Marcin Sendecki „Pół” (2010)

Poezja Sendeckiego choruje na anemię, na anoreksję, przypadłość zaniku mięśni i instrumentów mowy, toteż, jeżeli miałaby startować w jakimś rankingu poetów niepełnosprawnych, może spełniłaby rolę, jako rejestracja chlubnej – wprawdzie przegranej – walki z chorobą.
Ale przecież Marcin Sendecki to ikona bruLionu, tworzył z innymi Wielkimi Marcinami i nikomu do głowy nawet nie przychodzi, nominując go do Nagrody Poetyckiej Silesius, że jest intelektualnym kaleką.
Na stronach Biura Literackiego czytam, że Sendecki to kolejny poeta, który w wywiadach mówi, że oczekuje od czytelnika większej aktywności, a nawet tego, by sam sobie dośpiewał, o co chodzi w jego wierszach, gdyż on sam tak czyni:

„(…) Mam wrażenie, że jeśli mówi się o tym, że jest w tych wierszach jakaś warstwa brzmieniowa, o tym że są jakieś zestawienia słów często może dziwne, które mogą w różne strony prowadzić, to dla mnie samego jako dla czytelnika to jest często wystarczające. Bo gdy sam czytam, nie chciałbym wiedzieć, o co chodzi w wierszu, kto zabił albo kto nie żyje. Jeśli ta powierzchnia jest na tyle atrakcyjna, że po pierwsze może mi wystarczyć na jakiś czas, a po drugie mogę dalej sobie szukać różnych kluczy. Mogę sam budować na podstawie tego własne historie.(…)”
[Marcin Sendecki w „rozmowach” Biura Literackiego]

Akurat! Już to widzę, jak Marcin Sendecki pochyla się, ślipi nad poezją dzisiejszą i po wielogodzinnych studiach nad jej sensem wychodzi z tego oświecony!
Nie, nie, Sendecki pochyla się nad czytelnym, zrozumiałym Mickiewiczem, Krasińskim, Szymborską i żeruje na rzeczach oklepanych, szkolnie wżartych w mózg czytelniczy i gdyby nie te okruchy wielkiej poezji polskiej wprasowane w jąkanie się poetyckie Sendeckiego, nic by nie zostało z tych strof. Jeśli Sendecki w „[lobelii]” nawiązuje do biurka Telimeny, jeśli próbuje zatartą swoją pamięć usprawiedliwić potrzebą wiersza opartą na niedopowiedzeniach, robi to nieładnie, nieharmonijnie i niecelnie. Liryka Sendeckiego podobna jest radosnej twórczości tych wszystkich hrabin, które w dworkach nudziły się śmiertelnie i modną wówczas techniką decoupage pocięły arcydzieła malarstwa światowego, przyozdabiając swoje biurka wyciętymi z obrazów olejnych kwiatami. Tak pocięły np. Jeana Antoina Watteau.
Nie przypuszczam, by wiersz “[]” zastąpił „Dobranoc” Adama Mickiewicza utrwalonego w masowej wyobraźni przez song Czesława Niemena, jednak podpięcie się pod takie ikony nie jest – jak pisała Susan Sontag – bez znaczenia.
Przeczesując Internet, natrafiłam na hymny chwalące ten wiersz i nie jest wykluczone, że takimi właśnie akcjami propagandowymi zmobilizuje się rzesze snobów i osoby niczego nieczytające oprócz sieciowych recenzji, i w konsekwencji Sendecki wyprze Mickiewicza zwykłą belferską koleją rzeczy, bo która nauczycielka nie zechce się pochwalić, że jej wychowanek zrozumiał Sendeckiego?
Zadziwiająca jest ta potrzeba dekonstrukcji w czasach, kiedy demonstruje się samo, kiedy napiera ze wszech stron popkultura, która miele, jak żywioł natury, jak woda skały na piasek, a dobrodziejstwa naszej cywilizacji beztrosko pomagają ścieraniu się wizerunków. Niepojęte jest, że ten przyczółek kultury wysokiej, ocalającej, dla następnych pokoleń stanowiący przecież takie samo źródło inspiracji i twórczych impulsów zastępowane jest artefaktami gorszymi, a nie kontynuowane. Nie jest prawdą, że powstające dzisiaj dzieła literackie mają – wskutek jakiś wmówionych ulg co do jakościowych wymagań, lub wmówionych wysokich walorów tych jakości – stanowić najwyższy próg twórczych możliwości. Nieprawdą jest, że wszystko zostało już powiedziane, że powiedziano za dużo, że wysoki gmach kultury nas przygniata swoją wielkością. Przychodzą nowe czasy, nowe wyzwania i nowy język poetycki. Nie jest nim język kaleki, amputowany, zasznurowany i zablokowany, który pod pretekstem tajemniczej hermetyczności mówi coś, czego nie pojmuje nawet sam autor. Odrzuciwszy metafizykę, wstyd wpadać we własne sidła, a podciąwszy gałąź, na której się siedziało, wmawiać wieloznaczność, tajemnicę i magię. Bo co oznacza np.:

„(…) pięta szmat łydki odkryty(…)”
[Lobelia]

„(…) Ściek z zorzy(…)”
[Jedna]

„wądół
jar
pół”
[Jetlag]

Na uwagę natomiast zasługuje wiersz „[Druga poprawka]” ujmujący bardzo trafnie absurd polityki, ustaw państwowych i wszystkich tych aspektów życia urzędowego decydującego o egzystencji obywateli. Wiersz ten, w moim mniemaniu nawiązuje do motta zbioru „Pół”, cytowanego Saint-Justa, który nakazuje państwową ustawą noszenie czarnego ubioru mordercom.
W takim kontekście, kiedy właściwie kolor czarny jest kolorem obowiązkowym na wszelkich wernisażach i spędach artystowskich, bycie mordercą nie jest ani hańbiące, ani kłopotliwe.
Mordercą słów.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem i oznaczony tagami . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

7 odpowiedzi na Marcin Sendecki „Pół” (2010)

  1. Wanda Niechciała pisze:

    intryguje mnie ten „Wądół” w wierszu „Jet lag”, wierszu najkrótszym, który tutaj przytoczyłaś w całości.
    Tak się składa, że ciągle latam samolotami i jet lag jest mi znanym uczuciem, ale nie wiedziałam, że to wądół. Jak widać, prostota poezji nie ma nic wspólnego z długością wiersza, ani z jego zrozumieniem.
    W sumie zgadzam się z Sendeckim, że wiersza nie trzeba rozumieć, bo jak każda sztuka, działa na wielu poziomach, na różne ludzkie doznania, jak zmysły, podświadomość itp. Pytanie, jakie należy postawić, to nie, czy wiersz jest zrozumiały, ale, czy działa (jak kobieta, która nie musi być piękna, wystarczy, by miała coś w sobie, co pociąga).

  2. Wanda Niechciała pisze:

    i jeszcze tytuł, to „Pół”. Tak, jakby poezja była jedynie połowiczna, z założenia połowiczna…Docelowo.

  3. Ewa pisze:

    Jak tłumaczę sobie piosenki zagraniczne, to nigdy nie wiem, o czym one są. Podobnie, jak słucham na YouTube sławnych poetów – była tam taka seria animacji wizerunków poetyckich geniuszy, które poruszały ustami, oczami i uszami – i aktor czytał sławny wiersz, który tylko działał samą melodią i dźwiękiem, a jednak działał, bez zrozumienia sensu, nie znałam tych wierszy, to szkolne lektury dzieci innych państw.
    Jednak nie zgodzę się z Tobą, bo ten sens w końcu w nim był, po przetłumaczeniu odkrywało się jego całe bogactwo właśnie znaczeniowe. Nie można od artysty wymagać jakiejś nadludzkiej siły perswazji i perfekcji formalnej, mnie, przyznam się, najbardziej w poezji, w liryce, pociąga bezradność autora, jego bieda, ale nie bieda socjologiczna, czy formalna (w budowaniu wiersza), ale egzystencjalna. Chodzi mi o klimat wspólnotowy, o rodzinę ludzką, o połączenie. Przyznam Ci się Wando, że w te czwartki jestem bardzo zdołowana, bo robię coś wbrew sobie, poezja to przecież zachwyt, ja chcę się zachwycać, a ja tego nie dostaję i się, jako czytelnik, miotam. Cały czas mam wrażenie, że poeci zabierając głos rozbijają coś niezwykle cennego i z czwartku na czwartek odczuwam tę nieustanną degradacyjną robotę. To jak piąta kolumna. I myślę, że to „Pół”, to takie kawałkowanie, rozbijanie i rozdrabnianie. Tylko zastanawiam się, po co.

  4. Wanda Niechciała pisze:

    Wiesz, mam cały czas uczucie, jakby zmieniona była twórcza kolejność, jakby autor dawał na papier, na ekran jakieś rozrzucone słowa i do nich dopasowywał resztę i patrzył, co z tego wyjdzie, a nie odwrotnie, kiedy presja do napisania wiersza jest zewnętrzna, ozdrawiająca, wyzwoleńcza. Trudno uwierzyć w słowa wywiadu z Marcinem Sendeckim, o tym, że opowiada się za opowiadaną w wierszach historią. Weźmy ten pierwszy, zaraz napataczający się po otwarciu książki wiersz „[Lobelia]” opowiadający pewną historię miłosną. Mamy bar, który przestał istnieć nie dlatego, że autor go nie pamięta, ale dlatego, że władze miasta go zlikwidowały. Jest jakieś wspomnienie sceny łóżkowej, nie specjalnie przyjemnej, gołe łydki nie są zbyt warte smakowania i przeżuwania mentalnego, no, chyba, że chodzi tu o jakieś zboczenie. Ale nie, w tym wierszu nie chodzi właściwie o nic. Lobelia, ni to kwiat, ni to śnieg, właściwie nie da się określić nawet temperatury tego międzyludzkiego spotkania. Materią wiersza są tzw. śmieci psychiczne, coś, czego świadomość nawet nie wypiera z powodu np. wstydu, czy wyrzutów sumienia, ale coś, co się słusznie wyrzuca, jak wydaliny z ciała, przecież nikt nie pamięta ile razy chodzi do toalety, to są sprawy bardziej mechaniczne, niż egzystencjalne. Bez przesady. Wiesz, chodzi mi o to, że poezja to coś ważnego. Że nie może umknąć w prozie życia bez wartościowych ingrediencji. W końcu człowiek musi jeść pożywienie, a nie śmieci. W oblężonym Stalingradzie jadło się buty i skórzane paski ale na takim wikcie wyginęło 750 tys. mieszkańców. Podobnie jest z poezją, kiedy nie jest pożywna.

  5. Ewa pisze:

    Masz rację Wando to się wszystko powtarza, w malarstwie było podobnie. Abstrakcja dotarła do takiego momentu, że studenci (taszyzm) podpalali obrazy i te poprzepalane plamy tak trochę podrasowywali, bardzo uważając, by niczego realnego nie przypominały i tworzyli całe kolekcje, serie, zazwyczaj tytuły były numerowane, by broń Boże niczego nie przypominały. To wszystko zmiotła historia sztuki, nikt już nie pamięta ile na to poszło cennych importowanych z Holandii farb firmy Talens, bo tylko w PRLu- artyści beztrosko szastali tymi kosztownymi farbami, zachodni artysta mógł o nich jedynie marzyć. Podobnie jest teraz z tomikami, których wydanie jest w dalszym ciągu przecież kosztowne.
    Tak sobie skojarzyłam z korytarzami Mirosława Bałki, tym z mydłem, tam chodziło właśnie o otworzenie pamięci, o wywołanie go poprzez zapach babcinego mydła, ta instalacja miała na celu coś odwrotnego, niż działania twórcze Marcina Sendeckiego. Sendecki, to typowy esteta, mimo, że udaje, że nim nie jest.

  6. Wanda Niechciała pisze:

    nie chciałabym bardziej kawałkować tych wierszy i wyrywać z kontekstu, ale dajmy na to ten:
    „(…) słownik sobie krew sobie słowik sobie kret sobie
    wysoki czasownik na krze”
    [Wysoki]

    Rozumiem, że rzucając poszczególne słowa, autor pozostawia miedzy nimi przestrzeń, by czytelnik wykonał wysiłek i sam je sobie w umyśle połączył. To coś takiego jak liczenie osób mało rozgarniętych i niezbyt biegłych w rachunkach, które mobilizują do tego palce, a jak ich nie starcza, to „dwa w rozumie”. Ja, czytając Sendeckiego, też tak robię. Ale łącząc element, nadziewam się na coś, czego połączyć się nie da. Bo co oznacza „wysoki czasownik”? I na dodatek „na krze”?

  7. Ewa pisze:

    to jest Wando, jak ustaliliśmy, takie dobieranie słów przypadkowych i wychodzi z tego niejednokrotnie szarada, którą można śmiało wykorzystać do wróżenia lub innych celów, np. wojskowych (wczoraj oglądałam film „Człowiek, który gapił się na kozy”, oparty na autentycznych sposobach walki Amerykanów w Iraku).
    Myślę, byśmy już nie kawałkowali, Marcin Sendecki mówił w rozmowach, że jego dzisiejsza twórczość jest epizodyczna. Młody jest, życie poetyckie jeszcze przed nim, może się opamięta.
    Za tydzień Rafał Gawin „Przymiarki”. Zapomniałam, że mam jeszcze kilka tomików do obgadania i szkoda o nich nie napisać. A potem zwijamy manatki, bo komiksy czekają.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *