21 stycznia 2012, sobota. Zaniosłam „Klub Pickwicka” na kasetach, ostatnią książkę, którą mama przesłuchała przed zakupem czytaka, ale pani Bożenka powiedziała, że pan Czesio, jako niewidomy, nie ma obowiązku pracować w sobotę, a na pendrive i tak mi nie nagra, nie mam co zostawiać, bo się nie da.
Zawsze, kiedy spotykam się z panią Bożenką boję się jej śmiertelnie, tak jak zawsze przy spotkaniu z kobietą otyłą mam paniczny, nigdy niepokonany lęk. Spuściłam więc przepraszająco oczy za to, że nie ma pana Czesia i za to, że nie przyniosłam wymaganej karty 4 GB i wiedziałam już, że jak nie przyniosę książek do domu, to Marek się wścieknie, bo będzie musiał po nie jechać ekstra, za to też, że zaraz powie, nikt mu nie będzie dyktował, na co on ma książki nagrywać i z panią Bożenką się wtedy pokłóci. Zaczęłam więc na zapas przepraszać panią Bożenkę i zapewniać, że książki jeszcze mama ma z Warszawy, że przysłali w kopercie z bąbelkami na tej jedynej karcie 4 GB, którą posiadamy i teraz mama tej karty używa. Mamie nie przysługuje zwolnienie z opłat pocztowych, bo mimo, że zbliża się do dziewięćdziesiątki, to coś jednak jeszcze widzi i ta ulga, ten znaczek z białą laską jej nie przysługuje, i że wolałabym, by mi nagrywano tutaj, skoro mam tylko cztery kilometry od domu, a do Warszawy przecież dalej.
Wyszłam więc z Biblioteki Książki Mówionej z pustym plecakiem i korzystając z bliskości Pałacu Młodzieży postanowiłam odżałować te siedem złotych szczególnie, że już od tygodnia jedyny publiczny basen w naszym mieście po remoncie jest czynny.
Wprawdzie remont Pałacu Młodzieży trwa nadal, elewacja wygląda jakby opakował go Christo, na dziedzińcu stoją blaszane parawany, ale wąski korytarz do pływalni jest drożny i niewielki hol zdążył pomieścić tłumy czekających grubo przed otwarciem o 14. Tylko w soboty i niedziele basen jest czynny dla ludzi z ulicy o tak wczesnej porze. Niestety, podobnie było w basenie, a wielu zdeterminowanych pływaków, którzy chcieli za wszelką cenę wykonać w ciągu tych 45 minut za siedem złotych swoje pensum, nie zwracała uwagi na resztę przebywającą w wodzie, więc zawsze zwyciężali ci zdeterminowani swoim zdyscyplinowaniem i niczego niedostrzegający. I ja, która Pałacu Młodzieży nie widziałam już bardzo dawno, a który ma zawsze tyle lat, co ja, międliłam wspomnienia z nim związane starając się pływać nostalgicznie i melancholijnie i nie zwracać uwagi na grożące mi uderzenia gwałtownych ramion pływaków. Zawsze traktowałam kąpiel jako oddzielenie się od rzeczywistości, samo już otoczenie wodą, otulenie jak wodami płodowymi stwarzało bezpieczną izolację i stan nieważkości, braku zakotwiczenia i poczucie wolności. Drugi plan, czyli bezwzględny, betonowy prostopadłościan basenu można było na czas wodnych rozmyślań wykluczyć, jako opresję i więzienie, gdyż tłum kąpiących właściwie zasłaniał krawędzie basenu i dawał pozór jego nieskończoności.
I tak w tym kokonie dryfowałam po turkusowej przestrzeni, którą basen zyskał dopiero chyba w latach dziewięćdziesiątych, po jakimś kolejnym remoncie. Wtedy, kiedy dyrektor naszego liceum prowadził nas na zajęcia wuefu raz w tygodniu pamiętam go jedynie z białych i szarych tonów, szczególnie, że obowiązywały wyłącznie trykotowe stroje kąpielowe dla dziewczynek, a płócienne, tzw. trójkąty męskie dla chłopców i białe, gumowe czepki na głowach.
Kilka kobiet wysypało się ze mną na dziedziniec, który zdążył się pokryć warstwa śniegu, a moje przemoczone topniejącym śniegiem botki natychmiast stężały na mrozie. Podążyłam za sylwetkami kobiet okutanych czapkami, szalikami, kapturami i dreptałam za ich obcasami tak długo, aż śnieżyca zakryła wszystko i nawet i ich już nie było widać. Na ulicy 3 Maja tuman śnieżny, jak Bóg na pustyni Mojżeszowi, wskazywał drogę do domu przez Rynek kierując mnie na wschód, by nad Rawą rozpierzchnąć się jak pamięć.