Nominowani NIKE 2011: “Księga obrotów” Tomasz Różycki

Różycki jest zdyscyplinowany, akuratny i najprawdopodobniej dzięki tej wewnętrznej stabilizacji osiągnął przejrzysty przekaz i łatwą komunikatywność. Piszę to wszystko na plus, nie ukrywam, że oczarowała mnie ta dojrzała poezja Różyckiego możliwa w dzisiejszym niemożliwym świecie dekonstrukcji i nihilizmu. Różycki „być chociaż przecinkiem/w tekście o nostalgii, wykrzyknikiem,/czarną literką wśród miliona spacji”.[38. Rano coś na górze] przesuwa się niespiesznie dwu zwrotkami jednakowo zbudowanymi w 88 wierszach, które połączone są zawsze przerzutnią, jakby autor bał się ich wewnętrznego rozpadu i ucieczki drugiej zwrotki.
Różycki robi w poezji to wszystko, co lubię: opisuje siebie, swój stan wewnętrzny i poprzez to osobiste medium przechodzi do Świata. Świat, mikrokosmos Różyckiego jest bliski, domowy, podobnie przydarzający się czytelnikowi, czytelnik się w nim łatwo odnajduje. Labirynty spostrzeżeń, nazwań, porównań są o tyle czytelne i proste, że nawet dowartościowuje czytelnika swoim wykwintem i trafnością określeń nieosiągalnych dla zwykłego odbiorcy. -Wyjął mi to z ust – powie czytelnik, a jednak chłód tych wierszy i dystans nie pozwala się czytelnikowi skumplować z autorem i trochę jest na zasadzie starszego brata, a nie równości. Dodatkowo wprowadzona figura „Człowieka, który kupił świat”, przypominająca mi herbertowskiego Pana Cogito, myli różnorakością interpretacji. Jak wynika z narracji, nie jest to alter ego autora, nie jest też „Człowiek, który kupił świat” tuzinkowym konsumpcjonistą, lecz filozofem. I poza wieloma czysto poetyckimi smakami („nieznani sprawcy wyłamują/ w samochodzie lusterko. Leżą zbite/ fragmenty nieba, miasta” [6. Ale nie jestem tutaj] ten zagadkowy Człowiek jest najciekawszym zabiegiem artystycznym całego poematu „ Księgi obrotów”. Według mnie jest takim lustrem, w którym przegląda się podmiot liryczny i do którego się przymierza i w pewnym sensie go podziwia. To człowiek sukcesu, o którym wprawdzie nikt nic nie wie w Wielkim Świecie za wodą: „Facet, który właśnie kupił świat, idzie/teraz Trzydziestą Siódmą Ulicą. Nikt/nie wie, że transakcja się dokonała”,[2. Facet, który kupił świat], ale znalazł się po stronie wygranej w loterii życia i już do końca poematu góruje mocą tej wygranej.
Jeśli kokieteryjnie podmiot lityczny-narrator szydzi z niego, naśmiewa się, to jednak po to, by się tylko droczyć: „ma swoje pięć/minut i barman mu stawia kolejną kreskę/przy nazwisku. Jak się nazywa?” [9. Wieczorem miłość]”.  
Człowiek, który kupił świat” góruje, bo transakcja jest sfinalizowana, a on jest właścicielem niekwestionowanym, chociaż „kupił świat, zrobił to przez słabość.” i  kupił nie bez wysiłku: „za wygórowaną cenę, siedzi teraz/ w kawiarni i przez ciemne okulary/ patrzy na ulicę, która należy do niego.” [16. Z knajpianej szyby] i bije z tego wiersza duma i spełnienie.
Zakup świata jest dla niego bogactwem „kupił też/wszystkie miejskie legendy” [22. Przez słabość], ale i ryzykiem: „jest pewien,/ że ktoś za nim chodzi” [30. Ktoś za nim chodzi]
„Człowiek, który kupił świat” uwikłany jest w tajemnicę życia, transakcja wiązana, kupił i śmierć, i niemożność penetracji świata bez bólu „nie może go dotknąć/skóra mu pęka od takich kontaktów” [43. Który kupił świat, nie może].

I najprawdopodobniej ukrywanie się „Człowieka który kupił świat”, jego tajemniczość, wiąże się z rolą poety, człowieka nocy i mroku, który swoje zdobycze, odkrycia i dociekania musi chronić, taić i urywać przed światem, który kupił: „Facet, który kupił świat, kładzie wreszcie/to zawiniątko pod łóżkiem” [84. Księga obrotów i zaszłości]
Tak więc poemat Różyckiego, wieloznaczny i wielowarstwowy, byłby wypowiedzią artysty w zawieszeniu, w niepewności i w nicości Świata, który dzięki poezji udało mu się kupić.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

28 odpowiedzi na Nominowani NIKE 2011: “Księga obrotów” Tomasz Różycki

  1. Wanda Niechciała pisze:

    Wydaje mi się, że Różycki używa takiego subtelnego nadrealizmu, dobrotliwego i przychylnego ludziom w stylu René Magritte. Nie wiem natomiast, czy te wiersze są głębokie. Są jak napisałaś bardzo zachowawcze, nie narażające się nikomu i niczemu. Ale chyba poeta taki jest, nikogo nie udaje. To człowiek szarości i szeptu. Przeczytałam wszystkie wywiady, jakie znalazłam w sieci i ta poezja bardzo przystaje do tych rozmów. To jest poezja zawieszenia.

  2. Ewa pisze:

    Fakt, taki tarotowy Wisielec. Ale przynajmniej ja wiem, o co mu chodzi. Być może zdaje mi się, że wiem, ale ta moja interpretacja na mój czytelniczy użytek jest mi przydatna. Bo przecież w poezji liczy się też przydatność. Nie znoszę sztuki dla sztuki i abstrakcji.

  3. Hortensja Nowak pisze:

    Myślę, że abstrakcja jest kluczem do zrozumienia tych wierszy, czyli właśnie subiektywność, budowanie poetyckiego Ja z okruchów indywidualnie zobaczonego świata, a nie abstrakcyjna myśl stoików czyli bardziej substancjalne „Cogito” Kartezjusza i wpływ Herberta. Dlatego ta postać „Człowieka, który kupił świat” nie odbiega zbytnio od narratora i jak na końcu Ewo utożsamiłaś te dwie postacie, to myślę, że słusznie. Różycki jest wyraźny w przesłaniu: afirmuje, cieszy się, nie chce zapeszyć losu, trochę go deprecjonuje, ale wyraźnie jest na tak. To poezja witalna mimo, jak napisałaś zrównoważenia, wychłodzenia. No, mnie niestety interesuje szaleństwo w literaturze i taka niemrawość (mimo, że w pewnym miejscu autor przypisuje „Człowiekowi który kupił świat” wariactwo) nudzi. Może mam skazę, bo czytam teraz całego Jeana Geneta i tam jest wszystko na opak. A Różycki jest po stronie porządku społecznego i jak napisałaś, jego akuratności.

  4. Hortensja Nowak pisze:

    I jeszcze jedno: Różycki kreuje „Człowieka który kupił świat” na takiego niezgułę w stylu Jacques Tati. To komik, u Różyckiego nie ma komizmu. Jest dystans, ale po NIC, a nie po porozumienie.

  5. Wanda Niechciała pisze:

    Czytałam w wywiadach, że ceni Romantyzm. Ceni też Gombrowicza, który z całych sił zwalczał Romantyzm, szczególnie w wydaniu polskim. Ale można w tych wierszach odszukać niepokój, te sielskie śnieżne pejzaże nie są takie stabilne, raczej przysypane na okoliczność oddechu, wypoczynku, a nie zakłamania. W końcu to wiesze z podróży, z wyprawy do Stanów Zjednoczonych, gdzie Polonia powitała Tadeusza Różyckiego jak Księcia Polskiej Poezji. Nie ma się co mu dziwić, że nie grymasi i nie myśli o wojnie w Iraku. Jest tam w końcu pewna melancholia… Dla kogoś, kto z Opola przyjechał i zobaczył Nowy Jork, to i tak jest tam duża wstrzemięźliwość.

  6. J.Trześniewski pisze:

    Ewo ,to co napisałaś o ;Księdze obrotów” -bardzo do mnie trafia, zwłaszcza wraz z twoim odkryciem bohatera poematu- quasi Cogito- :”człowieka który kupił(kupuje) swiat” . Księga obrotów summa summarum zdaje sie być księga zysków i strat z kolonialnego sklepu( dygresja do poprzedniego tomiku Tomasza (nie Tadeusza pani Wando!) Różyckiego. Moim zdaniem- nieprzekupnego:))) Ale czy Różycki jest artystą w zawieszeniu? Tu bym się zastanowił.
    Pozdrawiam:)

  7. Ewa > J.Trześniewski pisze:

    Tak, Tomasza, dzięki, gdybym w porę zauważyła, to bym poprawiła, dzięki.
    Wczoraj coś nam się zacięło w blogu i ta techniczna przypadłość zniechęciła do dalszej dyskusji. A Ty piszesz zbyt ogólnie, by rozpalić ją na nowo.

  8. J.Trześniewski pisze:

    PS. Dzisiaj dowiedziałem się , ze niestety w finałowej siódemce nie ma Mirki Szychowiak, Joanny Lech ani Tomasza Różyckiego. Nie znaleźli uznania wśród jurorów.
    Przeszli- Justyna Bargielska , Joanna Bator, Ignacy Karpowicz ,Sławomir Mrożek, Wojciech Nowicki, Marian Pilot, i Andrzej Stasiuk.

  9. Ewa > J.Trześniewski pisze:

    szkoda, właśnie czekałam dzisiaj na tę siódmą mając nadzieję, że Różycki i cały czas zaglądałam na GW. A to Mrożek…
    Nie cierpię sportu i wszelkich gier, nie chciałabym tych nominacji traktować w kategoriach sportowych. Uważam, że jest okazja przeczytać, bo książki są dostępne w bibliotekach miejskich (w każdym razie u nas na Śląsku) i wyczytać z nich ducha czasu. Dlatego wolałabym taką swobodną rozmowę na blogu, a nie stawianie ocen.
    Jednak uważam, że wygrana książka będzie świadectwem dzisiejszego stanu literatury i będzie sygnalizować preferencje, warto to śledzić. O Justynie Bargielskiej napiszę chyba jutro, jest to cieniutka książeczka.Dzięki.

  10. Hortensja Nowak > J.Trześniewski pisze:

    W zawieszeniu, bo wprawdzie miejscami można odnotować bunt i sprzeciw, ale on niknie i zagłuszony jest jednak afirmacją i akceptacją: Jean Genet nazwałby to „ozdobnikiem”. W „Dzienniku złodzieja” Genet napisze: „Włóczęga przestała być ozdobnym detalem mego życia, stała się dla mnie samym życiem. Nie wiem już, o czym myślałem, ale przypominam sobie, że złożyłem Bogu w ofierze wszystkie moje nieszczęścia. Samotny, z dala od ludzi, gotów byłem stać się całą miłością, całym poświęceniem świata.”
    i dalej:
    „Pisząc zdobyłem to, o co mi chodziło. Nie to będzie mnie prowadzić, nie to będzie mi nauką, co przeżyłem, lecz ton, w jakim zostało to opowiedziane. Nie historyjki, lecz dzieło sztuki. Nie moje życie, lecz jego interpretacja. Chodzi o to, co język mi dał, bym je przywołał, mówił o nim, bym je tłumaczył. I abym stworzył swoją legendę. Wiem, czego chcę. Wiem, dokąd idę.”[Jean Genet „Dziennik złodzieja”]
    Tomasz Różycki natomiast estetyzuje przeżycie. Dlatego jest w zawieszeniu, bo chciałby być i awangardą i klasykiem równocześnie.

  11. mirka pisze:

    Tomasz Różycki był od początku moim faworytem i bardzo ubolewam; co do siebie nie miałam żadnych złudzeń, moja przygoda z Nike skończyła się na nominacji, nie jestem więc zaskoczona. Tylko w finałowej siódemce, zabrakło, moim zdaniem właśnie Tomka. W ogóle w siódemce zabrakło miejsca na poezję. Była jeszcze bardzo dobra książka Ewy Lipskiej, no, ale z wyborem się nie dyskutuje.
    Pozdrawiam Pani Ewo i życzę zdrowia. Sama zagrypiam się, a gorączka jak to u mnie – skacze od 35 do 40. Ale trudno, jest świetnie:)

  12. Ewa > mirka pisze:

    Oj, Pani Mirko, przecież ta dwudziestka nominowanych to NAGRODA, nominacja już jest nagrodą, tak piszą na filmwebie odnośnie filmów, nominacje są w dziale nagród. Jeszcze raz gratuluję. Z mojego życiowego punktu widzenia oddanie jednego dnia życia na, jak pisał Marek Trojanowski, zjedzenie sałatki majonezowej w towarzystwie tej wyodrębnionej siódemki z Nominowanych to wielka strata dla Nominowanego, życie jest za krótkie, by na takie gale je przeznaczać. Nigdy w telewizji tego nie oglądałam i prawdę mówiąc już się tą imprezą nie interesuję aż do następnych nominacji.
    A pisarz musi walczyć o zaistnienie, nikt za niego tego nie zrobi. Pani zaistniała, Pani wyszła na powierzchnię. I teraz wielka praca Panią czeka, by zdążyć to wszystko co się ma do powiedzenia przed śmiercią napisać. Nie ukrywam, że zazdroszczę Pani.
    A pozycja Różyckiego i tak jest już ugruntowana. Hortensja nie ma racji przywołując Geneta, bo Genet to bardzo określone losem życie. Trudno mieć pretensje do poety, że nie urodził się w patologicznej rodzinie, lub w żadnej.
    Serdecznie pozdrawiam, ja niestety też gorączkuję, tylko nie potrafią mnie zdiagnozować. Najprawdopodobniej kleszcz sieciowy.

  13. Robert Mrówczyński pisze:

    Dobrym komentarzem skromności i niskiej samooceny p. Mirki jest ten oto klip:
    http://youtu.be/ZpDf8UALAwM

  14. Janusz Solarz pisze:

    Panie Robercie, dlaczego tak, czemu w pana repertuarze sa tylko chwyty typu “a ja ci przywale”? Teraz jednak do meritum. Najpierw o Mirce. troche przyszlosci jeszcze jednak przed nia, a jej wiersze robia sie coraz lepsze. To jest po prostu naoczny postep z tomiku na tomik.

    Ach, i Tomasz Rozycki. Cieszy mnie, ze widac u Pani, Pani Ewo “lubienie” jego wierszy. W czasie wakacyjnego pobytu w Polsce kupilem ten wlasnie tomik (ksiegarnia znaku miala 40% znizke), jak tez tomik Edwarda Pasiewicza “Palacyk Brechta.” Obydwa bardzo dobre, miejscami doskonale, spojne, rzadzone jednym pomyslem konsekwentnie przepuszczanym od poczatku do konca. Tak, jest dobra poezja wspolczesna, nawet, w moim przypadku, odechciewa sie pisac. Co do samego Rozyckiego, dla mnie niewatpliwym zrodlem jego inspiracji sa “Dream Songs” Johna Berrymana, genialne, nierowne, somnambuliczne, pelne niepokoju i arogancji wiersze sztandarowego przedstawiciela amerykanskiej szkoly konfesyjnej. laczy je konsekwentnie utrzymana, regularna forma i postac poetyckiego alter ego, u Berrymana Henry czy Mr. Bones, u Rozyckiego “ten, ktory kupil swiat.” W obydwu przypadkach pozwala to na mnogosc perspektyw i odmiennosc idiomu poetyckiego. To pokrewienstwo wydaje mi sie bardziej adekwatne niz z Herbertowskim Panem Cogito. Wieczor Rozyckiego w nowojorskim 92 Street Y (jedna z najbardziej renomowanych scen prezentacji pozeji), z wprowadzeniem Zagajewskiego i przy udziale mojego dawnego kolegi i tlumacza Rozyckiego, Billa Johnstona, byl niekwestionowanym sukcesem. To jest ten rodzaj nobilitacji, od ktorego niedaleko juz do najbardziej zaszczytnych nagrod. nalezy sie wiec cieszyc.

  15. Ewa > Janusz Solarz pisze:

    O, to przy okazji dziękuję Panu, Panie Januszu za obronę mojej osoby na portalu Liternet. Tak jak tam postulowała Hortensja, wszelkie dostrzeżone nieprawidłowości funkcjonowania portalu powinny być poddawane krytyce na gorąco przez użytkowników z ominięciem sympatii czy antypatii, czyli bez stronniczości. Uniknęłoby się heroizmu typu: „zostałem skrytykowany, jednak się ujmę”. Dotyczy to też mojego bloga: praca komentatorska Roberta Mrówczyńskiego, pełna dowcipu i właśnie pozbawiona stronniczości jest mylnie odczytywana. Ostatni link do skeczu z wyśmienitym angielskim humorem bardzo dobrze zilustrował skromność poetki Mirki Szychowiak i wprowadził tutaj potrzebny dystans. Niemniej jeszcze raz Panu dziękuję, Pański głos, jak i głosy Edinuela Mary i Naćpanej Światem w wątku Mary Lou na portalu Liternet mnie psychicznie uratowały.
    Wielkie dzięki za te parę słów o poezji Tomasza Różyckiego w NY, bardzo to wzbogaca wątek. Jak w Seattle rozmówiłam z profesorem Kazimierzem Poznańskim, mówił mi o tym, że Polonia bardzo Różyckiego ceni.
    Staram się pisać bardzo osobiście i nie oglądać się na opinie innych, ale cieszy, jeśli nie jest to poezja salonowa, i sztucznie wywindowana.

    A kto musi pisać, to i tak będzie pisał bez względu na sukcesy innych, czy własne. Zarówno Pan, jak i Pani Mirka.

  16. Robert Mrówczyński > Janusz Solarz pisze:

    Po pierwsze: “przywalam”, żeby użyć pańskiego kolokwializmu, zawsze kiedy trzeba. Chwalę również, jak jest za co. Nic nie poradzę, że częściej mi się nie podoba, bo tak w życiu jest – niezwykle mało rzeczy dobrych. Komentarz p. Szychowiak ociekał minoderią, kokietował fałszywą skromnością, aż się prosił o jakiś adekwatny odpór. Oczekiwałem raczej zachwytu celnością przywalenia, bo klip pary Fry and Laurie to majstersztyk ironii, jakby stworzony na taką okazję, okazji, od jakich tonie polskie życie kulturalne na każdym szczeblu. Ale widzę, że Pan po stronie fałszu, drętwoty i nudziarstwa, które to przymioty paraliżują tutaj, ale i tam wszelkie życie umysłowe, więc nie ma większego sensu Panu tego tłumaczyć.
    Po drugie: operuje Pan asekuranckim pustosłowiem. Jak rozumieć taki passus: “jej wiersze (Szychowiak) “robią się coraz lepsze”. Takie zdawkowe uwagi może poczynić terapeuta choremu psychicznie leczonemu modną teraz techniką przez “sztukę”, albo kucharce o jej piernikach.
    Jakiż to przełom, np. od czasu incydentu z Granitową Strzałą, nastąpił w mentalności Mirki Szychowiak, że ni z tego ni z owego zaczęła – a przecież w fachu siedzi już od lat – pisać lepsze wiersze (poprzednie ma się rozumieć nie byłe dobre, choć nie najgorsze?), i na czym ta lepszość ma niby polegać? Choć nie sposób dociec, co Pan miał na myśli jednak z pewnością tanim kosztem zrobił Pan jej, tak przez nią ulubioną “frajdę”. I chyba o to tylko chodziło.
    Po trzecie: Pana ojcowsko-dobrotliwa radość z postępów Ewy w „lubieniu” poezji Różyckiego jest protekcjonalna i nosi znamiona manipulacji socjotechnicznej. Wygląda na to, że w całej jej pracowitej i oryginalnej twórczości, z prawie tysiącem wpisów, ten o Różyckim jest najbardziej udany, wart Pana powściągliwej pochwały, bo „wreszcie pozytywny”.
    Po czwarte: dlaczego Księga Obrotów poety Różyckiego – któremu wieszczy Pan wkrótce najbardziej zaszczytną nagrodę (Nobla?), którego poezja zniechęca Pan do pisania własnej, bo tak dobra , inspirowany najlepszymi nazwiskami amerykańskich poetów, honorowany fetą w najbardziej renomowanej sali NY, bo 92 Steet Y, z wprowadzeniem Zagajewskiego i przy udziale Pana dawnego kolegi i tłumacza Różyckiego, Billa Johnstona – została przeceniona aż o 40 procent? Taki spadek, nomen omen obrotów Znaku, to przecież w każdym normalnym kraju klapa wydawnicza. I to, mimo iż obecnie nakłady tego typu rzeczy nie przekraczają 3 tys. Czy to czytelnicze desinteressement geniuszem Różyckiego nie jest zastanawiające?
    W bolszewii mimo kilkudziesięciotysięcznych nakładów nie można było dostać rzeczy Bursy czy Stachury, że nie wspomnę o Miłoszu, w bibliotekach trzeba było zapisywać się do kolejki, a książki były mocno sfatygowane. Z Różyckim nie było kłopotu żadnego. Pożyczyłem jako pierwszy czytelnik i nie wywołała we mnie choćby jednego obrotu. A przecież poezja to ma robić z czytelnikiem.

  17. Hortensja Nowak pisze:

    Robert ma rację. To poezja salonowa i bardzo asekurancka, co nie znaczy że nie powinna wejść do tej siódemki, bo to najlepszy tomik poetycki w tym zestawie. Niestety nie znam tych amerykańskich poetów, dziękuję Panu Januszowi za tropy. Niedługo przeczytam. .

  18. Ewa Bieńczycka >Robert Mrówczyński pisze:

    Nie masz Robercie racji, Pani Mirka wpisała się tu bardzo ładnym komentarzem nie zawierającym tych podtekstów, o których piszesz. Niemniej skecz bardzo odpowiedni do całej tej imprezy NIKE. Pisze właśnie tekst o nominacji Justyny Bargielskiej i weszłam na YouTube zobaczyć, jak Justyna Bargielska wygląda:
    http://www.youtube.com/watch?v=705hz_QCEoo
    I wszyscy laureaci tam mówią właśnie tak jak piszesz, w kategorii jakiegoś nieszczęścia. Tam zgodnie wszyscy doszli do wniosku, że cierpią na potworną chorobę pisania, która jest nieuleczalna. Nie wiem jaka to jest kasa, ale po ponurych minach laureatów widać, że chyba według nich niewielka i niegodna ich radości takiej, jak na np. rozdawaniu Oskarów, gdzie zdaje się żadnej kasy oprócz statuetki nie ma, a tam skaczą, plączą radośnie i się tak nie zamartwiają swoim nieszczęśliwym losem Nagrodzonego.

  19. Janusz Solarz pisze:

    Panie Robercie, przepraszam za opoznienie w odpowiedzi dla Pana, ale po prostu bylem zajety. czesto Pan uzywa odnosnikow czasow minionych by upupic czasy dzisiejsze. Kiedys w magazynie Time byl taki ciag absurdow o komunizmie: “Nie ma bezrobocia, ale nikt nie pracuje, nikt nie pracuje, ale wydajnosc wzrasta, wydajnosc wzrasta, ale nic nie ma w sklepach, nic nie ma w sklepach, ale wszystko znajdzie sie w domu, wszystko jest w domu, ale nikt nie jest szczesliwy, nikt nie jest szczesliwy, ale wszyscy glosuja na tak.” Po co to przywoluje? Bo macha mi Pan przed oczami Bursa i jego znikajacymi nakladami. Poeta buntownik, ktoremu wydano legalnie zbiorki poezji–oczywiscie zniknie z polek. Mieso tez znikalo z polek, czy to znaczy, ze bylo lepiej? Mowimy wiec o egzystencji ksiazek w sytuacji anormalnej. Poezja nie sprzedaje sie dobrze nigdzie, to znaczy w krajach obarczonych dobrobytem. Jeden egzemplarz, na przyklad wyboru wierszy Lowella, stoi w mojej ulubionej ksiegarni Barnes&Noble w kulturalnie zaawansowanej dzielnicy Nowego Jorku od trzech lat. Ten sam, wiem bo zostawilem w nim swoja zakladke. Tak wiec casus Rozyckiego jest typowy. Dobry poeta stoi na polce. Poza tym ksiazki sa w polsce horendalnie drogie. tenze Rozycki, skromny objetosciowo tomik, 28 zl. Jak wielu ludzi moze sobie na to pozwolic w naszym kraju? Wie pan, ze po tej samej 40% znizce sprzedawano Baranczaka, Zagajewskiego, itd. A wszystko to odnosi sie do ksiegarni Znaku, gdzie po prostu uznano, ze lepiej sprzedac niz obciazac polki. Ale nie znaczy to wcale, ze poezja Rozyckiego jest zla. Milosz tez stoi. szymborska tez stoi (a raczej lezy). Utwory zebrane Swietlickiego (88zl) stoja dumnie, bo sa najdrozsze. Wie pan, ja mam duza biblioteke poezji, glownie wspolczesnej, ale to pewnie dlatego, ze mna cos nie w porzadku. Co do negatywnego stosunku jaki ma Pan do samej poezji Rozyckiego, to przeciez nie ze mna trzeba kopie kruszyc, ja sie tylko ucieszylem, ze pani Ewie tez sie ten zbiorek podobal. Wszelkie krytyki chyba trzeba skierowac najpierw do niej. Na koniec, co do Mirki Szychowiak, nie mowie goloslownie. Czytalem jej starsze wiersze, byly czesto jeszcze nie tak konsekwentnie prowadzone, tematyka byla czasem jeszcze chaotyczna, brakowalo im czasem dojrzalosci, ale te tomiki ostatnie, a szczegolnie ten nominowany do Nike, to jest gleboki, przemyslany zbior wierszy, zbior smutny, bezradny wobec przemijania i dajacy o tym znac w rozpoznawalnej poetyce Pani Mirki. Nie, nie jest to poezja, ktora zrewolucjonizuje sztuki poetyckie, ale jest to porzadny, profesjonalnie napisany, emocjonalnie szczery. Moze mnie pan stawiac pod pregierzem, ale w dalszym ciagu mysle, ze kilka z Panskich atakow na Pania Mirke bylo w stylu z tych niewybrednych, i mowie to z calym szacunkiem dla Panskiej inteligencji i przenikliwosci wielu innych sadow.

  20. Janusz Solarz pisze:

    Acha, jeszcze to, w tej Bolszewii, ktora pamietam Milosza nie wydawano.

  21. Robert Mrówczyński > Janusz Solarz pisze:

    Wydawano w podziemiu i jak ktoś bardzo chciał, a takich było mnóstwo, to zdobył, na jeden dzień. Tak np. przeczytałem “Zniewolony umysł”, choć nie tylko.

  22. Robert Mrówczyński > Janusz Solarz pisze:

    To zdaje się było wydawnictwo Paryskiej Kultury, choć nie podziemne, dla władz równie nielegalne i zwalczane.

  23. Robert Mrówczyński > Janusz Solarz pisze:

    Sporo dzieł zakazanych, nie tylko Miłosza, wydano w okresie Solidarności, czyli w czasie trwania bolszewii mimo wszystko. Traktat moralny np. wydano w ’81 w trzech wydawnictwach, a mimo to nie sposób było go dostać.

  24. Robert Mrówczyński > Janusz Solarz pisze:

    Zarzuca mi Pan nieuczciwość pisząc o przywoływanych przeze mnie „odnośnikach do przeszłości”, w celu „upupienia” – metodą naginania faktów do z góry powziętych tez – czasów dzisiejszych, choć te czasy wg Pana na to nie zasługują. Czyli ni mniej, ni więcej jestem w Pana oczach zwykłym nienawistnikiem i oszołomem, miłośnikiem teorii spiskowych. To dla mnie niezwykle trudna sytuacja do dalszej dyskusji, bo już zostałem zdiagnozowany i wszystko co napiszę, będzie mógł Pan wg tego klucza beztrosko deprecjonować. Dla Pana wystarczającym opisem przeszłości jest za to efekciarska, gazetowa zbitka absurdów ekonomicznych realnego socjalizmu.
    Te mądrości z Time’a można wyrzucić na śmietnik, bo to wielkie uproszczenia na użytek leniwego i ograniczonego umysłowo zachodniego odbiorcy. Zachód nie miał nigdy pojęcia, co tu się naprawdę dzieje i nie rozumiał, a właściwie nie za bardzo się starał zrozumieć mechanizmów bolszewickich, o czym przy każdej okazji nadmieniał Kisiel, wściekając się przy tym. Jako Polak na obczyźnie ma Pan niepowtarzalną okazję zaznajamiać tamtejszą ludność, na czym naprawdę polegała dolegliwość systemu, a nie utrwalać kretyńskie stereotypy.
    Podobne absurdy można by znaleźć na temat mitu wolnorynkowego, z tzw wolną konkurencją, świętego wynalazku amerykańskiego (Milton Friedman), utrzymywanego i co gorsza, rozprzestrzenianego po całym świecie (często zbrojnie) dekady całe. A skończyło się zasileniem upadających banków astronomicznymi miliardami z rezerw federalnych, choć są jeszcze o wiele gorsze aspekty tego systemu, o których można przeczytać u Naomi Klein. Amerykanie podobnie jak Polacy kiedyś, też wydają więcej niż mogą, ale na tym kończą się porównania.

    Znaczenie historii jako narzędzia pozwalającego zrozumieć czasy obecne, a nawet przewidywać przyszłość, jest oczywiste, a jednak Pan, co zastanawiające, jest przeciwny przywoływania „odnośników z przeszłości”. Kiedy mówimy o historii PRL pojawiają się wątpliwości i rozbieżności w ocenie wpływu tej historii tak na jednostkę, jak i całe społeczeństwo. Dla jednych to tak sama historia jak każda inna, nie ma się czym przejmować, było minęło, dla innych to historia, której głęboko degradujący wpływ na człowieka, glajszachtujący najważniejsze wartości humanistyczne, uszkadzający trwale mechanizmy społeczne wcale się nie skończył. Życie w komunie, to nie taka sama historia jak na zachodzie, w wolnym demokratycznym świecie nastawionym na jednostkę, gdzie też następowały zmiany, gdzie się też historia działa, ale o ile tam, dzięki wolności jednostkowej dokonywał się nieustanny postęp, tu działo się zupełnie przeciwnie. Tu też chodził zegar historii, ale nie napędzał go ludzki nieskrępowany duch, a opresja wszechwładnego aparatu esbeckiego, kontrolującego wszystkie sfery życia, niszcząca sens pracy i jej owoce, ludzką kreatywność, opresja korupcji i nepotyzmu, zasada równania do przeciętniactwa, nie wychylania się, atomizacja społeczna, niszczenie więzi między ludźmi przez mechanizmy donosu, służalczości i pochlebstw. Naiwnością i śmiertelnym grzechem, jeśli poważnie myślimy o losach tego państwa i jego instytucji, byłoby sądzić, że ten zrujnowany w tak istotnych aspektach twór społeczny, odrodzi się, ot tak za sprawą formalnej zmiany szyldu politycznego.
    Nawet wymiana pokoleniowej niewiele zmienia, następne pokolenia – i to nie tylko progeniutura uwłaszczonej nomenklatury komunistycznej – wchodząca w życie z bagażem swoich rodziców, który przekażą swoim dzieciom, bo ten bagaż nigdy nie został tu rozpoznany, nazwany, zdemaskowany i potępiony, nie na poziomie „Jaruzelskiego” z jego wielkim kantem i zbrodnią, ale na poziomie Kowalskiego z jego małymi sprzeniewierzeniami robaczego życia. Przeciwnie, połowa Polaków tęskni za tym podłym czasem, a druga połowa odcięła się do komunistycznej schedy, ale czysto zewnętrznie, bez żadnego rachunku sumienia i nawet nie wie jak bardzo jest przesiąknięta nawykami totalitarnymi, bo tu wszyscy ukąszenie Heglem. I te nawyki, mechanizmy, całe to zepsucie jest w dalszym ciągu obecne w życiu publicznym. Żeby daleko nie szukać, przypomnę tylko sprawę z Granitową Strzałą, gdzie nie zadbano nawet o pozory uczciwości i nagrodzono główną nagrodą poetkę Fligiel, która za złamanie regulaminu powinna być zdyskwalifikowana. Duży udział miała w tym, tak przez Pana ceniona poetka Szychowiak, która mając sporo czasu by się z tej brudnej afery wycofać, ocalając twarz i honor, a także renomę konkursu, nie zrobiła tego. Do końca udawała, że problemu nie ma lub co gorsza nie rozumiała go, do końca szła w zaparte, przy całkowitej obojętności zainteresowanych, a nawet głosach wsparcia środowiska. Jak mam wierzyć w jej poezję, w jakiś „postęp z tomiku na tomik”, choć właściwie były tylko dwa, skoro nie wierzę w Szychowiak jako człowieka, w jej uczciwość. Nie jestem naiwny by sądzić, że poeta musi być wzorcem uczciwości, ale po to jest poezja, czy ogólnie sztuka, by o tych moralnych zmaganiach artysta zaświadczał, wydobywał swoje osobnicze świństwo, (piękno też) na światło dzienne, dokonywał autodemaskacji, bo to jedyna droga do rozumienia siebie, świata, do rozwoju i przemiany. A jeśli nadto uda się mu zwekslować swoje doświadczenie w obszar uniwersalny, mamy wówczas do czynienia z poezją wielką.
    Do prawdziwych przemian moralnych i duchowych, w tym także w literaturze potrzebna jest w naszym obszarze historii wielka, wstrząsająca spowiedź. A nie skromne popiskiwania o przemijaniu. Dlatego nie zachwyca mnie poezja Szychowiak, której rozległe doświadczenie życiowe i trauma komunizmem jest prawdziwym materiałem do ekspiacji. Oczekiwałbym wielkiej spowiedzi z jej strony, bo materiał z pewnością ma, ale woli pisać o przemijaniu żeby nie pisać o czymś innym.

    Tu przypominanie historii jest niewygodne i niebezpieczne. Są spore siły by do niej nie wracano, by jej nie badać, uchwalono nawet, aby nabór pracowników do IPN dokonywali profesorowie nielustrowani, tu nawet luminarze kultury pokroju Dehnela z niesmakiem odrzucają grzebanie się w „nie swojej historii”, co może nasuwać niewesołe przypuszczenia o jakimś jego uwikłaniu politycznym, bo przecież pisarz jest ostatnią osobą, która powinna podobnym obskurantyzmem się popisywać.
    W komunie, kiedy pisarz naraził się władzy, władza ta odbierała mu przywileje, a były one niemałe, skazywała na samotność i przemilczenie, na śmierć cywilną. Czyż i dziś, mimo nieobecności aparatu partyjnego, nie obserwujemy podobnego zjawiska? Pisząca tego bloga Ewa jest przykładem właśnie takiego wykluczonego literata, opluwanego, pomawianego o zawiść i grafomanię, który nie mając żadnych przywilejów i realnych wpływów, przez sam fakt krytycznej oceny zjawisk w polskiej literaturze budzi w środowisku lęk, nikt nie chce się do niej zbliżyć i wziąć udziału w dyskursie o szeroko pojętej sztuce, o życiu literackim w Polsce, ze strachu by samemu nie być wykluczonym, bo tu panuje zasada pochlebstw w kolejce dziobania, są układy i znajomości, których utraty nikt nie zaryzykuje. Czyż ten brak troski o interes publiczny, to desinteressement ideowe, to przedkładanie swojego interesu, ta strachliwa lojalność wobec grupy nie przywołuje podobieństw do czasów minionych?

    W bolszewii księgarnie zalegały, jak i dzisiaj, tomy przeróżnej maści poetów i pisarzy, ale nie wymienię z nazwiska z litości, bo znowu Pan się będzie czepiać, a Bursy czy Stachury dostać było nie sposób, choć jeśli chodzi o mięso, szło wszystko.
    Pana ocena statusu zjawiska Bursy jest chybiona całkowicie. Bursa nie był buntownikiem w sensie politycznym, a nawet był apolityczny w swojej poezji. Jeśli bunt, to w sensie dyspozycji duchowej, niezgody na świat, potrzebę nieustannego przewartościowywania. I tego właśnie ludzi łaknęli, jego prawdy, pasji i bezlitosnej przenikliwości widzenia rzeczy. Potrafił w tym swoim skarlałym, chorym świecie zauważać rzeczy najistotniejsze, uniwersalne i z tych małych, ale jakże celnych “zauważeń” rodził prawdziwe perły, które i Chińczyk mógł docenić.
    Jego charyzma nie była wypromowana sztucznie przez media, nie było dla niego dotacji, stypendiów. To się dzieje tylko wyłącznie za sprawą samej poezji. Ludzie taką czystość i istotność z mety właściwie rozpoznają. Nie należał do żadnej koterii, nie był uwikłany w żadne polityczny alianse z władzą, choć nie wiadomo, w jaki sposób władza zgnoiłaby go (a potrafiła to robić wobec niepokornych) gdyby nie umarł w wieku 25 lat. A władza wcale się nie paliła do jego promowania i choć wtedy obowiązywał w polskich wydawnictwach nie rachunek ekonomiczny, a propagandowy, to jednak wydali po raz pierwszy „Utwory wierszem i prozą” dopiero w ‘69, czyli 12 po śmierci (za życia wydawany nie był), bo on się naprawdę sprzedawał i była okazja żeby wreszcie zarobić, choć zważywszy rok wydania, cel polityczny również można dostrzec, bo tu zawsze wydawano w tym celu. Reszta, ta niesprzedażna produkcja szła z pieniędzy podatnika głównie na przemiał. No, ale czyż dzisiaj jest inaczej? Nie wierzę, że dzisiaj są inni ludzie i już nie potrzebują takich poetów, takich postaw jak Bursa. Wiem natomiast, że się takich poetów tępi, niszczy, nie dopuszcza, a promuje poezję letnią, dworską lub zgoła o niczym i nikomu niepotrzebną, którą jednak się wydaje, miernych literatów namaszcza wysokimi nagrodami z pieniędzy podatnika, której nikt nie czyta, bo dziś wielkości nie są wyłaniane oddolnie, z fermentu intelektualnego, a przez media, przez koterie, również z powodów politycznych.
    Pisze Pan sofistycznie o wielkich poetach i o tym, że w USA też stoją na półkach i nikt ich nie kupuje, bo żyjemy w normalnych czasach, w których strawa duchowa nie jest priorytetowa. Równie dobrze mógłby Pan dorzucić do tej listy Szekspira i innych wielkich. To, że nie kupują i Miłosza i Różyckiego wcale nie oznacza znaku równości między nimi. Wielcy tego świata poeci swoją rolę już odegrali, mieli coś ważnego do powiedzenia, dokonali wielkich odkryć o człowieku, przeobrazili literaturę i techniki pisarskie, był czas, kiedy rozchwytywano ich dzieła, już nie są nowością, ale na trwale wpisali się swoim dziełem w krwiobieg kultury świata i nie będą zapomniani. Czasy dla prawdziwych wartości są zawsze normalne.

  25. Ewa > Robert Mrówczyński pisze:

    Brawo, Robercie! Brawo!!!
    Nie potrafiłabym tego wszystkiego tak zwięźle napisać, wielkie dzięki!
    Piszę notkę o Ewie Lipskiej, Twój komentarz dotyczy też tego nominowanego tomiku.

  26. Janusz Solarz pisze:

    Panie Robercie, dziekuje za obszerna i rzeczowa odpowiedz. Bedzie Pan musial, niestety, poczekac na moja odpowiedz bo czasu nie staje, ale odpowiem z pewnoscia.

  27. Krzysztof Krasowski 173.254.192.37 krzysztofkrasowski@o2.pl pisze:

    witam zauważyłem , że w wątku pojawiło się nazwisko Fligiel , i chciałbym jej zadedykować wiersz, bo takiego oszustwa dawno nie widziałem … trzeba walczyc z tym układem !

    GRANITOWA PAŁA

    Wygrałam granitową pałę
    wielką ogromną by dotknąć szczytu

    postawiłam na słońcu by doczekała świtu

    oszustwo !!!

    ona nie była z granitu
    ona była z gówna i skruszała do świtu !

    __________
    link do wiersza na nieszufladzie :

    http://nieszuflada.pl/klasa.asp?idklasy=159840&idautora=13671&rodzaj=5

  28. Janusz Solarz pisze:

    Panie Robercie, odpowiem dosc krotko, bo nie ma powodu spierac sie z pogladami, ktore wydaja mi sie i wywazone i trafne. A wiec po pierwsze, panska analiza glebokich zmian mentalnych, przechodzacych z rodzicow na nieswiadome tego nawet dzieci, jest bardzo wnikliwa. Po drugie, nie uwazam Pana za nienawistnika i oszoloma. Primo, nie znam Pana na tyle dobrze by tak bolesnie uogolniac. Secundo, poszukalem i znalazlem–nie jest Pan wybrzydzaczem niewybrednym, to znaczy sa rzeczy, o ktorych napomuka Pan, ze je lubi i ze sa dobre. ALE nie zmienia to mojej oceny, ze gdy Pan czuje, ze nalezy komus wymierzyc kopniaka w siedzenie, robi to Pan z werwa i czasem bez umiaru. Wracajac do nieszczesnej Granitowej Strzaly. Wiersze Pani Fligiel sa dosc charakterystyczne, a ze caly ten galimatias odbywal sie gdy Mirka Szychowiak zamieszczala jeszcze swoje wiersze i komentowala na portalach dosc czesto, nie sposob bylo uniknac wzajemnej swiadomosci kto zacz i co pisze. Cokolwiek by Pani Fligiel nie zrobila, jej wiersze bylyby rozpoznawalne niezaleznie od nicka. I to jest cala ironia tych konkursow, ze w wiekszosci i ci ktorzy w nich juroruja i ci, ktorzy przesylaja wiersze znaja swoja wlasna “tworczosc” od podszewki. Wyglada to czesto dosc nieapetycznie, tak jakby przyjaciele promowali przyjaciol, ale nie wiem czy zawsze jest w tym jakis ukartowany spisek. Ja bylbym sklonny w takich przypadkach dawac “benefit of the doubt”, to znaczy wierzyc w uczciwosc calego procesu w ramach tych wlasnie ograniczen nakreslonych powyzej. Na wiecej nie mam sily. Przepraszam za dlugie czekanie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *