Marta Podgórnik „Rezydencja surykatek” (2011)

Ten zbiór wierzy powstał po przekroczeniu przez autorkę trzydziestki i w porównaniu z przednimi tomikami zawiera coś nowego i nieuchwytnego wcześniej, mimo, że poetka pozostaje przy swoich kobiecych motywach połowicznego wyzwolenia i połowicznego dążenia do samorealizacji. Po trzydziestce, czyli wtedy, kiedy artysta już nie wstępuje, a chyli się ku upadkowi w kierunku dojrzałości będąc w dalszym ciągu niedojrzałym, ale mającym już poczucie, że jest.
Można ufać tym konfesyjnym wierszom jedynie wtedy, kiedy oderwie się jej bohaterkę od profesji poetki. Sęk w tym, że podobnie jak autorka, bohaterki wierszy na nieszczęście są też profesjonalnymi artystkami, za co zbierają zasłużone baty, zarówno w trakcie swoich publicznych występów („Rezydencja surykatek”), jak i w łóżku z kochankiem ( „Gwiazdor rocka, królowa poezji, pies, schody i puenta”).

Nieuchwytnego, ponieważ ironia wcześniejszych tomików, gdzie bohaterka promuje model rozluźnionego obyczajowo wampa, tutaj zamienia się bardziej już w szyderstwo i poniekąd w zakamuflowane zwycięstwo, mimo, że pozornie mówi o kobietach przegranych.
Szukając klucza do tych wierszy, zobaczyłam jeden z dokumentalnych filmów o zwyczajach surykatek pragnąc dociec, jakim sposobem zalęgły się te walczące o przetrwanie w niesłychanie trudnych warunkach pustynnych afrykańskie zwierzątka na obszarze Górnego Śląska. Niestety, trop okazał się zupełnie mylny, nie odnalazłam żadnych powinowactw z tymi wierszami, pisanymi przecież z pozycji kobiety sytej, zabezpieczonej zawodowo i towarzysko, a stany lękowe, które mogłyby być skutkiem niepewności co do kierunków, którymi podąża dzisiejsza poezja, są wynikiem przecież braku rodziny i aborcji, jakiej dopuszcza się co i rusz w wierszach podmiot liryczny.
W filmie dokumentalnym samica rodzi w ciągu stosunkowo krótkiego życia 7 – 12 lat siedemdziesiąt małych surykatek, które nawet osiągając dojrzałość są niesłychanie rodzinne i giną w bezwzględnej przyrodzie, jeśli się od niej oddalą. Jeśli metafora surykatek posłużyłaby Marcie Podgórnik do ilustracji życia poetyckiego w Polsce, to miałoby to jakiś sens i być może stanowiłaby tajny kod aktywizacji drążenia poetyckich korytarzy na terenie całej Polski, z wezwaniem: poeci łączcie się z nami, bo inaczej wasz ród zaginie. Rodowość surykatek polega na klanowym działaniu, gdzie zwalcza się z równą bezwzględnością inne gatunki zwierząt, jak i inne rody surykatek, które cały czas dybią na ich terytorium i na ich ziemne korytarze. Samica Marta Podgórnik (na czele rodu surykatek stoi zawsze samica) byłaby jego założycielką, a krewni duchowi jej dziećmi, które równocześnie zapładniałyby poetycko w miarę osiągnięcia pełnoletniości ją i swoje siostry.
Jednak w tomiku niczego podobnego nie ma. Sprawy poezji, Martę Podgórnik zupełnie nie interesują. Mamy natomiast żałosny obraz kobiety – romantyczki, marzącej o nieśmiertelnej miłości, o pielęgnacji tego marzenia na bieżąco poetyckimi strofami dziwiąc się za każdym razem, że los, ku jej zaskoczeniu, pozbawia elementarnych praw rządzących klasycznym romansem bohaterkę tych wierszy:

„(…)Sama nie wie, kiedy straciła wielką miłość,
taką, co się zdarza o wiele, wiele rzadziej niż talent literacki.(…)”
(…) Ale nikt jej nie spytał o zdanie.(…)”

[Gwiazdor rocka, królowa poezji, pies, schody i puenta]

Trudno dociec, na jakiej podstawie bohaterka wierszy – Gwiazda Poezji – przed którą wszystkie literackie drzwi otworzyły się nagle na mocy nieprzeciętnego jej talentu uważa, że ten drobny defekt bycia Gwiazdą Poezji uniemożliwia jakikolwiek związek z drugim człowiekiem? Czy np. pracownica Mac Donalda pisząca wiersze do szuflady ma większe szanse na trwałe pozyskanie miłości swojego życia?
Takie pytanie niestety nie pada. Losy sławnych artystek wieków ubiegłych wplecione w fabułę tych wierszy (Eleonora Duse) nie ułatwiają zadania rozszyfrowania, co poetka chce o kondycji swojego pokolenia powiedzieć i dlaczego to pokolenie tak bardzo cierpi prywatnie, kiedy ich pragnienia społeczne są zaspokojone.
W wierszach przewija się jakaś zupełnie nieuzasadniona gorycz i nawet pretensja spowodowana brakiem harmonii i symetrii w tej szczęśliwej nieszczęśliwości. Tak, jakby roczniki poetów wchodzących w wiek męski – tutaj kobiecy – kokieteryjnie zaprzeczały swoim społecznym sukcesom w obawie pozazdroszczenia im tych sukcesów lub wręcz zniechęcały do pięcia się w górę po drabinie społecznej, bo wiadomo, to szczęścia nie daje:

„(…)Debiutowała
z nawet niezłym hukiem. Następne cztery lata przeżyła jak we śnie.
Publikacje, imprezy, spotkania autorskie, czasopisma, książki, audycje,
gazety. (…)Wszystko, czego się podejmie, wykonuje
świetnie. Sprawdza się jako recenzentka, tłumaczka, redaktorka, prowadzi
warsztaty twórczego pisania, juroruje w konkursach, bryluje
w panelach krytycznoliterackich, błyszczy dowcipem i niewymuszoną
erudycją w wywiadach dla czasopism literackich, jak i dla wysokonakładowej
prasy. Właśnie składa do druku pierwszą powieść.(…)”

[Gwiazdor rocka, królowa poezji, pies, schody i puenta]

Z wywiadów z Martą Podgórnik dowiedziałam się, że działalność Biura Literackiego, w którym zatrudniona jest poetka, nie podlega żadnym ocenom, ponieważ nikomu nie wolno mówić firmie, czyli Biuru Literackiemu, jak ma być zarządzana.
Rezygnując z omawiana tej aktywności zawodowej pozostaje więc tylko czytać te wiersze jako lamet kobiety niekochanej, kobiety, która chce być jedynie kochana z powodu bycia kobietą, która też jest przecież w pewnym sensie firmą: firmuje swoją kobiecość w zamian za zaspokojenie uczuciowe – chce zapomnieć na czas bycia kobietą, że jest nieszczęśliwie uwikłana w wstydliwy zawód poetki.
I być może czytelniczki gnębione syndromem poaborcyjnym odnajdą w tych strofach – pisanych pięknie prozą poetycką, inkrustowaną rymami wewnętrznymi, a także wypełnionymi zupełnie infantylnymi wierszykami nostalgicznie przywołującymi niedoszłe macierzyństwo – swój świat, swoje terytorium i swoją rezydencję.
Oby tak było.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem i oznaczony tagami . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

11 odpowiedzi na Marta Podgórnik „Rezydencja surykatek” (2011)

  1. Ewa pisze:

    Wiersze z Tego tomiku poetka Marta Podgórnik czyta tutaj:

    http://www.youtube.com/watch?v=TjGWhoKDjKk&feature=related

    Natomiast kilka wierszy (proza poetycka) z tego zbioru jest na portalu Cyc Gada i na stronach Biura Literackiego.

  2. Hortensja Nowak pisze:

    Ta poezja cierpi na tę samą bolączkę, co wiersze Elżbiety Lipińskiej. Gombrowicz pisał: „Poezja, proza, jak i wszelkie inne artystyczne działanie celebrują coraz bardziej wyjątkowość każdego z celebrantów, od słowa „ja” zaczynają się wiersze, opowiadania i powieści, tak jak barwy i kształty na płótnie zamiast odwoływać się do drzew, pagórków i skał są wyrazem tak zwanego „mego wewnętrznego świata”.
    „Ja” poetyckie nie podlega żadnemu przetworzeniu. Mimo widocznej ironii, mającej na celu zatarcie wątków biograficznych, pozostaje w sferze telenoweli i nigdy z niej nie wychodzi. Problemem jest tylko to, że polskie telenowele mają tłumy odbiorców, wiersze Marty Podgórnik czyta się ciężko i bez przyjemności i tej ciekawości, która dana jest telenowelom. Jedynym ich adresatem jest sama autorka.

  3. Ewa pisze:

    Podgórnik Hortensjo trwa w tym międleniu motywu męsko damskiego jak pensjonarka już od kilku lat. Mam w ręce dwa tomiki wcześniejsze: „Opium i Lament” (2005) i „Pięć opakowań (zebrane) „ (2008) i tam też na okrągło Królowa Poezji lamentuje, że usunęła ciążę i że Król Rocka ją opuścił, to są widocznie jakieś potwornie złe wpływy środowiska, w które, jak czytam dwudziestoletnia poetka wpadła po otrzymaniu Nagrody Bierezina. Dariusz Fox bezkarnie i bezwstydnie opowiadał serial o Klosie przez kilkanaście lat, to mu bez mrugnięcia drukowano, wydawano, podziwiano i nikt nie podskoczył, nie powiedział złego słowa. Ta totalna hucpa wykolejania kolejnych roczników poetów trwa w najlepsze i najzabawniejsze, że nikt tego Gombrowicza nie czyta, mimo, że zapewnia, że uwielbia. Bo przecież, gdyby czytali, to by ktoś wreszcie sprzeciwił się tej mizerii.
    Już Andrzej Bobkowski zżymał się, ze literatura międzywojenną tylko o ciąży i jej usuwaniu, a teraz masz: Podgórnik! Kolejny tomik i dawaj wałkowanie aborcji, której na dodatek w dwudziestym pierwszym wieku nie potrafili na Śląsku wykonać prawidłowo. Zacofanie straszne i zaścianek, bo realizuje się na Zachodzie na naszych oczach pragnienie Gombrowicza, by powstawały profesjonalne umieralnie, świat się zmienia, przepoczwarza, a Podgórnik udaje, że tkwimy w „Trędowatej”. Nie tkwimy, tkwią jedynie poeci uznani i drukowani.

  4. Hortensja Nowak pisze:

    Ale Ewo, wszelkie fora internetowe dowodzą, jak i Facebook, że alienacja, mówienie pod nosem wyłącznie do siebie przy tłumie kibiców, którzy przeczekują tylko swoją kolejkę, by w rewanżu zwrotnie otrzymać swoje owacje, trwa w najlepsze, nikogo przecież poezja nie obchodzi, to jest najprostszy sposób by zwrócić na siebie uwagę. Technika umożliwiła spełnienie marzeń ludzi, którzy zachowują się podobnie, są podobnie ubrani, słuchają podobnej muzyki, oglądają podobne rzeczy, opowiadają te same dowcipy, by jeszcze stawali się wieszczami, kapłanami, nauczycielami przy bardzo minimalnym wkładzie własnym. Gombrowicz pisał:
    „I drżyjcie poeci! Albowiem niczego innego dowodzi ten dreszcz szczęścia i rozkoszy, jaki wstrząsnął tysiącami istot, jak tylko, że zbliża się kres waszej przemocy, że tajemniczy palec nowoczesności kreśli Mane, Tekel, Fares na nudnej świątyni waszej! Nicość otwiera wam zimne swoje ramiona. Nic, puste, najzupełniej próżne Nic skrada się jak kot ku fabryce metafor, aby ją pożreć wraz z dyliżansem waszego myślenia!”
    Ale nikt tego „Nic” nikt nie chce nazwać i wszystko hula jak zwykle.

  5. Ewa pisze:

    E tam, hula… Rynsztok stał się parodią samego siebie, jest zupełnie wyprany z wszelkiej energii, a ostatnia batalia o jakość wklejanych obrazków wyglądała jak remanent spółdzielczego sklepu, gdzie księgowa przeprowadza inwentaryzację. Rynsztokowi powinno się przede wszystkim odebrać nazwę, bo stał się najpoprawniejszym portalem w Sieci.
    Liternet ma zaledwie kilku dyżurnych, wyjątkowo nudnych i nieciekawych, wchodzę tam, bo nie ma gdzie wchodzić, ale od momentu odejścia Edinuela Mary zieje tam bezapelacyjne „Nic”. Dowód na to, że wystarczy na portalu jedna indywidualność i portal natychmiast ożywa i że nie jest problemem tłum wyrobników, a pojawienie się prawdziwego artysty. O Nieszufladzie podtrzymywanej przy życiu przez Agę Hofik trudno wspominać, bo podobno ta poetka jest niepełnosprawna i nie wypada kopać kalek. Być może to właśnie dzięki bohaterstwie Agi Hofik przetrwa Nieszuflada, nikt nie chce przecież zachowywać się jak faszysta. Jedyne, co pozostaje innym portalom, to przyhołubienie sobie osób niepełnosprawnych w charakterze żebraków, którzy zbieraliby jałmużnę komentarzową na portal i równocześnie go strzegli będąc tam non stop. Słowem, Sieć zaprzepaściła swoje szanse, oddała jak barany pole realnym festiwalom, zlotom, spędom, rekrutacjom, konkursom, turniejom, kursom pisarskim, stypendiom i wszystkiemu, o czym zresztą Marta Podgórnik pisze jako o czymś, co przeszkadza w miłości. Ale trudno jej wierzyć, bo to tak jakby Smok Wawelski walczył o wegetarianizm. Gdyby było to możliwe, nie byłby dla Krakowa tak kosztowny i nie trzeba by było go likwidować siarką.
    O widzę, że na Nieszufladzie właśnie Jacek Dehnel ogłasza konkurs propagujący wiersz Tuwima:
    http://www.youtube.com/watch?v=EdmZYu9Lths&feature=player_embedded
    Przecież to o was, oficjalni poeci, którzy jesteście jednocześnie krytykami! Nie przyswajajcie satyry we własnej obronie, bo i tak zawsze się zwróci przeciwko wam. PRL to już przerabiał, ulica była zawsze górą.

  6. Hortensja Nowak pisze:

    Jesteś Ewo optymistką, ale tylko do optymistów świat należy. Według mnie celowe działanie, by działo się w poezji im gorzej, tym lepiej polega na braku edukacji u adeptów, którzy przesłania Gombrowicza nigdy nie pojmą.
    Permanentne chwalenie wierszy na portalach wstrzymuje wszelką pracę nad sobą, rozleniwia i rozwydrza likwidując konkurencję. Jest to model Huxleyowski, a nie Orwellowski, czyli metoda przyjemna, polegająca na otumanianiu niewolników, a nie na restrykcjach i torturach. Machina wprowadzona w ruch działa bezbłędnie sama i bez żadnych inwestycji. Portalowe uzależnienie może powodować produkcję poetyckiego „Nic” w nieskończoność, ponieważ liczy się, tak jak u Marty Podgórnik jedynie wsobność. Poeta mówi wyłącznie do siebie i przeżywa katharsis (można też użyć określenia seksualnego) po zaprezentowaniu swojego artefaktu i to mu zupełnie wystarcza. Jest to dla niego przyjemne i staje się, jak u nałogowca, konieczne. Dlatego portale literackie jałowieją, ale natychmiast wykwitają nowe, by te ablucje poetyckie można było publicznie czynić.
    Jednak z poezją drukowaną sprawa ma się inaczej. Tam chodzi tylko o pieniądze i tylko o profesję. Dlatego tak ważne jest podporządkowanie portali literackiej w sieci oficjalnemu ruchowi, bo jego uczestnicy mają cały czas obiecywane przejście z wirtualnego nieistnienia do papierowego istnienia w realu. Ale jak w obozach koncentracyjnych ogromne masy więźniów strzegły SS, policja i Wehrmacht, tutaj jest podobnie. Proporcje nie mogą być inne, dlatego filtrację i stymulację portalami poetyckimi najprawdopodobniej robi się tajnie.
    I po tuwimowsku, prawdziwą poezję ma się w dupie.

  7. Wanda Niechciała pisze:

    idąc Waszym śladem Gombrowicza, uważam, że Marta Podgórnik „pozuje”. Jest gombrowiczowską Zutą, a nie Gombrowiczem, widocznie, jak napisałaś Ewo, wskutek wchłonięcia poetyckiej formy brulionowców i bania się mówienia głosem swojego pokolenia. Pal licho, że historia, która przewija się przez większość wierszy Marty Podgórnik jest banalna, potępiająca letniość uczuciową dzisiejszych chłopców i emanujące z nich zimno. W końcu dramat męsko damski odbywa się w każdej epoce i tylko ważne jest, by pokazać jak w kolejnych epokach on się dzieje. To, jeśli chodzi o fabułę wierszy – a to, że wiersze fabułę posiadają, to dla mnie na plus – przynajmniej naopowiadają, że nie będą o „Niczym”. Jednak analizując je głębiej, „Nic” jest właśnie w warstwie fabularnej, wdarło się do niej, jak napisałaś, zaciekawienie (co dalej?); to, co w serialu telewizyjnym zaciekawia, tutaj blokuje. Natomiast w warstwie formalnej, kiedy Marta Podgórnik używa szczodrze wolnego języka prozy co i rusz jednak go rytmizując wewnętrznymi rymami, liryka ta się sypie, ponieważ uroda wiersza znika z powodu tej karkołomności technicznej. Nie wiem jak to się dzieje, epickość staje się sztuczna i dodana, nie jest konstrukcją, a ozdobnikiem. To jest bardzo trudne zapewne, być może na zasadzie eksperymentu, ale według mnie niesatysfakcjonującego. Być może, że słowa nie spełniają oczekiwań, uniki znaczeniowe, mające rzecz utajnić i uczynić tajemniczymi, są zbyt klawe, zbyt wprost i zbyt wulgarne. Bo wprowadzenie np. języka młodzieżowego nagle:
    „(…) zarobiliśmy trochę pieniędzy, które
    można wydać w Złotych Tarasach, czy innej ochujałej handlowej
    galerii.(…)”
    [Translacja]
    jest zgrzytem nie tyle słownym, co wywrotowym. W sumie wszystko jest bardzo poprawne i poetka czasami nagle przypomina sobie swój wiek i że powinna być jeszcze młodzieżowa.

  8. Ewa pisze:

    Nie wiem Wando, czy na plus. Powstają już tabuny naśladowców takiego sposobu poezjowania. Plecenie bez opamiętania wprowadzają do swoich wierszy np. Wioletta Grzegorzewska i Joanna Fligiel na portalach literackich, umieszczając w wierszach wszystko, co wydarzyło się w ich rodzinach bez żadnej selekcji wstępnej. Wejście w wiersz gawędy byłoby cenne, gdyby wiodło do czegoś.
    Leczenie geriatryczne polega na tym, by starcy potrzebujący mówić, mogli to robić, bo inaczej umierają wewnętrznie i stają się warzywem. Ponieważ na okrągło zazwyczaj kłamią i nawet jak mówią prawdę to też kłamią, a z powodu ich demencji starczej niczego nie można im powiedzieć i sprostować, słowotok jest dla słuchacza nie do zniesienia i nawet największa rodzinna miłość nie jest w stanie temu sprostać. Przecież gawęda jest u Don Kichota, i Eugeniusza Oniegina, i wszystkie arcydzieła literackie, to tylko gawęda. Cenna jest taka wolna, niezobowiązująca gadanina. Ale dlatego jest literatura, dlatego jest sztuka, by oddzielić gadanie Gadalińskich na klatce schodowej od tego, co się ma zakomunikować Światu. Bo, żeby publicznie gadać, trzeba ten Świat znać.

  9. Wanda Niechciała pisze:

    Błędem „Rezydencji surykatek” jest przeciwstawienie prywatności życiu zawodowemu, gdzie bycie poetą staje się zawodem tak zachłannym, że niszczy prywatność, czyli możliwość założenia rodziny. Taka teza byłaby słuszna, gdyby autorka dla ukazania przyczyny, rozwinęła symetrycznie opis życia zawodowego (poetycznego), zbyty jedynie skatalogowaniem sukcesów artystycznych Gwiazdy Poezji. Bo, jeśli mamy dość szczegółowy opis spółkowania kochanków (otwieranie rozporka) w hotelach, powinniśmy też otrzymać podobny na rautach organizowanych dla poetów. Niewielki wycinek życia artystycznego dzisiejszej, wolnej Polski otrzymujemy w wierszu tytułowym:
    „(…) Jakbym coś przeczuwała, płynąc pod powierzchnią niezwykle
    zgrabnych literacko kłamstw.
    Rozpękało się piekło, rozpętał się dancing. Ktoś mi pokazał alarmowe
    drzwi.
    Starzy znajomi byli dziwnie straszni. Chciałam coś wypić. Nie było już
    z kim.
    Poszliśmy na pięterko. Ona powiedziała: schody, skręć w prawo,
    skręć w lewo skręć kark.(…)”
    [Rezydencja surykatek]

  10. Hortensja Nowak pisze:

    Też uważam, że te wiersze oderwały się pod autorki właśnie dlatego, że pisze z pozycji „ja”, „ja” skłamanego. W takim sensie jest starcem.
    Nikt nie wymaga od autora ekshibicjonizmu, natomiast każdy utwór musi przylegać do człowieka, inaczej staje się on religią, ideą, przedmiotem do sprzedaży.

  11. Ewa pisze:

    Tak jakoś wypadło Gombrowiczem, który nie uznawał szczególnie poezji kobiecej (za dużo kobiecości i rozrodczości). Nie mam już siły pisać. Za tydzień Krzysztof Siwczyk „Koncentrat”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *