Krzysztof Siwczyk „Koncentrat” (2010)

Agnieszka Wolny-Hamkało pisze w Gazecie Wyborczej, że „Koncentrat” to tomik przemiany twórczości Krzysztofa Siwczyka, to pisanie po nihilizmie, rezygnacja z nihilizmu, pisanie, w które wpuszczono powietrze i lekkość jego debiutu („Dzikie dzieci”).
Nieprawda.
Siwczyk jest cały czas taki sam, ani drgnie. Po prostu wcześniejsze tomiki nie były jeszcze naszpikowane taką ilością wpływów z lektur, które poeta w międzyczasie w siebie wchłonął i zrobił z nich koncentrat na zimę, czyli na czas braku wegetacji (czytaj weny twórczej).
Wiersze z tego tomiku są męczące dla obu stron – autora i czytelnika. Przedzierając się poprzez ten niesłychany gąszcz obrazów poetyckich, które apokaliptycznie wysnuwają się nieskończenie lgnąc do czytającego, jak kąpiel w kisielu sennym, zamazanym koszmarem, można zwątpić zupełnie w wagę słowa i jego przydatność. Zachodzi tu coś takiego, jak u gaduły, którego grzecznościowo wysłuchujemy i on robiąc nagle przerwę, którą my z ulgą odczytujemy jako koniec, ale nie, jest to tylko sadystyczne badanie reakcji słuchacza, ponieważ po pauzie natychmiast następuje wznowienie gadulstwa. Tak jest właśnie w wierszach Siwczyka: czytelnik, mobilizując całą swoją dobrą wolę w ogarnięciu wywoływanych obrazów, wyobrażeniu sobie lasów, pól, drzew, mokradeł, nagle orientuje się, że ten znaczeniowy labirynt nie prowadzi do niczego, że jest zawsze unikiem, ucieczką i skrętem w bok z finalizacji czegoś, co nigdy się nie sfinalizuje, ale czytelnik jeszcze o tym nie wie. Nie chcę tutaj dawać porównań seksualnych, jednak jest w tym pisarstwie, które jest bardziej poetycką prozą niż wolnym wierszem pewne uwodzenie, ale nie czytelnika.
Siwczyk paradoksalnie uwodzi Historią. Vibowit, Relaksy (buty), salki katechetyczne, rozdawnictwo darów w stanie wojennym, klocki (lego), komiksy czarno-białe reglamentowane, na które się czekało jak na wszystko w tych czasach, podskórnie w tych wierszach stanowi jakąś wspólną płaszczyznę dla kary, którą odbywa pokolenie Krzysztofa Siwczyka: uwięzienie w bezdennej martwocie duchowej.
Czytając wiersze „Tabu z demobilu”, „Miasto”, „Pseudosen” przyłapywałam się na współczuciu bohaterowi lirycznemu tkwiącemu cały czas w scenerii późnego komunizmu z całym bagażem rekwizytów PRL-u, który nie jest w stanie się z tego bagna wydobyć. Okna nie mają otworów, gazety są puste, trwa propagandowa sztuczność, jałowość przedsięwzięć ma zawsze strukturę sennego niedokonania i ten surrealizm traci wskutek powtarzania bez kontekstów ostrość i wiarygodność, staje się papierowym straszakiem, smokiem z wiersza:

„(…)My, obce duchy,
przychodzimy zawsze z naprzeciwka,
zatrzymujemy się na ścianach smoków,
które nie chronią już nikogo,
niczego nie ma do zobaczenia
w wyłupionych oczach mędrców.(…)”

[Przy murze]

Jednak trudno uwierzyć w tak wyartykułowany jęk pokolenia. Dalej dowiaduję się, że dla podmiotu lirycznego panaceum na całe zło, które wyrządziła Historia, jest lenistwo:

„(…)Sakramentalną paszę odbieram w sieci, dużo jem, żeby spuchnąć.
Dużo czytam, żeby nie myśleć.(…)”

[Lemat]

W rozmowie z Małgorzatą Lichecką Krzysztof Siwczyk powiedział:

„(…)W tym sensie przylega do elementarnej, egzystencjalnej opowieści o życiu podmiotu. Bo nie opowiadam w niej o sobie. Jestem przekonany, że książki poetyckie nie są zbiorami przypadkowych wierszy, że przejawia się w nich autorska strategia pisania. Choć to trochę zafałszowany model. Pierwszą motywacją do napisania „Koncentratu” była próba znalezienia się w różnych gorsetach językowych i formalnych, tak by przekonać się raz jeszcze, że pisanie wierszy jest ubieraniem masek, by wreszcie w jakiejś poczuć się dobrze. (…)”

I być może w szczerych słowach autora zawarta jest zagadka źle postawionej tezy tomiku. Intuicyjnie odczuwalny fałsz tych wierszy czytelnik zawdzięcza maskom wkładanym nie dla prawdy artystycznej, a czegoś wręcz przeciwnego.
I w dalszym ciągu nie wiem, dla czego i w imię czego.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem i oznaczony tagami . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

18 odpowiedzi na Krzysztof Siwczyk „Koncentrat” (2010)

  1. Hortensja Nowak pisze:

    Przeczytałam tomik kilkakrotnie (całe szczęście szczupły) i może się mylę, ale jest to klasyczny przykład nowomowy, tej samej którą pół wieku wcześniej opisał Barańczak:

    „(…)Tego rodzaju klejnociki leksykalno-frazeologiczne i półinteligenckie błędy stanowią normalny element partyjnej nowomowy i nie Machejek je wymyślił. Bardziej typowe dla machejkizmu są większe całości zdaniowe, w których chłopsko-partyzancka pieprzność i dosadność zderza się z partyjno-urzędniczym brakiem logiki i pustym frazesem. Produktem końcowym jest bełkot, przy którego pomocy tworzy się pozór jakiejś aktywnej i samodzielnej interwencji publicystycznej w „określonych” sprawach, jednocześnie zaś nie mówi się nic określonego, co pozwala skutecznie uniknąć kłopotów. Zdania takie tworzą prozę, która przeznaczona jest przede wszystkim do zapełniania wyznaczonego miejsca w gazecie czy czasopiśmie; nie należy jej natomiast czytać, a już zwłaszcza – wgłębiać się w nią i próbować zrozumieć, o co chodzi i jakie jest stanowisko autora. Nie jest to nawet język ezopowy, wypowiedź dla wtajemniczonych, pisanie między wierszami: jest to raczej język, którego ideał stanowi pustka znaczeniowa, zupełna asemantyczność. Język zrodzony przez rzeczywistość, która od trzydziestu kilku lat produkuje miliardy słów i jednocześnie niszczy każdy napotkany okruch sensu. (…)
    [Stanisław Barańczak „Książki najgorsze i parę innych ekscesów krytycznoliterackich 1975-1980 i 1993
    Wydanie trzecie, ulepszone]

  2. Ewa pisze:

    Dzięki, Hortensjo. Nie wpadłam na to. Bym umieściła w notce. Warto wymienić te klejnociki, chociaż na dobrą sprawę wypadałoby zacytować całą książkę. Ale próbki dzisiejszej nowomowy by się przydały. Widać, że Siwczyk w dalszym ciągu chodzi w relaksach. Czym skorupka za młodu nasiąknie…

  3. Wanda Niechciała pisze:

    Klasycznym przykładem jest wiersz „Neutrum” pisany orwellowską nowomową (nie jest to wynalazek PRL-u). Może ten wiersz jest gdzieś w sieci, zacytuję mały fragment na chybił trafił, bo właściwie nadaje się całość, tak jak pisałaś, trudno potoczność przerwać:

    „(…)W herbie drzewo obsadziło głowę posągu,
    Wynosząc ją w korzeniach ponad linię horyzontu ziemi,
    gdzie grunt usuwa się spod stóp okutanych w proste sandały.
    Głowa posągu pada nam do stóp jak zdetronizowany zachód,
    Który niczego specjalnego nie wnosi w realność końca
    Pewnych utajonych atrakcji: cykady, jęki, wakat.
    Talizman z włókna szklanego na drogę i mapa pustyni
    Dla piasku sypanego jak manna na beton bunkrów
    Osiadłych na zboczach bezpiecznej krainy kamienia,
    Tak możemy podejść do zagadnienia początku i końca
    Ruchliwych, ślepych stworzeń, zajmujących puste miejsce
    W kolejce do prasy nieba, w której odbija się pismo dla mas,
    Reprodukuje się bogu ducha winna inskrypcja,
    Tak jakby miało chodzić o twarde zobowiązanie
    Zachodzące między słowami melodyjnej żałoby a ciałem,(…)”

    [Neutrum]

  4. Ewa pisze:

    To najprawdopodobniej przyswojenie nowomowy zawdzięcza nie dzieciństwu, a pracy w Instytucie Mikołowskim. Nie wiadomo, co on tam robi, na ile tamto urzędowanie niszczy poetę? Na forum polskiego serwisu filmowego Filmweb piszą, że jest nieprzyjemny dla personelu, ale przecież nie można im wierzyć. W wywiadach Krzysztof Siwczyk mówi, że wydają tam książki, ale żeby praca edytorska tak niszczyła mowę?

  5. Hortensja Nowak pisze:

    “(…) Wiemy, co się wydarza, nic nas nie rusza,
    globulki z zapieczętowaną gęstością,
    nic w nas nie wzbiera, bo nie ma innej postaci.
    Na zewnątrz wyje próżnia, a my ujeżdżamy agrarne metaforyki,
    ktoś idzie do ziemi, ktoś inny podziwia mlecze
    wzeszłe tej wiosny jak choleryczne słońca, kiedy odpływasz.(…)”

    [Apel, stan]

    Trudno przykłady powyjmować, bo to ciągłość.
    Gombrowicza nie zniszczyła praca w banku, a pracował chyba dłużej. W końcu Leśmian też pracował w Zamościu „na urzędzie”.
    Dla mnie ta poezja jest z pustki, którą zaludniają słowa na zasadzie prującego się swetra, tzn. jedno słowo pociąga następne, aż do wyczerpania włóczki, czyli końca rękawa. Bo to nie jest ciąg luźnych skojarzeń, tylko absolutna przypadkowość.

  6. Ewa pisze:

    Jacek Bierut rzecz wyjaśnia Ludwigiem Wittgensteinem, ale jak się sięga po takie armaty, to wiadomo, że można przeprowadzić nawet najbardziej karkołomny wywód. Recenzja jest w Sieci i polecam ku uwadze.
    W każdym razie Bierut sugeruje, że Siwczyk jest ostatnim Mohikaninem na tej planecie, który pochyla się nad słowem poetyckim w agonii, wśród trupów i nawozu, i w pewnym sensie je ocala.
    Nie wiemy, co doprowadziło do tak katastroficznych wizji poezji, bo w innym miejscu czytam, że Siwczyk jest kondycją polskiej poezji zachwycony. W wywiadzie mówi:
    „(…)Od siedmiu lat staram się aktywnie pisać o innych. Zawsze dobrze.
    – Zauważyłam.
    – Lubię się po prostu pozachwycać. Wokół mamy tyle ślepego krytykanctwa, często wynikającego ze zwyczajnej zawiści lub głupoty. Więc wolę się zachwycać. Jako że autorzy, o których piszę, nie są specjalnie poczytni, nie chcę wbijać im szpil. Mój wybór to książki, z jakimi miałem zaszczyt obcować. Nawet nie przyjemność, a zaszczyt właśnie. Wiele się dzięki nim nauczyłem. (…)”

  7. Wanda Niechciała pisze:

    „Koniec z wygodnym poetyzowaniem.”
    Ha, ha! Jak się nie potrafi poetyzować, to koniec z nim!
    Mnie zaintrygowali ci „ludzie bazowi”, dla Jacka Bieruta są zupełną oczywistością, a dla mnie nie.
    „(…) Ludzie bazowi idą w widmowej
    procesji, niosą sztandary łaski, stacjonują w snach. Wymieniają
    mnie w niemych przemówieniach, wskazują właściwy
    kierunek, są niekonieczni w każdej postaci, jednak przyjmuję
    ich apel, wychodzę naprzeciw oczekiwaniom ludzi bazowych,
    którzy chcą języka, pragną mówić o tym, co ich spotkało,
    niczyim głosem.(…)”

    [Ludzie bazowi]
    Jacek Bierut uważa, że „ludzie bazowi” są czymś pozytywnym. Krzysztof Siwczyk przedstawia ich, jako herosów.
    Dla mnie – może się mylę – to właśnie ludzie PRL-u, do których Siwczyk się modli, ale w każdym razie nie odciął nigdy pępowiny.
    W takim razie ta nowomowa nie jest z Orwella, ale z PRL-u.

  8. Hortensja Nowak pisze:

    Jestem właśnie po świeżym przeczytaniu „Ferdydurke” i z tego, co piszecie wynika, że Siwczyk jest z Walka. Jest z gminu, z żywiołu zupełnie niecywilizowanego, który jednak wypełnia strofy spadającymi głowami posągów, bibliotekami, ale nie wchodzi do bibliotek, bo nic nie dają… Ten apokaliptyczny obraz upadku kultury należy do człowieka, który nigdy w nią nie wszedł. To jakiś terror, jak za czasów faszystowskich Niemiec, kiedy palono książki… Nigdy nie da się przyłapać na gorącym uczynku tych, którzy płaczą nad rozlanym mlekiem wcześniej je rozlewając z całą premedytacją, by móc za czym płakać.

  9. Ewa pisze:

    Tak, zdumiewające jest to pomstowanie na stan kultury słowami Krzysztofa Siwczyka rozwiniętymi i potwierdzonymi czytelnicze odczucie słowami Jacka Bieruta.
    U nas na plenerach było tak, że każdy ze sponsorów pleneru miał otrzymać obrazek. Nikt nie wiedział, co ci biedni sponsorzy robią z tymi obrazkami (zmuszani do sponsorowania mnóstwem tajemniczych, biznesowych nici), ale namacalny artefakt – trzy, a nawet cztery obrazki malowane olejem na płótnie – trzeba było zawsze dostarczyć na końcu pleneru, jako zapłatę za dach i wyżywienie. Większość malarzy wykonywała je w ostatniej chwili wychodząc z założenia, że cóż to dla niego namalować w ciągu kilku godzin obrazek i nazajutrz oddać.
    Myślę, że podobnie jest teraz z wierszami. Być może rzecz się w nich gmatwa do wymiaru niebywałego tylko po to, by ukryć to pisanie z dnia na dzień. Bo tak naprawdę, to przecież tyle przyjemnych rzeczy można w tym czasie robić, a nie tkwiąc cały czas w nawozie.
    Bo nie ma co ukrywać, bohaterem wierszy Krzysztofa Siwczyka w zbiorze „Koncentrat” jest nawóz.

  10. Wanda Niechciała pisze:

    Jest w tym zestawie jeden wiersz, który mówi o czymś konkretnym. O mumii dwuletniej dziewczynki Rosalii Lombardo. Trafnie poeta (być może wizytując klasztor we Włoszech, gdzie ta mumia się znajduje) doświadcza rozkładu materii i uczuć nieprzyjemnych przy spotkaniu z takim trupem.
    Tak się zastanawiam, dlaczego u Krzysztofa Siwczyka nie następuje odcięcie, tak jak w tym wierszu, który według mnie zawiera potępienie próby zatrzymania swojego dziecka przez zrozpaczonego ojca. Tam, w „Koncentracie” jest kilka wierszy mówiących o dzieciństwie podmiotu lirycznego, równie pisanych w nastroju minorowym, ale z przekonaniem, że od tych obrazów nie da się uciec. Owszem, lecz to zawieszenie, to rozmemłanie i ta oniryczność senna nie likwiduje upiorów ani ich nie wzmaga, ona je tylko hoduje. I jeśli, jak zakłada Jacek Bierut, pisarstwo poetyckie Krzysztofa Siwczyka ma być przełomem, zerwaniem z dotychczasową konwencją, to przecież nie spełnia tego wymogu. Wszystko w tych wierszach staje jak uwięzione w błocie, jest nieruchome i pozbawione energii twórczej potrzebnej do przemiany.

  11. Ewa pisze:

    Właśnie wracam ze strony Instytutu Mikołowskiego, trwa tam omawianie twórczości Thomasa Bernharda. Może tutaj tkwi klucz fałszu poezji Krzysztofa Siwczyka. Jak on z racji piastowanego urzędu wysłucha te wszystkie panelowe odczyty o kimś, kto był całkowitym przeciwieństwem tego, kto o nim czyta, to przy takim dwójmyśleniu można całkiem zwariować. Nic dziwnego, że poeta Krzysztof Siwczyk ucieka potem w gotyckie horrory, umieszcza w swoich wierszach tylko trupy i zgniliznę, być może jest to jakiś sposób na nic nie mówienie o życiu, które się przy nim bezpośrednio toczy.

  12. Wanda Niechciała pisze:

    Thomas Bernhard był przede wszystkim bardzo dowcipny, czego u Krzysztofa Siwczyka nie uświadczysz, co charakteryzuje człowieka zniewolonego. Czym jest zniewolony Krzysztof Siwczyk? Chyba nie pracą w Instytucie Mikołowskim.

  13. Ewa pisze:

    Nie. Zniewolony jest brakiem poezji w sobie. Jak w tych wierszach przedstawia nicość i pustkę, rozkład i zgniliznę, to myśli, że tak jest u każdego. A w sztuce bebechy nigdy nie wynikały z bebechów, tak jest u Goi, tak jest u Bacona. Tak jest u Sartre’a, specjalisty od nicości. Tandeta i kicz następują wtedy, kiedy mamy podróbę. Tutaj mamy podróbę wtajemniczenia, przeżycia, wiedzy filozoficznej. Krzysztof Siwczyk, zamiast przedstawić swój ogląd świata w którym żyje, jak dziej się w każdym poetyckim pokoleniu w którym poeci mówią o tym, co im w duszy gra, łapie się za koturnowe tematy, ogląda świat albo z jakiejś niebotycznej wysokości, albo z żabiej perspektywy całkiem dosłownie (wiersz „Wioska wodna”). A przecież jak oglądam galerię fotografii na stronach Instytutu Mikołowskiego, to niejeden wiersz można by napisać w stylu Bernharda. Ot, tam toczy się życie!

  14. Hortensja Nowak pisze:

    Chciałabym jeszcze napisać o tej liczbie 33 i o egzystencjalizmie Sartre’a, ale jakoś zupełnie jestem pozbawiona energii…

  15. Ewa pisze:

    Tak, i jeszcze dzisiaj nów księżyca…
    Za tydzień dwa tomiki Wojciecha Wencla, to chyba Hortensjo Pimko?

  16. Hortensja Nowak pisze:

    Tak, to Pimko!

  17. Van Moerbei pisze:

    Dziękuję za Pani przenikliwą recenzję. Od siebie dodał bym jedynie, że należy z uwagą
    obserwować bardzo zły wpływ Sosnowskiego, który wciągając na orbitę
    Biura Literackiego kolejnych autorów pozbawia ich język światła niczym czarna
    dziura. Sosnowski fascynuje bowiem z siłą
    podobnej temu astrofizycznemu fenomenowi antygrawitacji. Jego język to
    syreni śpiew “poetyki” asemantycznej, szatańskie wersety o urokliwej melodyce
    bez żadnego ciążenia tonalnego. Sosnowski
    jest nosicielem okropnej zarazy.

  18. Ewa > Van Moerbei pisze:

    Mam tu ostatni tomik Jacka Dehnela nominowany do Nagrody Poetyckiej im. Wisławy Szymborskiej , debiut Szymona Słomczyńskiego, ale efekt moich lektur pozostawię dla siebie, bo i tak nic nie wskóram.

    Na blogu wielokrotnie analizowałam twórczość Andrzeja Sosnowskiego, gdzie uwadniałam, że poetą nie jest, nie jest przede wszystkim artystą , ale spawanym rzemieślnikiem i jako anglista perfekcjonistą w swoim zawodzie i jestem wdzięczna za jego wszelkie spolszczenia w „Literaturze na Świecicie” .

    Czytam wszystko, też uwagi cenne w dyskusjach liternetowych, też czekam na nowy głos poezji adekwatny do czasów w których żyjemy i będący ich lustrem. Bez sprzeciwu, bez dyskusji, poezja będzie pisana dla napisania, dla stworzenia kolejnego artefaktu, co okazuje się sprawą, jak widać po obfitości nagradzanych tomików, niesłuchanie łatwą. A przecież jak świat światem, poezja była zawsze pojawieniem się nowego bytu nie z tego świata, a nie wypracowaniem szkolnym.

    Dzięki za zabranie tutaj głosu, bo raczej nikogo nie obchodzę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *