Osiki drżą. Ich płaskie listki
to naszywany rząd pajetek
na lato z zielonej żorżety.
Rewers i awers jak myślenie.
Takiego Nic, duchowej czystki
nie dasz mi dzisiaj. Listki nie te
jak i wewnętrzne priorytety
ani nie takie rozdwojenie.
Brnę ulicami. Drżą oski
nawet, gdy wiatr w upale niemy,
powietrze ciężar ma napalmu.
I zanim spłonie nim wahliwość
oraz niepewność, to zbyt bliski
moment, gdy z nas rezygnujemy.
Tak jak głodnemu wciąż pokarmu
nie dawać – umrze wreszcie miłość.
Jeszcze przez kilka przecznic szpaler
osik świadkuje niepewności.
Cofam się. Rośnie moje drżenie.
Symetria, czy osobne chcenie?
I zanim zaniechania karę
udźwignę, świat cofnie się prościej
w swojej niezgodzie. W moje nie wiem
osik i w me udaremnienie.
Ostatnie to już w życiu przecież
chybione uczuć aspiracje
serce sparciałym tylko workiem
więcej nie zniesie. Wiatr potarga
listki w szelesty, zanim jesień
zamknie jałowe w nas wakacje
przeszyjesz osikowym kołkiem,
mnie, bym już raz na zawsze zmarła.