkowo artysta. Jeśli tak jest, jeśli wydanie książek jest dowodem na to, to jest to już tylko uzurpacja.
Szymoniak napisze, analizując swoją drogę do stawania się artystą:
„(…)bo nie
potrafiłem rzeczy najprostszej: oddzielić piwa od
Nienazwanego i ułożyć jak trzeba paru słów i zdań.
Powiedzcie zresztą sami, czy może być coś prostszego niż
kilka zdań o tym, co dźwiga się pod powiekami i w sercu, co
usłyszało ucho naszych marzeń, a czego nie dotknęły nigdy
palce i języki naszych wrogów?”
[nasza mała metafizyka]
Bo nie. Bo nie tak powstaje sztuka.
„(…)nie pojmując, że pisanie wierszy
to ciągłe kopanie studni, to szukanie jaskiń i wyprawy
w labirynty ducha bez nadziei osiągnięcia celu.(…)”
[lato 1968]
Też nie. Sztuka, to nie mozół. To iluminacja.
/em
zastanawiające jest to, że jak poeci są komunikatywni, to właściwie nie mają nic do powiedzenia. Jednak napuszony hermetyzm chroni poetę przed wścibstwem czytelnika. Tak jak napisałaś, wszystko jest niesłychanie poprawne, klarowne, a jednak nie przemawia. Przyłapywałam się w trakcie czytania nadesłanych przez Ciebie materiałów, czy nie jest to pisane na stopień. Nie stopień w szkole, ale, powiedzmy, w harcerstwie. Tam zdaje się zdobywa się i sprawności i stopnie typu wojskowego. I tu byłaby kategoria sprawności poety w stopniu np. kaprala. Do generała jeszcze daleko, ale życie poety, sądząc po żywocie Wisławy Szymborskiej, długie i wszystko się może wydarzyć.
Często niestety Wando tak jest, że poeta nie rodzi się wolą bożą, a okolicznościami życiowymi. Przy pewnej inteligencji człowiek może wykonywać w życiu wszystko klarownie i poprawnie. Czytam na Wikipedii, że generał Szumski miał bardzo dobry fach kolejarza i jakie licho pchnęło go do tej mokrej roboty w Szczecińskiej stoczni, gdzie też podobnie jak na kolei podnosił rękę i krzyczał „gotowe”, i na ten jeden gest ciężkie, stalowe pojazdy ruszały w drogę. Żyłby jeszcze, cieszyłby się swoją kwitnącą rodziną, dziećmi i wnukami.
Podobnie jest z poetą. Poezja to niebezpieczny zawód, poeci umierają za życia i nikt nie jest w stanie ich wskrzesić.
Myślę, że tych wszystkich ślepych zaułków dzisiejszej poezji można by uniknąć, gdyby nie tak zwany nurt biesiadny. Wiem, że poeta nie rodzi się na kamieniu, ale na pewno nie w Domu Kultury. Tylko w Domach Kultury można realizować sztukę stadną. Podobnie rzecz dzieje się teraz na naszych oczach na portalach literackich.
Z tego, co mi przysłałaś (a widzę, że poeta napisał i wydrukował o wiele więcej), wyłania się takie miejsce na Ziemi między Gnieznem a Kępnem, taka kraina na modłę faulknerowskiego Yoknapatawpha, skąd poeta czerpie siły twórcze i które zdają się niewyczerpywalne. Jeśli jednak William Faulkner żył w tzw. ciekawych czasach, a jednak musiał to wszystko dla literackich potrzeb ubarwić, by nie ziało nudą, to co ma biedny polski poeta zrobić z tak nieciekawym obszarem swojego życia, jakie losowo otrzymał. Można by przyjąć wariant właśnie nudy, nuda rządzi, determinuje, nuda, jako pożerający jednostkę żywioł. Ale, jak napisałaś to musiałby być totalna, transgresyjna nuda. Kobieta z „Pokoju bez okien”, która – z suspensu wynika, że ich faktycznie nie ma, że to nie żadna metafora – jest, przyjmując kategorie lewicowe, nieludzko wykorzystywana przez pracodawcę, nie stać jej nawet na samochód, by mogła dojeżdżać do pracy „po ludzku”. Natomiast myśląc kategoriami kapitalistycznymi, kobieta jest zwykłą nudziarą, której niezaradność życiowa wynika z nieciekawej osobowości kobiety wiecznie niezadowolonej. Słowem, studium matki samotnie wychowującej dziecko trudno wykorzystać jednoznacznie, bo może właściwie posłużyć każdej opcji. Nie wiem, czy piszę jasno, chodzi o to, by głos poety był, mimo tej z założenia klarowności, jednak wyraźny.
Tak to sobie przymierzam do malarstwa, które w PRL-u panowało na plenerach malarskich. Wszystko grało, jak rządziła abstrakcja, ludzie się nie przemęczali, daltoniści malowali wspaniale, bo widzieli tylko odcienie barw i zestawiali je harmonijnie. I jak moda minęła i sponsorzy plenerów oraz galernicy, czyli właściciele galerii coraz natarczywiej domagali się malarstwa figuratywnego, malarze pojęli wyzwanie, naprawdę, bardzo się starali, ale to im nie wychodziło. Myślę, że podobnie jest w literaturze. Chwała Krzysztofowi Szymoniakowi, że pisze o co mu chodzi uczciwie, że chce podtrzymać tradycje poetyckie w stylu Milczewskiego-Bruno i tych wszystkich polskich poetów drogi, że takie luzactwo naturszczyków ceni, bo to przecież wartość sama w sobie. I chwała, że przedostał się do Biura Literackiego z chyba prowincji – ja się nie znam, ale chyba Gniezno w rankingu dzisiejszej mapy kulturalnej Polski stoi niżej, niż Wrocław – bo nic a nic nie jest od nich gorszy. Tylko sęk w tym, że nie jest lepszy.
Tak najwięcej o programie poetyckim, o zmaganiach się z poezją, to jest w „poemacie amerykańskim”. I oprócz tych fragmentów, które zacytowałaś, jest jeszcze tam wielki obszar pewnej jednak pretensji, nie może do Muzy, którą nie jest w stanie zerżnąć, a raczej pretensji jako usprawiedliwienie. To znaczy tak, Szymoniak ani się nie kaja, że jest złym poetą, ani też nie upewnia się, że jest dobrym, po prostu apeluje do czytelnika o wyrozumiałość. Ta kończąca poemat fraza jest niemal szekspirowska:
„(…) w końcu jednak zmęczony odarty
ze złudzeń porzucam te zajęcia
i przychodzę przyjeżdżam otwieram okna
zrywam pajęczyny zdejmuję pokrowce
z luster i foteli wystawiam na parapet
kaktusy i bluszcze rozpalam w kominku
aby dym nad domem widoczny był z daleka
dzień mija pranie na sznurach dosycha
ale nikt nie przychodzi nie widzę
znajomych twarzy nic nie zakłóca
ciszy ogrodu ani snu omszałego kamienia
pod wieczór okazuje się że wszyscy
których kocham są gdzie indziej a ci
którzy są obok nie rozumieją mojego języka”
[epilog]
Tak dla ścisłości – Szymoniak nie prowadzi rozmów z “gnieźnieńskimi fotografami” lecz serię wydawniczą dla Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu, gdzie prowadzi świetne dyskusje z zawodowymi artystami, w tym wykładowcami poznańskiego UA. Pani gorycz jest fascynująca, potrzebna wyłącznie Pani. Ani z Pani krytyk, ani Artysta. Słowem, nie ma Pani wpływu na polską kulturę a innym Pani wygraża i się mądrzy. Polecam Karola Samsela, tak powinna wyglądać profesjonalna recenzja: http://karol-samsel.blogspot.com/2010/12/zeszyty-poetyckieliteracje-oszukani.html Tak, tak, wiem, to na pewno “kolesiostwo”…
Zastawiam się Wando, co czyni dzisiejszą poezję toporną. Jeśli poeta mówi wprost, jak u Szymoniaka, staje się właśnie toporny, nie wiem jakiego jeszcze użyć określenia, ale bliższy jest wtedy popkulturze właśnie w sensie uproszczenia, a nie stylu, bo przecież kultura masowa bardzo dobrze jest wchłaniana przez sztukę wysoką, wysublimowaną, jako materiał twórczy. Z jednej strony cenna jest ta szczerość, ta konfesyjność Szymoniaka, mnie to się bardzo podobało jako dokument epoki, kiedy czytałam „Epizody”, bo to moje czasy, naprawdę się niejednokrotnie wzruszyłam. Ale przecież literatura jest dla wszystkich, a nie dla poszczególnych pokoleń. Musi być tak samo mocna i tak samo musi rezonować, bo język poezji jest właśnie po to, by uniwersalizował. Brakuje tutaj cały czas chyba erudycji, której Krzysztof Szymoniak w zawierusze dziejowej polskich losów nie pozyskał, bo i jak. I teraz, kiedy są warunki, kiedy naprawdę jest możliwość w szybki i przyjemny sposób przyswoić wiedzę, wszystko idzie w jakąś bezsensowną animację Domów Kultury, czy bredzenie pijackie na portalach literackich. Mnie nie chodzi o to, by pouczać, by krytykować. Mnie jest autentycznie żal tych wszystkich dzisiejszych wspaniałości, które idą w dym. I jak zacytowałaś :
„….kaktusy i bluszcze rozpalam w kominku
aby dym nad domem widoczny był z daleka”
Oj, widoczny jest ten dym z daleka, widoczny. I kaktusy też…
Dzięki za link do bloga, zaraz poczytam.
Nie piszę recenzji, rozmawiamy sobie tutaj raz w tygodniu, nie jestem krytykiem literackim, tylko czytelnikiem.
Korzystam z książek, które wszystkie przeczytałam:
1. Antologia współczesnych poetów gnieźnieńskich czyli “Słowo-Tok” / [red. Krzysztof Szymoniak]. – Gniezno : Prymasowskie Wydawnictwo Gaudentinum, 2009.
2. Na rozdrożu / Monika Pogorzelec i Bartłomiej Król ; [rozmawia Krzysztof Szymoniak]. – Poznań : Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury, [2010].
3. Jestem z miasta / Paweł Kosicki ; [rozmawia Krzysztof Szymoniak]. – Poznań : Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury, [2010].
4. Rozmowy w ciemni / Krzysztof Szymoniak. – Gniezno : “Gaudentinum” : Miejski Ośrodek Kultury, 2008.
Nie mam pojęcia, co Pan Szymoniak mówi na wykładach. Proszę się tu podzielić, jeśli to dla Pana nie za niskie progi, tylko wchodzi Pan po to, by mi naurągać.
No właśnie, przysłałaś mi też wywiady Krzysztofa Szymoniaka z fotografami, czy fotografikami, bardziej z amatorami, niż z profesjonalistami, którzy brzydzą się robotą zawodową, nie będą fotografować na weselach i ślubach, bo są „artystami”. Co za brednie. Tam dużo o fotografii otworkowej, o wywoływaniu zdjęć w ciemni, zupełny anachronizm. Tak tą biedną młodzież Pan Szymoniak bałamuci dowodząc, że wystarczy być dzisiaj fotografem bez żadnych finansowych inwestycji. I te akcje zapładniające artystów w więzieniach fotografią otworkową. A już i tak jesteśmy w ogonie historii.
I ciekawe, na jakiej podstawie ktoś o nicku Doczytaćdomyśleć wie tak wszystko o Tobie Ewo, że jesteś totalnym Nikim? My tu co tydzień przynajmniej długie godziny spędzamy, by tego dowieść.
Jeśli taki poziom agresji i, nie bójmy się nazwać, po prostu zwykłego chamstwa, jakim popisał się Doczytaćdomyśleć jest schedą działalności kulturalno-oświatowej Szymonika, to jestem Ewo przyznać Ci rację w ciemno, nie czytając wymienionej lektury. Subtelnych uczniów sobie Szymoniak wyhodował, nie ma co…
A tę wzorcową “recenzję” próbowałem, ale to strasznie napuszony i zagmatwany gniot, całe szczęście, że tak nie piszesz.
Późno już, a byłam z wnioskiem ACTA i nie zdążyłam wcześniej, ale porozmawiajmy jeszcze Wando o tych wywiadach, które Ci wysłałam. Według mnie, to są typowe wierszówki, nie mam pojęcia, dla kogo są te kwadratowe książeczki z ładnymi fotografiami. Bo ani to nie jest portfolio artystów, ani rejestracja ich stanu ducha. Mówi się tam o fascynacji fotografią.,, ale przecież ktoś, kto jest porażony fotografowaniem, nie musi być do tego zachęcany. Też pasjonat nie będzie się przechwalał, że przeczytał wszystkie książki o fotografii, bo edukacja to przecież sprawa intymna, prostytutka też nie zdradza w jaki sposób pozyskała arkana wiedzy o swoim rzemiośle. Słowem, te książeczki są według mnie jakimiś popularyzatorskimi, zupełnie nikomu niepotrzebnymi publikacjami.
Zaglądnęłam na ten blog, ale nie mam zwyczaju wydawać sądów po przeczytaniu jednego wpisu. Jutro przeczytam cały blog i wpiszę może, co ja o nim myślę, bo cieszę się z tego namiaru na blog opozycyjny do praw rządzących dzisiejszym stylem animacji kultury. Przykro mi po prostu, że nikt nie chce tutaj wejść i pochwalić Szymoniaka, tylko jak piszesz, agresja. Profesor Szymoniak. Wiesz Robercie, że moi koledzy malarze, nie wiadomo jakim sposobem, nagle podostawali, jak już opieka Państwa się skończyło, etaty na uczelniach i porobili tam doktoraty. Nie mam pojęcia, jakimi są wykładowcami, ale musieli wykonać niesłychany skok rozwojowy, bo pamiętam poziom tych rozmów plenerowych przy ognisku. Ale fajnie, że się moje pokolenie kształci nadal.
Zastanawiam się ile internetowych wcieleń ma Pani Ewa, zakładam, że sama z sobą dyskusji nie prowadzi:) 1) gdy Pani innym wrzuca od gniotów itd jest ok, gdy ktoś inny krytycznie wypowie się o Pani – nagle urąga. Śmieszne, niesmaczne. 2) Walczy Pani z systemem (cokolwiek konstruktywnego to znaczy), jednakże proszę się przyjrzeć swoim działaniom. Pani nieustannie insynuuje, imputuje, zniekształca i nagina rzeczywistość pod swoje nieudolne tezy. Pani Robercie – hoduje to się świnie na wsi. Ludzi się kształci. Do której grupy Pan się zalicza – pozostawiam ocenie czytelników, bowiem nie jestem “uczniem wyhodowanym przez Szymoniaka”. Żenująco niski poziom reprezentuje Pani klaka… Jedno z czym mogę się z Panią zgodzić – faktycznie, nie jest Pani krytykiem.
Skoro Pan występuje pod pseudonimem i pod obrażającym mnie adresem mailowym, to jak Pan ma czelność zarzucać nieuczciwości mojemu blogowi polegającej na ukrywaniu się pod pseudonimem.
Musi się Pan pogodzić z tym, że w czasach Internetu opnie o książkach są różne. Wykonałyśmy wielką pracę (dialogi Platona też są rozpisane na role i nawet, jakby tak było, jak Pan pisze, to nie żadne przestępstwo, tylko kreacja literacka) zagłębiając się w twórczość Krzysztofa Szymoniaka, poświęciłam wiele czasu, by zrozumieć ją uczciwie. Również Panu dziękuję za wyrażenie swojej opinii o twórczości Krzysztofa Szymoniaka i mojej na moim na blogu. Szanuję Pana pracę poprzedzającą tę opinię. Wczoraj miałam 313 wejść, więc Pana komentarze nie idą na marne.
313 wejść, w sumie to pocieszające:) w zasadzie każda rozmowa o literaturze jest ważna. Mnie tylko ciekawi Pani azymut, punkty odniesień na literackiej mapie kraju. Może kiedy bliżej poznam Pani hierarchię dowiem się czegoś więcej o Pani metodologii. I nie deprecjonuję Pani ani Pani pracy nad twórczością Szymoniaka, po prostu kilka kwestii mnie zaintrygowało.
No, niestety, tak mało, tylko przy Jacku Dehnelu mam ponad 500 wejść i to tylko wtedy, kiedy Pan Jacek zauważy w jakimś internetowym spisie, że się tu o nim mówi i podobnie jak Pan, z impetem wkracza. Internet uwielbia wszelkie pyskówki, proszę mi wierzyć, że ja nie, że bardzo to przeżywam, że naprawdę piszę to, co czuję po lekturze. Bardzo chcę się zachwycać, nie interesują mnie ani statystyki bloga, ani IP mnie czytających, ani ci, o których piszę. Interesuje mnie twórczość i mnie chodzi tylko o to, bym mogła się gdzieś o niej wypowiedzieć. Wypowiadam się już tylko tutaj, na tym małym blogowym skrawku przestrzeni sieciowej.
Ludzi się kształci… Tak, zdarzają się, ale niezmiernie rzadko wykształceni, chociaż na marginesie trzeba powiedzieć, że to proces niekończący się, luźno związany z formalną edukacją, czyli ukończeniem określonych szkół, jak niestety ludziom, w tym również Doczytaćdomyśleć się wydaje. Zdecydowana większość ludzi, nawet tych z najwyższymi cenzusami, jest wyhodowana przez socjotechnikę systemu (donosicielstwo, nepotyzm, kolesiostwo etc), rodziny (kij i marchewka), czy wszelkiego typu patologiczne mechanizmy społeczne, jakich pełno w społeczeństwach typu post-bolszewickiego, które nie zdołały w żadnym stopniu dokonać zmian w tym zakresie. Osobnik wyhodowany jest zamknięty, niezdolny do własnej refleksji, ale bardzo dobrze imitujący tzw. żywość intelektualną i oczytanie (wklejenie linku na przykład), jest schematyczny, nieciekawy innego spojrzenia na świat, przyswajania nowych idei, do zmian, taki osobnik zawsze będzie reagował agresją, kiedy tylko zwietrzy zagrożenia swojego świata, swoich i sobie podobnym w nim interesów. Realizuje algorytm socjotechniczny wpojony mu przez system. Jest opoką systemu.
Tak właśnie zachowuje się Doczytaćdomyśleć. Jak pies spuszczony z łańcucha, który zaraz zaprowadzi tu porządki w starym woluntarystycznym stylu, zaczynając, niczym milicjant, na początek od sprawdzenia dokumentów.
A przecież Ewa w tekście świetnie, w sposób wyważony, ba, nawet z nutą sympatii i uznania napisała, o bardzo marginalnej, mało komu znanej postaci, robiąc tej postaci na dobrą sprawę całkiem niezłą reklamę, jeśli się zważy wysokie indeksowanie się jej bloga w googlach, a jednak miast z uznaniem, spotkała się z chamską agresją i choć, jak widzę, potrafi ona bardzo umiejętnie taką „bombę” rozbrajać, to to co ją spotyka za jej mrówczą i bezinteresowną pracę nie może być przyjemne i sprawiedliwe.
Ja też nie wiem kto zacz Doczytaćdomyśleć, cała sieć to przecież anonimowość i kreacja, lepsza lub gorsza, ale wiem, że odpowiedniejszy byłby nick Niedoczytaćniedomyśleć.
Świetnie, że wie Pan lepiej ode mnie co wiem, a co mi się wydaje:) poza tym lepiej być psem spuszczonym z łańcucha niż zwykłym pudlem.
Fajna dyskusja. Lubię tu zaglądać:)
Ja z kolei jestem fanem twórczości Szymoniaka – przeczytałem wszystkie książki, które dały mi coś ważnego. Szczególnie cenię sobie “Poemat amerykański”.