BLOGI XXIX (choroba kłótni)

Powodem każdej wyniszczającej biosferę sieciowej kłótni jest kłamstwo, które nie ma nic wspólnego z formą dialogu w sensie platońskim. Do wybuchu wojny wystarczy najbłahszy pretekst, niemający żadnego wpływu na jej przebieg. W Sieci nic nie dzieje się samo i każda lawinowa struktura konfliktu na zawsze odbiera jej pierwotny sens międzyludzkiej komunikacji, zatratę intencji i zniszczenie sieciowego czasu.
Nie może unikanie walki prowadzić do nikomu niepotrzebnej uprzejmości. Polaryzowanie się poglądów i sprowadzenie ich na tory podsycanego konfliktu doprowadza ich spektakularność jedynie do rozdrapywania ran i zatracenia bezpowrotnej szansy na wypowiedź prowadzącą do konkluzji. Relatywizm polegający na stwierdzeniu, że obie strony konfliktu mają rację, jest bezsensowny, bo nie tylko niweluje problem, ale jeszcze bardziej go zakłamuje. Długotrwałe, czasochłonne wyjaśnianie oczywistości przynosi tylko nieodwracalne straty. Najeźdźca bloga nie ma zamiaru ani wysłuchać kogoś, z kim prowadzi spór, ani go zrozumieć.
Ktoś, kto wierzy, że potrafi zdemaskować kłamstwo, jest w błędzie. Konflikt jest zawsze stracony dla oświeceniowego celu, zawsze przeradza się albo w sportową grę, albo w bitwę, gdzie obowiązuje wojskowa strategia. Na dodatek dla postronnego obserwatora bloga czy portalu literackiego meandry kłótni wskutek nieuwagi ich śledzenia, czy zwyczajnego lenistwa, mogą wydawać się na tyle odpychające, że dla wygody własnego sumienia potraktuje rzecz jak nauczyciel dzieci, które zostają po równo ukarane bez wnikania, kto zaczął. Odpowiedzialność zbiorowa za niemożność odkłamania sytuacji jest niesprawiedliwa podwójnie, ponieważ odbiera bezpowrotną szansę obrony własnego imienia i przywrócenie poszkodowanemu godności. Etykietka osoby kłótliwej, niebezpiecznej, toksycznej często celowo jest przylepiana po sztucznie wszczętym konflikcie. Zła fama tymczasem niweczy dotychczasową, ciężką pracę blogera, niszczy jego recepcję w blogosferze i ogranicza możliwości twórczego zaistnienia, które zostają gwałtownie zubożałe lub zamknięte.
Choroba kłótni wzmożona jest też rywalizacją w Sieci. Niszczenie jednych blogów nigdy nie podniesie poziomu blogów innych, ale przesunie ich miejsce w rankingu odbioru. Niszczenie kłótnią blogosfery zmniejsza ogólną wartość ciekawych miejsc w Sieci i pozwala na rozprzestrzenianie się blogów nijakich, konformistycznych i niemających jak i ich właściciele niczego do powiedzenia.
Agresywne wejście w czyjś blog ze złą intencją jest tak samo skuteczne, jak pokojowa z początku interakcja, mająca uśpić czujność zaatakowanego. Metoda wyrywania z kontekstu słów rzekomo obciążających blogera i kompilowanie ich tak, by go ośmieszyć, prowadzi do nieuchronnego zaburzenia pracy bloga, zamazanie przewodniej myśli i podkopania jego wiarygodności. Nieuczciwa zmiana wypowiedzi, zmiana nicków, avatarów w celu zatarcia śladów i materii spraw, o czym bloger chciał porozmawiać na swoim blogu prowadzi do zaprzepaszczenia jego wysiłku w rozwikływaniu problemów jakie zauważył, o jakich chciał się wypowiedzieć.
Humor niejednokrotnie służy agresji i pod pozorem zabawy agresor bardzo chętnie udając przychylność wszczyna konflikty i w razie demaskacji, zranionego. Wszelkie zjawiska fali towarzyszące pojawianiu się nowej osobowości na blogu nieobce są Sieci, prowadzone są z całą perfidią zbiorowego sadyzmu. Grupy, watahy blogerów połączonych wspólną ideą nagonki zdają się o wiele trwalej powiązane niż więzi przyjaźni i uczuć rodzących się w trakcie oddanych blogowi wspólnie sił twórczych.
Zjawisko kibicowania wszelkim kłótniom i waśniom jest w blogosferze tak ewidentne i tak wyraźnie, że statystyki odwiedzin bloga bezstronnie natychmiast wykazują większe zainteresowanie kłótnią niż twórczą, mieniącą się żywym intelektem absorbującą i ze wszech miar wartościową rozmową blogową.
Spory blogowe odtwarzają często archaiczne relacje pana i niewolnika, absurdalnie i samowładnie wyznaczając role. W tej przecież wolnej przestrzeni, modelowej wręcz dla dziewiczych pomysłów, natychmiast pojawiają się nieodłączne struktury zależności, hodowane dla wygody, rozrywki i dominacji.
Pojedynki dwóch samców, dwóch samic, wreszcie zabarwione erotycznym flirtem kłótnie dwupłciowe energetycznie pochłaniają Sieć stwarzając warcholskie klimaty podobne upadającej Rzeczpospolitej.
Nie lepiej zachowują się wchodzący na blog tzw. goście, których nazwiska pojawiły się wcześniej na blogu. Czują się jak przywołani do tablicy mieszkańcy kosmosu, którzy przybyli niechętnie, mocą jakiegoś tajemniczego imperatywu, który kazał im się tu stawić. Przyglądają się więc z niesmakiem blogowi, na którym się znaleźli, jak zapewniają skwapliwie, przypadkiem, że nie mają zamiaru z tym miejscem się nie tylko zapoznawać, ale i uważają swoje niegrzeczne i często agresywne zachowanie za usprawiedliwione niewiedzą.
Niewielu internautów odróżnia krytykę konstruktywną od destruktywnej. Wysiłek przełamania głupoty autora jest tak niewspółmierny do wysiłku wspólnej analizy jego dzieła na blogu, że bloger zaczyna żałować, że podjął się niewdzięcznej roli czytania dzieł autorów sobie współczesnych.
Najsmutniejsze jest w chorobie kłótni to, że paraliżuje wszelkie, najszczersze nawet usiłowania uzdrowienia swojego bloga. Nawet starożytna metoda sokratejska przełamywania nieufności, wskazywanie natrętowi jego błędów i kierowanie go na właściwe tory zdaje się najbardziej irytująca i powodująca jedynie impulsywny słowotok kończący się definitywnie wielką obrazą  ucinającą kontakt sieciowy.
To, do czego powołany jest blog, czyli do dążności spolaryzowania się odnajdujących się na globie ziemskim duchów wolnych – bo tylko takie są zdolne do miłości – zostaje na zawsze utracona.

Dopóki wolność blogowa będzie utrzymana, dopóty blog nie będzie chorował i nie umrze. Nie umrze chorobą na śmierć.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2011, dziennik ciała i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

41 odpowiedzi na BLOGI XXIX (choroba kłótni)

  1. Wanda Niechciała pisze:

    Witaj Ewa!
    Wszystkiego dobrego w Nowym Roku!
    Wróciłam i mam nadzieję, że trwale!

  2. Ewa pisze:

    Ach, Wando, nie masz pojęcia jak się cieszę!
    To utrzymamy te czwartki. Tylko raz w tygodniu, w czwartek, bo muszę kończyć komiks.
    Na pierwszy ogień:
    Nagroda im. Witolda Hulewicza – Poetycka Książka Roku
    Aldona Borowicz „Ogniem otworzę drzwi”(2006)

    A za tydzień:
    Edward Pasewicz „Muzyka na instrumenty strunowe, perkusję i czelestę”(2010)

    Już ślę materiały na maila!

  3. Marcin pisze:

    Były niedawno prowadzone badania – bodaj przez naukowców z Politechniki Warszawskiej – z których wynika, że najczęstszym impulsem do działań w Internecie (oni pisali konkretnie o forach, ale i do blogów pewnie dałoby się to podciągnąć) są bodźce negatywne. Przekonałem się o tym po dziesiątym kwietnia, kiedy na starej wersji mojego bloga zamieściłem bardzo krytyczny artykuł o polskim uwielbieniu dla śmierci i męczeństwa. Dopóki pisałem jakieś niszowe teksty o książkach czy filmach, ewentualnie dawałem kawałki twórczości, licznik wspinał się opornie. Gdy tylko uderzyłem w nerw, to jakby kto skarbonę z ekskrementami stłukł.
    Ale też – myślę – trzeba jasno oddzielić chorobę kłótni od sporu. Granica między nimi bywa dość mocno zamazana, a z polemiki łatwo osunąć się w pyskówkę z ciosami ad personam. Ale czy to znaczy, że mamy się nie ścierać? Zdrowy konflikt posuwa świat na przód, podobnie zresztą jak zdrowe współdziałanie.
    Gigantyczna w tym rola moderatora, właściciela bloga. No, chyba że jemu tez z jakichś przyczyn zależy na nakręcaniu spirali kłótni, a wręcz sam ją podsyca. Bo to np. podnosi klikalność. Ale to już chyba temat na osobną diagnozę.

  4. Ewa > Marcin pisze:

    Notkę Marcinie pisałam z mojego doświadczenia i zauważenia, z pewnością szersze badania są bardziej miarodajne. Z tych ponad dziesięciu lat w Sieci wysnuwam wniosek, że bardziej wartościowe są jednak komentarze esencjonalne i nawet jak mylne, to zawsze coś wnoszące, otwierające, polaryzujące, dające do myślenia.
    Jestem człowiekiem PRL-u, człowiekiem wielkiego zmarnowania i jestem w przedśmiertnej panice. Każde podchody w Sieci, przebieranki, szkolne dowcipy autentycznie mnie bolą, bo ja każdą już minutę życia sobie cenię. Nikomu nie odmawiam potrzeby szampańskiej zabawy w Sieci, ale ja wolałabym prowadzić bloga bardziej w charakterze eksperymentu, doświadczenia, a nie rozrywki. W Sieci ja się nie rozrywam, ja w niej pracuję, mnie sprawiają w dalszym ciągu przyjemność kontakty realne, a nie wirtualne.
    I pamiętasz te wizyty autorów na moim blogu? One prowadziły jedynie do udowodnienia światu, że mój blog jest bez wartości. Jeśli przyświeca jedynie taka intencja, to nic nie ma sensu. I jak ja będę miała tysiąc odwiedzin dziennie, gdzie internauci zobaczą, że jestem bez wartości, to przecież nic to nie zmieni. Sieć całe szczęście ma inną strukturę niż działania marketingowe i reklamowe. Odpada snobizm, owczy pęd, bo nie da się zmusić nikogo, by bezinteresownie robił coś, czego nie lubi. Komputer jest to rzecz intymna, osobista, pewne witryny można oglądać nikomu się do tego nie przyznając. Dawno przestałam patrzeć, kto mnie czyta, bo już nie mam czasu na śledzenie statystyk, nie mam pojęcia, oprócz tych komentujących, kim są osoby podczytujące.
    Ważne Marcinie, by blog zgromadził sympatyków, a nie wrogów. Ja zgromadziłam podczytujących wrogów i to mnie noworocznie martwi, a nie cieszy. Wolę jednego sympatyka od tysiąca wrogów. I moderator nic nie pomoże. Jedynie, co mogę zrobić, to zamilknąć, nie odpowiadać na komentarz, a przecież moją intencją jest rozmowa, a nie jej gaszenie.

  5. Hanna>Ewa pisze:

    Ewo, ja widze jeszcze jeden problem – autorzy blogów są często nieautentyczni. Nie piszą co naprawdę myślą, tylko kreują siebie – i piszą nie z potrzeby poznania innych bratnich dusz, czy wymiany intelektualnej. Tak naprawde chcą pokazać swój własny, często wytworzony sztucznie obraz.
    Natomiast Ty jesteś na blogu prawdziwa. Przejmuje Ciebie wiele spraw w sztuce i piszesz o tym bez fałszywego owijania w bawełnę, bez potrzeby “kreowania się”. Nie ma żarcików, dwuznaczności blogowej, uwag wygłąszanych półgębkiem – jest Twoja własna opinia. Take it or leave it.

  6. Marcin pisze:

    @Hanna
    Kiedy zacząłem bywać na blogu Ewy, właśnie ta jej śmiertelna powaga – i nie używam tu tego przymiotnika pejoratywnie – była dla mnie najtrudniejsza do przyswojenia. Sam już wtedy trochę blogowałem, choć jeszcze nie na samodzielnej witrynie, ale nie potrafiłem do końca zrozumieć, że Sieć można traktować jako docelowe tworzywo. Ja postrzegałem ją jak taki pewien półśrodek, pas transmisyjny, składnicę wiedzy i też, nie ukrywam, źródło rozrywki. Dziś, jeśli mogę się tak koturnowo wyrazić, nauczyłem się od Ewy, że Sieć może być równorzędnym przyrządem pracy twórczej – jednym z wielu w palecie, ale bynajmniej nie poślednim.
    Być może częściowo problem, który tu Ewa diagnozuje, wynika właśnie z faktu, że twórcy ciągle nie doceniają w pełni mocy i możliwości Internetu. Nie przekroczyliśmy jeszcze pułapu zabawy. A właściwie przeszliśmy gdzieś zupełnie obok niego. Bo zabawa też przecież kojarzy się z dziecięcą, niczym nieograniczoną kreatywnością. A takie przestrzenie, przynajmniej potencjalnie, otwiera przed artystą blog.
    Niestety do Sieci przeniknęły te wszystkie złe instynkty, które niegdyś znajdowały ujście na murach i ścianach szaletów. A ponieważ Sieć jest interaktywna, ewoluowały i eskalują siłą wzajemnych oddziaływań.

    @Ewa
    Masz rację, że Sieć to powinno być miejsce pracy, a nie zastępnik życia.

  7. Ewa > Hanna, Marcin pisze:

    zawsze będę przeciwna akademickości i roli edukacyjnej blogów i portali. Uważam, że uczyć trzeba się wyłącznie z książek. Jeśli Polonia (już boję się używać tego słowa) dałaby zachodni, światowy luz polskim blogom, tę bezpośredniość, a zarazem bez tej protekcjonalności i pogardliwego klepania po ramieniu, pogardy przeniesionej żywcem z polskiej wielkopańskości międzywojnia, gdzie musiała być w domu mieszczańskim kuchta i służąca, to rola komentarza blogowego byłaby bardziej konkretna. A komentarze są niezastąpione, jak chce się coś jak Marcin napisał „zdiagnozować”. Przecież na dobrą sprawę, to ja nic nie wiem. Jak biorę tomik do ręki, to ja jestem bezradna, bo ja nie mam pojęcia, dlaczego on do mnie nie przemawia. A jeśli poezja nie przemawia, to ja nie mogę kłamać, że przemawia. I tu są bardzo potrzebne właśnie inne strony odbioru, inne wrażliwości, bo przecież to ja mogę mieć tylko jakiś feler jako odbiorca.
    I jestem przeciwko autorytetom. Wielką rolą w postkomunistycznym społeczeństwie odegrałyby blogi, gdyby przywróciły ludziom wiarę w wartość własnego smaku i wartość osądu, co odebrała bezpowrotnie komunistyczna szkoła. Blog jest okazją do takiej swobodnej artykulacji sądu, nawet w sensie terapeutycznym.

  8. Bardzo mi sie ta ostatnia wypowiedz Ewy podoba. Calkowicie sie z nia zgadzam

  9. Robert Mrówczyński > Wanda Szczypiorksa pisze:

    Czy ten wielki krytyczny wysiłek p. Ewy po to tylko by zebrać tak biedne i żałosne głosy poparcia? Jakim megalomanem trzeba być, by sądzić, że taka zdawkowo opinia ma jakąś wagę polemiczną i jakiekolwiek znaczenie? Jak Pani nie wstyd wyskakiwać z takimi “myślami”, na tak zaawansowanym intelektualnie blogu. Czy Pani sądzi, że tą kapką wazeliny wniosła coś istotnego do dyskusji? Jeśli takie wypowiedzi są akceptowaną normą na liternecie, nadto przysparzają tam laurów i uznania, to nie znaczy, że tak jest wszędzie.

  10. Wanda Szczypiorska pisze:

    jest pan chyba niepoczytalny. współczuje ci Ewo.

    /przepraszam Ewo za pismo. mam zlamana prawa reke , pisze jednym palcem lewej/

  11. jbp > ewa, wanda, marcin pisze:

    Madre i ciekawe – Szczesliwego Nowego Roku.

  12. Ewa > Wanda Szczypiorska pisze:

    bardzo Ci Wando współczuję noworocznego wypadku, ale bądźmy dobrej myśli w nadziei na szczęśliwe zakończenia.
    Bliski mi chłopak, uczeń szkoły skrzypiec, złamał nadgarstek w kilku miejscach na deskorolce i bajtle, z którymi skakał w skateparku i robił salta na rampie w tajemnicy przed szkołą i rodzicami (w szkołach muzycznych jest bezwzględny zakaz wszelkich sportów) zawiozły go karetką do sławnej na Śląsku kliniki chirurgicznej, gdzie składają do kupy sportowców. Po cudownym uzdrowieniu w Piekarach Śląskich znalazł się tam ponownie kilka lat później po pierwszej zdradzie małżeńskiej świeżo poślubionej żony którą tak uderzył, że złamał tę samą rękę ponownie . W Piekarach Śląskich po kilku udanych operacjach zasłynął na salach szpitalnych załkanymi opowieściami o niewiernej żonie, wzbudzając zainteresowanie nie tylko gromadzących się wokół jego łóżka pacjentów, ale i białego personelu i lekarzy wolących jego opowieści nad inne szpitalne rozrywki.
    Myślę, że tak rodzi się właśnie pisarz. Z nieszczęścia. Gombrowicz pisał, że tylko chory człowiek zrozumie chorobę. Wypada więc Panu Robertowi życzyć, jak napisałaś Wando, konsekwentnej niepoczytalności na tym blogu.

  13. Ewa > jbp pisze:

    Panie Jacku, wzajemnie!
    Uniwersalizujmy nasze bolączki, my, skupieni wokół literatury.

  14. Wanda Niechciała pisze:

    Jestem w trakcie czytania bloga od momentu, kiedy go opuściłam i uważam, że szkoda by było, by przeszedł na mediacyjną konwencję niezdecydowania za cenę uległości wobec dzisiaj powszechnie akceptowanych wątpliwych wartości wspieranych nagrodami. Jest nią wszech panujący kicz, taki sam pewnie jak przed wybuchem drugiej wojny światowej, kicz perfekcyjnie wykonany. Dlatego Ewo masz takie trudności i to nazywanie kiczu po imieniu idzie jak po grudzie, ponieważ kicz zasłania się natychmiast oburzeniem i obrazą. Kłótnia jest tu nieunikniona i cokolwiek powiedzieć dzisiaj o chrześcijaństwie, to słowa ewangelii „ Nie sądźcie, że przyszedłem nieść pokój po ziemi. Nie przyszedłem nieść pokoju, lecz miecz.” miałyby tu na tym blogu uzasadnienie. Warto zawalczyć o rzeczy z góry stracone chociażby po to, by powstała „Iliada”. A więc wojna.

  15. kazimierz poznanski>ewa pisze:

    jesli chodzi o przepisy dotyczace masowej imprezy, to nie jest to kafkowskie, bo tu niew chodzi w rachube, jakis blad w urzedowej machinie, jakies dziwkie fatum, tu chodzi o odrynarne bezprawie, to jest swiadectwo upadku prawa, po pierwsze, nie jest do pomyslenia w panstwie prawa, zeby kara za wykroczenie byla okreslana na bazie tego co ktos zarabia, ze jak biedny przejedzie czlowieka to placi doalra a bogaty placi milion, kara dla osoby musi byc proporcjonalna do szkodliwosci aktu, no i nie jest do pomyslenia w panstwie prawa, zeby za byle jakie wykroczenie kary rownaly sie polrocznej pensji albo zeby grozilo pojscie za kraty na piec lat, na penwo nie za posiadanie noza, ale byc moze za zaatakowanie kogos, jeszcze bardziej gdy doszlo do rozlewu krwi, sprawdzilem u nas na uczelni, mamy duzy stadion, zadzwonilem do naszej policji, tutaj jak znajda u kogos alkohol to go zabieraja, moga tez usunac kogos, ale powazne konsekwecje dotyczna tylko tych co sa pijani, moga pojsc do aresztu, kara za taki akt jest do tysiaca dolarow, ale zwykle mniej, poniewaz Amerykanin zarabia piec razy tyle co Polak, to by oznaczalo, ze proporcjonalnie, w Polsce ta kara pieniezna powinna wyniesc dwiescie dolarow, maksimum, to co wisialo przy Spodku to przejaw tego, ze kazdy sobie stanowi prawo, oraz, ze tak skonstruowane prawo tylko sluzy temu, zeby ci co je ustanawiaja mieli pelne – nieograniczone — prawo, zeby lupic czy teroryzowac innych, na przyklad sfingowac opor wladzy czy podrzucic butelke z piciem, jak w czasach ktorych Ewo tak nie lubisz, ktore sie moga przysnic, to jest niewyobrazalny dokument, swiadectwo nowych czasow, ktore nastaly w Katowicach i gdzie indziej

  16. M.R pisze:

    A więc mamy peryferyjne państwo policyjne, oligarchiczne z pozorami prawa… wzorowy barak kapitalistyczny, dawniej był to brak socjalistyczny, ale ponoć najweselszy i mało ortodoksyjny jednak. Uprzywilejowani mieszkają w strzeżonych (przez agencje ochrony wywodzące się z dawnych służ bezpieczeństwa) osiedlach, resztę hołoty(czyli masy) należy spacyfikować i ogłupić i podzielić… Tyle, że ta hołota nie pamięta wielu spraw np kto przyczynił się do destrukcji polskiej kolei… ja przypominam sobie takiego ministra z UW… Tadeusz Syryjczyk minister transportu w rządzie Balcerowicza, teraz uaktywnił się jako krytyk… A np sprawa OFE… międzynarodowy kapitał nie pozwoli aby Polska mogła zlikwidować OFE, czyli Polska nie jest suwerennym państwem (np polecam wywiad z prof. Oręziak na łamach Krytyki Politycznej… tak na marginesie teraz interesy OFE i tego międzynarodowego kapitału reprezentuje niejaka Ewa Lewicka, która przed przejściem do OFE negocjowała kształt reformy jako wysoki urzędnik państwowy a później przeszła na stronę przeciwną, wynegocjowała sobie stanowisko mało dbając o interesu przyszłych emerytów )… prof.Krasnodębski na łamach Rzeczypospolitej stwierdził “polacy uznali, że status peryferyjnego kraju ich zadowala” w dodatku jak mówią jedni politycy”Polska to dziki kraj” a inni z innej strony “dziadowskie państwo”

    To jest pewne tło, bardzo nieciekawe, pozorowanej i peryferyjnej kultury

  17. Ewa pisze:

    Dziękuję za poszerzenie tematu o inne kraje i aktywności, bo przecież wszystko jest ze sobą w końcu powiązane i najprawdopodobniej obskurantyzm i głupotę portali literackich zawdzięczamy też temu, z czym się spotykamy na co dzień. Ale w blogosferze wydawałoby się, że jakoś dałoby się oderwać od ziemi polskiej i na zasadzie jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz. Nic podobnego! Zawsze marzyłam, by być w jakiejś wspólnocie literackiej portalowej i pod koniec ubiegłego roku zdesperowana niepowodzeniami na portalach literackich przystąpiłam do portalu Feliksa Lokatora, którego tu podlinkowałam i właśnie wracam stamtąd, gdzie poetka Szel napisała mi, że od moich komentarzy jej się chce rzygać.
    http://nieszuflada.ubf.pl/news.php?readmore=25
    Więc nie jest to już nawet choroba kłótni, ale choroba wypędzania. Czekam, kiedy doczekamy się politycznych ustaw wypędzeń, bo zawsze takie artystyczne sprawy antycypują rzeczywistość.

  18. Marcin pisze:

    W tej Twojej “rozmowie” z szel padło jedno znamienne stwierdzenie, moim zdaniem kluczowe dla pojęcia istoty funkcjonowania internetowych wspólnot literackich.

    Szel napisała: “jestem tu tylko dla Feliksa nie ma jego nie ma mnie”

    Dla mnie to jest dziwne, bo ja zawsze myślałem, że pisarz jeśli gdzieś funkcjonuje, to dla literatury, a nie dla Feliksa, Naćpanej czy Ewy Bieńczyckiej. Napisałbym to nawet szel, ale nie chce mi się rejestrować tylko po to, by zamieścić jedną wypowiedź. Może szel przeczyta tu 🙂
    Dla artysty sztuka powinna być głównym – jeśli nie jedynym wręcz – bodźcem do wychodzenia in public. Cała reszta to dobro (lub udręka, zależy jak patrzeć) dodane. Tymczasem zarówno na portalach, jak i na blogach literackich aspekt towarzysko-interakcyjny zdaje się wieść prym. Może stąd właśnie biorą się te wszystkie utarczki, koalicje i falangi.
    Nie wiem w związku z tym, czy zasadne jest tu mówienie o wspólnocie literackiej, czy może jednak o aliansach towarzyskich, dla których literatura jest tylko katalizatorem.

  19. jbp > ewa, marcin pisze:

    Problem byc moze lezy rowniez w tym, ze wylacznym tematem pisania wydaje sie byc JA pisarza, a wylaczna ambicja – uchwycenie jego innosci . Ma to dwie oczywiste konsekwencje. Krag zainteresownych ogranicza sie nieuchronie do ludzi bliskich, sympatyzujacych; a wszelka krytyka, z natury rzeczy, odbierana jest jako atak na osobe autora. Dwa pytania. Po co to czytac? Czyzby nie ma na tym swiecie spraw bardziej interesujacych, niz zakamarki duszy artysty?

  20. Ewa > Marcin pisze:

    Najprawdopodobniej w afekcie (zniecierpliwiona moją namolnością i zbytecznością, a ja faktycznie chciałam dociec, o co chodzi w tym wierszu tak niewspółmiernie wychwalonym na portalu liternet.pl i portalu TRUML) Szel wyjawiła nareszcie cel blogosfery, co Ty tu Marcinie też potwierdzasz. Uważam, że szczera, demaskatorska deklaracja Szel powinna być mottem każdego dzisiejszego portalu literackiego, powinna być powitalnie wklejana jako najcenniejsza jego mądrość. Bo w czasach PRL-u, kiedy praca była tylko pozorowana, nauczycielka do szkoły szła tylko po to, by wyładować na uczniach swoje frustracje seksualne, a kierowniczka w sklepie rzucała towar na ladę w geście najwyższej pogardy odgrywając się za zdobiący ją waciak.
    Poszukałam taki celny fragment w rewelacyjnej prozie Zyty Oryszyn (pierwszej żony Edwarda Stachury) której opis wizyty w stalinowskim sklepie można śmiało porównać do dzisiejszej sytuacji odbiorców portali poetyckich:

    „(…)Przepraszam najmocniej, czy może jest szynka?
    – Co?
    – Przepraszam najmocniej, czy może mnie pani poinformować, kiedy będzie dostawa wołowiny bez kości?
    – Nie jestem encyklopedią, żebym wiedziała.
    – Przepraszam najmocniej, czy jest piwo?
    – A bo co?
    – Chciałam kupić tylko.
    – Piwo nie mleko, nie musi być co dzień.
    – A mleko jest?
    – Nie ma. Mleko kupuje się rano.
    – To kilo cukru poproszę.
    – Nie ma. Wyszedł.
    – Chleba się nie dotyka. Dotknięte, kupione. No to co, że stary, trzeba się było wprzódy mnie zapytać, czy świeży.
    – A skąd ja pani wezmę ziemniaków bez pleśni?
    – Jabłek się nie wybiera. Jabłka się kupuje jak leci. Komu ja sprzedam te przez nikogo nie wybrane?
    – Przepraszam najmocniej.
    – Przepraszam najuprzejmiej.
    – Przepraszam.(…)”

    [Zyty Oryszyn fragment z opowiadania „Czarna iluminacja”]

  21. Ewa > jbp pisze:

    Ależ, Panie Jacku, dla pieniędzy!
    Nagrody literackie to teraz kwota niebagatelna, nawet lokalne gminne konkursy nagrodzonym dają glejt do jurorowania, są w Polsce przypadki zasiadania w jury studentek na urlopach dziekańskich nie radzących sobie z prymitywnymi teraz przecież studiami humanistycznymi, natomiast władnymi decydować o wartości słanej na konkursy poezji, o której jakości nigdy się nie dowiedzą, bo nie posiadają narzędzi poznawczych. A jurorowanie jest płatne, a pieniądze na kulturę w dalszym ciągu są tylko państwowe. Nie mam pojęcia, jakiego rzędu, ale tu właśnie mój stały komentator M.R. napisał, że duże. Na portalu liternet. pl są wystawione wydane w ostatnich latach książki w większości finansowane przez biblioteki i Domy Kultury. Jest ich na razie dwieście. Takie wydanie tomiku od razu czyni z poety jurora i arbitra.
    Pamięta Pan film „Kabaret” Boba Fosse’a z Lizą Minnelli? To film oparty na genialnej prozie Christophera Isherwooda “Pożegnanie z Berlinem” pisarza, jak piszą na Wikipedii, obdarzonego niespotykanym zmysłem obserwacji. I tam właśnie autor posłużył się kabaretem, by skomentować faszystowski Berlin, to co się działo naprawdę, a co hitlerowcy do wybuchu wojny chcieli ukryć. Dlatego blogosfera, portale literackie są takim kabaretem, niezmiernie ważnym w pojmowaniu, co się tak naprawdę dzieje w świecie oficjalnej kultury, szczelnie chronionej tajemnicą zakulisowych działań.
    Po co to czytać? Akwaryści czytają literaturę fachową, ponieważ ich hodowla jest cały czas zagrożona. Podobnie artyści.

  22. jbp > ewa, marcin pisze:

    Bezbledna analiza. Przeczytalem z usmiechem w sercu. Jesli moglbym wejsc glebiej w jedno zdanie? Co hitlerowcy probowali ukryc?

  23. Ewa > jbp pisze:

    polecam Panu, Panie Jacku wykłady Slavoja Žižka, są na YouTube, bo to bardzo popularny człowiek noszony przez studentów na całym świecie na rękach. Kudy mi się równać z Žižkiem, ale on też swoje wykłady ilustruje filmami. Jest tak kochany, że nawet, jak jakiś student nie widział sławnego filmu, na którego scenie oparł on swoją tezę by coś skrótowo objaśnić, to, by zrozumieć profesora, natychmiast go sobie obejrzał.

    Sceny filmu „Kabaret” kręcone są w dekadenckim kabarecie w Berlinie lat trzydziestych, gdzie była niesłychana swoboda obyczajów i gdzie było wszystko wolno. W połowie filmu te sceny, gdzie stali goście nagle przychodzą do kabaretu w oficerskich mundurach przetykane są brutalnymi scenami demolki żydowskich sklepów, bicia nocnego przechodniów, aresztowań, jeszcze wbrew prawu i jeszcze cichaczem.

  24. jbp > ewa, marcin pisze:

    Dziekuje za wyjasnienia. Ps Znam Zizka z Londynu (UCL).

  25. M.R pisze:

    Pieniądze państwowe, samorządowe z województwa na kulturę są, ale to raczej na przemysł “kulturowy” czy też na infrastrukturę czy też dopieszczenie dyrektorów teatrów, którymi to teatrami i dyrektorami władza (mało co robiąca w innych dziedzinach) może pochwalić się, ogólnie pieniądze na promocję miasta poprzez kulturę przy okazji jakieś agencje powołane w tym celu mogą na kulturze dorobić się nieco. Czy z tego powstaną jakieś wybitne dzieła, czy choć jeden autentyczny talent zostanie wspomożony… wątpię. Coś tam słyszałem, że także i Łódź chce ufundować nagrodę literacką wzorem Wrocławia i innych miast… jakieś 200 tys, a i paru krytykom przy tym coś skapnie. Akurat przeglądam sobie pewien portal teatralny… a tu czytam “Literacko w Nowym”… w Nowym dyrektoruje Z.Jaskuła, który wsparł PO (zwycięskie w wyborach samorządowych) a dokładniej Komorowskiego i pomógł usunąć z Nowego resztki “czarnych”

    “W spotkaniu wezmą udział Kinga Dunin – publicystka, pisarka, krytyczka literacka, socjolożka kultury, członkini zespołu “Krytyki Politycznej”, zasiada w jury Nagrody Literackiej NIKE; Justyna Sobolewska – krytyk literacki, dziennikarka “Polityki”, członkini jury nagród Angelus i Silesius oraz Paszportów “Polityki”; Jerzy Jarniewicz – krytyk literacki, poeta, tłumacz, członek kapituły Nagrody Literackiej Gdynia”

    czyli to byłaby taka przymiarka aby i Łódź także jakąś nagrodę literacką ufundowała, a jeśli Łódź to i Jaskuła będzie spiritus movens

  26. M.R pisze:

    i tak działa władza… wspiera w kulturze ludzi, którzy coś dla władzy kiedyś zrobili, przysłużyli się, założyli komitet poparcia, dokopali przeciwnikowi politycznemu… wspiera to pod co może podczepić się i pochwalić

    zamiast wspierać autentyczne, niezależne, indywidualne (właśnie indywidualne… nie żadne grupy i spółdzielnie typu Krytyka Polityczna), oddolne inicjatywy w dziedzinie kultury, choćby przyznać roczne albo i dłuższe stypendium dla Pani Ewy za trud w prowadzeniu bloga oczywiście bez żadnych zobowiązań i wymagań co do wsparcia politycznego

  27. Marcin pisze:

    @jpb
    Pisze Pan: “Problem byc moze lezy rowniez w tym, ze wylacznym tematem pisania wydaje sie byc JA pisarza, a wylaczna ambicja – uchwycenie jego innosci .”
    A co innego? JA pisarza to na dobrą sprawę jedyny dostępny mu temat, jedyna karta, jaką może zagrać. Nie czarujmy się, Panie Jacku, zawsze piszemy o sobie. Zawsze jesteśmy zatrzaśnięci w czterech ścianach własnego bólu. Myk polega na tym, żeby nadać temu na tyle uniwersalny rys, by stało się wartością kultury, a nie terapeutycznymi wynurzeniami. Gros wielkich dzieł powstało z osobistej udręki – przedstawionej bardziej lub mniej otwarcie, ale jednak wywiedzionej z bebechów pisarza. No, chyba że chcemy stukać czytadła, które mają plot jak z podręcznika creative writing i nic ponad to. Ale w poważnej literaturze chyba jednak nie o to chodzi.
    W “Piesku przydrożnym” Czesław Miłosz napisał, że chorobą współczesnej literatury jest patologiczna wsobność (nie zacytuję dokładnie, bo nie mam pod ręką egzemplarza). Ale ta wsobność tak naprawdę zaczyna się nie w chwili, gdy grzebiemy palcem w swoich ranach, lecz kiedy zapominamy, że ropę, którą utoczymy, przed podaniem należy otorbić w sosie uniwersum.
    Genialność Gombrowicza polegała przecież na tym, że swoje indywidualne obsesje dotyczące romantycznej mitologii Narodu, czy szerzej – stosunków międzyludzkich, form i percepcji – przekuł w coś, co stało się zarzewiem sporów. Nie osiągnąłby tego po prostu uskarżając się, ale dzięki zastosowaniu ironii i kontekstów filozoficznych włączył te przecież z gruntu prywatne odczucia w krwiobieg kultury europejskiej.

  28. Robert Mrówczyński> MR, Marcin pisze:

    To ja się przyłączam do tej inicjatywy M. R. stypendium dla p. Ewy (jak już to dłuższego), ale na razie jest nas dwóch, a potrzebna większa grupa wsparcia. Może p. Królik się dołączy? Bo skoro już Pan wspomniał Gombrowicza i dostrzega w nim genialność to pewnie czytał Pan i jego Dzienniki. On tam dokładnie robił to samo co Pani Ewa na blogu. Przekłuwał balony polskości i kłamstwa polskiego światka literackiego, dążył do prawdy i wyjścia z prowincjonalizmu polskiej literatury, mając też jednego sojusznika: Sandauera, który okazał się zdrajca. A i o tych źródłach literatury, o zwekslowaniu własnego cierpienia, losu do miary uniwersalnej Pani Ewa pisała kilka komentarzy wstecz. I w ogóle, jej pismo, jak mi się wydaje, spełnia wymagania postulowane przez Pana.

  29. Marcin pisze:

    @Robert Mrówczyński
    Czytałem i dzienniki i listy z Giedroyciem. Swoją drogą, ostatnio siedząc w wannie, zastanawiałem się, czy Gombrowicz polubiłby ideę blogów i czy sam by blogował, gdyby technologia wtedy na to pozwalała. Wnosząc z tego, w jakim tonie pisał do Giedroycia o sprawach wydawniczych, wyszło mi, że niekoniecznie. Blogowanie jako profesja z gruntu niemerkantylna – chyba, że jest się Kominkiem – chyba jednak by go nie interesowało. Choć na pewno chętnie przejeżdżałby się po blogach innych autorów.
    Przypomina mi się anegdotka o Międzynarodowej Nagrodzie Wydawców Prix Formentor, która przeszła mu koło nosa tylko dlatego, że jedna z członkiń jury nie przeczytała jego książki. A nagroda była niebagatelna, bo bodaj 10 tys. dolarów. Strasznie był zły, ale za rok pula się podwoiła i właśnie wtedy on ją dostał. Choć oczywiście materialne pobudki pisarza – jeśli jest prawdziwym pisarzem – zawsze ustępują przed ostatecznym imperatywem tworzenia. Więc kto wie, może w końcu i Gombrowicz by sobie założył bloga. Zawsze mógłby uprawiać blogwertising.
    Jeśli idzie o stypendium dla Ewy – tak i po trzykroć tak, mogę wesprzeć, ale na razie głównie nazwiskiem, bo z kasą u mnie ostatnio krucho. Sam bym nie pogardził małym stypendium.

  30. Ewa > M.R. pisze:

    Ha, ha, dziękuję, Panie Marku, ale widzę, że raczej chce się mnie wykończyć, chociażby takimi głupimi komentarzami jak w wątku dotyczącym poezji Ewy Brzozy Birk, nie dając na to wykańczanie też złamanego grosza.
    Ma Pan rację wspominając poetę Zdzisława Jaskułę, którego debiut w „Poezji” bardzo dobrze pamiętam, nawet chyba mam w domu ten numer kupiony na studiach (był to nieliczny miesięcznik dostępny bez ograniczeń w kioskach Ruchu). Nie mam pojęcia, jak działają władze organizacji, placówek kulturalnych, ciała powołane do nominowania do nominowanych i jak się to odbywa. Znam jedynie fałszywych artystów, naród pazerny i chytry i jeśli tak jak wymieniony przez Pana poeta Jaskuła przechodzi na urzędniczą stronę, to trudno mu udowodnić prywatę, ponieważ każda tego typu działalność jest w Polsce niejawna.
    Natomiast pamiętam scenę z pleneru malarskiego, na który pojechałam z plecakiem pociągiem w odległy kraniec Polski z dużymi na metr płótnami. Na takie plenery zaprasza się pół na pół – połowę artystów miejscowych, a drugą połowę z Polski i jakiegoś jednego zagranicznego, by można było plener nazwać międzynarodowym i dostać większą dotację. Ci lokalni dojeżdżali ze swoich domów samochodami mając oczywiście miejsce na plenerze noclegowe tak jak wszyscy i posiłki. I okazało się, że nie zabrałam listewek, by można było na poplenerowej wystawie w BWA je powiesić oprawione. I komisarz pleneru właściwie tylko dla mnie i tego obcokrajowca zrobił tę grzeczność i przywiózł furę patyków do obicia, na wszelki wypadek więcej, jakby jeszcze ktoś nie miał. I obserwowałam, jak ci bogaci, lokalni artyści rzucili się na te listewki i jak ja stałam obok zdumiona obrazem wyrywania ich sobie z rąk i po chwili nie było ani jednej i ja w dalszym ciągu ich nie miałam! Może taka opowieść teraz nie przemawia przy sytości rynkowej, ale coś z tego przetrwało do dzisiaj w świecie artystycznym, zmieniły się tylko dekoracje i gra jest o większą stawkę. A fałszywi, nieszlachetni artyści pragnący na tej chudej szkapie pojeździć i ją zajeździć, jest tak samo wielu, jak za moich czasów młodzieńczych. A przecież jak się obserwuje biografie artystów z historii sztuki, to wielcy tego świata działali najczęściej poza oficjalnym ruchem, a zaistnienie zawdzięczali tylko przyjaźniom literackim, przyjaciołom, którzy ocalali cudzy talent, a nie siebie. Przecież na dobrą sprawę nie jest to fizycznie możliwe, obskakiwanie rautów i zgromadzeń, i równoczesne uprawianie artystycznej pracy, która jest tak niesłychanie absorbująca i wymagająca samotności, i spokoju. Internet to na pewno zmieni, ale nic samo się nie zrobi.

  31. Ewa > Robert Mrówczyński pisze:

    Panie Robercie, dziękuję, ale napisałam, że będę się w tym roku radykalizować, więc właściwie nie mam szans na pieniądze podatnika, ludzie majętni mnie nie czytają, bo uwłaszczona nomenklatura to nie mecenasi sztuki.

  32. Ewa > Marcin pisze:

    Marcinie, zgodnie z prognozami Janusza Solarza tutaj wypowiedzianymi, to Gombrowicz z pewnością wykorzystałby wszystkie możliwe formy nowoczesnych nośników intelektualnej myśli. Był obok ruchu oficjalnego, był na obrzeżach literackich w Argentynie i w Niemczech unikał spędów i dyskusji panelowych, wszędzie inicjował kameralnego ducha kawiarni, co właśnie dają blogi. Zawdzięczał wszystko literackim przyjaźniom.

  33. M.R pisze:

    Ja tak czepiam się Jaskuły (aż może nieładnie) ale tylko jako pewien przykład. Akurat teatry (łódzkie) bardzo dobrze znam bo jestem zleceniobiorcą itp itd… szczegółów nie zdradzę… No i jest to system bizantyjski. W większości teatrów jest jeden dyrektor, władca absolutny (ale jest to w istocie urzędnik mianowany przez prezydenta miasta czy marszałka sejmiku), bardzo długo utrzymujący się na stanowisku (akurat Jaskuła jest od niedawna, ale też pozbył się zastępcy tzn dyr. artystycznego – pod pretekstem zmiany struktury organizacyjnej – i teraz jest jedynym dyrektorem. Jak król, pan i władca to jeden). Ja daję im odczuć, że teatr to teraz czy też na ogół to tania rozrywka zabiegająca o uznanie mas i władzy jednocześnie, a najważniejsza jest literatura, poezja, filozofia (ale zależy jaka). Ogólnie jest to pewna struktura o tyle ohydna, że z jednej strony niby kultura, sztuka… z drugiej władza… oraz w obecnych czasach aktorzy-celebryci czy też reżyserzy w układach (ja reżyseruję w twoim teatrze, a później ty w moim) bardzo roszczeniowe finansowo towarzystwo. Ponadto jest to sztuka zespołowa mająca wiele wspólnego z rozrywką czy też całym przemysłem medialnym, czego nie uznaję. W dodatku uwikłanie w władzę…Pieniądze przewalają się olbrzymie i lepiej nie wiedzieć jakie (spokojniej się śpi i suchy chleb wtedy nawet lepiej smakuje), dlatego takie stypendium dla Pani, to byłaby śmieszna drobnostka, a jakże sprawiedliwa… A przecież idzie rzecz (przynajmniej jeśli idzie o mnie) o wolne duchy, pojedyncze jednostki, mówiące często rzeczy niepopularne, rozbijające skostniałą strukturę pozorowanej i nieautentycznej kultury

  34. Ewa pisze:

    To wypadałoby tylko apelować do sumienia Dyrektora Zdzisława Jaskuły! Niech mi odpali jeden procent ze swojej pensji! Artysta artyście! Ja już zrobiłam kiedyś pierwszy krok w kierunku Dyrektora, sportretowałam poetę Zdzisława Jaskułę jak tworzył w stanie wojennym w Łodzi tajne gniazda jaskółcze poetów łódzkich w moim pierwszym komiksie „Kasztany jadalne”. Ale nikt tego komiksu nie chce wydać. Myślę, że za ten jeden procent bym opłaciła wydanie i jeszcze zostałoby na przejazd do Łodzi na spektakl teatralny.

  35. M.R pisze:

    “W ramach cyklu „Mała Literacka – spotkania wielkiego formatu” w Teatrze Nowym odbędzie się literackie podsumowanie ubiegłego roku”

    w tym podsumowanie przyznanych nagród w polskiej literaturze

    Raczej powinna Pani pojawić się jako niezależny
    krytyk (oczywiście odpłatnie jako gwiazda niezależnej blogosfery… i jako gwiazda powinna Pani cenić się… kto się nie ceni tego nie cenią, takie czasy…), pojawiłbym się incognito i kibicował. Ja wiem, że z tymi mądralami (np. Kinga Dunin) mogłoby być trudno, ale często są oni tak jednostronnie sprofilowani i nudni, że wiadomo co powiedzą. Ostatnio obejrzałem sobie w internecie występ pani K.Szczuki w pewnej dyskusji poświęconej W.Gombrowiczowi i z niezmąconą pewnością siebie prawiła ona komunały…. Tak wiec czego a czego, ale jednego od tych “zawodowców” można nauczyć się… pewności siebie

    Ale proszę już nie trudzić się i nie odpowiadać bo zaczynam nudzić…

  36. Robert Mrówczyński pisze:

    >M.R Podobnie dzieje się w filmie polskim, a sama sprawa poważniejsza, bo i pieniądze innego rzędu i widownia. Ten sam mechanizm jak w teatrach. “Ty mi zatwierdź mój scenariusz, a ja zatwierdzę twój.” Bo w komisjach zatwierdzających zasiadają reżyserzy krzepko trzymający ten biznes. Z takim drobiazgiem wychylił się (to duża rzadkość narobić do własnego gniazda) w GW rok temu reżyser, chyba Krauze, ale głowy nie dam, po kolejnym festiwalu w Gdyni, odpowiadając na pytanie dlaczego polski film jest tak badziewny. Po takich przychylnych decyzjach los filmu jest przesądzony, ale oczywiście się go kręci, i ani pieniądze, ani znakomite aktorstwo, ani reklama go nie uratują. On tam postulował żeby te scenariusze wysyłać na zachód do fachowców, niepołączonych z polskim biznesem. Oczywiście nic takiego się nie dzieje, bo chyba produkcja spadłaby do zera. Takich spektakularnych przykładów większego kalibru jakie dzieją się w każdej branży odnotowuje od czasu do czasu prasa, ale jej działalność nie ma charakteru systemowego, a sensacyjny. Nie drąży się przy okazji mechanizmu korupcyjnego organizacji państwa, nie schodzi się do rozdawnictwa publicznego grosza na poziomie np. MDKów, drobnych konkursów poetyckich, itp., bo to nieefektowne, zbyt małe pieniądze i paradoksalnie b. niebezpieczne. Dziennikarze lokalnych gazet są bardzo powiązani z miejscowymi środowiskami twórczymi i też nie będą się narażać.

    Ja oczywiście nie namawiam Ewy by zamieniła się w śledczego krytyka tropiącego przekręty finansowe. Wystarczy, że wybornie tropi przekręty artystyczne w polskiej literaturze.
    Uważam, że to i tak bardzo dużo, jak na samotniczą działalność i bardzo ważne, nie tylko dlatego, że to głos unikatowy w zalewie wazeliny, bądź prostactwa, lecz także niesie duży walor edukacyjny jak się powinno sztukę “rozbierać”. I że nie tylko można, ale trzeba mieć wolę sądzenia.
    No i jak rozmawiać na zupełnie już niedzisiejszym poziomie.
    Wyszło wazeliniarsko, też nie lubię, ale pewne krzepiące rzeczy powiedzieć trzeba, których za wiele tu Pani nie ma, by nie straciła Pani impetu i determinacji. Tego życzę w 2011!

  37. jbp > marcin pisze:

    Ma Pan oczywiscie racje – i z bolem i z uniwesalizmem. Oba niestety sa mirazem, jesli pisze sie o sprawach durnym, o tym wlasnie JA, zablakanym ziarenku bytu – w kazdym slowie, w kazdym doswiadczeniu. Gdzie tu miejsce na rozmowe ? Czyzby pisanie, zanim stanie sie sztuka (najczesciej z przypadku), nie powinno zaczac sie od rozmowy, w ktorej jest miejce na JA i TY – rozmowy o sprawach, ktore zyja w swiecie, poza nami?

  38. Marcin pisze:

    @jbp
    Może i żyją w świecie poza nami, ale zawsze patrzymy na nie przez pryzmaty naszych oczu, nasz intelekt, wrażliwość, lektury. A ta rozmowa, to właśnie jest sztuka. Sztuka jest rozmową. W czasach Internetu zresztą nabiera to zupełnie nowych znaczeń, bo w klasycznych formach dialog jest przecież dość pasywny, a tu praktycznie leci na żywo.

  39. jbp > marcin pisze:

    Rozumiem. Ale nadal pozostaje wybor – pisac o wlasnych oczach, czy patrzec przez nie na swiat i probowac poznac innych.

  40. M.R pisze:

    Ech, podkusiło mnie aby coś napisać i teraz muszę “tłumaczyć się”, zazwyczaj mało co mówię i nie wypowiadam się publicznie, wyjątkowo na blogu Pani Ewy, widocznie coś mnie tu przyciąga… Oczywiście, ze także nie “namawiam” Pani Ewy do śledzenia przekrętów finansowych w kulturze, zresztą nie mam w zwyczaju nikogo do niczego namawiać, to po pierwsze, po drugie należy trzymać się od tego brudu życia z daleka (vita completativa),, po trzecie Pani Ewa kroczy swoją drogą… a po czwarte wszystko jest zgodnie z prawem tzn papierki są w porządku… Co oczywiście negatywnie świadczy o prawie i całej strukturze kultury (kultury nie ma została pewna pusta struktura) . Zresztą pisał o tym i Gombrowicz ale i Musil… kiedyś dawno na tym blogu przytaczałem Musila i jego eseje czy szkice. Kultura teraz istnieje jako pewna struktura, infrastruktura, pozycja wydatków w budżetach państwa, miast i wsi… mnóstwo przypadkowych ludzi, wiadomo każdy marzy o wielkości… a coraz mniej w tym wszystkim prawdziwie wolnego ducha i wielkiej twórczości, głównie taka była ukryta myśl tych moich wcześniejszych wpisów. I nie pomogą tu nic nagrody, nawet niech każde miasto 10tys ufunduje nagrodę… czy w epoce “zadufanych paniczyków” (Ortega y Gasset) czy też ostatniego człowieka może istnieć wartościowa sztuka. Ogólnie mnóstwo dzieciaczków z dobrych rodzin robiących za poetów, wymądrzających się w internecie, och jaki piękny wierszyk, wykształconych a jakże… ja tam prosty człowiek jestem, amator i raczej sięgam w przeszłość i czytam starocie np Ecce Homo Nietzschego teraz przeglądam… Nietzsche pisze, że Zaratustra na niego napadł a tak na ogół “poza temi dziełami dni dziesięciu były lata podczas Zaratustry, a przedewszystkim po nim nędzą nieporównaną. Drogo przypłaca się nieśmiertelność: kona się wzamian kilkakrotne za życia”… przy czym Nietzsche to też kłamczuch, pozer ale w Ecce Homo prześwituje pewna prawda o nim i o wielkiej twórczości (wg mnie)… Trzeba konać kilka razy za życia, a później może (może) napadnie na nas dzieło… ale i przypadek jest istotny tzn minimalne zabezpieczenie finansowe. Nietzsche miał przecież stypendium (tzn. rentę) i mógł włóczyć się po Europie…

    No nic znikam, bo nadużywam cierpliwości gospodyni bloga

  41. Ewa > M.R. pisze:

    Nie nadużywa Pan i bardzo się cieszę z Pana mądrych wpisów. Właśnie syn wmontował (ja nie potrafię) na blog reklamy, nikt nie wie, czy one przyniosą nawet minimalny zysk, bo liczy się tylko klikanie na nie, a nie ilość wejść na blog i popularność bloga, a Google dają reklamy najczęściej tematycznie zbliżone do treści bloga, a wiadomo, że to nie są treści przynoszące pieniądze. Więc ja tylko tyle mogę zyskać z mojej działalności, a żyć trzeba, już podnieśli nam z Nowym Rokiem czynsz. W nowej cywilizacji istnienie pisarki metodą Stanisławy Przybyszewskiej nie jest już możliwe ze względu na Sieć.

    Przywołując ubiegłowiecznych i wcześniejszych gigantów, można prześledzić na ich życiorysach, że pieniądze brali zewsząd, ale ich bezpośrednio nie zarabiali. Fryderyk Nietzsche miał bardzo pokaźny spadek pozwalający mu na luksusowe życie, Cezanne dopiero stał się prawdziwym malarzem jak dostał w drugiej połowie życia spadek po ojcu bankierze. Rilke jeździł do, można dzisiaj powiedzieć „rezydencji” na koszt właścicieli zamków, Henry Miller oficjalnie podróżował na koszt męża swojej kochanki, wielu trudniło się sutenerstwem (co według np. Karla Krausa jest zawodem o wiele bardziej moralnym niż sędzia sądu). Sprawa pieniędzy dla artystów w ich życiorysach jest najczęściej główną, jedyną, bo z całą resztą ludzkiej egzystencji sobie wyśmienicie radzą. Jak pisałam, listy Norwida są tylko o pieniądzach. Wstyd dla narodu, jeśli nie potrafi dostępnymi mu instrumentami państwowymi ochronić tego najcenniejszego dobra jakie posiada, pozwolić na to, by nie powstawały dzieła wskutek nędzy, podczas gdy beztrosko i głupio szasta nimi na prawo i lewo dla uzurpatorów i fałszywej pompy. Że żyjemy w czasach komercjalizacji nikogo to nie usprawiedliwia, bo czasy były różne i o wiele trudniejsze, a jednak dystrybucja środków do życia odbywałaby się o wiele rozsądniej, mądrzej i uczciwiej.

    Oczywiście, ma Pan racje, że moje śledztwa idące w kierunku dzisiejszej pazerności, libertyńskiej, jak za czasów de Sade’a bezwzględności i chytrości dzisiejszych magnatów i ich rozbawionej artystycznie progenitury nie mają sensu. Ja mogę tylko na moim blogu rejestrować powolną degradację polskiej kultury, jej ewidentne obsuwanie się w intelektualny niedowład wspomagany gorliwie portalami literackim, tendencyjnie skłamanymi, retuszującymi swoje wątpliwe osiągnięcia, a rozdmuchującymi do nieprawdopodobnych rozmiarów osiągnięcia rzekome. I to, że życie intelektualne w Sieci jest szczelnie maskowane, jak i maskowane jest oficjalne, to przecież ewangelicznie poznamy wszystko po owocach.

    Właśnie wczoraj zobaczyłam film naszego najgorszego reżysera polskiego, Jana Kidawy-Błońskiego „Różyczka” i zaraz o tym napiszę. Tylko to mogę zrobić i nic więcej. Ale przynajmniej to.
    W PRL-u nawet to było niemożliwe.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *