I kiedy słowa, słowa święte
wracały, raz wprawione w zamęt
zwany potocznie w nas rozmową,
i kiedy były już wycięte
kwiaty z ogrodu gwiazd, firmament
walił się nieba katastrofą,
zniszczenie tylko, śmierć i zgliszcza
zawód miłosny i złamane
serce tandetne dla pozoru,
i żaden Don, i żadna misja
wyższych tonacji słowa w pamięć
nie zamieniła dla horroru
romans. Brat kainowym widmem
wykpi się. Krew się jawnie broczy.
Wołanie milknie. I osobność,
jak nieznajomy, który wygrał
przypadek losu. Jego oczy
śledzą mnie po to, by się cofnąć.