Edward Pasewicz „Muzyka na instrumenty strunowe, perkusję i czelestę Wydanie podwodne”(2010)

Ostatni tom Pasewicza złożony został podobno nie przez autora, a przez Joannę Orską i Grzegorza Jankowicza! Wyraźnie szkodzi oddanie pola przez artystę obcym mu duchowo ludziom, którzy nie mają pojęcia, co czynią. Trudno im nawet po chrześcijańsku wybaczyć okolicznością łagodzącą, że nie wiedzą co czynią. Szkodzą całemu przedsięwzięciu wynurzenia tej pary krytyków literackich, a końcowy sążnisty akord ich dialogu o muzycznej poezji Pasewicza, ani z nią nie współgra, ani nawet nie próbuje jej rozjaśnić czytelnikowi mniej wyrobionemu. Szkoda wielka, że ta sprzedaż wiązana być może była jedynym powodem druku niemal całej twórczości poetyckiej Edwarda Pasewicza, w którą weszło zaledwie szesnaście nowych utworów. Próbowałam policzyć ile weszło z „Drobne drobne”, tomiku omawianego już na moim blogu, ile z tomiku „Dolna Wilda”, ile z „th”, a ile z „Wierszy dla Róży Filipowicz”. W końcu zaniechałam tej roboty, szczególnie, że na dodatek odnalazłam w luksusowo wydanej antologii „Słynni i świetni” dwa z drukowanych tutaj wierszy. Absolutnie niezrozumiałe są te wszystkie powtórki u poety młodego, który nie wiedzieć czemu nie korzysta z tak wspaniałych okoliczności wypowiadania się zawsze od nowa i robi z siebie nestora poezji, któremu trzeba drukować dzieła wszystkie.
Na dodatek sążnisty tom zatytułowany tak, jak zatytułował swój awangardowy sławny utwór Béli Bartóka nie ma nic wspólnego z krzykliwością eksperymentów muzycznych węgierskiego kompozytora z początku ubiegłego wieku i tak na prawdę jest niepojęte, do czego ten cały dodatkowy hałas – utworom bardzo osobnym, bardzo jednostkowym i kameralnym – był potrzebny.
Nie ma w nim śladów żadnej praktycznie lektury i być może krytykom dzisiejszym wydaje się, że jeśli nie wytoczą jakiś całkiem nieadekwatnych, ciężkich armat dzisiejszej myśli intelektualnej, to nie sprostają wyzwaniu, jakim jest analiza zjawiska poetyckiego Edwarda Pasewicza.

Tomem poezji Edwarda Pasewicza, którym przez nadmiar wierszy próbowano powtórzyć nieudane dzieło Bianki Rolando, „Biała Książka” jest podobnym głosem współczesnego artysty pragnącego się samookreślić w dzisiejszym świecie. Całe szczęście, Edward Pasewicz rezygnuje z tych wszystkich odniesień, nawiązań i połączeń ze światem kultury i chwała Bogu robi to szczęśliwie, bo ta poezja przynajmniej nie męczy, przeciwnie, zaciekawia i mantrowo czytelnik chętnie ulega jej klimatowi.
Cały knif tego poezjowania, jak mi się wydaje, choć nie mam pojęcia, jak Pasewicz tworzy – to bardzo intensywne życie nocne i dzienne, które autor chłonie całym sobą, żyje po dwakroć, po trzykroć, po prostu, jako nadwrażliwiec, żyje intensywnie. I w przerwach tego życia, tego przeżywania – cokolwiek oznacza to egzystencjalnie – poeta Pasewicz pisze. Ale przewaga jest życia nad twórczością, twórczość jest tutaj bardziej czynnością biologiczną, niż jakimś wykonywanym zawodem, czy rzemiosłem. I mimo, że jak napisałam, wiersze się dobrze czyta, to one nie mają żadnej właściwie konstrukcji i żadnej logiki, a już z pewnością nie są sonatami, są takimi spontanicznie wylewanymi poetyckimi notatkami, nie dlatego notowanymi, że są poezją, ale dlatego, że Pasewicz jest poetą. Jest w nich samoistność zapisu polegająca na zauważeniu rzeczy, których przeciętny zjadacz chleba nie zauważyłby nigdy, i ten katalog rzeczy zauważonych jest jedyną materią tej poezji. I jeśli Orska i Jankowicz w tym kończącym tomik tekście przywołują Schlegla i Novalisa, to w sensie tylko podobizn z wczesnym romantyzmem, w zerwaniu z klasykami i tu Pasewicz spełnia tę porównywalną z ich programem poetyckim rolę, mówi nowym głosem, zrywa definitywne z ubiegłowieczną polską poezją.
Pasewicz to malarz codzienności o wyczulonym słuchu. Cokolwiek napisze i o czym napisze – czy to będzie nagle przywołana powierzchnia linoleum, tańczące drobiny kurzu w smudze promienia świetlnego, bijące dzwony z pobliskiego kościoła – wszystko Pasewicz skrzętnie zarejestruję swoimi nadwrażliwymi zmysłami i przeżyje tylko po to, by móc to rejestrować, smakować, porównywać, przetrzymywać w sobie, wyjmować z siebie i chować. Pasewicz to taki miejski odkurzacz rzeczy nikomu niepotrzebnych, wszędzie, gdzie stąpa wchłania w siebie zupełnie nieważne kadry przestrzeni, przedmioty, minerały, smaki, zapachy i głosy. Ale to nie są żadne zlepy i szumy, to nie jest nawet zamienianie słomy na złoto, tak, jak dzieje się u Konopnickiej czarem krasnoludków. Pasewicz niczego nie zmienia, nie czaruje, a świat przepuszczony przez Pasewicza wychodzi z niego nienaruszony, nie zniekształcony i nie porażony jego osobowością. Dlatego właśnie jest ujmująca ta poezja wydzielająca się z Pasewicza zupełnie niefrasobliwie, lekko, bez absolutnie żadnej egzaltacji, bez cyzelerki słów, jakoś tak pojedynczo, bardzo po ludzku. Nawet kontakty seksualne męsko męskie, które dla tej homoseksualnej egzotyki podanej wyjątkowości inności przecież przez pisarzy homoseksualnych typu Genet, u Pasewicza się jakoś niwelują, słodycz, rozkosz i cała satysfakcja tego kontaktu jest bardziej ukonkretniona w potrzebie bliskości drugiego człowieka, w potrzebie posiadania go na co dzień, a nie w tym ciele, które to scala aktem płciowym i certyfikuje. Tak więc Marek, najprawdopodobniej student medycyny, który istnieje obok innych zdrad i pokus narratora, daje tym wierszom egzystencję, zaistnienie wspólne, rozkosz szmeru wkuwanych do egzaminu łacińskich wyrazów, daje specyfikę fenomenu inności Drugiego i za tę specyfikę właśnie dostaje się przeżycie duchowe, a nie materialne. Czytam te wiersze od wewnątrz, cały czas jestem wewnątrz świata, przez który Pasewicz przechodzi wierszami, a mnie, czytelnikowi dobrze jest iść razem z nim i poddać się temu wspólnemu wędrowaniu po świecie mi dobrze znanym, zawsze mi wspólnym i jednym, bo wiem, że nie ma innego świata i cieszę się, tak jak i podmiot liryczny tych wierszy, że go mamy. I ta właśnie subtelna witalność, która nie potrzebuje rozwydrzenia by ją doświadczyć, ten ściszony ton, niemający nic wspólnego z jazgotem Beli Bartóka, ani z perswazją Joanny Orskiej i Grzegorza Jankowicza
I nie potrzebuje na okoliczność jej odbioru wspomagania Paula de Mana, Friedricha Schlegla i Novalisa, Jacques’a Derridy, Banksy’ego, Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, Slavoja Żiźka, Johna Reeda, Arystotelesa, Jana Sebastiana Bacha, Beli Bartóka, Gershoma Scholema, Jacques’a Ranciere’a.
Jest mi dopiero bliski bez tych erudycyjnych popisów współczesnej myśli krytycznej, od których Edward Pasewicz jest całe szczęście wolny.
I pozwólmy mówić poecie bez tych wszystkich przytrzymywaczy, ozdóbek, niepokojących napełniaczy, bo to poezja półtonów, poezja prostej rzeczywistości pisanej przez prostego poetę, który głosi w nich właśnie prostotę.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem i oznaczony tagami , , , , , , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

21 odpowiedzi na Edward Pasewicz „Muzyka na instrumenty strunowe, perkusję i czelestę Wydanie podwodne”(2010)

  1. Wanda Niechciała pisze:

    Dobrze, Ewa, że nie analizujesz wierszy, bo być może ten wybór, ten zestaw jednak szczęśliwie jest dobrany i wybrany, i to być może zawdzięcza się tym dwóm krytykom, którzy napisali posłowie. Dla mnie tak podane to jeden monolityczny głos pokoleniowy i Edward Pasewicz, powtarzam, szczęśliwie go wyartykułował. To takie dzisiejsze polskie „Pieśni” pokrzywiające się Poundowi, to takie „Psalmy” pokrzywiające się Staremu Testamentowi.
    Według mnie najlepiej credo pisarskie Poeta Pasewicz zawarł w „Pruskim poemacie”. I według niego tworzy, żyje i jest mu cały czas konsekwentnie wierny. To tyle o wierszach na razie. A posłowie faktycznie, jak i tytuł zbioru z Bartoka, niezrozumiałe.

  2. Ewa pisze:

    Tak, masz rację, program poetycki, życiowy, postawa moralna wobec rzeczywistości w której przyszło żyć poecie Pasewiczowi jak i jego podmiotowi lirycznemu, jego narratorowi są najsilniej wypowiedziane w „Pruskim poemacie”. A takim przeciwieństwem, który zostaje sportretowany w zestawie „Henry Berryman Pięśni” jest tytułowy Hęryk.
    Dzięki wnikliwości poetyckiej Pasewicza dowiadujemy się jak wygląda teraz mieszczanin dwudziestego pierwszego wieku, jak wygląda jego Zło. Pasewicz wspaniale obnaża te cechy właściwie nieuchwytne, to Hęnryk mieszka w klatce schodowej, ukryty jest w polskim blokowisku, zakryty polskim grafitti wysmarowanych klatkowych boazerii i to wszystko, gdzie gniazdują Hęryki nie jest takie łatwe do zdiagnozowania, podsumowania, wykrycia ich ohydy. Pasewicz używa tutaj cały czas języka poetyckiego, a nie gazet i dowcipów, nie napiętnuje, jego opis jest sprawiedliwy, ani nie napastliwy, ani nie satyryczny. Groza jest w tym pozornym realizmie przedstawień, w tym katalogu, w tym niepodsumowywaniu. I w „Poemacie pruskim” Pasewicz napisze, że bliski jest mu Bakunin, ale rewolucja mu nie po drodze. Ten pokojowy, dynamiczny opis jest takim właśnie nowym popatrzeniem, bardzo skutecznym, bo w sumie też jest niezgodą, ale taką typu: ”koń jaki jest, każdy widzi”. I wiersze Pasewicza próbują tylko nakierować odbiorcę na to widzenie, nic więcej. Nawet nie dają odautorskiego komentarza. To bardzo cenne.

  3. Wanda Niechciała pisze:

    Cenne, że nie ma histerii, nie ma egzaltacji nie ma grzmienia i nie ma płaczu, żalu, pomstowania. I paradoksalnie, nie ma martwoty i wypalenia, skargi elliotowskiej nad ziemią jałową, co zazwyczaj dzieje się, jak nie ma już żywych spontanicznych reakcji, jak następuje syndrom wypalenia. Cały wysiłek twórczy poety Pasewicza idzie, tak jak napisałaś, nie w tworzenie poezji, ale w pokazywanie pewnej postawy człowieka idącego przez życie, a te wiersze, to tylko ślady tego pochodu. I stąd one są, te ślady, te wiersze, takie niesłychanie ludzkie i połączone, czyli wykonane jest coś, o co upominali się wcześni romantycy i o co upominał się Scholem gloryfikując postawę chasydów: następuje scalenie ze światem, który jest w dalszym ciągu obcy, zły, nieżyczliwy i wrogi. On u Pasewicza pozostaje taki jaki jest, bo jak napisałaś, maszynka Pasewicza wypluwa go w kondycji nienaruszonej. Zmysł poety ani go nie przetwarza, ani nie zmienia by był strawniejszy. Nie piętnuje go głosem biblijnego psalmisty, by się poprawił. Nigdzie nie ma tonu kaznodziejskiego, mimo, że opisywane „kadry” aż się proszą. Ale metoda pisarska Pasewicza polega właśnie też nie na muskaniu powierzchni rzeczywistości, ale na nieustannym uzmysławianiu relacji między pokazywanymi w przestrzeni punktami. I czy tymi „punktami” będą języki dwojga mężczyzn, które się nie tylko łączą mentalnie, głosowo, ale i cieleśnie, czy niejasne relacje seksualne w darkroomie, to to wszystko jest cały czas uzmysławianie. Tym Pasewicz zrywa z dawnym sposobem pisania wierszy i z kreatywnością i zastępuje to uzmysławianiem.

  4. Ewa pisze:

    właśnie Wando, dojdziemy jeszcze do Gershoma Scholema i do romantyków i tych wszystkich przywołanych przez Joannę Orską i Grzegorza Jankowicza, bo chciałabym te kończące tom teksty bardzo wnikliwie tutaj omówić. Natomiast warto jeszcze pokusić się o rozwinięcie i opisanie tej metody twórczej dalekiej przecież od abstrakcji, od nieludzkiego rozszczepienia, pełnej szczegółów z codzienności, przywołanych tak czule w nich doświadczeń samego istnienia, które się automatycznie przez to uwzniośla bez wzniosłości. Nie wiem, czy to faktycznie Pasewicz zawdzięcza buddyzmowi, jak czytam w posłowi, buddyzmowi ateistycznemu, ale ten klimat doświadczenia Boga bez Boga, jako nicości, jest właściwie właściwy wszystkim świętym prostaczkom bożym, wszelkiemu ubóstwu „ubogich duchem” i ta poetycka właściwość, ta „przypadłość” nie jest iluminacją, a programem. Nie można odmówić piękna wielu strofom tych wierszy, ale to piękno wynika właśnie z odnalezienia go w ziemskich śmieciach, a nie w stworzeniu geniuszem ludzkim nowej jakości. Dlatego ta poezja nie jest demiurgiczna, Pasewicz nie stwarza swojego uniwersum, on jedynie sokratejską metodą ją wydobywa z brzucha świata wychodząc z założenia, że wszystko jest i wystarczy to tylko wydobyć. A że wydobywa to, co czytamy, to jedynie dlatego, że losowo rzucony jest w poznańską dzielnicę Wildy, bo pracuje jako barman nocny, bo staje się gosposią dla dobra homoseksualnego związku. I te wszystkie wspaniałe, najczulsze miłosne zwierzenia i uniesienia są rangi tego rzędu, że fetyszyzuje nieporadny ścieg nitki zszywanych portek ręką kochanka i swoją.

  5. Wanda Niechciała pisze:

    Joanna Orska Grzegorz Jankowicz zupełnie inaczej to widzą, niż ty Ewo i upierają się, że wszystko, co pisze Pasewicz to forma muzyczna i wszystko jest tej muzycznej formie podporządkowane. Zgadzam się z Tobą, że ten link do YouTube, który dałaś bardzo dobrze ilustruje osobność poezji, poezji pisanej dzisiaj, nie mającej nic wspólnego z muzyką przedwojenną, przedholocaustową Bartoka. Jeśli Bartok jest teraz bardzo dobrze spożytkowany przez przemysł kinowy do ilustracji horrorów (np.„Lśnienie” według Kinga w reż. Kubricka, to wcale nie znaczy, że przemawia i mówi coś o tym, co w dzisiejszej cywilizacji się dzieje, a co właśnie Pasewicz swoją poezją doświadcza i nie musi doświadczać poprzez pokrętną perswazję eseistyczną Joanny Orskiej Grzegorza Jankowicza. Ten tekst, który właśnie ponownie ukończyłam czytać, to chyba jedna trzecia całego tomu, jest tak opasły i tak samoistny, że mógłby swobodnie stanowić osobne dzieło literackie próbujące coś przekazać swojego w oparciu o poezję Pasewicza, ale nie na odwrót. Dominujący jego ton może być tylko polemiczny, bo ja też się absolutnie nie zgadzam, że motyw szytych spodni, który w ostatnim komentarzu Ewo przytoczyłaś, jest jakąś parabolą czasu:
    „…(bo biała nitka na twoim policzku,
    gdy cerujesz mi spodnie, wyraźna jest
    i nie daje spokoju).”
    [Sonata o rytmie]

    I o tej frazie z wiersza Grzegorz Jankowicz napisze tak:
    „…Skoro mowa o czasie, to musi się pojawić nić, która już za chwilę staje się nicią logicznych powiązań, a dwa wersy dalej łączy się z „białą nitką” do cerowania spodni. Za pomocą tej prostej zasady konstrukcyjnej autor th próbuje pokazać rytmiczne uczasowienie podmiotu.”

    I według mnie to jest zwykła sofistyczna nadinterpretacja i wciskanie poecie budowania jakiś nieświadomych mu systemów filozoficznych, które ani mu były w głowie, jak pisał te wiersze. Nitka, jak nitka i już. Bardziej skłaniam się do tego właśnie twojego postrzegania nitki, jako czegoś, co otwiera wspomnienie, przypomnienie kochanej osoby, która coś zrobiła dobrego, opiekuńczego na rzecz kochanka: zszyła spodnie. I nic więcej.

  6. Ewa pisze:

    widzę Wando, że tu się już nikt nie włączy do naszego dialogu, a mąż mnie woła na film, który właśnie ściągnął i będę kończyć. Nie dowiemy się nigdy zapewne, co autor sam myśli o tym wszystkim, dlaczego w tomie jego wierszy znalazło się dzieło całkiem obcych duchowo mu ludzi, ale zapewne jest to po myśli Pasewicza i zgodzie, bo przecież by zaprotestował. Wywód specjalnie Grzegorza Jankowicza drażni, ponieważ próbuje tę poezję naprawdę bezpośrednią i tzw. bliską ciału jak koszula proletariusza, zupełnie zniweczyć górnolotnym i napuszonym wywodem znokautować. Tak było w PRLu z poezją Stanisława Różewicza, którą interpretowano na wiele sposobów i według wielu ambicji i ambicyjek, co było i w graj samemu poecie, bo płaciło się wtedy w gazetach za każdy wiersz, o Różewiczu można było pisać wszystko byle nic nie napisać i tak to hulało. Tutaj jednak Grzegorz Jankowicz pisze bardzo konkretnie i nie mam pojęcia w jakim celu. Bo skoro pisze, że ta poezja jest religijna, polityczna i erotyczna, to ja uważam, że nie jest nawet erotyczna, a to, że tam w innych wierszach i ich tytułach pojawia się słowo „polityka” („Sześć politycznych wierszy”), to to jest przecież tylko pasewiczowska ironia i przewrotność. Pasewicz nie jest ani intelektualny, ani socjologicznie zaangażowany, obojętny jest na ból ludzi na nieprawość społeczną, wspomina kilkakrotnie o pieniądzach jak o środkach do życia i niczym więcej. Nie jest nawet zmysłowy, erotyzm jest tam sprowadzony bardziej do funkcji fizjologicznych. Jest natomiast uczuciowy i jeśli nie pisze o miłości, to wiersze poświęcone ojcu czy babci, a i kochankowi Markowi oraz przyjaciołom z poznańskiej knajpy „Grzechu Warte” są naprawdę bardzo czułe i pełne najszczerszych i najwartościowszych uczuć. I źle by się stało, by ta bezpośrednia, ludzka poezja znalazła się nagle w łapach filologów i różnej maści nudziarzy akademickich.

    To za tydzień Wando antologia „Słynni i świetni: antologia poetów Wielkopolski debiutujących w latach 1989-2007” /pod red. Macieja Gierszewskiego i Szczepana Kopyta; [aut. Roman Bromboszcz et al.] Poznań: Wydaw. Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej i Centrum Animacji Kultury, cop. 2008, stron 396, papier gładki, kredowy, ilustracje barwne. Pa!

  7. Wanda Niechciała pisze:

    Mam. Tam też będzie o Pasewiczu.
    Pa!

  8. M.R pisze:

    Ja bym się włączył, ale jak zwykle nie czytałem… Znam tylko G.Jankowicza z TVP Kultura, prowadzi tam audycje omawiającą nowości, z Stokfiszewskim i innymi mądrymi (a ten Jankowicz bardzo mnie drażni… to taki musilowski literat). Może i bym poczytał, ale czasu brak oraz oczy oszczędzam na inne rzeczy. A przeglądam teraz Albo-Albo S.Kierkegaarda i słucham R.Piłata (alfabet filozofów) i innych

    Ale ciekawe jest czytanie Pani recenzji, nie czytając poezji, też można czegoś nauczyć się.

    Z tych wszystkich nazwisk przytoczonych przez Jankowicza czytałem jedynie Novalisa (aforyzmy… ciekawe, warto)… i słyszałem trochę o Derridzie i Żiżku i innych (no może trochę więcej niż trochę) no i oczywiście Artystoteles jest mi znany (głównie z nazwiska). Bach to wiadomo Bach…

    Być może sięgnę po Pasewicza jak przerobię i przemyślę Derridę, Żiżka, de Mana i zmuszę się do słuchania Bartoka, czyli może w następnym wcieleniu… ale nigdy nic nie wiadomo, lubię jak poeta czy filozof napadnie mnie, jak kiedyś napadł mnie Kierkegaard tzn. przypadkiem wypadł w bibliotece z półki… A Pasewicz raczej nie napadnie bo w klubach nocnych nie bywam

    Przeczytałbym „Słynni i świetni : antologia poetów woj. łódzkiego” aby dowiedzieć się kto jest słynny i świetny w najbliższej okolicy i jakie wiersze pisze…

    “Ironia jest to nieskończenie lekka gra z nicością”, nie wiem dlaczego to zdanie utkwiło mi w pamięci, to z Kierkegaarda

  9. Ewa > M.R pisze:

    Antologia „Słynni i świetni” jest naprawdę luksusowo wydana i warto mieć ją w ręce, by poczuć ten ciężar i ten tytuł, i ten blask… I jest tam posłowie Igora Stokfiszewskiego… Nie wiadomo nigdy, kto dla kogo jest wydawany… Pamięta Pan wizytę na moim blogu Szczepana Kopyta? On właśnie jest współtwórcą tej antologii…
    A najsmutniejsze jest to, że taki bezbronny Kierkegaard może być w każdej chwili użyty do zobrazowania i przeforsowania każdej tezy, nawet Stokfiszewskiego i nikt się temu nie sprzeciwi, nie zakwestionuje… Akurat Iwaszkiewicz, znawca duńskiego, zdążył nam na całe szczęście spolszczyć Kierkegaarda, ale faktycznie, pism ani Novalisa, ani Schlegla, na których Adorno oparł swoje przemyślenia o poezji po holocauście, nie ma udostępnionych polskiemu czytelnikowi. Dlatego popisy publiczne naszych krytyków mogą być absolutnie pozbawione sensu i przyczepiane sukcesywnie po przyswojeniu jakiejś właśnie czytanej lektury. Np. uwagi przy Pasewiczu dotyczące Jacques’a Ranciere’a są absurdalne. Ale ponieważ Grzegorz Jankowicz w jakiś sposób pewnie przyczynił się do wydania „Dzielenie postrzegalnego” Jacques’a Ranciere’a przez Korporację Ha!art w 2007 roku, więc i tego filozofa wcisnął do Pasewicza, by jego lektura się nie zmarnowała.
    W PRLu nie można było kupić żadnej gazety bez sprzedaży wiązanej. Kupowano „Karuzelę” („Szpilki” były nie do kupienia), albo naszą śląską „Panoramę” i trzeba było kupić też „Kraj Rad”. I widzę, że teraz jest podobnie. Wydamy Panu Panie Pasewicz „Dzieła wszystkie”, ale razem z Redaktorką Orską i Redaktorem Jankowiczem, mimo, że ci ostatni nic nie mają do powiedzenia, ale za to wszyscy są zadowoleni. A czytelnik nie wie o co chodzi, spuszcza zawstydzony czerwone uszy po sobie, bo to wszystko takie mądre, a on nic o tym wszystkim nie wie…
    A tymczasem sam Pasewicz jest bardzo przystępny i naprawdę komunikatywny, i do czytania. Taka niedźwiedzia przysługa.
    Kiedyś czytałam w wywiadzie, jak sam Pasewicz powoływał się na Wittgensteina. Przynajmniej temu filozofowi tutaj dali spokój…
    A Pasewicza Panie Marku jest trochę na YouTube. Nie podaję linków, bo nawet z tym Bartókiem trudno było mi doczekać końca.

  10. Edward Pasewicz pisze:

    (pewnie nie powinienem) ale: z tytułu, który sam wymyśliłem trudno mi się tłumaczyć. Jak Pani wie jestem kompozytorem z wykształcenia, tytuł pewnie objawem pychy jest albo innego szaleństwa. (Nie mnie to oceniać). Reszta o której Pani napisała wzruszająca. Tak Marek był studentem medycyny. Jestem ateistą. Nigdy (ale to wy musicie ocenić) nie napisałem fałszywego wiersza. ( teraz mi głupio i jestem czerwony od wstydu). Dobra kończe:))
    no to jestem skończony:))

  11. Edward Pasewicz pisze:

    O esu ale narobiłem błędów:(( Przepraszam:(((

  12. Ewa > Edward Pasewicz pisze:

    Nie rozpieszcza mnie Pan, ale dzięki chociaż za tyle i za to, że nie napisał Pan, jak Magda Gałkowska tutaj, że moje pisanie ma gdzieś.

    Dzięki za informację, że tytuł Pana, a nie narzucony. Wola autora, tak jak absurdalną wolą autora było nazwanie swojej powieści przez Andrzeja Stasiuka „Fado” (2006). To, że nie usłyszałam u Stasiuka klimatu portugalskiego fado, ani u Pana dźwięków czelesty, to moja, czytelnicza skaza. I zaraz się z niej spróbuję wytłumaczyć.
    W latach siedemdziesiątych studenci mojej uczelni przeprowadzali wszelkie eksperymenty w akcjach artystycznych próbujące pożenić sztuki plastyczne z muzyką i słowem, i, że spełzły one na niczym – bo po tych niesłychanie kosztownych eksperymentach, na które w PRLu nocami tkały łódzkie tkaczki wypracowując środki finansowe, w czasach, kiedy monitory i kasety video kosztowały tyle, co ich roczna pensja – to już teraz wiadomo.
    Podobnie jak Pan, piszę z autopsji i z przeżycia, i ani jedna linijka pisana przeze mnie na tym blogu nie jest fałszywa. I ja, matka dwóch synów, którzy chodzili do szkół muzycznych, a starszy ukończył Akademię Muzyczną, miałam zawsze dębowe ucho, mimo, że w dzieciństwie grałam na pianinie. I w liceum plastycznym, gdzie cały rząd chłopaków to byli sami śląscy bluesmani, a jeden z nich nawet sławny, koncertował z Ireneuszem Dudkiem nim wyskoczył przez okno w Tychach, to na eksperymentalnej lekcji, gdzie trzeba było malować do winylowej płyty z „Błękitną rapsodią” Gershwina, byłam najlepsza. Moje abstrakcje malowane pod wpływem tej muzyki biły na głowę moich kolegów muzyków i autentycznie zachwyciły profesora. To nie jest chwalenie się, tylko uważam, że wspólną płaszczyzną sztuki nie są poszczególne media, a właśnie konstytucja wewnętrzna artysty. I apeluję o odrębność, ponieważ uznaję partnerstwo sztuk, a nie służebność, tak jak ilustracyjność Bacha czy teraz Bartóka w horrorach. Podobnie apeluję do nie zamazywania płci, do pielęgnowania jej odrębności, do nie słuchania feministek, które chcą udowodnić, że lesbijka nie posiada płci. I podobnie z esejami o poezji i literaturze. Wszelkie tego typu utwory powinny stanowić odrębną, samoistną publikację, w tym wypadku wydaną pod nazwiskiem Grzegorz Jankowicz.

  13. Edward Pasewicz pisze:

    No dobrze:) Pomysł wyboru wyszedł od Mariusza Grzebalskiego. Zasada prosta: autor nawet nie wie, które wiersze wybierają autorzy wyboru. Daje tylko nowe wiersze. Dałbym więcej ale, zobowiązany umową z EMG nie mogłem dac niczego z nowego tomiku (będzie w maju) pt Pałacyk Bertolta Brechta ( juz uspokajam, nie ma tam fajerwerków nazwisk książeczka składa sie z 9 wierszy o tytule Pałacyk BB. 9 o tytule Tancbudy Kurta Tucholskiego, 9 o tytule Tnzgesselshaft Cafee Burger, 9 o tytule Dubstep i kilku wolnych wierszy). Kiedy w końcu zobaczyłem wybór i trzeba było pomyslec nad tytułem, siedziałem po prostu nad partytura Bartoka (ta z tylnej okładki) no i tak powstał tytuł, bo w wyborze było coś z owej fugi z pocżatku utworu, fugi o tyle ciekawej i wyjatkowej, że ze zmiennym metrum. :))

  14. Ewa > Edward Pasewicz pisze:

    to dzięki za informacje, na pewno przeczytam nową Pana książkę i dam temu na blogu wyraz, bo przeczytałam wszystko, co Pan do tej pory wydał. Będę na blogu protestować przeciwko grzebaniu postronnych w zamyśle autorskim, ale wiem, że to jest niesłychanie trudne. Brałam udział w różnych wystawach zbiorowych i z pewnością publiczne zaistnienie nie było możliwe bez ustępstw. Miałam nadzieję, że przyszły nowe czasy i że już tak nigdy nie będzie.

  15. M.R pisze:

    Albo-Albo oczywiście w tłumaczeniu Iwaszkiewicza

    Kopyt, Kopyt… oczywiście pamiętam i tych innych młodych poetów z łódzkiego (koło młodych przy SPP)… Pasewicz może kiedyś, teraz zabrałem się za K.Jaspers “Filozofia egzystencji” kiedyś kupiłem na wyprzedaży za złotówkę, klejona i teraz rozleciała się… Jak Pasewicz będzie na wyprzedaży to z pewnością za złotówkę kupię… co za czasy Jaspers w wyprzedaży, ale może i dobrze można tanio kupić… no nic znikam i nie przeszkadzam

  16. Ewa > M.R. pisze:

    Nie rozumiem Panie Marku, dlaczego Pan, mieszkaniec tak dużego miasta, jedynego w Polsce, gdzie dano najważniejszemu teatrowi miejskiemu funkcję dyrektora poecie Zdzisławowi Jaskule, gdzie z pewnością więcej jest bibliotek niż u nas w Katowicach, nie może sobie zwyczajnie, za darmo, pożyczyć książek Edwarda Pasewicza i ich sobie poczytać. U nas w Bibliotece Śląskiej był dostępny tylko na miejscu tomik ” Wiersze dla Róży Filipowicz”i w Czytelni i po prosu przeczytałam na miejscu.
    Noszę się z zamiarem otwarcia na blogu działu „biblioteki”, gdzie bym umieszczała fotografie półek z osiedlowych bibliotek. Właśnie wróciłam z naszej i na 50 cm długości półce działu poezja dwie trzecie to książki księdza Twardowskiego. Nic się nie zmieni, jak oddolnie nie będziemy się o ważne rzeczy upominać.
    A Jaspersa też bym chętnie chciała na własność w papierze, bo fenomenologów nigdy dosyć, nawet jak się z nimi nie zgadzamy, to dają nam życie. Złotówka to jeszcze niezła cena. Gorszy jest śmietnik i podpałka.

  17. M.R pisze:

    Akurat tam gdzie mieszkam, w tej bibliotece osiedlowej są same starocie najczęściej z PRL-u i zamierzam wypisać się, bo ciągle płacę kary za przetrzymanie książek, a nie chcę w ten sposób sponsorować czytaczy romansów i kryminałów. Za to co zapłaciłem mógłbym kupić kilka książek w antykwariatach internetowych. Z poezji to z nowości jest tylko Cz.Miłosz… ale jaka to nowość oraz S.R. Dobrowolski i takie jakieś np Machejek. Są biblioteki tzw centralne, lepiej wyposażone, ale tutaj dochodzi koszt dojazdu i czas dojazdu… a i tam czas zatrzymał się, choć są lepiej wyposażone… Z nowości to kupowane są kryminały, romanse, Harry Potter… Podejrzewam, że panie bibliotekarki pana Pasewicza nie kojarzą. Pieniądze na kulturę są, ale na tzw kulturę promującą miasto i lokalne władze jednocześnie, akurat teraz powstaje centralne biuro z funduszem około 7mln na kulturę mającą coś tam promować (tzn jakiś znajomek pani prezydent będzie tym zarządzać i koordynując centralnie festiwale i inne wydarzenia “kulturalne”)
    Czy zakup książek do bibliotek, w tym poezji która powstała po roku 1980 do czegoś jest potrzebne władzy i czy w ten sposób można realizować cele promocji czy propagandy jak to ta władza rozumie… raczej chyba nie… Jeśli władza daje na kulturę, to musi mieć to jakiś rozgłos. Media muszą pochwalić, krytycy także, a władza musi mieć możliwość wpisania danego wydarzenia na listę swoich zasług…

  18. Ewa > M.R. pisze:

    Nieładnie, Panie Marku, że Pan lekceważy terminy biblioteczne. Być może brak zdyscyplinowania czytelników powoduje te idiotyczne regulaminy. Nigdy nie zdarzyło mi się zapłacić kary za przetrzymywanie książek, a należę do około dwudziestu fili. Czasami jadę dziesięć kilometrów na rowerze, też w zimie, by przywieźć do domu książkę, której nie ma Biblioteka Śląska, a ma jakaś prowincjonalna filia. Myślę, że mój ostatni zeszłoroczny konflikt z kierowniczką pewnej odległej od naszego domu fili spowodował zmianę regulaminu, bo po naszych mailach do Dyrekcji zmienili na paragraf obowiązujący już na całym świecie, czyli wypożyczeń na kartę biblioteczną, a nie na osobiste odwiedziny biblioteki. Tym sposobem jadąc na drugi koniec miasta mogę zabrać też książki na konto męża. Nic się nie zmieni, jak nikt nie będzie się upominał. Ta wspomniana kierowniczka, ten piekielny babus, była zdumiona, że potrzebuję książek akurat z jej biblioteki.
    -Przecież macie Państwo swoją na osiedlu – powiedziała z niesmakiem, zerkając na mój adres. Do głowy jej nie przyszło, że mogę chcieć innych książek, niż te na naszym osiedlu. Wychodziła z założenia, że każda książka jest taka sama. To, co wyniosła z PRLu, kiedy sprytna szkolna bibliotekarka, która nie chciała mieć bałaganu w bibliotece i wydawała na szkolnych przerwach jak leci z taśmy dzieciom książki w szarych, obłożonych pakowym papierem okładkach, a dzieci nawet nie śmiały zapytać, co dostają. To wszystko przetrwało w naszej prowincjonalnej Polsce do dzisiaj.
    A „Dolną Wildę” Pasewicza ma Pan w Wojewódzkiej Bibliotece na Piłsudzkiego. „Drobne, drobne”, „Dolna Wilda” i „Wiersze dla Róży Filipowicz” dostępne w Bibliotece Uniwersytetu Łódzkiego na Matejki. Ale ja nie wiem, czy już wolno przekraczać jej progi nie będąc studentem. Pewnie nie i to jest kolejny polski skandal.

  19. kazimierz poznanski > ewa/pasewicz pisze:

    pisze sluchajac po raz drugi tego utworu, jest czego posluchac, jest bardzo poetycki przez swoje napiecie, wiec sie nadaje dla poetow, oczywsicie pewnego rodzaju, to moj ulubiony kompozytor, mam jego tasme w samochodzie, mimo to nie powolalbym sie na niego tak wprost, w tytule czy w srodku, wiersze powinny sie defniowac same, bez doslownych odwolan do innych, kompozytorow czy poetow, ale ze z calej plejady wybrany zostal bartok to ma chyba sens, bo moim zdaniem sa pewne powinwactwa miedzy omawianymi wierszami a jego – bartoka – muzyka, ja to wiedze tak, wiersze gromadza rozne fragmenty rzeczywistosci, czasem trudno dostrzegalne, z nich powstaje poetycka substancja, moga uderzyc brakiem logiki – na co zwaca uwage omowienie — ale to moze byc pozorny brak, tak jak w muzyce bartoka, oraz z calym tak zwanym atonalizmem , nie ma w niej melodi, wiec w tym sensie brak tez porzadku, ale nie logiki, rzeczywiscie kawalki nie ukladaja sie w ciag – zeby go zanucic — ale skladaja sie w calosc, wiec maja swoja logike, ta calosc to gleboki nastroj, czy wyrwanie na moment z rzeczywistosci, badz obezwladnienie ciala, jesli muzyka moze byc nazwana atonalna podobnie poezja, moze to odnosi sie do tych wierszy, ja mam takie wrazenie, znalazlem parenascie wierszy w sieci, im wiecej rozbitych kawalkow tym bardziej zlozony utwor, muzyczny lub poetycki, i, jesli te kawalki to szklo czy lustro moze wtedy odbije sie w nich rzeczywistosc

  20. kazimierz poznanski > pasewicz/ewa pisze:

    poniewaz sam posluguje sie w moich wierszach watkami z orientalnej filozofii /mam na mysli “Dlugi Wiersz” a nie “Prawie Pieknie”/ staralem sie odnalezc w omawianych wierszach ich buddyzm, to nie jest latwe, choc czuje sie, ze jak w buddyzmie — tak zreszta jak w pokrewnym buddyzmowi Chinskim konfucjanizmie — w tych wierszach – jak sie domyslam – widac, ze przyroda przerasta czlowieka, i, ze w zyciu liczy sie wylacznie teraz – nie przeszlosc czy przyszlosc, wiec – jak w tych wierszach – gina problemy filozoficzne, oraz to, ze ostoja — energia — swiata jest milosc, stad czulosc opisu, oraz to, ze reguly zycia sa bardzo proste, mianowicie zeby zrozumiec siebie i byc soba, i moze chodzi jescze o cos wiecej, to na razie

  21. Ewa > kazimierz poznanski pisze:

    Też odczułam analogie z Twoimi Profesorze utworami, szczególnie z „Długim wierszem” i nie wiem, czy nie jest pośrednią przyczyną właśnie buddyzm. Nigdy nie spotkałam się z buddyzmem, uważam, że religia, którą się otrzymało w dzieciństwie, to aż nadto, by jeszcze móc obsłużyć kolejną, ale pewnie każde spotkanie zostawia ślady i tak pewnie było u poety Edwarda Pasewicza, nowa uporządkowała w nim jakieś duchowe wartości, bo jak pamiętam, pisał, że był w dzieciństwie ministrantem.
    Czytam właśnie Imre Kertésza, który uwielbia muzykę Béli Bartóka, a która, tak i jak i niemal jego rówieśnika, Karola Szymanowskiego dla mnie jest duchowo obca.
    Dlatego bardzo się cieszę, że wypowiedziałeś się tutaj na temat muzyki, bo ja już napisałam, że mam dębowe ucho. Najwięcej chyba Pasewicza jest na jego macierzystym portalu rynsztok:
    http://www.rynsztok.pl/index.php/warsztat/warsztat/action/list/frmFilterWByAuthorId/159/

    Ale wracając do Kertésza, który napisał, że przyszedł na świat tylko po to, by pisać. Przytaczam to ku uwadze i ku przestrodze, bo ja też uważam pisanie za formę istnienia i to u Pasewicza jest. Bez tych wszystkich wiarygodnych szczegółów taka literatura nie miałaby tak mocnej wymowy. Na przykład zjadanie ojcowskich strupów na poranionych nogach przez dziecko. To nie jest fikcja, ale taki wielki wysiłek wewnętrzny, by odnaleźć w sobie te styczności i to odnośnie właśnie konkretnego człowieka, a nie pisanie o tym, co małe dziecko wyrabia w dzieciństwie, czyli tak jak piszesz, poprzez pominięcie czasu, wspomnienia, jedynie ukonkretnienia tego wałśnie teraz.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *