Kazimierz Kutz „Piąta strona świata”(2010)

Bohaterem debiutu prozatorskiego Kazimierza Kutza nie jest symboliczna enklawa, gdzie żyją chachary. To nie jest o tym. Wbrew intencjom autora, usilnego kierowania uwagi czytelnika na gawędę i na takie ocalenie śląskich elementów, z których zbudowana jest osobowość artystyczna Kazimierza Kutza, cały czas przenika przez strony powieści dramatyczny głos mówiący o losie żyjących na Górnym Śląsku ludzi. Poza umiejscowieniem tego regionu w Kosmosie, Kutz wypełnia historyczny czas snuciem opowieści o doli bliskich mu osób, sąsiadów domu rodzinnego, krewnych, snuje w sposób konsekwentny, a wybór ma zawsze nadrzędny cel – ten właśnie ogólny. W tym determinującym zamysł autora porządku kryje się nieustanie powtarzany, jak refren, ton nie tyle nostalgii, co jakiejś bezpowrotnej utraty, ale nie żywotów, a śląskiej energii. Bowiem Kutz nie tyle jest tutaj patriotą swojej śląskiej ziemi, ale jawi się jako bardzo uczciwy, czuły jej syn, który staje się poprzez swój losowy udział za nią odpowiedzialny.

Przyznam się, że dopiero po powtórnym przeczytaniu tej książki odebrałam płynącą z niej moc w sposób bardzo dramatyczny i przejmujący. Nie ma w niej krzty artystowskiego ględzenia o ziemi jałowej. Nie ma tam płaczu o degradacji i zaniku śląskich wartości wypracowanych w codziennym, znojnym trudzie. Wtręty gwary śląskiej, mające na celu umiejscowić leksykalnie śląskiego ducha, nie są estetycznym ozdobnikiem. Z kart książki przemawia dojrzałość i głęboka wiara w sens pozytywnych działań ludzkich, w możliwość przezwyciężenia przeciwności słanych historią i cywilizacją.
Jednak mimo tych wszystkich zadowalających zalet, które autor wypracował pisząc książkę piętnaście lat, są w niej nieodgadnione pustki niczym niewypełnione i ten brak jest odczuwalny. Jeśli autor idąc za rozsądkiem nie pisze o wszystkim, co się wydarzyło przed wojną w dzielnicach dzisiejszych Katowic – w Szopienicach i Roździeniu – omija wszystkie dziennikarskie dokumenty zebrane przez Małgorzatę Szejnert w „Czarnym Ogrodzie” (o książce pisałam tutaj), to poniekąd słuszne, bo nie można pisać równocześnie o wszystkim. Jednak książka Janoscha „Cholonek czyli dobry Pan Bóg z gliny” mówiąca o tym samym i w bardzo podobny sposób, tylko pokazująca Ślązaków po stronie niemieckiej w Zabrzu, przedstawia te czasy bardziej złożenie i problemowo.

Warto na potrzeby analizy utworu Kutza przywołać – jak sam Kutz przyznaje – arcydzieło Janoscha, powstałe pół wieku temu i które Kutz chce jeszcze przed śmiercią zekranizować.
W spotkanym na dworcu w Gdańsku najmłodszym bracie rodziny Poloków z roździeńskiej ferajny, narrator odnajduje ludzką wredność, ale „Piątej stronie świata” to rzadkie epizody, „wypadki przy pracy” pejoratywnego mówienia o ludziach tu mieszkających. Ich wady Kutz podnosi nie tyle do zalet, on je widzi oczami dobrotliwego proboszcza pasącego swoje owieczki, ufającego – mimo ich grzechów – w ich wrodzoną dobroć. Już nie mam pretensji, że Kazimierz Kutz amputuje ze swoich zapisków zapachy domu śląskiego, tak zmysłowo zilustrowany sanitariatami zabrzańskich familoków przez Janoscha w swoim „Cholonku…”. U Kutza mamy za to opis krocza matki narratora w trakcie obierania kartofli, widok determinujący chłopięcą pożądliwość, Ale to wszystko mało. Kutz sam się cenzuruje, sam dokonuje selekcji. Przegrywa tutaj artysta z politykiem na całej linii. Kutz nie posiada wolności naturszczyka Janoscha, artysty bez szkolnego wykształcenia, którego awans społeczny odbywał się jedynie mocą wrodzonego talentu. Kutz ucząc się, jak mówi narrator „Piątej strony świata” polskiego języka literackiego jak obcokrajowiec, pozbył się też jego pierwocin. Wchodząc w łódzką filmówkę, która wydała genialnego Romana Polańskiego i który utrzymał swoją niezależność wewnętrzną, Kazimierz Kutz odwrotnie, utrzymał ją tylko zewnętrznie, estetycznie i folklorystycznie, nie zdołał ocalić swojej tożsamości. Nasiąkając warszawką pozbył się rabelaisowskiego humoru o korzeniach plebejskich, ponieważ panowała tam moda na artystowski Kabaret Starszych Panów. Jego humor jest stylizowany, cepeliowski, z drugiej ręki. Jeśli w „Piątej stronie świata” rozpaczliwie, dzięki artystycznym narzędziom chce się dowiedzieć, kim jest, to zamiast odważnie stawić temu czoła, jak wszyscy wielcy, którzy pod koniec życia pisali swoje spowiedzi, Kutz robi unik. Kutz się wycofuje. Robi drobne podmiany i te szczegóły są istotne. Kutz bardzo prawdziwie opisze sznuptychlę, czyli chustkę do nosa w postaci ogromnej, brudnej kuli, ale już na inne przedmioty, części ciała, jest zbyt delikatny. Opisy spraw płciowych bliższe są zachichranemu dowcipowi śląskiemu, bliższe są świntuszeniu, niż obyczajowej, rubasznej odwadze. Podobnie jest z odwagą polityczną. Kutz nie napisze o usuwaniu Żydów z ich maleńkich biednych biznesików uliczek Górnego Śląska, jak robi to Janosch niedwuznacznie opisując rodzinę Stanika Cholonka, dla której za rządów Hitlera naturalną dziejową koleją rzeczy było przejęcie biznesu po swoim pracodawcy, który nagle zniknął. To już więcej o kontrowersyjnej postawie Ślązaka uwikłanego w służebność kolejnym panom przejmujących tereny Śląska pisze Szejnert w „Czarnym Ogrodzie”.
Natomiast światowe kariery Ślązaków, jak i zdobywane majątki, o których pisze z nieukrywaną dumą, są podane w ten sposób, że są zasługą jedynie jakiś nieprawdopodobnych talentów, które mogą pokonać wszystko. Kutz niewiele pisze o momencie wejścia wojsk radzieckich na Górny Śląsk. Polonizacja wojewody Grażyńskiego jest też nie za bardzo czytelna. O wiele więcej można się dowiedzieć o bezwzględności nowych władz, o bezwzględnych nakazach generała Zientka wobec obywateli mówiących po niemiecku z książki Szejnert. Janosch opisuje bolesny exodus Ślązaków do Niemiec. Kutz opisuje ich konformizm afirmująco.
U Kutza po bardzo dramatycznych i naprawdę wielkich i szczerych fragmentach o niewolniczym losie śląskiego wieśniaka niewolonego katorżniczą pracą w rodzącym się na Górnym Śląsku przemyśle kopalnianym przyrównanym do losu amerykańskiego Murzyna widać wielkie, humanitarne współczucie. I gdy pisze o śląskim bluesie, o tym bezradnym, wolnościowym śpiewie, który zamilkł raz na zawsze w trakcie pacyfikacji kopalni Wujek w grudniu 1981. O nagminnie fundowanych rodzinom śląskich potwornościach wysyłających swoich chłopców do wojsk na frontach światowych wojen pod różnymi sztandarami. O powstaniach śląskich, o kontrowersjach decyzji polskiego rządu, o plebiscytach. O Korfantym. Kazimierz Kutz pisze naprawdę i pisze prawdę.

Ale to wszystko za mało. Dzisiaj bardzo trudno jest odkłamać Górny Śląsk w jego teraźniejszości, w bezwzględnym egoizmie rozdrapywanego publicznego majątku, panującego tu teraz dzikiego kapitalizmu i nadzieja na ten proces w książce Kazimierza Kutza zgasła.
Zgasła, bo to jest książka soft. A takie soft, to mieliśmy cały PRL. Najwyższa pora, by literatura z anegdoty i gawędy przeszła na to, do czego naprawdę służy człowiekowi: do artystycznego świadectwa czasów, którym artysta świadkował.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem i oznaczony tagami , , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

9 odpowiedzi na Kazimierz Kutz „Piąta strona świata”(2010)

  1. Ewa pisze:

    Rysiu, wejdź na portal Instytutu Pamięci Narodowej i ściągnij sobie ten album, ja go mam tutaj w rękach, to pogadamy:
    http://www.ipn.gov.pl/portal/pl/229/4561/Ida_pancry_na_Wujek.html

    „Idą pancry na Wujek” Warszawa 2006, 213 s., Oficyna Wydawnicza Volumen
    Wersja elektroniczna książki

  2. Rysiek listonosz pisze:

    Przeczytałem album, zobaczyłem na YouTube cały film Kazimierza Kutza „Śmierć jak kromka chleba”.
    Te „plamy”, o której piszesz w notce, to one też są w filmie o „Wujku”. Kutz nie mówi pełnym odważnym głosem, a udaje, że mówi. Stąd pewnie jego duża popularność i stąd pewnie ten niedosyt.
    Np. na tym wklejonym na blog filmiku jest czarnobiałe zdjęcie mieszkania Ludwiczaka. I te drzwi są w filmie, film zaczyna się bestialstwem stanu wojennego, brutalnym wywlekaniem w nocy ludzi, jak za czasów carskiej branki. Protest górników na „Wujku” nie był już nawet przeciwko stanowi wojennemu, ale przeciwko sposobowi jego wprowadzania. Ludwiczak był taką katowicką Walentynowicz.
    W albumie „Idą pancry na Wujek” jest tak samo, scena jest bardzo wierna dokumentom:

    „Ekipy funkcjonariuszy SB i MO, zaopatrzone w łomy i siekiery, wdzierały się do mieszkań. Tak było m.in. w przypadku zatrzymania Jana Ludwiczaka (przewodniczącego Komisji Zakładowej „Solidarności” w KWK „Wujek”)”

    Jak czytałem dalej, ludzie zza firanek sąsiednich bloków obserwowali całe zajście, jak suki przyjechały pod dom nocą 11 grudnia 1981 roku. I ta dramatyczna scena w filmie jest bardzo udana. A potem robi się Bitwa pod Grunwaldem. Sceny batalistyczne nie wytrzymują grozy sytuacji. I myślę, że tak jest z książką Kutza „Piąta strona świata”. Kutz chce napisać o tych nie szczędzonych Śląskowi tragediach, ale tragizm gdzieś się ulatnia. Warto zlokalizować, gdzie.

  3. Ewa pisze:

    Te białe plamy, przemilczenia, to w moim pojęciu fałsz artystyczny. Co innego, kiedy artysta nie mówi, ponieważ nie wie, a co innego jak nie mówi, ponieważ wie. Na potrzeby tej notki zobaczyłam też „Kanał” Wajdy gdzie drugim reżyserem był Kazimierz Kutz. Teraz, po latach, to się nie dziwię, że w Cannes okrzyknięto tem film jako arcydzieło. Francuzi po prostu odebrali jedynie warstwę artystyczną. Dzisiaj ten film też działa magicznym światłocieniem, renoirowskim prowadzeniem kamery, odmalowane tam dantejskie Piekło czasów pogardy i upokorzenia jest pełne poezji i prawdy egzystencjalnej. Polacy zobaczyli ten film zupełnie inaczej, jedynie oczami prawdy historycznej.
    Myślę, że Kazimierz Kutz wprowadzając w swoją książkę hrabalowski ton typu „ludzie kocham was” wykastrował automatycznie horror. I jak piszesz Rysiu, widać to w kadrach „Śmierć jak kromka chleba”. Rozpoczyna się krwią na drzwiach, Anioły Śmierci pukają do drzwi górnika. A potem wszystko rozjeżdża się w teatralnym spektaklu. Aktorzy Teatru Starego z Krakowa udają górników, ksiądz proboszcz, czyli przebrany aktor Teatru Starego w Krakowie duszę kopalnianego niewolnika. I tutaj Kutz zupełnie nieświadomie (bo chyba jednak Wajda pół wieku świadomie), stoi po drugiej stronie barykady. Robiąc film, pisząc książkę, jest przeciwko tym skrzywdzonym ludziom, a nie za.
    Ale chwała mu za to, że zrobił film „Śmierć jak kromka chleba” i napisał tę książkę „Piąta strona świata”. Tak, jak chwała Wajdzie za to, że w czasie odwilży gomułkowskiej nakręcił kłamliwy film o Powstaniu Warszawskim. Chociażby dlatego, że w tych filmach jest autentyczna materia. U Wajdy są prawdziwe karabiny i prawdziwe gówna w kanałach. Po latach odchody ludzie mają inny skład chemiczny, tak jak drelichy powstańczych ubranek. Nigdy Hollywood nie spreparuje materii, która już nie istnieje.
    Podobnie w filmie Kutza, kręconym dziesięć lat po pacyfikacji Wujka. Tam baby mają na głowach mohery lat siedemdziesiątych. To są zupełnie inne czapki, niż potem. I te krempliny, buty zimowe typu „relakx”. To se ne wrati.

  4. Rysiek listonosz pisze:

    Wiesz, ja nie wiem, na ile pamięć osiemdziesięcioletniego Kutza zdołała zebrać wiernie te szczegóły szopienickich familoków. Ale tutaj to ja mu wierzę, chociaż ja jestem ze strony niemieckiej.
    Czytam na Wkipedii, że Janosch, autor „Cholonka” jest z dzielnicy Zabrza Zaborze-Poremba. Ja znam tylko Mikulczyce i tam po wojnie już zgodnie i instrukcją generała Zientka zupełnie pomieszano mieszkańców, zasiedlono całe domy uciekinierami z terenów zajętych przez Rosjan przesunięciem granicy wyrokiem Jałty. Ale dużo było starych ludzi, którzy mówili tylko po niemiecku, którzy byli za starzy, by wyjechać i rozpocząć nowe życie w nowym vaterlandzie. I naprawdę kochali Hindenburg, najbardziej polskie z polskich miast, jak powiedział po dziesięciu latach Charles de Gaulle. I moi koledzy, zachęceni szkolną propagandą pluli na te kobiety stojące na ulicy i plotkujące po niemiecku. Dobrze pamiętam, chodziłem wtedy do trzeciej klasy szkoły podstawowej jak mój szkolny kolega podszedł do takich dwóch starych kobiet ubranych w czarne długie spódnice i fartuszki kuchenne, z szarymi kokami zawiązanymi węzłami warkocza nad karkiem, podszedł do nich i ryknął, że tu jest Polska i tu się po niemiecku nie mówi. Na odchodnym splunął i ta dziecięca flegma przylepiła się i na czarnej spódnicy była bardzo widoczna.

  5. Janusz Solarz pisze:

    czyta sie te obserwacje, Pani Ewo i Panie Doreczycielu, z ogromnym smutkiem nawet jesli nalezy czuc uznanie dla przenikliwosci obserwacji. Slask uprawdziwia sie nagle. Sam pamietam, z dziecinstwa na Dolnym Slasku, sasiadke, starsza Niemke, ktora byla celem niewybrednych atakow ciemnych i glupich, nastoletnich “kolegow”. Zastanawia mnie, jaki musialby byc film prawdziwy o powstaniu warszawskim czy o stanie wojennym, jak uciec od taniej alegoryzacji, jak nie przeklamac skoro prawda jest tak wieloplaszczyznowa, ze nie moze jej podolac chyba zaden artysta

  6. Ewa > Janusz Solarz pisze:

    Cóż ja wiem, Panie Januszu… Mój brat zginął w 1983 wprawdzie na wyprawie himalaistów śląskich w Indiach, ale za tę śmierć obwiniam stan wojenny w Polsce. Czytam te fora teraz, te tematy zastępcze, te historyczne spory, głosy przeciwników Powstania Warszawskiego i głosy za, te za wprowadzeniem stanu wojennego i przeciw i chyba najgorszą rzeczą by było, gdyby to wszystko przemilczano. Ale z drugiej strony mam teraz pewność że to są wszystko tematy zastępcze. Że istota tych niezabliźnionych nigdy indywidualnych tragedii ludzkich jest poza teatrem społecznym. Bo Pan, Panie Januszu mieszka w Stanach i Pan wie, że na ulicy można mówić wieloma językami i że to jest siła tego państwa, właśnie ta barwna, cudowna mieszanka międzyludzka. I artysta, to jest taki ktoś, kto ma przemawiać ludzkim głosem, a nie głosem panujących ideologii, czy Państwa. Ma mówić odwiecznym głosem, głosem czystym, tragedii greckiej, jak to dotyczy sporu, wojny. Metafora labiryntu podziemnego, kanałów w którym żyją szczury jest tak pojemna, tak wieloznaczna, że zmarły w tym roku pisarz Jerzy Stefan Stawiński, scenarzysta najlepszych filmów epoki PRl-u, mógł swobodnie omijać wszelkie też labirynty państwowej cenzury dzięki tej wieloznaczności. Postmodernizm teraz tę wieloznaczność eksploatuje bezwstydnie. Warto się zastanowić nad powrotem czasów, kiedy metafora szczura była np. u Alberta Camusa w „Dżumie” jednoznaczna.
    Odpowiadając na Pana pytanie, uważam, że sztuka ma za zadanie odkłamywać ten narzucony z zewnątrz wygodny schemat wszelkimi dostępnymi sposobami.
    Niedawno pisałam na blogu o skłamanym dokumentnie filmie o stanie wojennym najnowszego pokolenia twórców filmowych, nominowanego do OSCARA 2010 Jacka Borcucha „Wszystko, co kocham”. Natychmiast, po amerykańskiej porażce, jak nożyce, odezwała się Polonia i dała temu szkodliwemu filmowi Orła Hollywoodzkiego na Festiwalu Filmów Polskich w Los Angeles.
    Bardzo widocznie się pilnuje, by na całym świecie fałsz artystycznego spektaklu się namaszczał.

    A jeszcze Panie Januszu, wracając do podwórka, gdzie poznaliśmy się, czyli do poezji. Trzymam w ręce kwadratową antologię wydaną w 2007 przez Biuro Literackie, przypominającą wyglądem Elementarz, z jakiego uczyłam się w podstawówce Ta antologia, złożona z 26 poetów różnych okresów, a okładce są twarze Andrzeja Sosnowskiego, Jacka Dehnela, Marcina Świetlickiego, Adama Zagajewskiego, Krystyny Miłobędzkiej, Ewy Lipskiej, Juli Hartwig, Krzysztofa Siwczyka – zatytułowana jest symbolicznie ROZBIÓRKA. A przecież znaczy coś zupełnie przeciwnego. Znaczy ewidentną kontynuację artystycznego fałszu. I tak jest ze wszystkim. Niepostrzeżenie, nie szczędząc środków finansowych wypełnia się biblioteki i filmoteki jednoznaczną „prawdą artystyczną”. Minie kilka lat i nikt już nic nie zakwestionuje. I nikt nie upomni się o tych naprawdę skrzywdzonych. A wielka sztuka jest tylko o tym.

  7. Rysiek listonosz > Janusz Solarz pisze:

    Nie wiem, jaka skala była na Dolnym Śląsku, ale w Zabrzu wiadomo było, kto jest szwabem. Całe watahy chłopaków chodziły za kobietami ubranymi jeszcze w przedwojenne karakuły, jak one szły do kościoła w zimie, to jak wracały do domu i zdejmowały futra, to miały cały tył oblepiony różnokolorowymi smarkami, które soplami ściekały i brudziły też pończochy.
    Według mnie, możliwa jest w tym niemożliwym świecie tylko linia Alfreda Jarry. I senator Kutz to wie, wspierając teraz Palikota. Ale to trzeba być Alfredem Jarry, jeździć rowerem i żyć poza wszelkimi uwikłaniami. Nie da się być wszystkim jednocześnie.

  8. Ewa pisze:

    Kazimierz Kutz w „Piątej stronie świata” wędruje w czasie i przywraca czas utracony w jakimś celu. Wiadomo, że opisując proletariat, będzie przebywał w czasie podwójnym, bo własnym, dzisiejszym i w czasie bohatera swojej opowieści zamieszkałego Piątą stronę świata. Nie można traktować tej książki jako wspominków, jako uzupełnienia swojego wizerunku polityka dla pism kolorowych. Bo Kutz ma autorytet artysty, reżysera i ważnej postaci w kulturze polskiej. Świadczą o tym różne prestiżowe nagrody, a przede wszystkim ogromna twórczość artystyczna.
    Wracając do czasu, to wiadomo, że proletariat, czyli ludzie wydziedziczeni ze wsi, jest na Górnym Śląsku pozbawiony czasu przyrody, cyklu natury. Daje to zastępczo tylko Kościół znacząc różnice pór roku świętami kościelnymi. Są ogródki i namiastki, ale egzystencja górnika, to cały czas alienacja, sztuczność i symulacja. Bardzo trudno tutaj odnaleźć dumę i etos. Można jedynie szukać tego w jednostkowych losach, co w sumie Kazimierz Kutz robi, ale na kartach tak niewielkiej książki trudno sportretować równocześnie tak wiele postaci, by były one na tyle trafione, by czytelnik się w nich rozpoznał.

    Natomiast bardzo ciekawy jest epilog opisany w wydanym w Katowicach jubileuszowym albumie tragedii Wujka „Idą pancry na Wujek”. Nie ten zewnętrzny, sądowy, którego kres upływa w tym miesiącu, a którego beznadzieję można porównać do światowych procesów, o których pisano satyry (takiej choćby, jaka powstała we Francji z procesu afery Dreyfusa w „Wyspie Pingwinów” Anatole’a France’a).
    Na końcu albumu są słowa rodzin ofiar kopalni Wujek, najbardziej wstrząsające, najbardziej uwikłane w czas, najbardziej osobne, najbardziej wyalienowane ze sztuki, z życia i z ukojenia, obiecanego jedynie w nieskończoności.
    Małgorzata Giza, siostra:
    „(…)17 grudnia wieczorem, oglądając Dziennik Telewizyjny, usłyszałam informację, że w kopalni „Wujek” w Katowicach doszło do użycia broni: są ranni, a siedmiu górników zginęło. Moje serce siostry podpowiedziało mi już wtedy tę najstraszniejszą wiadomość, o której bałam się nawet myśleć. Powiedziałam do męża: „przecież tam pracuje Krzysiek” – i zaczęłam płakać. Mąż, zdenerwowany moją reakcją, zaczął mi wyjaśniać, że tam pracuje kilka tysięcy ludzi i to niemożliwe, aby coś stało się akurat Krzysiowi. Ale ja już przeczuwałam, coś mi mówiło, że wśród tej siódemki jest mój brat.
    Cały następny dzień był dla mnie straszny. Koszmar niepewności i strachu. Byliśmy odcięci od świata. Bez zezwolenia nie można było opuścić swojego miejsca zamieszkania. Nie funkcjonowały telefony. A więc żadnej możliwości potwierdzenia lub wykluczenia moich strasznych przypuszczeń. I dopiero 19 grudnia, po południu, zobaczyłam w drzwiach mojego drugiego brata, Andrzeja. Nie musiał nic mówić. Już wiedziałam wszystko. Mojego bólu i rozpaczy nie można opisać żadnymi słowami. Krzysio był moim ulubieńcem. Ponieważ był o 10 lat młodszy, był prawie moim wychowankiem. To ja uczyłam go chodzić i mówić, to ja uczyłam go pierwszych literek. I po co? Po to, żeby w wieku 24 lat zginął?
    20 grudnia o godzinie 16 odbył się pogrzeb z udziałem chyba wszystkich mieszkańców Tarnogrodu oraz niewielkiej liczby przyjezdnych sympatyków „Solidarności”. Był to cichy pochód kilku tysięcy ludzi z kościoła na cmentarz. Cichy – dosłownie – bo ksiądz proboszcz nie zezwolił na udział orkiestry w pogrzebie, a i ludziom jakoś się śpiewać nie chciało. Liczne patrole milicyjne, ustawione wzdłuż ulic, nie zachęcały do głośnego śpiewania. Dziś moje koleżanki nauczycielki odbywają na cmentarzu lekcje wychowawcze. Przyprowadzają na grób mojego brata uczniów, najmłodszych mieszkańców Tarnogrodu, którzy tamtych wydarzeń już nie pamiętają. Po jednej z takich lekcji moja siostrzenica, Stasia, powiedziała do mnie tak: „Wiesz, ciociu, jaka byłam dumna, kiedy pani na cmentarzu powiedziała, że Krzysio to mój wujek? Wszystkie dzieci patrzyły na mnie z zazdrością!” Ja też jestem dumna ze swego brata. Bardzo dumna, tylko – stale płaczę. (…)

  9. Rysiek listonosz pisze:

    Już jest relacja z wiecu pod domem gen. Jaruzelskiego:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *