Nagroda Literacka im. Józefa Mackiewicza 2011: Wojciech Wencel „De profundis”

Piszę niechętnie o twórczości Wojciecha Wencla, ponieważ jest to autor utworów politycznych a nie artystycznych, jednak warto prześledzić ten odwieczny mechanizm podszywania się wszelkich maści ideologów, hochsztaplerów i cynicznych działaczy partyjnych pod działalność artystyczną zarówno wytwórców utworów, jak i kapituł specjalnie do ich uwierzytelniania powołanych Nagród Literackich. Uzurpacja, jaką ze słusznym rozdrażnieniem i oburzeniem wypunktował Krzysztof Varga w „Gazecie Wyborczej”, która zawłaszcza symbole patriotyczne i polską kulturę w celach manipulacyjnych i propagandowych, dotyczy też przyzwolenia na ten proceder właśnie nagradzających, którzy automatycznie stają się uzurpatorami. Uzurpatorami występującymi jako głos narodu polskiego, a nie jakiejś marginalnej sekty religijnej mającej pretensje do arbitralnych sądów nad naszą historią. Wyniesienie Wojciecha Wencla na ołtarz sztuki automatycznie wartość tej sztuki deprecjonuje i przekreśla.

„De profundis” Wojciecha Wencla można zestawić z „De profundis” Oscara Wilde’a i natychmiast się zorientować, jak brzmi wołanie z otchłani dzisiejszego wypieszczonego sługi kościoła katolickiego i męczennika idei ubiegłych wieków, którego geniusz został brutalnie zniszczony w pełni jego sił twórczych przez właśnie te siły, które Wojciech Wencel reaktywuje dzisiaj i ich zło hoduje.
Faryzejstwo Wojciecha Wencla polega na trosce o rzeczy nie swoje, nie przeżyte osobiście, przypomina słynną z opisów psychiatrycznych neurotyczną matkę, która cały czas dba o to, by jej dziecku nie było zimno zadręczając go swoją nadopiekuńczością. Poeta Wencel nie doświadczając czasów wojny opisuje wojnę, a nie będąc wizjonerem, produkuje w zaciszu domowym współczesne horrory, które z racji swojej ideologicznej roli, jaką pełnią w jego utworach, są jedynie historycznymi atrapami.
Wencel w wywiadzie zwierza się ze swojego heroizmu, który skutkował powstaniem dzieła literackiego „De profundis”:

„(…)Tak było też z tomem “De profundis”. Zacząłem go pisać dwa miesiące przed katastrofą smoleńską. Trochę wbrew sobie, bo dotąd sądziłem, że w języku współczesnej poezji nie da się wiarygodnie przedstawić polskiej duszy. Ale właśnie tego oczekiwała ode mnie ta siła, która rozbudza wyobraźnię. Ogromnym i niezwykłym przeżyciem była dla mnie noc z 9 na 10 kwietnia. Nie mogłem zmrużyć oka.(…)”

Kreowanie się na mistyka, nadwrażliwca przeczuwającego światowe katastrofy jest u Wojciecha Wencla na poziomie rubryk wróżek z pism kolorowych, które z żarliwością kaznodziei piętnuje w swoich felietonach z „Gościa niedzielnego”, natomiast fałszywego proroka na wysokich koturnach najłatwiej demaskują jego wiersze:

„(…) szukam więc twoich śladów żeby cokolwiek pojąć
z czasów kiedy artyści nie musieli wybierać
między narodem a sztuką bo jedno i drugie
było im zapisane w lirycznym testamencie
my też nie musimy wybierać ale to dlatego
że mamy tylko sztukę – narody już nie mówią
nie widzą ani nie słyszą zamieszkały w hospicjum (…)”

[EPITAFIUM DLA WOJCIECHA MENCLA]

Niebezpieczna nuda, wytwarzająca się w pokoleniach młodych ludzi żyjących w dobrobycie i w błogiej niewiedzy czym jest prawdziwa tragedia, może w tych tęsknotach do bohaterstwa lisio podsuwanych przez poetę Wojciecha Wencla znaleźć kumulację, szczególnie, że w wzywa coraz sławniejsze poetyckie autorytety:

„(…)gdybyś wiedział poeto cóżeś nam wywieszczył
jak ranią ucho twoje skamandryckie rymy
po sześćdziesięciu pięciu latach głuchej ciszy
o tym kraju zabitym krojonym na ćwierci
ja nie chcę nic innego niech jeno mi płacze
powstańczych wierszy gędźba w zburzonej kantynie (…)”
[DO JANA LECHONIA]

Propagandowa perswazja wzbogacona licznymi cytatami z Mickiewicza i Kochanowskiego zbliża się nieuchronnie do Smoleńska:

„(…)teraz śpisz ale pilnują cię Judasze
co w tej ziemi zakopali wór srebrników(…)”

[PANI COGITO Pamięci Anny Walentynowicz, poległej 10 kwietnia 2010 w Smoleńsku]

Tragedia na miarę drugiej wojny światowej i Powstania Warszawskiego się już wydarzyła, którą poeta Wencel przeczuł noc wcześniej. Żeby pokonać Zło, poeta wzywa herbertowskie zimne czaszki, ale nie tylko:

„(…)wszyscy nagle znaleźli się w wolnym kraju
który jest także twoim krajem
są tu a jakby ich nie było
raz lub dwa razy w roku spotykasz ich
pod pomnikami na cmentarzach w parku
czasem ocierasz się o nich w kościele
wysłużone płaszcze buty z prawdziwej skóry
bruzdy na twarzach krawaty moherowe berety
biało-czerwone opaski na ramieniu
mają swój świat: przepływają jak zjawy
z porannej mszy do klubu dyskusyjnego
towarzystwa wzajemnej prefacji(…)”

[REFUGIUM]

Opisaną społeczność Wojciech Wencel nazywa w wywiadzie wykluczonymi:

„(…) Czułem się zobowiązany stanąć po stronie brata prezydenta razem z kilkoma milionami „moherowych” Polaków, wykluczonych z życia publicznego. Poza tym uważam, że Jarosław Kaczyński jest obecnie jedynym mężem stanu, działającym w interesie narodowym i zdolnym po odzyskaniu władzy realnie zabezpieczyć polską suwerenność. A moja wiarygodność? Już dawno zrezygnowałem z wielkiej kariery literackiej. Jestem poetą podziemnym, nie spodziewam się tysięcy czytelników. Bóg zna moje motywy, cieszę się wolnością i to mi wystarczy.(…)”

Wojciech Wencel zyskał kilka milionów czytelników swojej poezji, ujmując się za wykluczonymi. Zyskał bardzo dużo lukratywnych funkcji na społecznej niwie, łącznie z prestiżową Nagrodą. Swoją bohaterską postawą partyjną dowiódł, że służba partyjnej sprawie się opłaca.
Tylko tropiąc metafizyczne tajemnice jego liryki trudno się od niego dowiedzieć, dlaczego do tych zwykłych, przyziemnych celów używa tak cennego materiału, jakim jest Poezja Polska.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem i oznaczony tagami . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

22 odpowiedzi na Nagroda Literacka im. Józefa Mackiewicza 2011: Wojciech Wencel „De profundis”

  1. Ewa pisze:

    List Oscara Wilde „De Profundis” jest tutaj:

  2. Hortensja Nowak pisze:

    Dla Oscara Wilde Psalm 130 jest wołaniem z otchłani grzechu zarówno własnego, jak i jego kochanka, Bosie, z tym, że Lord Alfred Douglas (Bosie) jest przyczyną nieszczęścia.
    U Wojciecha Wencla wołanie odbywa się z trzewi narodu bezgrzesznego, a winny jest inny naród, który na ten bezgrzeszny naród dybie. Dlatego tytuł obu tych utworów w wypadku Wojciecha Wencla jest nadmiarowy.

  3. Ewa pisze:

    Tytuł „De profundis” nadał listowi Oscara Wilde wydawca, Robert Ross i to po jego śmierci. Myślę, że Wilde nie projektował takiego tytułu. Natomiast czytając zbiór wierszy tomu zatytułowanego „De profundis” ma się wrażenie, jakby Wojciech Wencel najpierw wymyślił tytuł i pisał pod niego.
    Oscar Wilde był zwolennikiem indywidualizmu w sztuce, jak i zresztą chyba psalmista. Natomiast Wojciech Wencel, tak jak piszesz, jest głosem narodu, głosem oskarżycielskim.

  4. Wanda Niechciała pisze:

    Dla mnie bardzo niepokojące są te strofy:

    „(…)a im bardziej bezsensowny twój zgon się wydaje
    tym gorętsze składaj dzięki że jesteś Polakiem
    naród tylko ten zwycięża razem ze swym Bogiem
    który pocałunkiem śmierci ma znaczoną głowę(…)”
    [IN HORA MORTIS]

    Zaraz mi się to skojarzyło z tym słynnym zbiorowym samobójstwem w sekcie religijnej w USA, gdzie członkom podano truciznę i nazajutrz policja znalazła pole trupów.
    Aż dziw, że w sieci jest tak mało krytycznie o tym zdumiewającym w XXI wieku pisaniu poezji. Wskrzeszanie towiańszczyzny na naszych oczach, bez sprzeciwu, bez wyśmiania… Zdumiewające!

  5. Ewa pisze:

    Znalazłam w Sieci oprócz Krzysztofa Vargi jeszcze felieton Grzegorza Wysockiego, ale w sumie bardzo ostrożny…
    Wiesz Wando, to, że to taki styl naśladujący patriotyzm okresu międzywojennego, to jeszcze nie grzech, grzechem jest brak dystansu i ironii. I jak zauważasz, to niebezpieczne pomruki, bo przecież Wojciech Wencel adresuje swoje wiersze do mas ciemnych, zupełnie niewyedukowanych… I tak jak piszesz, jest takie wstecznictwo szkodliwe i niepokojące. Cofa nas to w rozwoju i dążeniu do nowoczesnego społeczeństwa o sto lat.

  6. Hortensja Nowak pisze:

    Gombrowicz nie znosił Lechonia i bardzo się z niego wyśmiewał. Wielka szkoda, że te wszystkie wysiłki Gombrowicza na naszych oczach zostają zniweczone. I jak piszecie, przy minimalnym oporze elit intelektualnych w Polsce.

  7. Hortensja Nowak pisze:

    Witold Gombrowicz pisał:

    “(…) Jestem zupełnie sam w obliczu tego problemu, ponieważ myśl nasza, sparaliżowana w roku 1939, nie ruszyła odtąd ani na krok naprzód w dziedzinie tych spraw fundamentalnych. Niczego nie możemy przemyśleć ponieważ nie mamy swobodnej głowy. Myśl nasza tak bardzo jest przykuta do naszej sytuacji i tak zafascynowana komunizmem, iż możemy myśleć jedynie przeciw niemu lub z nim — i avant la lettre jesteśmy przytwierdzeni do jego rydwanu, pokonał nas, wiążąc nas z sobą, choć cieszymy się pozorami wolności. Więc i o katolicyzmie wolno dziś myśleć jedynie jako o sile zdolnej do oporu, a Bóg stał się pistoletem, z którego pragniemy zastrzelić Marksa. To jest święta tajemnica, która chyli głowy wytrawnych masonów, z laickich felietonów wygnała dowcip antyklerykalny, poecie Lechoniowi dyktuje wzruszające strofy do Matki Boskiej, socjalistyczno ateistycznym profesorom przywraca wzruszającą niewinność z czasów pierwszej komunii i w ogóle działa cuda, o jakich dotąd nie śniło się filozofom. Ale… jestże to triumf Boga czy Marksa? Gdybym był Marksem, byłbym dumny — ale gdybym był Bogiem, czułbym się, jako absolut, trochę nieswojo. Faryzeusze! Jeśli katolicyzm stał się wam potrzebny, to zdobądźcie się na nieco więcej powagi i próbujcie szczerze zbliżyć się do niego. (…)”

    Gombrowicz to pisał, kiedy w Polsce był komunizm. Teraz sytuacja się jeszcze bardziej pogłębiła, bo ci, którzy uważali komunizm za swoją religię, zasilili szeregi oficjalnego Kościoła w Polsce.

  8. Ewa pisze:

    To nie jest kwestia czasu, epok. Oscar Wilde pisał swoje „De Profundis” pod koniec XIX wieku i tam nawraca się na katolicyzm, ale traktuje już wtedy Boga i religię zupełnie inaczej, niż skamandryci przed wojną, czy Lechoń w czasie wojny i po.
    Gombrowicz, jak piszesz Hortensjo, bardzo dobrze te różnice ukazał. Ale cóż, naród ciemny i wygodny, leniwy… Jak i ich przewodnicy. Tyją i głupieją jak pisał Tuwim. Zaraz znajdę ten fragment o religii u Wilde’a.

  9. Ewa pisze:

    “(…) Nawet gdyby stało się inaczej — gdyby na całym świecie nie pozostał mi żaden przyjaciel, gdyby nie było ani jednego domu, gotowego przygarnąć mnie z litością, gdybym musiał pogodzić się z żebraczą torbą i łachmanami ostatniej nędzy, to i tak dopóki będę wolny od wszelkiego poczucia krzywdy, od zatwardziałości i pogardy, dopóty będę mógł spojrzeć życiu w oczy z większym spokojem i ufnością, niż gdybym przyodział się w purpurę i jedwabie, podczas gdy dusza moja byłaby chora z nienawiści.
    A dla mnie naprawdę nie będzie to trudne. Kto szczerze pragnie miłości, ten przekona się, że ona czeka na niego.
    Oczywiście, moje zadanie na tym się nie kończy. Byłoby to zbyt proste, gdyby tak się stało. Czeka mnie o wiele więcej. Muszę wspiąć się na znacznie bardziej strome góry i przejść przez znacznie bardziej mroczne doliny. I muszę zrobić to wszystko sam. Nie pomoże mi w tym ani religia, ani moralność, ani rozum.
    Moralność nie może mi pomóc. Jestem urodzonym antynowistą. Należę do tych, którzy zostali stworzeni dla wyjątków, a nie dla reguł. Tyle tylko, że o ile nie widzę niczego złego w tym, co się robi, o tyle dostrzegam zło w tym, kim robiący się staje. Dobrze jest się tego nauczyć.
    Religia nie może mi pomóc. Wiarą, którą inni obdarzają to, co niewidzialne, ja obdarzam to, czego można dotknąć, co można zobaczyć. Moi bogowie mieszkają w świątyniach, wzniesionych ludzkimi rękoma, a moja wiara zyskała doskonałość i pełnię kręgu rzeczywistych doświadczeń. Jest to wiara, być może, zbyt pełna, gdyż podobnie jak większość (jeśli nie wszyscy) z tych, którzy umieścili niebiosa na tej ziemi, znalazłem na niej nie tylko wspaniałości nieba, ale i okropności piekła. Kiedy w ogóle myślę o religii, to wydaje mi się, że powinienem założyć jakiś zakon dla tych, którzy nie mogą uwierzyć — rodzaj Bractwa Niewierzących — gdzie przy ołtarzu, na którym nie pali się żadna świeca, kapłan, w którego sercu nie mieszka pokój, mógłby odprawiać nabożeństwo niebłogosławionym chlebem i kielichem bez wina. Wszystko musi stać się religią, aby było prawdziwe. Agnostycyzm powinien mieć swój rytuał w nie mniejszym stopniu niż wiara. Posiał ziarno swoich męczenników, powinien więc zebrać żniwo swoich świętych i codziennie chwalić Boga za to, że skrył się przed człowiekiem. Jednak czy będzie to wiara, czy agnostycyzm, nie może to być niczym “(…) zewnętrznym względem mnie. Symbole też muszą zostać stworzone przeze mnie. Tylko to jest duchowe, co tworzy własne formy. Jeśli nie mogę znaleźć w sobie tej tajemnicy — nie znajdę jej nigdy; jeśli jeszcze do niej nie dotarłem — sama nigdy do mnie nie przyjdzie.(…)”

    [Oscar Wilde “DE PROFUNDIS czyli krzyk z otchłani” przełożył Bolesław J. Korzeniowski]

  10. Wanda Niechciała pisze:

    Chwała Wojciechowi Wenclowi, że upamiętnia takie postacie, jak Andrzeja Trzebińskiego, Wojciecha Mencla, Anny Walentynowicz, ale każe tym bohaterom istnieć w scenerii baśni rodem z Tolkiena, w estetyce graficznej gier komputerowych, gdzie jest zawsze dla nich następne życie. Wojciech Wencel zaklinając się, że jest osobą wierzącą i że wierzy w nieśmiertelność, paradoksalnie uśmierca duszę, natomiast w tym plastikowym świecie upiorów unieśmiertelnia ciało, coś na kształt dzisiejszej plastynacji, gdzie trupy pozbawia się płynów ustrojowych i tam wtłacza polimery powodujące zatrzymanie rozkładu. Tak spreparowane ciała mogą „żyć” bardzo długo, całą wieczność. I na taką modłę są skonstruowane te wiersze, które, jeśli w Polsce zwycięży frakcja prawicowa, będą długo „żyć” w szkolnych akademiach i w podręcznikach szkolnych. A dla autora taka sytuacja, to żyć nie umierać.
    „(…)Z głębokości wołałem do Ciebie Panie
    a Tyś mnie ogniem namaścił jak mirrą
    i stałem się żywą pochodnią tragarzem mocy
    w rodzinnym kraju rozświetlałem drogę umarłym(…)
    [DE PROFUNDIS]

  11. Ewa pisze:

    Tak, to taka „Noc żywych trupów”.
    Chwała Wojciechowi Wenclowi, że szuka środków wyrazu, ale niestety bez powodzenia, bo założenia ma niedobre. Przy dzisiejszej technologii można przecież namalować swobodnie „Bitwę pod Grunwaldem” bez tego katorżniczego wysiłku, jaki w ten obraz włożył filigranowy Jan Matejko. Już wtedy było to démodé, ale zważywszy niewątpliwy talent Matejki, który potrafił namalować wszystko, pozwolono mu namęczyć się skutecznie zarobić i kupić chyba sobie za to dom w Nowym Wiśniczu. Natomiast tutaj mamy twórczość w kapciach, przy monitorze, w ciepełku i w stanie produkcji, a nie tworzenia. Podobno Gunther von Hagens produkuje plastikowe trupy taśmowo, ma tak ustawiony warsztat pracy, że splastynacjuje wszystko co się kiedyś ruszało i przyszpili do swojego warsztatu. To jest już tylko kwestia opanowania sposobu. Podobnie w poezji Wojciecha Wencla: bierzemy jedną lipę od Kochanowskiego, 44 od Mickiewicza, motyle od Lechonia i zalewamy to wszystko poświatą z monitora. Wieszcz ani drgnie. Chyba nie miał na myśli takiego unicestwiania Gombrowicz.

  12. Hortensja Nowak pisze:

    Gombrowicz napisał o „Dzienniku” Lechonia, że zalatuje naftaliną. Nie miał pojęcia, że przyjdą w Polsce takie czasy, że poeci narodowi będą zalatywać plastikiem. Gombrowicz w Lechoniu odnalazł wszystko, czym się brzydził. Najprawdopodobniej to samo odnalazłby u poety Wojciecha Wencla, zupełnie bez taryfy ulgowej, bo przecież to młody pisarz z dzisiejszą łatwością dostępu do całej światowej myśli filozoficznej i literatury, a biedny Jan Lechoń nędzujący na emigracji poniekąd był usprawiedliwiony swoją zaściankowością.

    Gombrowicz pisał:

    „(…) Natomiast dążyć trzeba do tego, aby w tych Polakach obudziła się świadomość ich nierealności, tej fikcji, jaką żyją, i aby ta świadomość stała się w nich decydująca. Trzeba im powtarzać: ty nie jesteś taki, ty naprawdę już wyrosłeś z tego, co mówisz, […] to im trzeba mówić, póki ta myśl nie stanie się dla nich deską ratunku” (…)”

    Ale jak widać, ważnych przesłań Gombrowicza nikt już nie pamięta.
    Nie dość powtarzania. Przynajmniej na blogu…Na desce ratunku…

  13. Ewa pisze:

    Wysłałam Wam dziewczyny jeszcze tomik Wojciecha Wencla „Podziemne motyle”, ale myślę, by go już nie omawiać, bo to właściwie to samo. Czytam na Wikipedii, że „De profundis” doczekało się drugiego wydania, więc i tak chyba już jest lekturą szkolną, ale jeśli nie, to lekturą obowiązkową, niczego nie pohamujemy.

    Za tydzień proponuję Agnieszki Mirahiny „Do rozpuku”.

  14. patriota pisze:

    G. K. Chesterton broni szkieletu ludzkiego, jako zupełnie naturalnej funkcji podtrzymującej ciało ludzkie i protestuje przeciwko nadużywaniu symboliki śmierci w tej postaci. Pisał, że bezlistne zimą drzewa, które są też w pewnym sensie szkieletami, nie są martwotą.
    Bronił przede wszystkim piękna i miłości, w sumie optymizmu. Liryka tak smutna i tak katastroficzna, nie tylko odradza narodowe upiory i zatruwa, ale poprzez dzisiejszą technologię – jak Pani napisała: plastik – stwarza nowe.

  15. Ewa > patriota pisze:

    tak, Chesterton pomstował na patriotyzm Anglików, którzy kopali Murzynów i Hindusów w swoich koloniach, a obłudnie szczycili się przynależnością do tego „dobrego” narodu. Ale tak jak Pan pisze, był optymistą. Bardzo lubię Chestertona za wypunktowywanie tych ludzkich paradoksów. I uważam, że do tego służy ważna, nagradzana literatura.

  16. Hortensja Nowak pisze:

    Chrześcijaństwo Chestertona było poza dogmatem, podobnie jak chrześcijaństwo Bataille’a. Zdumiewa ten regres myśli chrześcijańskiej u Wojciecha Wencla po doświadczeniu wewnętrznych Bataille’a, wywodzącym się prostej linii od nicości, nocy ciemnej Jana od Krzyża.
    Protestując przeciwko symbolowi szkieletu, jak symbolowi śmierci zapewne Chesterton protestuje przeciwko śmierci ułatwionej, śmierci, której gnijące ciało przeczy poczuciu estetycznemu. Tak jest właśnie w martyrologii wojennej, gdzie zwraca się uwagę na czaszki i szkielety, a groza jest przecież w stanie niepokoju, a nie w skutkach. Stąd błędy wyobrażeniowe młodych twórców doświadczanych śmiercią jedynie przez kulturę masową. A Bataille pisał, że liczy się jedynie przeżycie. Ci, co nie przeżyli lepiej niech o tym nie piszą, jeśli nie są geniuszami, czyli wielkimi, metafizycznymi wizjonerami (czytaj świętymi).

  17. Hortensja Nowak pisze:

    Georges Bataille pisał:
    „Umiera możliwość święta, wolna komunikacja bytów, odchodzi Złoty Wiek […]. To, co zostaje po odpływie morza: aroganckie, zbite z tropu, odpychające się, nienawidzące i uciekające przed sobą marionetki. Twierdzą, że się kochają, wpadają w bigoteryjną hipokryzję, wywołującą nostalgię za sztormami i wysoką falą”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *