Pawlak zadzwonił wieczorem.
-Jestem Pawlak – wie pani, ten z działki. Nim zdążyłam udać zachwyt, że odwiedza mnie telefonicznie sąsiad Pawlak, natychmiast spochmurniałam.
– Wie pani coś kręcą z pani działką- ściszył głos, jakby ktoś nas podsłuchiwał. Milczałam pytająco. Pani nie uprawia działki i Zarząd pani zabierze działkę i nic pani nie dostanie, a ja pani za nią zapłacę. _ – Jak to? – próbowałam się bronić – przecież kosimy, zbieramy owoce, jestem tam z psem niemal codziennie. Po śmierci ojca ten niechciany spadek rzeczywiście stawał się coraz bardziej nieznośny, jak alejkę pozajmowało następne pokolenie po wymarłych właścicielach. Jednak, mimo wymiany pokoleń, ten komunistyczny skansen, okazał się nietknięty przez czas. Jedynie ludzie i ziemia ulegli zepsuciu, jabłka stały się kwaśne, ludzie jak piołun. Otoczenie trzech sąsiadów, z którymi ojciec wymieniał pomidory i kosztował własnoręcznie wykonane wyroby alkoholowe, zdziwaczała, ogarnięta w dalszym ciągu, nikomu nieprzynoszącą zysku, ani satysfakcji pracą. Obarczeni rodzinami, mnożącymi się wnukami, pozostawali na posterunku przez nikogo nieodwiedzani i nie podziwiani. Zdawałoby się, emerytowany skrzypek filharmonii dysponował zapleczem duchowym w postaci kontaktu z prawdziwą sztuką. Jeszcze niedawno zadręczał mnie pomysłem umówienia się z nim na działce w celu darmowego wykonania specjalnie dla mnie kaprysów Paganiniego, teraz nie kłaniał mi się już i pogrążony w samotniczych dziwactwach nadmiarowej uprawy zatrutych i zakazanych medycznie warzyw. Przedziwne budowle, wznoszone z resztek znalezionych w zaskakujących miejscach, nieludzkie, dalekie od czystości zapijaczonych Indian, ich tereny wielkości chustki do nosa, przekształcały ludzi z biegiem lat w warczące psy. Pani Jola, emerytowana urzędniczka milicyjna, przyjeżdżająca autobusem z odległego osiedla napadała na mnie regularnie, ilekroć nasze wspólne, działkowe przebywanie zaistniało.
– No zróbcież wy – mówiła zawsze przez wy – z tymi gałęziami – wskazując na pęd winogron. Kiedy próbowałam coś powiedzieć, jej równie tłusty mąż wychodził z domku, przypominającego budę dla rosłego psa, przejmował od słabej kobiety rolę bardziej męską naubliżania mi ze wspomnieniem śp. mojego ojca, przewracającego się przez mnie w grobie z powodu działki. I że nic go nie obchodzi szpital i inne tłumaczenia, bo prawo jest prawem i do zarządu pójdzie.
– Dobrze – mówię do słuchawki Pawlakowi. Pojdę do zarządu, i dowiem się o co im chodzi.
– Błagam panią, niech pani do Zarządu nie chodzi, sami to między sobą załatwimy, po co mają pani działkę za darmo odebrać? Czy mogę do pani przyjąć do domu? W Zarządzie nikt o żadnej działce nie słyszał, nikogo ona nie obchodziła, a regularnie opłacana, nie stanowiła żadnego powodu do zainteresowania.
Zadzwoniłam do Pawlaka wieczorem.
– Jestem Bieńczycka – wie pan, ta z działki. Po zdemaskowaniu pawlaczej próby zastraszenia mnie, chciałam chociaż mieć satysfakcję, że rzecz zrozumiał. Chciałam też wyjaśnić, że po takim szlachetnym zachowaniu moich sąsiadów, rzeczywiście nie pozostaje mi nic innego, tylko działkę czym prędzej sprzedać, by ich już więcej nie oglądać.
– Pan, panie Pawlak, nie może być osobą, której sprzedam, mimo, że pan chciał, jak pamiętam, zawsze ją kupić, ze względu na przyjaźń z moim ojcem. Już zaproponowałam pewnej rodzinie i oni są zachwyceni, że ją posiądą.
– Dam więcej – boleśnie odburknął Pawlak.
– Panie Pawlak – proszę mi powiedzieć: skąd pan miał wiadomość, że działkę mi chcą odebrać?
– Ja plotek nie powtarzam! – obruszył się jeszcze gwałtowniej Pawlak.
– Ależ, to nie plotka, przecież nie wziął pan tego z powietrza! Skoro pani Jola nie doniosła, to skąd pan to wziął? Przecież widzi pan, że jesteśmy sąsiadami idealnymi, nikomu nie przeszkadzamy, nie awanturujemy się, nie pijemy, nie kradniemy. Dlaczego wam przeszkadzamy?
– Bo na działce trzeba pracować! – coraz bardziej wzburzony odpowiedział Pawlak.
– Jest w Statucie Zarządu, że jak dwa lata nie uprawia się działki, Zarząd ma prawo działkę odebrać i koniec!
– Ale – próbowałam łagodnym głosem obniżyć wzrastającą agresję – przecież Zarządowi nie przeszkadzałam, jedynie panu, dlaczego panu potrzebny jest widok pracującego fizycznie człowieka na nie swojej działce?
– Tak nie będziemy rozmawiać! – uciął moje pytania Pawlak.