JAN PAWEŁ II

Dzisiaj po nazwaniu zmarłego sześć lat temu „błogosławionym” na placu Świętego Piotra w Rzymie papieża Polaka, doznałam jakiejś metafizycznej pewności, że pewien etap mojego życia się domyka i że nie uczyniła tego fizyczna śmierć człowiecza Jana Pawła II, ale dzisiejsza celebra jego uświęcenia.

Słucham w komentarzu księdza Adama Bonieckiego do dzisiejszego wydarzenia w Watykanie o tym, że Jan Paweł II jest przede wszystkim kimś, kogo się poznało bezpośrednio. Mnie udało się w moim długim życiu bezpośrednio poznać księdza Bonieckiego na rekolekcjach akademickich, natomiast spotkanie cielesne z Janem Pawłem II było, pamiętam, wysokim życiowym ryzykiem i charakteryzowało się bardzo dużą między nim odległością.

Oczywiście, jak każdy uczciwy Polak w schyłkowym PRL pokładałam jedyną nadzieję w pomocy z zewnątrz panstwa i byliśmy pewni, że ona nadejdzie tym razem, jak za czasów Napoleona z Włoch i że wybór Polaka na papieża jest tylko po to, by nas wyzwolić.
Dlatego uradowaliśmy się bardzo, gdy Papież wizytował nasze miasto i że możemy mu w tym pomóc. Po otrzymaniu z naszej parafii numeru kwatery, w której mieliśmy stawić się w czerwcowy poranek na lotnisku w Muchowcu, zabraliśmy z mężem też dwójkę naszych małych dzieci. Po chwili dołączył do nas mój brat z Moniką na baranach. Jak dotarliśmy, ponad milion osób stało w wyznaczonych ogrodzeniami z drewnianych bali boksach i wszystko wyglądało jak gigantyczny obraz jakiegoś renesansowego malarza, któremu z powodzeniem udało się oddać Sąd Ostateczny. Myśmy na razie byli po stronie oczekujących na wyrok, pewni naszej niewinności i wyglądaliśmy naprawdę jak wybrańcy boży. Stojąc w tych boksach jak prawdziwe owieczki Pana Boga wpatrywaliśmy się w majaczący na horyzoncie biały, zbudowany z prostopadłościanów krzyż, który symbolizował miejsce, gdzie będzie wymierzona nam Sprawiedliwość, a gdzie potem ku chwale bożej miała niebawem odbyć się celebracja mszy świętej. Lotnisko było gęsto pokryte głośnikami, dlatego wiedzieliśmy już po kilku godzinach z komunikatu, że spóźniony Papież dotarł. Potem usłyszeliśmy homilię i drżące słowa Papieża „nie lękajcie się” zdudnione głośnikami, i wszystkim rozdano komunię świętą rękoma niezliczonej ilości kapłanów krążących wokół boksów.

Kiedy wszystko się już skończyło i ogłoszono przez głośniki odjazd Papieża samochodem, ludzie zaczęli opuszczać murawę lotniska. I rozpoczęła się druga część tego renesansowego obrazu, czyli Piekło.
I wtedy wiedziałam już, że zostaliśmy strąceni, że zgniotą moje dzieci i że ja zostanę stratowana, bo tłum nas niósł już bez naszych nóg, tłum niósł nas mocą bezwładu, metafizycznie, ale niestety też i fizycznie, i konkretnie w jakieś bardzo wąskie gardło wyjścia, i ta fala, zrobiona z ludzkich ciał stawała się coraz bardziej beznadziejna i zrezygnowana, poddana jakiemuś fizycznemu prawu ciążenia, jakiejś bezdusznej, przyrodniczej determinacji.
Wtedy pojęłam, że to spotkanie z Janem Pawłem II to jest nasza definitywna śmierć i to śmierć całej naszej rodziny i wszystkich, których kocham, i że nikt już nie będzie cierpiał, ani nikt nikogo nie wspomni z żalem, bo wszyscy oddamy definitywne ducha na lotnisku w Muchowcu, i przynajmniej nareszcie się ten ziemski koszmar skończy. Kiedy z braku powietrza pomagając mężowi podtrzymywać dzieci wysoko ponad głowami tłumu traciłam przytomność, oddawałam się narkotycznej rozkoszy Śmierci i wizjom rajskim, gdzie kilkudziesięciu ślicznych seminarzystów duchownych w białych komżach wpatrywało się we mnie łakomie. I nie słyszałam już ziemskich, apokaliptycznych krzyków, spazmów duszonych i czułam się taka nagle szczęśliwa i wolna i wtedy coś w wąskim gardle ścieżek lotniska się przetkało, i wytrysnęliśmy jak korek z butelki na zewnątrz, odzyskując własne nogi i własną przytomność. Widok stojącej Milicji Obywatelskiej uzmysłowił nam, że celowo zablokowała wyjście wiernym i czoło musiało stanąć i się dusić, a tył napierał.

Dzisiaj, kiedy oglądam apokaliptyczne sceny na placu Świętego Piotra, doznaję jakiegoś powtórzenia, jakiegoś powrotu, jakby film z moim życiem puszczono od końca, a ja stoję znowu przed apokalipsą, przed ekranem naszego dużego telewizora jak ta owieczka sprzed lat, którą Sąd Ostateczny znowu skaże na Piekło, tym razem definitywnie.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii dziennik duszy i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na JAN PAWEŁ II

  1. Przechodzień pisze:

    Tak, też to pamiętam, też byłem. Rzeczywiście o kontakcie fizycznym z JPII mowy być nie mogło, odległości… jak to na lotnisku. I wcale też nie było za dobrze słychać, właściwie głowy nie dam, że On tam był, ale to nie miało żadnego znaczenia, bo to impreza masowa. Zgadza się również i to że potężnie się spóźnił, wszak jest Polakiem, o czym oczywiście nikt nie odważy się wspomnieć. Tak czy siak impreza towarzystwo rozbisurmaniła, rzeczywiście ludzie wyglądali jakby się przestali lękać. Nikt jednak nie wiedział o dodatku do scenariusza napisanego przez władzę, aby ludziom się nie poprzewracało w głowach i żeby o należnym lęku przed władzą sobie przypomnieli już przy wyjściu. I to świetnie prewencyjnie, zgodnie z oczekiwaniami władzy zadziałało, przynajmniej na mnie. Od tamtej pory lękam się tłumu, a nie lękałem się wcześniej.
    Dlatego nie pojechałem do Rzymu na dzisiejsze uroczystości. Ale Twoje opowiadanie każdemu wynagrodzi taką stratę.

  2. Hortensja Nowak pisze:

    To w takim razie cud błogosławionego Jana Pawła II. Uratował Wam i Waszym dzieciom życie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *