IWASZKIEWICZ

Adam Michnik polecił trzy książki roku, które obowiązkowo każdy Polak przeczytać powinien. Książki o Borejszy, Broniewskim i Iwaszkiewiczu. Właśnie ukończyłam Iwaszkiewicza.

Marek Radziwon w zwięzłej (580 stron) “Iwaszkiewicz. Pisarz po katastrofie” stara się o portret obiektywny, w moim odbiorze czołobitny, a i tak internauci w komentarzach do sieciowych recenzji pomstują na antykomunizm Radziwona i oszołomstwo niszczące chlubną kartę PRL-u. Na dodatek wielu, którzy książki nie czytali piszą, że Iwaszkiewicz nie splamił się żadnym wierszem o Stalinie po jego śmierci. Prostuję, splamił się, o czym Radziwon lojalnie donosi:

„(…) Iwaszkiewicz nie był tu żadnym wyjątkiem. Napisał artykuł dla „Nowej Kultury”: „Imię i postać Stalina były i pozostaną najgłębszym umiłowaniem ludzi prostych” – pisał. I dalej: „Wszystko, czego dokonaliśmy od lat prawie dziesięciu, wszystko, czym jest nasze współczesne życie, nasze osiągnięcia ekonomiczne i kulturalne, są i muszą być związane z Jego imieniem”. Iwaszkiewicz, działacz Komitetu Obrońców Pokoju, nazywał Stalina „wielkim obrońcą pokoju” o „genialnie prostym i jasnym umyśle”, pisał o „lampach ludzkich serc”, które płonęły „na całej kuli ziemskiej, we wszystkich krainach, przed portretami Tego, który już odszedł spomiędzy nas”, pisał o „zapale do pokoju”, jaki Stalin „potrafił wzbudzić w całej ludzkości”, nazywał Stalina „symbolem najwyższego ideału ludzkości, symbolem pokojowej i braterskiej współpracy między narodami”.
W druku dodano Iwaszkiewiczowi kilka zdań. Nie zmieniają one sensu tego i tak hagiograficznego artykułu, ale wzmacniają jego propagandową stylistykę. Fragment o „wszystkich ludziach prostych” zawiera w wersji opublikowanej wyrażenie o „klasie robotniczej i masach pracujących” -nie ma go w maszynopisie przygotowanym przez pisarza. Dopisano jeszcze fragment o „przyjaźni, która nas łączy z narodami radzieckimi, a która […] jest dziełem Jego i Partii, której przewodniczył, oraz tych, którzy w Polsce wzorują się na Jego myśli i Jego czynie”. W ostatnim akapicie zamiast neutralnych słów o „braterstwie ludów” i bez mała ewangelicznym „pokoju na ziemi” pojawiło się „braterstwo ludów ugruntowane wbrew wszystkim wrogom pokoju”.
Iwaszkiewicz przemawiał także na wiecu żałobnym Ogólnopolskiego Komitetu Frontu Jedności Narodu w Hali Mirowskiej. Nazywał Stalina „największym twórcą naszej epoki”: „Stalin jest dla nas niedościgłym wzorem tego, co przede wszystkim reprezentuje pierwiastek twórczy w życiu ludzkości. […] jego dzieło jest otwarciem nowej epoki”. „Twórcy […] odczuwali zawsze jego opiekę, jego dobrotliwy i wyrozumiały uśmiech zachęty – jego głębokie zrozumienie, jego trafną ocenę – powiadał Iwaszkiewicz. – […] W niezwykłych, dzięki swej przejrzystości, myślach Stalina […] twórcy sztuki i kultury znajdować zawsze będą ożywcze źródło działania i wyjaśnienie wątpliwości. Jasność jego sformułowań będących rezultatem głębokiego przemyślenia stała się dla nas najcenniejszym wzorem”. Ten występ Maria Dąbrowska komentowała w dzienniku: „niesmak wstrętny czuło się w gębie, słuchając go”.(…)

Ale nie jest główną winą Iwaszkiewicza, dożywotniego prezesa Związku Literatów Polskich robienie tego „co wszyscy w tych czasach”, i któremu wybacza się „wszystko” tylko dlatego, że „potrafił pisać”.
Postawa Iwaszkiewicza, tak chętnie analizowana przez pokolenie siedemdziesiąt, którzy są przeświadczeni, że w PRL-u nie było żadnych wyborów moralnych, że pokolenie ich rodziców było Konradami Wallenrodami kwestionującymi wartość romantyzmu to typowa strategia dzisiejszych literackich portali internetowych, gdzie panuje zasada: Panu Bogu świeczkę, a Diabłu ogarek. Skoro udało się Iwaszkiewiczowi, to czemu nie ma udać się wam, wstępującym pisarzom koniunkturalistom? A co, nie opłacało się? Przecież tu nie chodzi o to, czy Iwaszkiewicz na TAK, czy NIE, bo wpojono wam, że prawdy jednej nie ma, że kształtowana jest wedle okoliczności. Ważne jest tylko to, by dostać jakieś intratne literackie dożywocie, obojętnie pod jakim szyldem, a Jarosławowi Iwaszkiewiczowi to się udało i strzegł, mimo pohukiwań w dzienniczku na zły los i to że go nikt nie kocha dzielnie przez pól wieku reżimu komunistycznego, który go na ołtarze wyniósł.
I co, nie opłacał się pakt z Diabłem? W latach czterdziestych i pięćdziesiątych, w latach mroku stalinowskiego terroru, kiedy wycieńczeni wojną ludzie dogorywali w więzieniach, kiedy nawet nie wolno było słać listów za granicę do swoich bliskich, Jarosław Iwaszkiewicz wiódł żywot bogatego intelektualisty ze świata, który nie istniał:

„(…) Iwaszkiewicz czekał, nie wykonywał gwałtownych ruchów, nie manifestował pierwszy, ale też pierwszy nigdy niczego nie popierał. Nie angażował się zanadto, ale jednak na tyle, żeby nie stać się całkowicie bezbronnym, nie wypaść poza oficjalny krąg. Należał nawet w najgorszych latach stalinowskich do nomenklatury świata kultury, był świadom swoich atutów i umiejętnie je wykorzystywał. Pozostawał bezpartyjny, i nie tylko dlatego, że wstąpienie do partii kłóciłoby się z jego poglądami, ale dlatego także, że wiedział, że jest potrzebny właśnie jako bezpartyjny. Wiedział, że jego względnie niezależny wizerunek służy władzom – dobrze wykształcony bezpartyjny pisarz, znający języki i znany na Zachodzie przydawał się bardziej niż najwierniejsi ludzie aparatu. Umiał kokietować swoimi przedwojennymi manierami i pańskim wykształceniem.(…)
Mimo że w kraju Iwaszkiewicz był postrzegany jako symbol minionej estetyki literackiej i starego porządku politycznego, za granicą traktowano go jako lojalnego i aktywnego wysłannika nowych władz. W roku 1947 jako przedstawiciel ZAiKS-u i Związku Polskich Autorów Dramatycznych reprezentował Polskę w Londynie na kongresie Międzynarodowej Federacji Związków Autorów i Kompozytorów, rok później, jesienią 1948 roku, w tej samej roli odwiedzał Argentynę i Brazylię, wcześniej, w połowie kwietnia, podróżował do Paryża i do Włoch w związku z intensywnymi przygotowaniami do zbliżającego się Światowego Kongresu Intelektualistów we Wrocławiu. Cieszył się więc wówczas znacznie szerszym przywilejem podróżowania niż ktokolwiek z pisarzy. W Paryżu było tak: sobota 17 kwietnia godz. 10.30 przyjazd do Paryża, Bobkowski, Mach. Niedziela godz. 13 śniadanie u Zagórskiego, godz. 20 Mach. Niedziela 26 kwietnia godz. 20 Panufnik. Niedziela 9 maja godz. 10 odczyt w konsulacie, godz. 15 u Anatola. Poniedziałek wyjazd do St. Remy, dzień u Gleizesów. Środa 12 maja śniadanie z Andrzejem, koncert Dody Conrada. Czwartek przyjazd Borejszy. Niedziela 16 maja godz. 5.40 odlot do Rzymu, 10.30 przylot. Sobota 22 maja przylot.
Po niespełna tygodniu Iwaszkiewicz leciał już do Kopenhagi: piątek 28 V godz. 9.20 wyjazd do Kopenhagi. 6-7 czerwca Malmó. Wtorek 8 czerwca godz. 8.20 przyjazd do Warszawy, Stawisko.
Jesienią ponownie Paryż i prawie dwumiesięczna podróż do Ameryki Południowej: niedziela 3 października śniadanie u Mirków. Poniedziałek telefon do Janty. Wtorek, godz. 12.30 rue du Louvre, godz. 4.30 Casella, godz. 7 ambasada. Środa godz. 12.30 Janta, godz. 4 wystawa, godz. 6 Janusz Dupont. Niedziela 10 października wyjazd godz. 13.30, godz. 16.30 Madryt, noc w Madrycie. Poniedziałek godz. 9 wylot z Madrytu, godz. 10.15 Sewilla, godz. 13.45 pustynia, godz. 7 Dakar, godz. 8 odjazd. Środa Rio de Janeiro, godz. 9.30 odlot do Buenos Aires, godz. 4 przylot. Sobota 30 października godz. 9.30 odlot z Buenos Aires, godz. 12 Porto Allegre, 15.30 Sao Paulo, godz. 17.10 Rio Hotel „Regente”, obiad w Poselstwie. Środa 3 listopada 5.30 odczyt w Rio. Piątek 19 listopada godz. 4.30 odlot z Rio. Niedziela 21 listopada godz. 2 przylot do Dakaru, 2.15 przylot do Madrytu. Poniedziałek 22 listopada Paryż. Szczegóły kolejnych wyjazdów Iwaszkiewicz notował w małych, podręcznych kalendarzykach.(…)”

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii dziennik duszy i oznaczony tagami . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *