Rihanna “We Found Love” tekst piosenki przetłumaczyła Ewa Bieńczycka

JEST NASZA MIŁOŚĆ

Tak jak twój krzyk: nikt nie usłyszy,
tak wstyd uzależnienia od kogoś
najważniejszego, bez którego czujesz się nikim.
Nikt nie zrozumie, jakie to jest bolesne.
Czujesz rozpacz,
dla niej nie ma ratunku. A gdy mija i kończy,
niemal tęsknisz za powrotem wszystkiego co złe,
bo takie też dobre.

Świeci diamentów żółć,
stoimy ramię w ramię
swym cieniem na mój cień rzuć,
ożyjemy w nas samych.

(Nie da się ukryć, tak to odczuwam
ale muszę zrezygnować…)

W rozpaczy jest nasza miłość
W rozpaczy jest nasza miłość
W rozpaczy jest nasza miłość
W rozpaczy jest nasza miłość

Oświetl drzwi otwarte,
miłość i życie oddzielę,
tak cię potrzebuję, zawróć,
w myślach tłucze się serce.

(Nie da się ukryć, tak to odczuwam
ale muszę zrezygnować…)

W rozpaczy jest nasza miłość
W rozpaczy jest nasza miłość
W rozpaczy jest nasza miłość
W rozpaczy jest nasza miłość

Świeci diamentów żółć,
stoimy ramię w ramię
swym cieniem na mój cień rzuć,
ożyjemy w nas samych.

W rozpaczy jest nasza miłość
W rozpaczy jest nasza miłość
W rozpaczy jest nasza miłość
W rozpaczy jest nasza miłość

W rozpaczy jest nasza miłość
W rozpaczy jest nasza miłość
W rozpaczy jest nasza miłość
W rozpaczy jest nasza miłość

W rozpaczy jest nasza miłość
W rozpaczy jest nasza miłość
W rozpaczy jest nasza miłość
W rozpaczy jest nasza miłość

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii się tłumaczy i oznaczony tagami . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

32 odpowiedzi na Rihanna “We Found Love” tekst piosenki przetłumaczyła Ewa Bieńczycka

  1. Anna Karolina pisze:

    Brać się za Rihannę w noc sylwestrową to chyba wyższe stadium rozpaczy, ale wiadomo, tych poruszeń nie da się zdyscyplinować – geniusz to radość integracji.

    Białoszewski: moja świadomość tańczy. A co z Twoją?
    Zamiast poruszać się jak ta Achmatowa upojona wy-rafinowanym ruskim spirytem, wciąż jakieś narkotyki i niemyte dusze popkultury młodzieżowej… Od tego się dostaje chińskich cieni z platońskiej jaskini.

    Podobno zaczął się koniec świata. Wszystkiego najlepszego w tym nowym roku, żeby Ci się zieleniło w głowie jak na blogu.

    http://www.youtube.com/watch?v=oGxrKnb0UzQ&feature=related

  2. Ewa pisze:

    Wiem, Karolino Anno, że to karkołomne, chciałam wkleić nawet to tłumaczenie na portal Nieszuflada Poetica, ale poniechałam będąc go niepewna, bardzo to było ryzykowne przedsięwzięcie, w sumie to jestem bezradna wobec młodości, niemniej podobały mi się te kolorowe rzygi w formie serpentyny i dlatego ten wideo klip wybrałam. Nie wiem, w jakim jesteś wieku, ale chciałabym, by ta zieloność moja pożądana w momencie, kiedy właściwie już nie powinnam istnieć artystycznie (Varga sztywno pisze w „Alei Niepodległości”, że kto przed czterdziestką nie zadebiutował, to się nie liczy i liczyć sie nie będzie) może chociaż blogowo zamieni się na kolorowe serpentyny z Małych Antyli, a nie takie okropne rzygi, jak na polskim filmie „Wojna polsko-ruska” Xawerego Żuławskiego według Doroty Masłowskiej.
    Wszystko jest magiczne. Magicznie życzę Ci udanego roku 2012.

  3. Robert Mrówczyński > Ewa i pośrednio Annie Karolinie pisze:

    Czemu rozpaczy? Nic mi nie wiadomo, by geniusz się integrował. Przeciwnie, alienuje się, zawsze jest osobno, na kontrze i dlatego ma większą frajdę (jak mówi mirka) z nawiązywania z duchami sobie podobnymi niż podążaniem tropami pospolitości. W ogóle te życzenia jakieś podejrzane, ironiczno-protekcjonalne, ale co mi tam, nie dla mnie one.

    Osobiście zazdroszczę Ci Ewo, że powołałaś do życia w tę sylwestrową noc taki piękny tekst, nawet jeśli jest podejrzanej, narkotycznej proweniencji, jak chce Anna Karolina. Dobrej poezji złe pochodzenie nie szkodzi. Rihanna śpiewa straszne dyrdymały, a jednak w połączeniu z muzyką i jej autentyczną osobowością, powstaje niekwestionowane piękno. Ty osiągnęłaś to samo, jedynie na bazie jej tekstu. To nie była z pewnością rozpaczliwa, zmarnowana noc.

  4. Ewa > Robert Mrówczyński pisze:

    To mówisz Robercie, że w czasach, których żyjemy nie wolno się przyznawać do rozpaczy?
    Niestety nie da się dowiedzieć, o czym śpiewa Rihanna, nawet jak się ją tłumaczy słowo po słowie, bo wszystko jest wieloznaczne i aluzyjne (żółte diamenty?), a ja przecież nie mam pojęcia o dragach, które stosuje, nie stać mnie nawet na polską amfetaminę.
    Tobie również szczęśliwego nowego roku, nie opuszczaj mnie Robercie.

  5. Urszula pisze:

    Lubię tę piosenkę. Toksyczna, sadomasochistyczna miłość, życie na haju i w ciągłej ekscytacji, na krawędzi – to

  6. Urszula pisze:

    Lubię tę piosenkę. Toksyczna, sadomasochistyczna miłość, życie na haju i w ciągłej ekscytacji, na krawędzi szaleństwa, eksperymenty narkotykowe, osobowość borderline – to znak naszych czasów. Dobre , niebanalne tłumaczenie pani Ewy.

  7. Ewa > Urszula pisze:

    Ach, dzięki, liczyłam sylaby mając cichą nadzieję, ze kiedyś Nćpana Światem to zaśpiewa i tak na wszelki wypadek dbam o formę wiersza, by się mieściło w angielskim oryginale, nawet jak połowa piosenki to luźna recytacja.
    Niestety bardzo trudno mi wczuć się w pokoleniowe przeżycia i zawsze się boję, że coś ważnego mi umknęło. Być może powinien być tutaj slang młodzieżowy, którego nie znam. A przede wszystkim tłumaczę piosenki ze zwykłej ciekawości, co kryją. To pozostałość z PRL-u, kiedy było tak trudno o teksty, teraz to sobie odbijam.

  8. Ewa > Urszula pisze:

    ” (…) Nawet jeśli sami powstańcy nie tańczyli, Jakub kontynuował najwyraźniej zaczętą wcześniej myśl, która umknęła Krystianowi pochłoniętemu przerażającą wizją, to można by zrekonstruować ich nieistniejący taniec, to wcale nie musi być trudne. Co ja mówię, zrekonstruować taniec powstańczy! Należy go stworzyć! Wszak już starożytni mówili, że nie ma doskonalszej sztuki niż taniec. Starożytni Grecy, mistrzowie tańca i śpiewu, co wiem z przedstawień Gardzienic, na które jeździłem wielokroć. Zatem możemy zrekonstruować, a nawet stworzyć taniec powstańczy, zapalał się Fidelis, musimy go też nazwać, ponieważ nie zachowały się żadne dokumenty, wszystko spłonęło w czasie bombardowań, a to, co ocalało, zostało potem zniszczone przez komunistów, wszystkie zapiski, rysunki przedstawiające schematy kroków, a także zdjęcia i fragmenty powstańczej kroniki filmowej, gdzie widać, jak żołnierze Szarych Szeregów tańczą z łączniczkami, zresztą pewnie wiesz, że w czasie powstania była ogromna liczba ślubów, ludzie wiedzieli, że mogą w każdej chwili zginąć, więc hajtali się na potęgę i dupczyli jak króliki, są na to materiały, są relacje we wspomnieniach tych, którzy przeżyli, wszystko jest przechowywane w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej, większość utajniona, bo ujawnienie wszystkich dokumentów mogłoby zniszczyć legendę, należałoby nakręcić film erotyczny o seksie w czasie powstania, to musiało być bardzo ekscytujące, odbywać stosunek w czasie ostrzału, jak ryczą i syczą te wszystkie krowy i szafy, jak sztukasy nurkują, to musi być bardzo stymulujące, zresztą ja planuję wziąć ślub właśnie w takich realiach, z grupą rekonstrukcyjną, którą wynajmę, jest sporo takich grup, na zamówienie odgrywają słynne bitwy, od wojen punickich po Pustynną Burzę, jako widz sam byłem na kilku rekonstrukcjach, ale tylko w Polsce, to znaczy byłem na rekonstrukcji bitwy pod Olszynką Grochowską oraz na rekonstrukcji cudu nad Wisłą, dostałem nawet propozycję wcielenia się w postać księdza Skorupki, ale zrobiła się afera, Kościół zaprotestował, że ja nie mogę grać świętego, bo to byłoby świętokradztwo, że ja jestem przedstawicielem cywilizacji śmierci, no, mówię ci, stary, niezłe jaja, w zamian zaproponowali mi wcielenie się w polskiego jeńca z Kozielska, szykowała się duża rekonstrukcja zbrodni katyńskiej z okazji rocznicy, to nawet było kuszące, ale okazało się, że to scena zbiorowa, byłbym zwykłym statystą, jednym z wielu rozstrzeliwanych i zrzucanych do zbiorowego grobu, a to mnie nie urządza, gdyby zaproponowano mi, że będę rozstrzelany indywidualnie, to oczywiście bym się zgodził.
    Są też w Warszawie takie grupy odgrywające zdobycie Pasty, mówił dalej Jakub, albo walki na Starówce, albo przebijanie się kanałami, ja ich zatrudnię, to jest genialny pomysł, dobrze, że się tu dzisiaj umówiliśmy o siedemnastej, bardzo mnie ten Marsz Mokotowa zainspirował, bo mógłbym też wziąć ślub w Muzeum Powstania Warszawskiego, wiesz, tam gdzie podobno dojeżdża tramwaj 22, ty się znasz na tramwajach z tego, co pamiętam, nawiasem mówiąc, zawsze mi imponowała twoja wiedza z zakresu komunikacji miejskiej, że też są ludzie, którym chce się jeździć autobusami, nie rozumiem tego. No więc skoro wiesz, gdzie jeździ tramwaj 22, to będziesz wiedział, gdzie jest to muzeum, ale nie, to byłoby zbyt banalne, więc myślę, że wezmę ślub za granicą, gdzieś, gdzie zachowały się jeszcze prawdziwe ruiny, ale stosunkowo świeże, żeby wyglądało to realistycznie, myślę o Bejrucie albo o Bośni, i tam, w gruzach po bombardowaniach, wezmę ślub w strojach powstańczych, ja będę przebrany za akowca z batalionu „Parasol”, a Kasia za sanitariuszkę. (…)”

    [Krzysztof Varga “aleja Niepodległości”]

  9. Robert Mrówczyński > Ewa, Urszulaa pisze:

    Z punktu widzenia odbiorcy nie ma żadnego znaczenia czy autor tworzy z rozpaczy czy wręcz przeciwnie. Odbiorca nigdy przecież nie wchodzi w relacje osobiste z autorem. Niemniej rozpacz jest fundamentem wielkiej sztuki i wszelkiego poznania, można wręcz powiedzieć, że na rozpaczy stoi, więc pytanie czy się przyznawać, czy nie, nie ma sensu, bo artysta tworzy w rozpaczy i z rozpaczy, chociaż prywatnie, towarzysko, w życiu społecznym jeśli chce zaistnieć, niekoniecznie musi się do tego przyznawać, bo od takich się wszyscy odsuwają.
    Może Ula trochę przecenia wagę słów i wynalazków egzystencjalno-miłosnych Rihanny, na mnie poetycko angielski nie działa i działać nie może z oczywistych względów. A słowo po słowie to wielkie nic. Np. w piosence Man down podmiot liryczny zabija nieznanego mężczyznę w tłumie i nie wie dlaczego. Oczywiście można dorabiać do tego głębię filozoficzną, ale też wg takiego klucza można pisać w nieskończoność. Jeszcze mniej sensu w piosence Cheers, wyrażającej niedwuznacznie nastroje ksenofobiczne, jak to po pijaku, a toastom nie ma końca. A jednak Rihanna działa, na zmysły i wyobraźnię. I właściwie to się cieszę, że nie za bardzo rozumiem co śpiewa.
    Cieszę się jeszcze bardziej z pojawienia się Uli. Może na dłużej, mam nadzieję.
    Dzięki za życzenia, ale już więcej mnie nie proś, mężczyźni – chociaż w tym aspekcie nie jestem ortodoksyjny – tego nie lubią. I opuszczają zazwyczaj.Wiesz jak żałosne i nieskuteczne są kobiety łapiące swoich mężczyzn za nogawki z okrzykiem: nie opuszczaj mnie! Nigdy przecież nie zrobiłem najmniejszej aluzji w tym względzie, cienia szantażu. A poza trudno mi sobie wyobrazić Ciebie opuszczoną. Do takiej roboty potrzebny byłby ktoś znacznie większego formatu niż Robert Mrówczyński.

  10. Ewa > Robert Mrówczynski pisze:

    Widocznie jestem Robercie mało muzykalna, skoro dla mnie zawsze był i jest w piosence najważniejszy tekst. Taki obraz na śniegu nagiej, ponętnej kobiety czepiającej się poły surduta i pewnie nogawek – bo się w miarę czepiania osuwa coraz niżej w biel śniegu – jest u Ewy Demarczyk w piosence „Puchowy śniegu tren”. Nie lubię tej piosenki Demarczyk, ma w swoim repertuarze nie tak kiczowate, jednak jak widzisz, masochizm jest odwiecznym, ekscytującym elementem literatury. A ja, by oglądalność bloga podnieść, nie waham się przed użyciem żadnych środków wyrazu. Zresztą jestem urodzoną masochistką i nie muszę niczego udawać.
    A Pani Urszuli nie przepłosz, bo to siła fachowa, takiej profesjonalnej Mocy jeszcze na blogu nie mieliśmy.

  11. Urszula pisze:

    A jak to zrobić, żeby było widać komu odpowiadam? 🙂

    Żadna ze mnie siła fachowa, bez przesady! Po prostu odnalazłam w tym blogu pewną autentyczność i szczerość, która mnie zainteresowała 🙂

    No pewnie, że Rihanna to żaden bard ani wieszcz, to zdolna piosenkarka popowa, ale jednak jakiś znak swoich czasów. To o czym spiewa z pewnością moje pokolenie zna bardzo dogłębnie: życie na krawędzi i emocjonalne ekscytacje. Teledysk i piosenka to emanacja osobowości borderline, którą tworzy dzisiejsza kultura ekscesu

  12. Urszula pisze:

    Pani Ewo, czemu chce Pani podnieść popularność bloga? Lekka izolacja sprzyja niezlaeżnej kreatywności 😉 A nuż jeszcze wpadnie Pani w tryby gustów masowych! Nieeee!

  13. Ewa > Urszula pisze:

    Nie, Pani Urszulo, nie sprzyja izolacja kreatywności. Każdy chce być usłyszany, w morzu Internetu można utonąć. Duże portale literackie dysponują większą siłą przebicia, a ja przecież płynę jako maleńki blog, pod prąd.

  14. Urszula pisze:

    Ale czy zabiegając o popularność czegoś się nie traci?

  15. Ewa > Urszula pisze:

    Nie, nie traci się, bo te zabiegi są nieskuteczne. Robi się tylko po to, by wiedzieć , że zrobiło się wszystko, co było w naszej mocy. Ot, dla spokoju sumienia.

  16. Urszula pisze:

    Więc najlepiej robić coś najlepiej jak się umie, a popularność przyjdzie sama. Bądź nie 🙂

  17. Hortensja Nowak pisze:

    Uważam podobnie jak Ewa, że nic samo się nie dzieje i publiczność nigdy nie pofatyguje się tam, gdzie jej nie wskazano, by się pofatygowała. Gombrowicz w Argentynie będąc autorem już wydrukowanej, wspaniałej książki („Ferdydurke”), mając jej zwolenników i miłośników wśród Argentyńczyków, nic nie zdziałał, nawet przeciwnie, zraził sobie klan Borgesa i Victorii Ocampo, co przeszkodziło mu w wydaniu „Dziennika” w Paryżu u Gallimarda. O Witoldzie Gombrowiczu świat dowiedział się jedynie dzięki niewielkiej grupie intelektualistów skupionych przy „Kulturze” w Paryżu. Przepadłby nigdy nieodkryty, gdyby oni zaczęli faworyzować „swoich” lub siebie, jak dzieje się dzisiaj w Polsce w kołach literackich.
    Gombrowicz, dostając z „Kultury” przez cały pobyt w Argentynie drobne sumy, musiał bardzo uważać, by ich nie utracić, by nie zrazić sobie tego środowiska, jak było z Wańkowiczem, który satyrycznie nadał na „Kulturę” i musiał wrócić do komunistycznej Polski.
    Nie wiem Ulo dlaczego znając całą literaturę polską tak dobrze i tak perfekcyjnie, głosisz mit Van Gogha obalony przecież dokumentnie przez Czesława Miłosza, który wiele razy pisał o gryzieniu ręki, która go karmi.
    Natomiast jestem po lekturze Lawrenca Lessiga „Remiks”, gdzie autor płomiennie zapewnia, że może się to niedługo zmieni, jeśli ludzie uwierzą w dobrowolne obdarowywanie się wzajemne. Brzmi to jak idealizm pierwszych chrześcijan. Lessig daje do sieci swoje wszystkie książki za darmo, przetłumaczona jego „Wolna kultura.” jest tutaj:
    http://www.futrega.org/wk/wk.pdf

  18. Urszula pisze:

    Hehe, nie głosze żadnego wielkiego mitu, tylko uważam, że z potrzebą popularności należy postępować bardzo ostrożnie, żeby nie zatracić siebie i własnych wartości. Z dwóch ekstremów: masowa popularność a tworzenie w izolacji od tłumów, wybrałabym to drugie.

  19. Urszula pisze:

    Poza tym byc może Gombrowicz i Van Gogh stworzyli co stworzyli, bo byli własnie z daleka od tłumów, tworzyli często w całkowitej samotności. Przecież to oczywitse, że zbytnia popularność lub rozbudzony apetyt na sławę nie sprzyja tworzeniu genialnych rzeczy. Potrzeba samotności, dystansu, zbytniego niezabiegania o wartośco doczesne, ale też oczywście nie należy popaść w skrajny izolacjonizm. Złoty środek ze wszech miar potrzebny, ale przy ciążeniu bardziej w kierunku samotności… Tak mi się zdaje przynajmniej i… Hortensjo – wcale nie znam bardzo dobrze literatury polskiej jako przedmiotu badań. To, czego sie uczyłam przez wiele lat to raczej zdolności interpretowania.

  20. Ewa pisze:

    Nigdy tak nie było, że prawdziwa sztuka trafiła pod strzechy. To kolejny mit, tym razem Mickiewicza. Jeśli tam się przybłąka, to wbrew intencjom artysty. Jeśli „Słoneczniki” Van Gogha zastępowały w PRL-u odpustowe obrazy święte lub jelenie, to przecież wcale nie znaczy, ze ktoś Van Gogha pojął inaczej i że trafiał do jaśniejszych.
    Chodzi o to, by głos artysty był usłyszany i to przez tych, co trzeba. Prawdziwy artysta nie jest pyszałkiem, bo to duch nie z tego świata.

  21. Ewa pisze:

    Nie, izolacja nie sprzyja. To smutna konieczność. Sprzyjają jedynie artystyczne grupy, ferment, wzajemne inspiracje.

  22. Urszula pisze:

    Ależ nie wyobrażam sobie tworzenia bez potrzebnej dozy samotności i wyciszenia!

  23. Urszula pisze:

    Samotność sprawia, że stajemy się bardziej surowi dla siebie samych a łagodniejsi dla innych: i jedno, i drugie czyni nasz charakter lepszym.
    — Fryderyk Nietzsche

  24. Urszula pisze:

    Jedynie samotność jest w życiu człowieka stanem graniczącym z absolutnym spokojem wewnętrznym,z odzyskaniem indywidualności. Tylko w pochłaniającej wszystko pustce samotności,w ciemnościach zacierających kontury świata zewnętrznego można odczuć, że się jest sobą aż do granic zwątpienia, które uprzytamnia nagle własną nicość w rosnącym przeraźliwie ogromie wszechświata.
    — Gustaw Herling-Grudziński
    Inny świat

  25. Ewa > Urszula pisze:

    No i Nietzsche, geniusz epoki zwariował z tej samotności, zmarł nie dożywszy sześćdziesiątki z tej zgryzoty, bo jak wydał kolejnie arcydzieło, to znowu nikt go nie skomentował i nikogo nie obchodził.
    Wielkim błędem ludzkości jest myślenie, że geniusze nie są ludźmi z ludzkimi potrzebami wspólnoty i ciepła międzyludzkiego, tylko najlepiej ich izolować i unicestwiać, by tym wszystkim pospolitym zjadaczom chleba nie popsuli procesu psucia świata.
    A Gustaw Herling-Grudziński przecież był nieludzki przede wszystkim dla swojej rodziny skazując ją na kompletną izolację, bo sam musiał integrować się z „Kulturą” i pisać nocami, a w dzień spać.
    Ach, te wszystkie obłudne maksymy, by wykosić konkurencję… Oczywiście, akt twórczy jest zawsze w samotności, jak każdy akt, ale żeby tak to rzutować na całe życie? Za co… Za karę?

  26. Urszula pisze:

    Zwariował, ale był geniuszem. Samotność i geniusz muszą iść w parze. Nie wyobrażam sobie wieliego twórcy poświęcającego większość swojego czasu na obieranie ziemniaków, chodzenie co niedzielę z rodziną do Kościoła i uczestniczenie w bankietach. Często jest tak, ze wielki talent sam z siebie skazuje na artyste na samotność. Tylko, że ja nie mam tu na mysli izolacji narzuconej, ale samotność wynikającą z wewnętrznego przymusu tworzenia, wyobcowania, innego patrzenia na rzeczywistość, innej aksjologii. Wybitne jednostki są niejako skazane na przebywanie w swoim wewnętrznym świecie. Tu można naprawdę mnozyc przykłady, że z reguły ci najwieksi byli poza jakimikolwiek nurtami literackimi czy naukowymi. Tworzyli nową jakość i czuli sie niezrozumiani lub niedocenieni, co pogłebiało ich samotność. Polecam kiążkę o samotności i wielkich twórcach:

    http://www.bookmaster.pl/samotnosc/storr,anthony/ksiazka/401649.xhtml

  27. Ewa > Urszula pisze:

    Dzięki. Niedawno wydana, ale może już jest w bibliotekach, zaraz sprawdzę i pożyczę. Najprawdopodobniej dotyczy ludzi tylko sławnych. Niebezpieczne jest dla ludzi nieznanych, wstępujących w Świat, bo działa to jak celibat. A celibat nie zawsze jest przecież wyborem, dotyczy to najczęściej ludzi szpetnych od urodzenia.

  28. Urszula pisze:

    Niee, to nie kwestia urody, ale dyspozycji psychicznej lub osobowości. Po prostu mi się wydaje, że “wybitność” w intelihencji, talencie czy wrażliwości niejako skazuje ma pewną izolację czy wyobcowanie ze względu na inny sposób myślenia czy patrzenia na rzeczywistość. Poza tym z reguły często najwspanialsze pomysły, idee przychodzą w wyniku samotnych rozważań. Nie chodzi mi o to by życ na bezludnej wyspie lub w celibacie dosłownie, ale by mieć dystans wobec wszelkich “wspólnotowości”, “towarzystw”, celebrytów, bycia na topie itd.

  29. Hortensja Nowak pisze:

    Wczoraj skończyłam czytać Biankę Rolando i tam na końcu poematu jest jeden wiersz zatytułowany „Ile du Diableu” i idę na Wikipedię, i czytam, że wyspa należała do Gujany Francuskiej, były tam więzienia, gdzie zesłano między innymi Alfreda Dreyfusa. W 1938 roku rząd francuski przestał wysyłać więźniów na Diabelską Wyspę, a w 1952 r. więzienie zostało zamknięte. Większość więźniów powróciło do Francji, ale niektórzy postanowili pozostać. I mnie to zastanawia, że postanowili pozostać. Słowem, więzienie z wyboru jest zupełnie innym więzieniem, niż z przymusu. I tak samo z samotnością, uważam, że nie wolno tego mylić, bo usprawiedliwia się wiele świństw, jakie wyrządza się artystom z czystym sumieniem. Dotyczy to między innymi dzisiejszych literackich portali sieciowych, które beztrosko skazują swoich użytkowników na banicję.

  30. joanna pisze:

    powiedziałabym:

    “znaleźliśmy miłość w tym beznadziejnym miejscu”

    tak jest bardziej optymistycznie 🙂

    a poza tym – ciekawy blog
    czytam z zainteresowaniem

  31. joanna pisze:

    obejrzałam teledysk i zmieniłam zdanie
    – powinno być pesymistycznie (w tekście)
    ale optymistycznie (w życiu)

    czego życzę
    w 2012

  32. Ewa > joanna pisze:

    Podana przez Panią fraza chyba jest w internetowym tłumaczeniu. Staram się przestrzegać liczby sylab, by dało się moje tłumaczenie zaśpiewać, chociaż Pani Naćpana Światem uważa, że mimo tego mojego, narzuconego sobie reżimu i tak się nie da, ale się staram. Myślę, że podobnie jak w konserwacji zabytków, główna zasada, to zostawić jak najwięcej materiału pierwotnego, a więc nie zmieniać sensu i formy. Nowy język, język innego narodu nie powinien właściwie niczego zmieniać, bo widomo, że cała światowa poezja pisana jest przez jedną osobę, czyli Boga.
    Jestem wstrząśnięta wczorajszym ojcobójstwem nieszufladowego Syna Boga, którego autentyzm zrozumiał jedynie bruno malarz. Nie mogę się zupełnie pozbierać od momentu, jak dowiedziałam się o tej tragedii. Podobnie było, jak dowiedziałam się o śmierci Mirosława Nahacza… Dlaczego Sieć niczego nie jest w stanie pohamować…Twórczość jest właśnie po to, by nie robić tego w realu…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *