Ciszę ulicy w piekle lata upał zamienia w galaretę.
W hortensjach, karmionych codziennie wodą miłości, aby trwały,
jest powstrzymanie biegu czasu, wiecznej odmowy. Lśnią hortensje.
Przyszłam w zastępstwie. Przyszłam marząc, jak marzy więzień
o czasie nowym, który przeminął bezpowrotnie. Świat nie ocalał
na więcej.
Jutro skaleczę nogę w lesie, wnyki przeszyją jak gwóźdź Boga
podczas upalnej kaźni krzyża. Grot przerażenia sprawi ból
tak nieskończony, a skomlenie zniszczy obcością ciszę wokół,
krwią ponapełnia sandał rana i pozostanie niema noga,
którą wracając w poprzek pól
do domu wwlekę, a z nią spokój.
Nie będę tak, jak wczoraj stałam, niebieskiej kuli kwiatów toczyć
w moją siatkówkę. Puste kielichy niemych płatków. To cmentarne
przecież są kwiaty. I jałowe. Ten estetyczny znak ulicy
twój jest jedynie. Twój uroczy
habitat, a w nim cienie czarne
rzucone wzorem szachownicy .