Czytam ze zdumieniem w recenzjach, na łamach liczących się, znanych gazet, że „Różyczka” nie jest zwykłym kiczowatym melodramatem, jakich na kopy kręci przemysł erotyczny, tylko jakimś dogłębnym studium działającej w latach rządów Władysława Gomułki polskiej elity intelektualnej, walczącej z reżimem.
„(…)Filmowy Warczewski jest po prostu modelowym przykładem niepokornego inteligenta polskiego z tamtych czasów.(…)”– napisze Zdzisław Pietrasik w recenzji z filmu w sieciowym wydaniu Polityki.
Ciekawe, że po obejrzeniu i przeczytaniu wszystkich tych burzliwych słów – jakie od wiosny ubiegłego roku po premierze filmu przeczytałam w sieciowych tekstach – tak samo irytuje łamanie próśb słusznie oburzonej dorosłej dzisiaj córki Pawła Jasienicy, Ewy Beynar-Czeczott, na której rzekomym dzieciństwie oparto scenariusz filmu, jak i zatarcie tego właśnie pierwowzoru. Oburzający jest zlepek sławnych w tamtych latach, przełomowych określeń (np. historyczne słowa wygłoszone publicznie przez Stefana Kisielewskiego, że kultura dostała się „w ręce ciemniaków wyposażonych w absolutną monopolistyczną władzę”) wkładanie ich w usta jakiegoś idiotycznego, fikcyjnego lubieżnika granego przez Andrzeja Seweryna, mającego reprezentować zbiorczo realnych bohaterów wypadków marcowych.
Nie widziałam jeszcze ani jednego dobrego filmu nakręconego przez Jana Kidawę Błońskiego, ale nie było tak to szkodliwe jak teraz. Nigdy nie przypuszczałam, że właśnie ten człowiek dobierze się do polskich świętości, do najszlachetniejszych kart działalności polskich intelektualistów w czasach ponurych dla życia umysłowego kraju których postawa tak przecież heroiczna, została w filmie sprofanowana. Niepojęty jest fakt zatwierdzenia tak haniebnego scenariusza i nie mam pojęcia, dlaczego równie niefrasobliwie nie kręci się tak samo bluźnierczego filmu o życiu płciowym Jana Pawła II, zmieniając tylko jego imię na jakiegoś tam fikcyjnego papieża, a pozostawiając całe realia jego działalności historycznej nienaruszone. Jeśli samowolka artystów jest możliwa, to dlaczego uznane są uzasadnione protesty córki Pawła Jasienicy.
Pomijając bezczeszczenie świętości, niweluje się beztrosko wagę rejtanowskiego gestu Pawła Jasienicy 29 lutego 1968 roku na nadzwyczajnym zebraniu oddziału warszawskiego ZLP poprzez zniszczenie bezosobową sceną filmową etosu wielkiej, chwalebnej karty życia literackiego w Polsce.
Scenariusz realizowany przez bezradnych naszych słynnych i często otyłych aktorów (przeczącej gomułkowskiej nędzy, artyści zaczęli tyć dopiero za Gierka), zawiera przede wszystkim bezbrzeżny, postmodernistyczny kicz. Sprowadzanie go do romansu starego mężczyzny z młodą kobietą żądnej miłości mija się z podstawową logiką. Tytułowa Różyczka wchodząca na drogę kłamstwa i zbrodni, jakby wyskoczyła z utworów markiza de Sade’a, ta „Julietta”, uprawia, jak zwykle w polskim kinie, zapaśniczy, histeryczny seks z oficerem SB, pisze donosy, wskutek których w bramach biją i zabijają kwiat narodu polskiego, okaleczają młodzież polską na ulicach, sieją strach i spustoszenie w polskich domach, niszczą rodziny, każą im nagle zmienić miejsce zamieszkania, wydają astronomiczne kwoty na opłacanie agentów, zakładanie podsłuchów pieniędzmi wpracowanymi przez spodlony i zezwierzęcony proletariat i to wszystko, to całe zło wykonuje subtelna kobieta, która zakochała się prawdziwą, romantyczną miłością!
„W samym środku Warszawy kilku krępych, takich bardziej w sobie i ubranych z przesadną dbałością o wygląd członków klasy pracującej z komunistycznych plakatów podchodzi do szczupłego, niewysokiego człowieka lat około 60. Coś ze specyfiki bojówek Horsta Wessela i Himmlera, pustoszących ulice Berlina w 1932 roku i pozostawiających krwawe plamy na brukach niemieckich miast, powiało z warszawskiego incydentu” – tak pisał w paryskiej „Kulturze” Leopold Tyrmand o pobiciu Stefana Kisielewskiego, o wydarzeniu które przydarzyło się też na ekranie filmowym Warczewskiemu.
Ale Różyczka kocha, leje łzy, jest rozdarta między dwoma namiętnościami! Jest pełna dobrej woli, szlachetnie próbuje tak postępować, by byli wszyscy szczęśliwi! Według scenariusza, kiedy wiadomo już, że cynizm tego typu postaw życiowy polega na odegraniu sentymentalnych, ckliwych ról, na kłamstwie, przebiegłości, kobiecym sprycie, film demonicznie młotkuje, że nieprawda! Że człowiek jest pojęciem relatywnym, że w każdej kanalii jest coś dobrego, pozytywnego!
Oczywiście na ten piekielny dualizm nabierze się każda oglądająca go kretynka i robiąca w swoim życiu to samo z mężczyznami i najprawdopodobniej właśnie intencją autów filmu był taki zamiar. Tylko w Polsce można dowieść, że cnotliwa Justyna powołana specjalnie przez markiza de Sade w swoim utworze dla pokazania tej niemożliwości, jest równocześnie Juliettą! Tylko polski film może wymyśleć tak obskurancką brednię, tak zniszczyć wysiłki filozofów, psychiatrów, naukowców, którzy swoimi pionierskim pracami próbowani zmienić właśnie taki prostacki i tak nieprawdziwy wizerunek świata fałszywych uczuć.
Pal sześć, że to kino, które przecież przeminie – bo nawet w robocie estetycznej, zwykłej przyjemności patrzenia – nie ma nic do zaaferowania. Ale serce się kraje, że zmarnowano na koszt podatnika tak szlachetny, tak chlubny materiał artystyczny, sam układający się w wielką, bohaterską opowieść o człowieku żyjącym w nikczemnych czasach, żyjącemu wbrew tym czasom, płacącego za wolność sumienia własnym życiem, o człowieku niezwykle utalentowanym, mogącym stać się prawdziwym dowodem na heroizm postaw ludzkich czasów pogardy.
Ale nie, pozytywną bohaterką filmu jest Różyczka, agentka SB, która hedonistycznie czerpie zyski z zagranicznych deputatów służb bezpieczeństwa, zamieszkuje bogaty dom uniwersyteckiego profesora umożliwiający jej puszenie się, ubieranie w luksusowe ciuchy na rautach, obcowanie z artystyczną bohemą i fascynującą rolą agentki w atmosferze konspiracji, przerzutów bibuły do Wolnej Europy w Warszawskich Łazienkach, słowem niezłej, ekscytującej zabawy dla młodej kobiety zaspokajanej seksualnie podwójnie (przez zwierzęcego Esbeka i wysublimowanego intelektualistę, który uznaje grę wstępną) w całe potrzebne spektrum kobiecego nasycenia. I czy to nie jest wzorcowy instruktaż, jak powinna postąpić wchodząca w literaturę polska młoda kobieta, która potrzebuje cały czas, najchętniej w domowej toalecie pisać, pisać, pisać?
A więc młode kobiety polskie, młode internautki, polskie kino wam na to przyzwala: do piór! Piszcie, piszcie, a potem będziecie się rozliczać.
Albo wcale.
Nie widziałem filmu. Ale pań, żon sławnych mężów i jednocześnie agentek SB jest więcej… jest jeszcze żona słynnego reżysera K. Swinarskiego, ta która jako agentka SB przeprowadziła prowokacyjny wywiad z Gombrowiczem w Berlinie. Gombrowicz opisał to w Dziennikach, a całą sprawę opisała J.Siedlecka. Czytałem taki jej artykuł chyba w Rzeczpospolitej… Żona Swinarskiego “nieautoryzowaną, prywatną rozmowę z pisarzem, przebywającym wówczas w Berlinie Zachodnim na stypendium Forda, przedstawiła jako wywiad z nim”, miała zresztą jeszcze i inne zasługi np Iredyński jak pisze Siedlecka
A co do recenzji filmowych czy teatralnych to są one obecnie częścią produktu tzn należy to rozpatrywać łącznie jako element produktu i reklamy. Niektórzy reżyserzy teatralni mają własnych krytyków, zatrudnionych w teatrze.
Ponieważ pieniądze znacznie większe niż np. w poezji to recenzje są odpowiednie, bo widownię trzeba zapełnić. No może w czasopismach fachowych (teatralnych) typu miesięcznik mało czytanych ktoś napisze coś niezgodnego z obowiązującą linią propagandową, ale i to nie bo przecież krytyk może wyjechać z teatrem do Paryża, zostać zaproszony (odpłatnie) jako kurator festiwalu a i darmowe bilety też są ważne
Dziś (się) popisałem, ale raz na jakiś czas można…
w internecie znalazłem też teorie wiążące nagrodę dla Kidawy-Błońskiego z tym iż jego żona Małgorzata, która była szefem sztabu wyborczego Komorowskiego ma zostać dyrektorem PISF… zobaczymy jak będzie
tak jak pisałem wiele razy, kino teatr większe kilkanaście czy kilkadziesiąt razy pieniądze więc zabawy i przypadku nie ma, wszystko pod kontrolą
…kilkadziesiąt razy większe pieniądze niż w literaturze a zwłaszcza poezji
czyli Kidawa-Błoński płci obojga mogą dzielić fundusze
To ja się dopiero od Pana, Panie Marku dowiaduję, że Barbara Witek Swinarska pracowała dla SB. I poszukałam w Sieci, i faktycznie…
Wątek o felietonie Swinarskiej napisany po rozmowie z Gombrowiczem w Berlinie Zachodnim jest najdramatyczniejszym zdarzeniem opisanym w „Dzienniku”, ponieważ nikt nie pomógł mu w Polsce go sprostować. Gombrowicz to pomówienie odchorował w szpitalu, tak się przejął. Ciekawe, kiedy nakręci reżyser Kidawa film oparty na życiorysie Witolda Gombrowicza, bo temat ciekawy i tak nie zagospodarowany…I czy ktoś to sprostuje…
A tu przepisuję fragment z „Dziennika”:
„(…). Powyższy tekst został napisany w listopadzie 1963 roku i zamieszczony zaraz w paryskiej „Kulturze”. Trzeba dodać, że sprostowanie moje zostało w końcu ogłoszone w prasie krajowej — po kilku miesiącach, gdy już należycie mnie rozrobiono. Zamieściło je jedynie Życie Literackie usuwając datę — aby czytelnicy nie połapali się w spóźnieniu — i opatrując chytrze dobranymi cytatami z mego Dziennika, które miały wykazać, że jednak jestem potwór… To przemyślne zestawianie cytatów z książki w Polsce zakazanej, to wykreślenie daty listu, aby tumanić opinię publiczną, nie mnie na dłuższy dystans skompromituje…(…)”
Nie wiedziałam nawet, że reżyser Kidawa Błoński jest pożeniony z posłanką sejmową. Właśnie nadrabiam zaległości i czytam, wyskakują w Sieci cały czas psie kupy, ale nie mam siły wnikać, o co chodzi. Od kiedy nasz stary pies odszedł w sierpniu, odetchnęłam z ulgą właśnie ze względu na psie kupy, których problem na naszym osiedlu jest zawsze rozwiązywany (ale zawsze w czasie niedokonanym, by mógł być zawsze aktualny) w czasie wyborów do władz spółdzielni mieszkaniowej. Czytam na stronie Małgorzaty Kidawy Błońskiej, że faktycznie jest producentką filmową i tak jak Pan zauważył Panie Marku, melanż polityki ze sztuką jest wszechwładny. Tak jak zniszczono filmem z tej „stajni” naszą śląską świętość filmem „Skazany na bluesa” tragiczną postać
Ryszarda Riedla.
Według zasady: winien morderca.
To, co się przydarzyło Witoldowi Gombrowiczowi (miał przynajmniej paryską Kulturę) to i tak nic w porównaniu z tym, co się dzieje w Sieci.
Pierwszy lepszy przykład z Twojego Ewo życia. Przeczesując portal literacki liternet.pl natrafiłem na dobrze się w dalszym ciągu mający wątek Łukasza Jasińskiego funkcjonującego tam jako Profil Usunięty. Nie wiadomo, za co został usunięty, nikt tam nie wspomniał, ze zawdzięcza to właśnie Twojemu blogowi. Nikt nie wspomina jego antysemickiej działalności na portalu nieszuflada.pl i liternet.pl, oraz TRUMLu, nie wiadomo, dlaczego nie usunięto całego wątku założonego przez tego bandytę z Młodzieży Wszechpolskiej, samego się tam komentującego. I zauważ, nikt z Twoich rzekomych przyjaciół z tego portalu się tam nie odezwał w Twojej obronie. Nikt nie zakwestionował praw autorskich (co zarzuciła Ci tutaj Mirka Szychowiak, jak zacytowałaś komentarz z tego portalu) do Twoich blogowych komentarzy. Ale Ty tam zostałaś już na zawsze uwieczniona jako wrogi element sieciowego ludu, jako osoba nieuczciwie prowadząca blog, jak napisał Jasiński:
Profil Usunięty
Do pani Ewy!
Może pani myśleć sobie o mnie co chce. Wisi mi to. Jednak pani odwaga jest taka, że pani potrafi publicznie się wypowiadać tam, gdzie ma pani możliwość cenzurowania wypowiedzi adwersarzy. Strasznie żal mi pani. Pozdrawiam.
12 października 2010, 13:57:58
Całość można przeczytać tutaj:
http://liternet.pl/grupa/izba-przemyslen/forum/216-ploteczki-gwiazdeczek
Dzięki Rysiu wielkie, że mnie tak pocieszasz, bo jestem w rozpaczy, że znowu wszyscy blogowi przyjaciele mnie opuścili i nawet zaczęłam układać kolejne fado, by się jakoś z tego smutku ratować, a tu masz, nie ma czego! Faktycznie przez tyle miesięcy nikt tam nie sprostował, że ja nie moderuję komentarzy…
Mam tu też wspaniały przykład narodowych tradycji na potwierdzenie maksymy „Winien zamordowany, genialnej pierwszej żony Edwarda Stachury (jest o wiele od niego lepsza):
„(…)I ta gigantyczna radość śpiewających „sto lat”, i to gigantyczne zdumienie tych, którzy tak głupio uwierzyli, tak głupio dali się zwieść. Co jak co, ale samobiczować to oni się nie myślą. Przecież chcieli jak najlepiej. Przecież to oni przeżywają teraz tragedię. I czyż można porównać ich tragedię z tragedią ich ofiar? Zresztą co to za ofiary. Prawdziwymi ofiarami są oni. Biedne ofiary zawiedzionych sumień i rachub, błędów i wypaczeń, kultu sukcesu i jednostki, wiary i posłuszeństwa, tam, gdzie drzewo rąbią, lecą drwa, dlaczego piętnuje się teraz drwali?
Udręka – Co to znaczy „kult jednostki”? Co to znaczy „okres błędów i wypaczeń”? Co to znaczy „tragiczne odstępstwa od linii wytyczonej przez marksizm-leninizm”?
Dlaczego Stalin przestał być Ojcem Ludzkości?
Kto jest teraz ojcem ludzkości?
Dlaczego ludzkość nie potrzebuje teraz żadnego ojca?
Dlaczego Łodygin nie wynalazł żarówki elektrycznej?
Tylko Edison?
I to nie Pietrow wykombinował łuk elektryczny, ale angielski uczony, Humphry Davy?
A maszynę parową zbudował nie Połzunow, ale Watt?
To nie fizyk petersburski Schilling skonstruował pierwszy na świecie telegraf elektromagnetyczny, ale Morse?
To nie Jacobi, Rosjanin, pierwszy zastosował napęd elektryczny w komunikacji (łódka motorowa), ale Siemens, Niemiec?
To nie urzędnik z Riazania, Kriakutnoj, wynalazł balon, którym człowiek mógł wznieść się nad ziemię, ale bracia Montgolfier, Francuzi?
To nie w Petersburgu zbudowano pierwszą na świecie elektrownię miejską, ale w Nowym Jorku?
To Marconi NIE UKRADŁ wynalazku radia Popowowi?
To fotokomórki nie skonstruował Stoletow?
To lampę elektronową wynalazł Anglik, Flaming, a nie Rosjanie?
To nie Iwanow wymyślił film trójwymiarowy, tylko Lumiere?
To baron Bellinghausen, Rosjanin, nie odkrył CAŁEJ Antarktydy, tylko DWIE WYSPY?
To Kutuzow nie zadał druzgocącej klęski Napoleonowi pod Smoleńskiem?
To Rosjanie, na długo przed Wikingami i Kolumbem, nie odkryli Ameryki?
To Konstanty Rokossowski nie jest już Wielkim Synem Narodu polskiego, łódzkiego kolejarza i warszawskiej nauczycielki?
Dlaczego lepiej nie wspominać o Miczurinie? Czy nie jest prawdą, że w myśl jego nauk wyhodowano na Syberii konia, który ciągnie tyle, co trzy ciężarówki?
To wielka uczona Olga Lepieszyńska nie przedłuży nam już życia i nie odwlecze starości?
To masło nie powoduje sklerozy?
A margaryna ceres przestała być najodpowiedniejszym dla socjalistycznego żołądka tłuszczem?
To coca-cola nie jest już narkotykiem?
Czy są jeszcze kułacy, czy już ich nie ma?
I co z tymi AKOWCAMI?
Albo z cybernetyką, czy jest to nauka w końcu, czy burżuazyjna propaganda?
I dlaczego ciągle o Katyniu – ciii?
I dlaczego nie ma już Stalinogrodu, tylko Katowice? (…)”
[Zyta Oryszyn „Czarna iluminacja”]
Ani Pan M.R. ani ja nie opuściliśmy Cię, ale faktycznie, chyba nie jesteśmy użytkownikami Liternetu, w każdym razie ja nie jestem. I na dodatek, by móc tu skomentować wątek o Kidawie Błońskim zobaczyłem specjalnie dla Ciebie jeszcze raz na youtube 9 odcinków jego film „Skazany na bluesa”(był w telewizji).
To jest muzyczny film i fenomen samorodnego, śląskiego muzyka i wokalisty uniósł go, o czym świadczy ponad sto komentarzy rozentuzjazmowanych fanów. Ale jest tam to samo, co w „Różyczce”. Ojciec, funkcjonariusz Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej, który nasyła na swojego nadwrażliwego syna wymagającego opieki psychiatrycznej oddział Wojska Polskiego by wcielił go w swoje szeregi, pod koniec filmu tatuś jest tkliwym tatusiem, nagle z kanalii przemienia się w rodowego patriarchę. Tak jak piszesz, nauki de Sade’a idą w las.
Chyba tym tatusiem chciano skrótowo zilustrować problem permanentnej autodestrukcji narkotycznej u młodego bluesmana o tak wygranym losie, o takiej już wielkiej sławie i tak udanej karierze muzycznej. Film jest wierny pierwowzorowi, Ryśkowi Readlowi, na całe szczęście nikt nie wpadł jeszcze na pomysł by go trochę skompilować i dodać mu jeszcze postać n.p. mojego sławnego szkolnego kolegi bluesmana działającego w tym samym czasie i też samounicestwionego w tak młodym wieku.
W „Narkomanach” Jerryego Schatzberga opowiadających o tych samych latach, problem rodziców już nie istniał. Ale to Ameryka.
W Chorzowie, jak pisał Wojciech Kuczok w dalszym ciągu biją i kochają.
Panie Rysiu, wyjaśniłam, że wątek o autoryzowaniu komentarzy był żartem, by wykazać, że autoryzajca tekstu, a raczej zgoda na jego publikację (na blogu Pani Ewy) nie jest konieczna, ponieważ, po pierwsze – tekst jest w tomiku, po drugie, znajduje się takze na portalach literackich i jest upubliczniony. Byłaby potrzebna zgoda, gdyby tekst ten znajdował się wyłącznie w zapiskach autora. Przecież recenzenci nie potrzebują zgody na publikowanie (sieciowe czy papierowe) tekstów. To starałam się wyjaśnić nie Pani Ewie, a tym, którzy pytali, czy potrzebna jest zgoda autora, zanim tekst zostanie tutaj zamieszczony.
pozdrawiam
Pani Mirko, komentarz nie do mnie, ale pewnie Rysiek już śpi, bo musi jutro roznosić rano listy. Jarek Trześniewski nie wyjaśnił całego incydentu tutaj. Nie chcę łamać tajemnicy korespondencji, ale nie wyplączę się z tego nigdy, jak nie złamię i jak portal liternet.pl nie potrafi sobie poradzić ze zwykłą przyzwoitością międzyludzką w Internecie – co świadczy o tym wynaleziony przez Ryska link – to ja wyjaśnię.
Jarosław Trześniewski, prawnik, napisał maila do poetki, też prawniczki po komentarzu Roberta Mrówczyńskiego z prośbą o zgodę i Aldona Borowicz takiej zgody nie udzieliła. Podobno nie zakazała, ale nie udzieliła, nie odpowiedziała po prostu na zadane pytanie w mailu zwrotnym.
Widziała Pani wczoraj w TV film Altmana „Na skróty”? Tam właśnie jest pokazany ciąg nie kończących się nieszczęść trawiących powiązanych ze sobą postaci tego filmu, tam działa to lawinowo, jak domino, tylko dlatego, że ludzie nie precyzują, nie dopowiadają, wiedzą, a nie powiedzą. Nie miałam pojęcia, że jest takie dziwne prawo, jak Pani tu pisze, ale wierzę, że jest, a usunięcie tych wierszy na liternet.pl to zwyczajne autorskie widzimisię Aldony Borowicz.
I to, właśnie, ta piekielna zabawa w kotka i myszkę wydarzyła się wczoraj na moim blogu.
Dziękuję za wizytę, również Panią pozdrawiam, dobranoc.
Kidawa Błoński chce chyba być w Polsce drugim Scorsese, tylko ma w „Różyczce” tego typu, niepojęte w filmie amerykańskim, nielogiczne potknięcia: Różyczka trzyma w umówionej gazecie na ośnieżonej ławce artykuł męża przeznaczony do przerzutu do Monachium do Wolnej Europy, stały łącznik (gra go sam reżyser Kidawa) podchodzi, jako nieznajomy do ławki, kładzie na niej nogę obok futerka Różyczki i tak osłaniająć się konspiracyjnie, pod pozorem wiązania sznurówek, zabiera gazetę z włożonym w środek artykułem. Być może, że coś podobnego Kidawa zaobserwował w potocznym życiu.
Nie wiem, też jak jest ze Złem u obu reżyserów. Zdaje się, że ma Zło zupełnie inne źródła u tych dwóch reżyserów.
Jan Kidawa-Błoński ma jak piszesz, inne źródła i sieje sam Zło, podczas gdy u Martina Scorsesego studium Zła jest właśnie takie sadyczne. Nie przepadam za tym reżyserem, też mi się u niego nie podoba apoteoza Zła, filmu „Taksówkarz” po prostu nie cierpię, ale jednak trzeba mu oddać sprawiedliwość, że jakoś stara się je analizować i sentymentalny wątek uczłowieczenia mordercy idzie bardziej w kierunku demonologii duchów wyższych, jak u Bułhakowa, czy u Geneta, niż kulturowego kłamstwa.
Oglądam właśnie “Zakazane imperium” anonsowane dzisiaj na GW, oglądam tylko dlatego, że rzecz dzieje się w Atlantic City, bo to miasto zobaczyłam w Stanach zaraz po Filadelfii i tylko jeden dzień, a to jest miasto niebywałe i tam ono u Martina Scorsesego z całą jego ostentacyjnością realistycznego kiczu jest. Jan Kidawa-Błoński też bardzo dobrze potrafi sportretować miasto – miasteczka Górnego Śląska w filmie o Ryśku Ridlu, czy Warszawę wypadków marcowych w „Różyczce”- to bardzo trafne portrety miast, bardzo ładne kadry. Ale miasto, to też obszar mentalny i cały wielki przekaz artystyczny, a nie tylko dekoracja, nie futerał, gdzie dramat się rozgrywa. I jeśli wielcy współcześni twórcy filmu to rozumieją, to Jan Kidawa-Błoński nie. Łazienki są zupełnie nie wykorzystane. W wywiadzie Ewa Beynar-Czeczot pamięta z dzieciństwa tę niesamowitą atmosferę rojących się szpiegów, podglądaczy, ludzi robiących nieustanie zdjęcia (lecz to nie było widoczne). I to wszystko w filmie jest, ale ani nie wzięte w ironiczny cudzysłów, ani też nie przedstawione mocą dokumentu, który sam z siebie wydziela grozę czasów. Na dodatek tam są tak, jak piszesz Rysiu, nieustanne błędy logiczne, reżimowi paparazzi nie mogli takim sprzętem robić zdjęć w klatkach schodowych bez lampy błyskowej. Też niepojęty luksusowy jest samochód profesora Adama Warczewskiego sugerujący kłamliwie, że na druku na Zachodzie w gomułkowskiej nędzy się dorobił i był bogaczem, że ten cały wolnościowy wysiłek, opłacał się właśnie jemu, człowiekowi opozycji, a nie, jak pisał Tyrmand, reżimowym literatom, którzy, jak to śmiesznie opisywał w „Życiu towarzyskim i uczuciowym” właśnie ukrywali bogactwo i je naprawdę mieli. Było to absolutnie niemożliwe właśnie Warczewskiemu, nie możliwe było ominięcie opłaty przez zwykłego, nie oddanego władzy obywatela horrendalnych ceł. Nawet samochodu nikt nie mógł podarować, bo nikogo na to w Polsce nie było stać, by prawnie posiadać taki samochód. Takich niezrozumiałych dla młodych pokoleń Polaków tendencyjnych przekłamań w filmie jest mnóstwo.
Widzę, że tajna dał na kumple „wątek” o „Łaskawe” Jonathana Littlla.
„Łaskawe” to jest przykład pokazania człowieka podobnego „Różyczce”. Bohater nie ma skrupułów, nie ma wyrzutów sumienia do końca 1000 stron powieści. I taka powinna być Różyczka. Trzeba teraz bardzo wyraźnie powiedzieć, że skoro dzisiaj nikt z intelektualistów polskich oddanych wtenczas reżimowi, pisarzy agentów i podwójnych agentów – jak np. dzieje się teraz w Czechach – nie robi rachunku sumienia, nie przyznaje się do niczego, nie bije się w piersi, zamazuje swoje CV w sieciowej Wikipedii, jeśli tutaj nie ma publicznej spowiedzi, to przecież postawa Różyczki musi tu być aprobowana. I to robi Kidawa-Błoński. Natomiast Scorsese produkując filmy o „bandycie z ludzką twarzą” mimo wszystko opowiada się za czymś wyższym, chociażby za jawnym bandytyzmem., co jest mimo wszystko zdrowsze.
Taki zabieg zrównywania kata i ofiary w sensie moralnym, za „całe zło” jest nienowy i chętnie praktykowany w polskim dyskursie publicznym. Na przykład niedawno w czasie debaty o nowej książce T. Grossa “Złote żniwa” ktoś z zaproszonego towarzystwa, nie wiem czy nie Gontarczyk, posunął się do kompletnego już absurdu, że Żydzi przecież też nie pomagali Polakom, więc jest kwita.
No, ale co widzimy w filmie. Już to Pani właściwie ujęła, ale dodam swoimi słowami to, co ja zauważyłem.
Otóż widzimy fircykowatego gogusia w jasnym trenczowym garniaku, jakby właśnie wrócił z jakiejś seksualnej eskapady w Tajlandii, zajeżdża swoim citroenem DS19 (absolutny top motoryzacyjny tamtych lat sam de Gaulle tym jeździł) pod chatę marzenie, niczym pupil systemu, jakiś niebotyczny metraż, pełny cennych mebli i staroci.
W tej strasznej i ponurej bryndzy lat 60. takie auto to więcej niż prowokacja polityczna wobec aparatu partyjnego, który jeździł warszawą – na szczeblu powiatowym, wołgą – wojewódzkim i czajką na szczeblu państwowym, to wyzwanie i samobójstwo. Gigantyczne cła zaporowe stanowiły również zabezpieczenie dla takich zachciewajek. Ale nikt nie miał, nawet bogaci prywaciarze z wielką kasą jeździli warszawami. Owszem, po wojnie był na rynku jakiś zdobyczny złom typu citroen, ale to modele przedwojenne.
Bikiniarstwo i kolorowe skarpetki Tyrmanda to pikuś wobec takiej bezczelnej ekstrawagancji jak DS19, który i zwykłych obywateli mocno musiał również wkurwiać. Donosiło się wtedy na potęgę, wcale nie trzeba było być esbekiem, ani TW., zwykli ludzie z bezsilnej zawiści donosili na swoich sąsiadów, na np. wspomniany nadmetraż. Przysługiwało wtedy średnio 8mkw/osobę, nieszczęśliwi posiadacze tzw. willi robili wszystko, by ukryć i pozbawić dla wścibskiego oka wszelkich śladów życia na piętrach swoich domów. Groził domiar za nadmetraż, albo zgoła dokwaterowanie lokatora.
Na takim tle skurwysyństwo różyczki i jej przydupnika prowadzącego nie wypada tak źle. Przeciwnie, różyczka ma coraz większe wątpliwości, właściwie zrywa z esbekiem i pracuje na rzecz zachodu, a esbek w jakże ludzkim szale miłosnym dekonspiruje ukochaną, w nadziei jej do niego powrotu. To wszystko nie miało miejsca. Różyczka to jeden z najlepszych nabytków esbecji, nie została zdekonspirowana, prowadziła swój haniebny proceder nawet podczas pogrzebu, a zarabiała na nim lepiej niż oficer SB.
I kolejne przekłamanie, najważniejsze. Gomułka w słynnym przemówieniu denuncjuje Jasienicę jako tego, który wyratował się z więzienia zaraz po wojnie za zadenuncjowanie Łupaszki i innych kolegów z Ak. Ale w filmie, nie wiedzieć czemu reżyser postanawia oszczędzić Gomułkę i Gomułka tych haniebnych oskarżeń nie rzuca, nota bene zupełnie nieprawdziwych. Słyszymy Gomułkę mówiącego dość kiepsko podrobionym głosem aktora – nie te słowa, które wtedy padły, padają jedynie oskarżenie o warcholstwo i bliżej nieokreśloną odpowiedzialność za sprawę z Dziadami, co dałoby się przeżyć. Nie wiadomo jak zginął Jasienica, reżyser tu boi się wskazać jakiś racjonalny trop. A przecież skoro to fikcja można było sobie pozwolić na mord Warczewskiego, aby ocalić nieocenione źródło informacyjne, jakim była różyczka. Bo tak się dzieje, kiedy zagrożony jest TW o wielkim znaczeniu. Tak było ze śmiercią Pyjasa, choć pewności nie ma, jak zresztą we wszystkich podobnych procesach w podobnych sprawach, których końca nie będzie. Ale wtedy konstrukcja filmu by się całkowicie załamała. Reżyser ocala człowieczeństwo esbeckiej informatorki.
Żadna prawda nie powinna przysłonić dobrej opowieści, zdaje się mówić Kidawa Błoński w swoim filmie.
Puentą sprawy Jasienicy, już nie Warczewskiego jest to, że w procesie jaki wytoczyła córka Jasienicy o pozbawienie Marka Obretennego praw do spadku po jej ojcu – mimo iż ten nieoczekiwanie przystał na to żądanie uznając matkę za niegodną dziedziczenia i zrzekł się swoich praw – sąd w trosce o wykładnię prawa uchylił pozew.