URBANOWICZ

Przedwczoraj zmarł Andrzej Urbanowicz. Postać Urbanowicza wchodziła we mnie stopniowo, studiując we Wrocławiu niewiele wiedziałam o śląskich artystach. Po dyplomie nastał wkrótce stan wojenny, Związek Polskich Artystów Plastyków rozwiązano i dopiero kiedy Andrzej Urbanowicz pojawił się w BWA ze swoją gigantyczną wystawą, która zajęła wszystkie piętra (wtedy nie było jeszcze restauracji tylko permanentnie wszędzie sztuka i sztuka…) poznałam Urbanowicza.
Kiedy to było? Pamiętam, byłam z Zosią, Zosia, absolwentka Toruńskiego Uniwersytetu wydziału Grafiki przyjechała z Torunia ze swoimi sukienkami do Galerii Marianny do Chorzowa. Nasyciła już Toruń sukienkami, widziała swoje sukienki podczas nabożeństw i procesji, i zalewała teraz nimi Śląsk, gdzie doskonale się sprzedawały, były nowością. Po farbowanej tetrze i flaneli Zosia wymyśliła śliski materiał podszewkowy, który po ugotowaniu w nylonowej pończosze dla uzyskania pomarszczenia dawał falbanom niezwykłe efekty. Było to w czasie początkującej działalności Ojca Rydzyka w Toruniu, bo pamiętam, zachwycona opowiadała, że jest u nich w Toruniu taki ojciec Tadeusz i że chciałaby, by jego głos był słyszalny wszędzie. Mój mąż Zosię wyrzucił potem z naszego domu za antysemityzm po jakimś kolejnym przejeździe z sukienkami, ale na pewno nie było to jeszcze wtedy, kiedy chciałam gościnnie Zosi zaprezentować artystyczny Śląsk.
Kiedy weszłyśmy do BWA, z poukrywanych adapterów i magnetofonów sączyły się satanistyczne według Zosi odgłosy. Były to jakieś buddyjskie mantry, niewinne wobec tego, co potem Zosia musiała zobaczyć. Andrzej Urbanowicz przywiózł z USA blaszane szyldy, wyglądały jak wyjęte z pornoszopów taniej, wstydliwej dzielnicy. Symbolikę kilkumetrowych hybryd kobiet otoczonych skomplikowaną ornamentyką Zosia doskonale potrafiła rozszyfrować i ogarnąć zawarty tam przekaz tak, jakby ta wystawa była skierowana wyłączne do niej, bo z niesmakiem opuściła przedwcześnie BWA, a ja grzecznie jej towarzyszyłam.
Po reaktywowaniu ZPAP Urbanowiczowi dano pod zarząd galerię związkową, do której sprowadzał kosztownych gnostyków, wróżów, teozofów i tarocistów, i podobno przez to puścił z torbami ZPAP, które płacąc za wieczory autorskie dorobiło się długów. Jak było naprawdę nigdy się nie dowiem, byłam tam raz na spotkaniu z Jerzym Prokopiukiem, który sprzedał na spotkaniu wszystkie egzemplarze pism „Gnosis” i jakieś akcesoria, było masę ludzi, co bardzo mnie zdziwiło, bo wtedy Kaszpirowski w telewizji publicznej był na okrągło i teraz masz… Ale Urbanowicz jako jedyny w dziejach ZPAP zainteresował się mną, moją działalnością mailartową i w tej galerii dopuścił, bym zrobiła wystawę mail artu. Wybrałam do współuczestnictwa artystę możliwie blisko mieszkającego, o którym niewiele wiedziałam. Kiedy przyjechał z Myszkowa chłopak o 10 lat młodszy, wysoki, rudy i na dodatek mało odzywający się, Urbanowicz pamiętam popatrzył na niego taksującym spojrzeniem i po gombrowiczowsku mnie jakoś w parę od razu z nim skojarzył.
Urbanowicz po powrocie z USA był niesłychanie aktywny publicznie. Pisał po różnych śląskich magazynach, biuletynach, właściwie wszystkie dotowane przez miasto możliwości zarobkowe były mu dostępne. Nigdy nie pisał zachwycająco o sztuce, ale na Górnym Śląsku reprezentował jakiś poziom i uważam, że był lepszy od swojego przyjaciela Henryka Wańka, i od Tadeusza Sławka, których eseje o sztuce są dla mnie przegadane i nieprzeżyte. Toteż, jak nastały wybory, byłam gorącą zwolenniczką jego kandydatury na Prezesa ZPAP. Niestety, najprawdopodobniej pamiętano mu te honoraria dla ludzi z Warszawy, a być może był to pretekst i Urbanowicz prezesury nie dostał. Chyba to bardzo przeżył, pamiętam byłam jedyną osobą, która podeszła do niego jak samotnie stał pod ścianą w czasie przerwy po ogłoszeniu wyników głosowania, potem podeszły Kalarusy…
Urbranowicz działał na innych polach, czytał wiesze Ginsberga w swojej pracowni na strychu i to czytanie opublikowała telewizja Katowice. Nie wiem, czy znał Allena Ginsberga, bo jeśli faktycznie Ginsberg znał tylu Polaków, jak wynika ze wspomnień, to musiałby obracać się tylko wśród nich, bo życia by nie starczyło. Ale nikt nie znał wtedy Ginsberga, tej jedynej książeczki, gdzie go wreszcie spolszczono nie można było kupić i to czytanie w TV było strasznie dla nas ważne.
Urbanowicz dużo zrobił też dla popularyzacji Bellmera wśród katowiczan, zrobił kilka wystaw z lalkami, założył Towarzystwo Bellmerowskie, knajpę pod szyldem Bellmera…

Kiedy chodziłam na wystawy Urbanowicza, które co jakiś czas się otwierały z całym od razu jego dorobkiem i zakazanym tarotem w okresie stalinizmu, zawsze odbierałam go jednak nie jako artystę, ale jako animatora. Wielką szkodą było to, że nie był nim przede wszystkim i że nigdy ta działalność nie wyszła ponad promocję jedynie Andrzeja Urbanowicza.

Kiedy spotykałam Andrzej Dudka-Dürera zawsze pytał, co u Urbanowicza. Andrzej spotkał Urbanowicza w Stanach i Urbanowicz odwiedzał go we Wrocławiu na Krzykach, ale zawsze jak przyjeżdżał do nas do Katowic, to pytał, co u Urbanowicza. Kiedy ostatnio niespodziewanie zobaczyłam Andrzeja Dudka-Dürera w tłumie ludzi w Kościele Mariackim i pociągnęłam go za rękaw, wyszliśmy na Krakowski Rynek i nim zapytałam go, dlaczego łazi do kościoła katolickiego, skoro jest buddystą, zapytał:
– A co tam u Urbanowicza?
– Nie mam pojęcia, przecież prawie go nie znam osobiście. A dlaczego ty chodzisz do Kościoła Mariackiego, skoro jesteś buddystą?
– Bo mnie to energetyzuje – odpowiedział Andrzej Dudek-Dürer, wcielenie Albrechta Dürera.
Więc odszedł Andrzej Urbanowicz i nie mam pojęcia, o czym porozmawiamy, jak spotkam niespodziewanie Andrzeja Dudka-Dürera.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii dziennik duszy i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *