Słynni i świetni : antologia poetów Wielkopolski debiutujących w latach 1989-2007 pod red. Macieja Gierszewskiego i Szczepana Kopyta (2008)

Śledząc od kilku lat regularnie literacką Sieć nie zauważyłam, by trzy lata temu wielka i naprawdę luksusowo wydana antologia poetów skupionych w artystycznych środowiskach Poznaniaków wywołała jakikolwiek rezonans, bądź zainteresowanie samych chociażby poetów. Jak zapewniają twórcy tej antologii, którzy ograniczyli kryteria wyboru do urodzenia, bądź pomieszkiwania w Wielkopolsce chcą jedynie dowieść – jak pisze w wstępie Maciej Gierszewski – że „Poznań to miasto, w którym na przestrzeni ostatnich osiemnastu lat zaistniały jedne z najciekawszych zjawisk twórczych w Polsce.”
Ale nie tylko ta megalomańska, ta zaściankowa konstatacja, która to robi z każdego miejsca w Polsce, gdzie uda się pozyskać jakiejś środki finansowe na uświetnienie tych, którzy na to pieniądze dali i na tych, co się dzięki nim uświetniać będą. Nie tylko ten, nie dający odbiorcy wytchnienia tytuł książki, zwalający z nóg i tak niepewnego siebie czytelnika (czy sprosta jakiemukolwiek spotkaniu z dzisiejszą poezją?), ale też i te napuszone, towarzyszące wybranym wierszom teksty uświetniające, mogą go tylko przestraszyć.
Sam tytuł antologii – mamy rozumieć obejmuje też tych, którzy poetów antologii wychwalają pod niebiosa, krytyków, którzy wychwalają tych, którzy ich wychwalają i tak dalej – nie daje czytelnikowi szansy na jakiekolwiek grymaszenie i sprzeciw. Dodając do tego obrazu zdjęcia w zupełnie niezrozumiałej manierze fotografowania poetów a la gwiazdy show biznesu na tzw. rozkładówce, nasuwające zaraz skojarzenia z Playboyem (tutaj niestety jedynie tylko formatu A3), otrzymujemy już na wstępie rzecz niestrawną i nawet nie mogącą usprawiedliwić się ironią, ponieważ dwie okładkowe głowy – Szczepana Kopyta i Macieja Gierszewskiego – sugerują, że mamy do czynienia z jakimiś materiałami propagandowymi religijnej sekty, która się z groszem nie liczy, bo i tak odwdzięczy się za to im bóstwo, na rzecz którego te egzorcyzmy wydawnicze się czyni, więc co sobie będą żałować.

Przechodząc do zawartości, czyli do części najważniejszej, dotyczącej po kilka utworów reprezentacyjnych tych 29 poetów, warto wnikliwie przeczytać posłowie. Joanna Orska słusznie w nim stwierdza umowność zamknięcia poetów granicami regionu, jest to według niej zabieg redaktorski nic nieznaczący. Poeci nie korespondują ze sobą w żaden sposób, są ze swoimi poetykami nieskończenie osobni i nie wytwarza się tutaj żadna więź ani pokoleniowa, ani regionalna. Natomiast Igor Stokfiszewski, w krótkim, iście wojskowym tekście kończącym „Antologię” dokonuje przynajmniej logistycznego przeszeregowania, które zamieszczę w cytacie, bym nie musiała o tym specjalnie pisać:

„(…)Gierszewski i Kopyt konstruują centralę, (1) przywłaszczając sobie dykcje dobrze rozpoznane i nadające rytm liryce ostatnich lat (Podgórnik, Wiedemanna, Grzebalskiego, Pasewicza, czy Sośnickiego); oraz (2) prezentując językowe ekskursje grona młodszych autorek/autorów tak, by finalnie okazało się, że mamy pełny obraz możliwości polskiego wiersza dziś: od jego wcieleń neolingwistycznych (Mueller) i cybernetycznych (Bromboszcz) przez pop–poezję (Kaczanowski), backlash’owy i lingwistyczny feminizm (Grundwald, Roszak), nostalgiczny klasycyzm (Kuciak, Fijałkowski), aż po liryczne hedone samego Gierszewskiego i eksplozywność społecznej dykcji Kopyta.(….)”

Wielość i różnorodność „dykcji” według Stokfiszewskiego jest cenna, z czym się w pełni zgadzam. Natomiast jego proroctwo nie jest wiarygodne. Ma – według widocznie jakiś ideologicznych, ewolucyjnie przypinanym sztuce poglądom – zwyciężyć jedna z nich w najbliższym czasie (już trzeci rok od wydania i nic się jeszcze nie przejaśniło).
Na razie czytelnik, jeśli przedrze się przez zasieki wszystkich komentatorów i dorwie się wreszcie do wierszy, musi wykazać niebywały hart ducha upór, i cierpliwość. Wiersze stanowią niewielką cześć tego opasłego tomu i są do niego jedynie doczepione. Poprzez, jak dochodzimy do wniosku za Stokfiszewskim, swą różnorodność, jednak poprzez ich autorski dobór twórców antologii, otrzymujemy automatycznie pewien obraz „świetności” dwóch dekad końca i początku XXI wieku liryki polskiej.
Wiersze w antologii nie są ani świetne, ani tym bardziej sławne, ani też, jaki pisze Joanna Orska, nie powstały z żadnego heroizmu czasów, gdyż wbrew jej słowom, fora internetowe pęcznieją, jeśli nie od takich samych wierszy, to im podobnych i jakościowo nie ustępujących:

„ (…)We mnie zaś budzi szacunek każdy, kto potrafi w epoce usług uprawiać bezinteresownie tak szlachetne zajęcie jak pisanie poezji. To świadczy o pewnym daremnym zapale, który pozostaje na wskroś romantyczny, a przy tym dość obcy naszym internetowym czasom.(…)”

Ale to, że nie da się o nich zbiorowo mówić – jak dawało się kiedyś o pewnych szkołach, grupach literackich, spajanych ich programami, manifestami, odkryciami – rzuca się od razu po wstępnej lekturze. Trzeba uczciwie te trzy dziesiątki poetów omawiać po kolei, co z Wandą Niechciałą spróbujemy, chociaż w części, analizując ich utwory w komentarzach, dokonać.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

63 odpowiedzi na Słynni i świetni : antologia poetów Wielkopolski debiutujących w latach 1989-2007 pod red. Macieja Gierszewskiego i Szczepana Kopyta (2008)

  1. Wanda Niechciała pisze:

    To jeszcze tak ogólnie, zestaw wierszy w antologii nastawiony jest na nowoczesny głos, jak tu ustaliłyśmy, nic nie mówienia i operowaniem prędzej wyliczanką niż diagnozą i tłumaczeniem się, dlaczego wyliczanka, a nie diagnoza i dlaczego te tłumy poetów uchylają się od czytania książek i wybierają komiksy. I nie wiem, czy to jest nowoczesny głos, bo taka nowoczesność to już trwa chyba dwadzieścia lat w polskiej poezji.

  2. Robert Mrówczyński > Ewa, Wanda pisze:

    Piszą Panie, że to poezja o niczym? Jak to o niczym? Weźmy chociażby przywołaną Podgórnik z jej sztandarowym wierszem w tej antologii „Mały Nostradamus”. To wiersz o nieubłaganym i niesympatycznym mechanizmie upływu czasu, który, jak podejrzewa słusznie poetka Podgórnik zmiecie „dykcję” jej znakomitej poezji, by zastąpić ją dykcjami jej młodszych i bardziej atrakcyjnych seksualnie, ale nie tak uzdolnionymi koleżankami, a mówiąc bez ogródek, zupełnymi beztalenciami, bo, jak mówi poetka; „czas nie znosi próżni”. Oczywiście nie ma wierszu żadnych nazwisk, bo to nie donos, a rozprawka uniwersalna o postępującym spsieniu życia poetyckiego, przez zastępowanie rzeczy wielkich rzeczami małymi. To ogólne spsienie źle się odbija na samej poetce, bowiem przez obcowanie z „chujowymi książkami” przez recenzowanie kiepskich i coraz słabszych wierszy, do czego najwyraźniej poetka jest zmuszana, stępiły jej się narzędzia poznawcze, które mogłyby być z lepszym skutkiem oddane (jak się domyślamy) na poezję wartościową, a co gorsze, poetka sama zaczęła pisać kiepskie wiersze („od czytania kiepskich książek zaczęłam pisać kiepskie wiersze.”)

    To naprawdę przykre i naprawdę robią się wilgotne oczy, ale żeby tego było mało, to jeszcze dostaje za swoją heroiczną pracę „marne pieniążki”. Już pieniążki wystarczyłyby, bo pieniążki to małe pieniądze, ale dla podkreślenia efektu wydymania poetki, poetka dodała przymiotnik „marne”. I tu znowu nie mamy konkretów. Wielka szkoda, bo sztuka to nie tylko spieranie się z Bogiem, ale ważny również szczegół, który niczym przyprawy, czynią z mdłych, a często nie pierwszej świeżości składników potrawy, tak zwane niebo w gębie. Oczywiście nie o sumę chodzi, ta za sto lat nikomu nic nie powie bez głębszych badań socjologicznych. Chodzi o ekwiwalent, o aktualną siłę nabywczą tej sumy, (ile np. litrów benzyny, czy bochenków chleba można było kupić za taką recenzję) tak by nowe, ale i jeszcze odleglejsze pokolenia poetek – nazywanych eufemistycznie przez Podgórnik „damami” – czytając „Małego Nostradamusa” mogły się zorientować, czy aby nie są jeszcze bardziej wykorzystywane finansowo niż poetka Podgórnik.
    W tej niesprawiedliwej i krzywdzącej sytuacji nic dziwnego, że poetka trochę się buntuje, przestaje chodzić na rauty co skutkuje brakiem materii twórczej i ogólną kichą: (…) wypadłam z obiegu, omijałam rauty, a teraz, kurwa, nie mam o czym pisać.(…)
    Ale przynajmniej czytelnik dowiaduje się skąd poetki czerpią tematy do swoich wierszy.

    W tej i tak już nieciekawej sytuacji, w jakiej znalazła się poetka, jakby tych nieszczęść było mało, poetka uświadamia sobie, że na skutek obcowania płciowego od pół roku z jednym mężczyzną, uwsteczniają się jej techniki seksualne: („zostałam z tyłu jeśli chodzi o rozwój swych intymnych technik”) nie wiadomo znowu o co chodzi dokładnie. Nie wiemy czy owe „z tyłu” to nieakceptowalna przez poetkę technika, czy też może poetka zostaje zwyczajnie z tyłu za swoim półrocznym partnerem, nieustannie ją zaskakującym nowymi, nieznanymi i wymagającymi ponad jej siły technikami? Bo może partner nie czyta złej poezji, nie przestał chodzić na rauty i jest zdrowym jurnym byczkiem.
    Tego się nie dowiemy, ale trzeba szczerze poetce współczuć. To nieludzkie okrucieństwo i gwałt na ludzkiej naturze, by ktoś był zmuszany do tak długotrwałego obcowania z jednym i tym samym osobnikiem. W takiej sytuacji dzieje się to, co nieubłagane, acz typowe i powszechnie znane, choć naprawdę nie do pozazdroszczenia: poetce zaczynają się „roić jakieś białe domki.”

    Byłby to bardzo dobry wiersz gdybym znalazł tam choćby ślad ironicznego dystansu autorki do podmiotu lirycznego, byłby wówczas jakimś szyderczym zapisem pewnego typu megalomańskiej mentalności. Ale najwyraźniej poetka uznała przemyślenia podmiotu lirycznego za tak świetne, że postanowiła nie dzielić się z tymże podmiotem sławą.

    Czyż nie to samo robi Pani, Pani Ewo na swoim blogu na tych kilometrach wirtualnych kartek, poddając się masochistycznie lekturze tych chujowych książek, beztalenci, a zamiast marnych pieniążków za swoje refleksje zostaje Pani sflekowana we własnym domu?

  3. Wanda Niechciała > Robert Mrówczyński pisze:

    Ha, ha, To taki męski punkt widzenia na ten wiersz, ale jest Pan w tym komentarzu Dużym Nostradamusem! Też uważam, że alienacja poezji doszła do szczytu, pożera się i jałowieje i oby Pan nie był złym prorokiem i nie prorokował pożarcia blogu Ewy! Bo Ewa w prywatnym mailu prosiła, byśmy omówiły wszystkich 29 poetów i nie pominęły ani jednego. Pan omówił dokładnie jeden wiersz, ale przecież podobnej jakości poetyckiej jest większość utworów tej antologii!

  4. Robert Mrówczyński > Ewa pisze:

    To jest właśnie dramat tej nieszczęsnej nowej poezji, nie tylko poetek, ale i poetów, ten brak autoironicznego naddatku, pozwalający czytelnikowi zobaczyć opisywane zjawiska przez pryzmat błyskotliwej i inteligentnej osobowości autora, nie takie, jakimi wydają się autorowi, ale jakimi są naprawdę. Poeci tej antologii są tylko tym co piszą, nie przekraczają słów, tej swojej dykcji, by zobaczyć to co naprawdę kłębi się pod ich powierzchnią. Niestety tylko geniusz potrafi utkać tę niewidzialną dla oka sieć ironii, która wyłapie najdrobniejszy fałsz tego co jest w nas, jak i tego co poza nami. Jeśli się tego nie potrafi słowa są tylko tępymi uderzeniami młotka nieporadnie wykuwającymi megalomańskie popiersie autora.
    To tyle tytułem uzupełnienia.

  5. Ewa > Robert Mrówczyński pisze:

    czytam tę antologię już trzeci raz z rzędu i mam też cały czas uczucie jakbym obcowała z klinicznymi przypadkami egocentryków, którzy są wyłącznie pochłonięci sobą.

    „(…)recenzować ich chujowe książki i to za marne pieniążki(…)”
    [Marta Podgórnik MAŁY NOSTRADAMUS]

    To Robercie chyba motto naszej czwartkowej pracy blogowej, tyle tylko, że nie ma pieniążków, a są cały czas książki. Książki, książki, książki! Bo, żeby np. zrozumieć, o co chodzi w swojej liryce np. takiej poetce Marcie Grunwald, która pisze:
    „(…) dobrze że nie poszłam się pieprzyć z czechem w zaspie
    [dobrze] teraz wracam spokojnie do malowania paznokci
    kiedy pytają czy płód potworny jest człowiekiem mówię:
    nie wiem jak się ma cipkę to ma się dużo problemów(…)”

    [Marta Grunwald SUBTELNIE]

    To trzeba od razu przeczytać w „Solistkach”, jakim stopniu porażona jest ideą feminizmu. A najlepiej w arkuszach i tomikach poetki, gdzie w dalszym ciągu roztrząsa problem, jak najlepiej zainwestować ma podmiot liryczny swoje części ciała. A jak tego nie zrobię, to wytkną mi nie tylko składnię.
    I tu już nie chodzi o lokatę pieniężną, ale o lokatę organów. Podobno na dziewięćdziesięcioletnich staruszkach w tej chwili wszelkie operacje udają się przy tym zaawansowaniu medycyny i takie rozważania można bardzo długo snuć w poezji. Ale wiadomo, do tego potrzebne są pieniążki. W przeciwnym wypadku można stać sie jedynie przedmiotem lirycznym, a nie podmiotem. Jak w „Staruszeczkach” Baudelaire. Ale, jak piszesz Robercie, do tego trzeba geniuszu.

  6. M.R pisze:

    Może i ja zacznę wiersze czytać… przeczytałem wiersz wskazany przez Panią Ewę w komentarzu nr 3… oraz kilka wierszy Magdy Gałkowskiej z jej bloga a także są tam wiersze innych osób, też przeczytałem (i nie będę znęcał się nad tymi wierszami). Ale nie, jednak nie… ale przecież w tych wierszach nic nie ma, przynajmniej dla mnie, a jeśli coś jest to za mało. Proszę postawić się w sytuacji takiego człowieka jak ja, czyli zajmującego się zawodowo czymś zgoła innym, zostaje niewiele czasu i nie wiadomo ile dni jeszcze… Tak więc należy skupić się na tym co najważniejsze. A na blogu Pana Gierszewskiego (zajrzałem) znajduję pytanie: czy w Poznaniu jest klimat dla sztuki. A cóż to oznacza, że poznaniacy powinni czytać Gierszewskiego czy nawet Pasewicza (może Kraków go bardziej doceni). Analogicznie poeci łódzcy mogą też płakać że mało kto ich czyta. Ale jeśli ja mam wybrać… z jednej strony Kierkegaard, Nietzsche, Szestow, Holderlin, Jaspers (te książki leżą obok mojego “wyrka”) a z drugiej strony miejscowi poeci… to cóż wybór jest oczywisty i żadne żale czy pretensje mnie nie skruszą…
    I tak jestem na tyle miły i grzeczny, że myślę sobie… niech piszą, niech piszą… w porównaniu np. z teatrem niewiele to kosztuje, ale być może jednak w ten sposób blokują i odcinają drogę rozwoju innym zdolniejszym i wrażliwszym (o ile tacy są)

    To tak na marginesie, nie wcinam się już więcej…
    ale dzięki blogowi Pani Ewy może jednak kiedyś trochę bardziej zapoznam się z tą obecną poezyją

  7. Ewa > M.R. pisze:

    Bardzo miło, że potrafię skierować czytelników mojego bloga na inne blogi literackie by je poczytać. Ja dziennie przeglądam około 10 blogów regularnie i nie jest to tak absorbujące, jak czytanie Kierkegaarda, więc może jednak nie rezygnować z takiej przekąski przed daniem głównym. Nie stawiałabym tak hamletowsko problemu czytać, czy nie czytać, bo Gombrowicz pisał, że ze złych książek można wynieś o wiele więcej, niż z dobrych, jeśli jest się już odpowiednio uformowanym. Jeśli byłoby inaczej, korzystalibyśmy do dzisiaj z indeksu ksiąg zakazanych ustalonego przez Watykan, który przecież nie zakazywał książek pod względem wartości artystycznych, ale według pewnego klucza i zakazywał też złe książki. Wszyscy jesteśmy w końcu w drodze i w drodze są też blogi i portale literackie. Ale faktem jest, że mnie też brakuje przyjemności tekstu, o którym pisał Barthes.

  8. M.R pisze:

    Kierkegaard “Albo-Albo” i inne to nawet “miła” lektura jest i raczej nie do czytania w stylu przeczytam i zapominam… ale towarzyszy mi na co dzień z przerwami . A przecież o ile wiem Kafka też był wielbicielem Kierkegaarda. A te inne blogi to tak by wiedzieć mniej więcej o czym Pani pisze i z kim w komentarzach dyskutuje, ale jeśli rzecz idzie o poezji to ja raczej zatrzymałem się na Holderlinie… i listy i Hyperion i poezje w różnych przekładach (Jastrun, Pańta, Antochewicz, Libera) i eseje o poezji Holderlina (Jastrun, Gadamer) i inne. Ale Holderlin to niemodny jest, zakurzona staroć, śmieszny “wysoki ton” i mało kto potrafi o nim coś mądrego napisać (kiedyś czytałem takie trele morele pani J.Hartwig… niby mądrze a głupio… ciekawie o nim pisał np M.Jastrun), lubię jeszcze niektóre wiersze Trakla…

    teraz może poczytam miejscowych
    ale już więcej nie przeszkadzam, bo laik jestem

  9. Ewa > M.R. pisze:

    Hölderlin jest aktualny, nic na świecie, w który żyjemy nie ginie!
    Problemem jest cały czas nie pojawienie się nowego Hölderlina, tylko powtórzenie fenomenu Hölderlina, który powtórzył fenomen greckiego sposobu pojmowania świata wraz z jego wszelkimi zabezpieczeniami przed ludzką degradacją. O tym pisał w idei wiecznego powrotu Nietzsche i w „Powtórzeniu” Søren Kierkegaard. To jest wszystko przecież pewien model i nie trzeba tak teraz stawiać wszystkiego na ostrzu noża. Albo albo. Nie uważam, że sztuka nie ma wchłonąć popkultury i że ma cały czas się obrazić na dziejące się nieuchronne przemiany i nie ma być elastyczna. Ale zapomina się cały czas, że jak Cézanne wymyślał te swoje absurdy, że wszystko sprowadza się do kuli i stożka, że wszystko, co się maluje zamknięte jest w pewnej zdyscyplinowanej formie, to przecież formułował te myśli pod koniec życia będąc niezwykle oczytanym erudytą. I robił to wobec bezhołowia impresjonizmu, w czasie, kiedy malowali wszyscy te widoczki na okrągło. Podobny wysiłek intelektualny czytamy w arcydziele literackim Van Gogha, w „Listach do brata”. Czy u Gauguina. To był wielki wysiłek, by skierować impresjonizm na nowe tory. Nie trzeba wracać do klasycyzmu i nie trzeba być konserwatystą.
    W tej najnowszej poezji jest problem zaniechania. Bo takie zjawisko upadku sztuki to w najczarniejszych barwach dał Baudrillard. Ale nic przecież nie trwa wiecznie, ruiny zarastają, stają się malownicze, jeśli są na wolności, jeśli nie gniją, tak jak dzisiejsza Hawana w reżimie.
    Ma Pan rację, Panie Marku, że nadmiar nas zabije. Ale najnowsza technologia ma dwa końce. Dzięki łatwemu dostępowi do książek, będzie się wszystko krystalizować i kwitnąć. Zła poezja nie odżywiona czytelnikiem, uschnie. Żyjemy w czasach przełomu. Od ludzi zależy w którym kierunku to pójdzie.
    Znamy z historii sztuki wiele polskich zrywów. Np. Komitet Paryski pod wodzą miedzy innymi Józefa Czapskiego pojechał do Paryża i oni tam cały czas tylko pili i się bawili zamiast malować. Największym ich sukcesem artystycznym było zaproszenie na bal sylwestrowy Jeana Cocteau.

  10. Wanda Niechciała pisze:

    To jeszcze kilka słów o reszcie. U Marcina Czerkasowa mamy cały czas takie rozbicie świata, takie ułamki lustra, które udało się Andersenowi jakoś zakląć w „Królowej śniegu”, Czerkasowowi nie, one cały czas fruwają w kosmosie, i żaden z wierszy antologii ich nie złapał.
    Tak, jak piszecie, nie ma diagnozy, nie ma syntezy, wszystko się rozchodzi i rozłazi na poszczególne obrazki chwytane przez poetę nawet w dobrej wierze, ale mamy do czynienia z klonowaniem metafor, i z powtórzeniem. Bo co oznaczają cały czas te oczka, albo mrugające gołębie,(w poezji Adama Grzelca), albo pończochy, albo rosół, Jesteśmy omotani, nokautowani my, czytelnicy inwazją zauważeń scenek ulicznych, ale została odcięta pępowina, i to wszystko swobodnie fruwa nieurodzone.
    Jeśli Grzebalski przywoła obraz sikającej na dworcu kobiety, jeśli Dawid Jung, Adam Kaczanowski, Piotr Kępiński spróbują spożytkować absolutnie wszystko, co do tej pory spłodzili, łącznie z poezją przedszkolną, to tego nikt nie wytrzyma.

  11. Ewa pisze:

    Wando, kończąc ten maraton warto powiedzieć kilka słów o wprowadzających w osobowości poetów w tej antologii, o Tomaszu Szewczyku i Annie Mitrance. Szewczyk musiał o wszystkich napisać dobrze, bo trudno pisać w takim wypadku źle. Anna Mitranka jest tam lepszym krytykiem, niż poetką.

  12. Wanda Niechciała pisze:

    Tak, i jeszcze o „Pruskim poemacie” Edwarda Pasewicza, który jest bardzo długi i ma liczne mantryczne powtórzenia, ale może o to właśnie chodziło, by zobrazować rozpad związku dwojga bliskich sobie istot ludzkich przy pomocy bardzo ludzkich środków. Podkreślam, ludzkich, bo posiada coś bardzo ludzkiego w tych formalnych dłużyznach, tak, jakby ta rozpaczliwa sytuacja łagodzona była pisaniem tego poematu, tak, jakby trwanie przy nim było odroczeniem wyroku na Szeherezadzie. I nawet, jak on się już w końcu kończy, to wywołuje w czytelniku trwanie mentalne, ponieważ działa to bardziej na podświadomość niż na zmysły i gust estetyczny. „Pruski poemat” ma bardzo dobrze zrytmizowane strofy i wbija się bardziej klimatem w odbiorcę, niż w to, co tam mówi. A wiadomo, mówi o zszywaniu portek.

  13. Ewa pisze:

    dodałabym jeszcze, że Pasewicz zrywa z konwencją martwej już dzisiaj poetyki poetów odchodzących, którzy tak naprawdę nigdy nie istnieli i których już nie poważał Rafał Wojaczek, a która przetrwała w poezji kobiecej Juli Hartwig, Ewy Lipińskiej, omawianej na blogu niedawno Ewy Brzozy Birk i Aldony Borowicz. W „Solistkach” reprezentowanej przez Marzannę Bogumiłę Kielar, Ewę Sonnenberg, Annę Piwkowską.
    Nie musi ona objawiać się w poezji cybernetycznej Romana Bromboszcza, nieludzkiej grze słownej Joanny Mueller, czy wściekliźnie Szczepana Kopyta i postmodernistycznym bełkocie Macieja Gierszewskiego.

  14. Ego Gertruda 83.20.24.96 ypt@gazeta.pl pisze:

    Czytam ten blog już trzeci raz z rzędu i mam też cały czas uczucie jakbym obcowała z klinicznym przypadkiem egocentryka, który jest wyłącznie pochłonięty sobą.

  15. Ewa > Ego Gertruda pisze:

    Tu akurat jest taka konwencja. Nie wiem ile w tej chwili w Sieci jest blogów, bo nie zgłosiłam bloga do konkursu, ale słyszałam, że mnóstwo. Wystarczy przecież już po jednym czytaniu się przenieść na inny.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *