My w ciągłym trudzie na Missisipi,
my w ciągłym trudzie, a biały gra folk,
ciągniemy im łodzie, gdy każdy z nich śpi,
do Dnia Sądnego w kieracie rok w rok.
Nie oglądaj się, nie patrz ku dołowi
bo narazisz się szefowi.
Zegnij kark, ugnij kolana,
liny bierz kornie, aż do skonania.
Znajdź sposób, bym mógł odejść, Missisipi,
znajdź sposób, by nie krzyczał biały szef,
pokaż mi nadzieję, pokaż rzekę Jordan,
starą nadzieję, jaką jest krzyż.
O, Wierna Rzeko, och Wierna Rzeko…
Milczysz, a wiesz wszystko, jak nikt inny,
każesz mi dźwigać wciąż tę kłodę
w podartych łachmanach na polach bawełny,
gdzie wszyscy wnikniemy ziemią w przyrodę.
Ale Wierna Rzeko każesz mi dźwigać wciąż tę kłodę…
Zlani potem łączymy się cierpieniem,
jak jesteś pijany, to gnijesz w więzieniu,
ciała małych ludzi dręczone codziennie,
wyjdziesz za kaucją, bo barki są cenne.
Jestem strudzony,
chory niepokojem
jestem zmęczony katorgą, ale umrzeć się boję.
Ale Wierna Rzeko każesz mi dźwigać wciąż tę kłodę…
A tu Paul Robeson śpiewa Ol’ Man River, wersja pierwotna i bardzo piękna:
http://www.youtube.com/watch?v=43HYIB-9DlE
RZEKA STAROWINKA
Dzień cały tyramy na Mississippi
Dzień cały choć bawi się biały leń
Holujemy łodzie od samego świtu
Bez odpoczynku aż po sądny dzień
Nie gapcie się w chmury ani pod nogi
Nie ma co złościć białego nadzorcy
Ugnijcie kolana i pochylcie głowy
I szarpcie te liny do usranej śmierci
Pozwól mi odjechać od Mississippi
od białego nadzorcy odejść precz
Prowadź mnie gdzie płynie rzeka Jordan
Przez jej nurty dotrę na drugi brzeg
Rzeka starowinka, ta staruszka rzeka
Musi coś wiedzieć ale słów jej brak
Płynie przed siebie i na nic nie czeka
Od zawsze i na zawsze płynie sobie tak
Nie sadzi ziemniaków, nie dla niej bawełna
Te pieprzone chwasty, któż je dziś pamięta
Ale rzeka starowinka płynie sobie w dal
Długa rzeka starowinka słyszy moją pieśń
Ty i ja, spoceni, bez woli, całe ciało boli
Ciągnij barkę, podrzuć belę bawełny po beli
A gdy wypijesz po pracy, wylądujesz w celi
Mam juz dość, jestem znużony tym znojem
Życie mnie męczy choć śmierci się boję
Ale rzeka starowinka płynie sobie w dal
Fajnie, ze Pani przetlumaczyla Robesona, bardzo ciekawa postac. W mojej okolicy, nad brzegami Hudsonu, gdzie do tej pory mieszka jego wielki przyjaciel Pete Seeger (autor ‘If I had a hammer’ i “Where Have All the Flowers Gone”) do tej pory wspomina sie jego potajemny koncert w latach 50-tych, gdzie czekali na niego konserwatywni oponenci z kamieniami i maskami Ku-Klux Klanu. Jest o tym swietna powiesc T.C. Boyle’a. Robeson otwarcie opowiadal sie za Zwiazkiem Sowieckim i nagrywal zydowskie kolysanki w jidysz. Pomyslec, ze jego ojciec byl niewolnikiem jako dziecko.
Strasznie trudno tlumaczyc niektore teksty angielskie ze wzgledu na odmienna od polskiego personifikacje. Smierc, na przyklad, to w angielskim he, a wiec mezczyzna. Tak samo zreszta jak rzeka Mississippi.
Bardzo mi się podoba „do usranej śmierci” i o kartoflach, które pominęłam, ale nic już dzisiaj nie napiszę, bo całą sobotę sprzątałam u mamy i jestem wykończona (wie Pan, że na tym filmie z Robesonem używają mopów do mycia, podłóg, które do nas dotarły dopiero niedawno?).
Poza tym jest cisza przedwyborcza, a to jest pieśń lewicowa i mogę być oskarżona o łamanie jej tematami politycznymi.
Odezwę się jutro, cieszę się, że Pan, Panie Januszu się nie pogniewał, dzięki za tłumaczenie.
A kto mowi, ze sie nie pogniewal. Pogniewal, ale szybko mu przechodzi, co pewnie jest dobre, bo w kontaktach z pania, Pani Ewo, nie jest trudno sie pogniewac. Z drugiej strony, glupio sie gniewac na opinie Pani przez dlugi okres czasu z jednego wzgledu. Wlasciwe czy nie, ale zawsze sa zarliwie odczuwane i poparte argumentami. Na koniec, z zainteresowaniem czytalem Pani amerykanski travelogue, wiele bylo po drodze ciekawych spostrzezen. Ja czesto czytam z moimi studentami ‘Hotel on the Corner of Bitter and Sweet’ powiesc od wielu juz tygodni na listach bestsellerow, troche przesentymentalizowana, ale jednoczesnie ujmujaca historie wojennego romansu chinskiego chlopca i japonskiej dziewczyny w Seattle. Bardzo ciekawe, niesztampowe podejscie do problemu dyskryminacji i rasizmu (ktory jest jak drabina–dla bialych i ci i ci to zoltki, ale Chinczycy probuja sie dydtansowac od Japonczykow bo oni po Pearl harbor to wrog publiczny numer jeden (no i ten nieczesto rozglaszany fakt o amerykanskich obozach koncentracyjnych dla ‘Japs’ — bez masowej zaglady co prawda, ta przyjdzie pod Hiroszima, ale jednak). Czy byla Pani w Chinatown? Do dzis stoi tam hotel bedacy osia tej powiesci. Ciekawe czy tlumaczono na polski?
Trochę zboczę z tematu tłumaczeń – gratuluję Ci Ewo i Panu Robi Sonowi także tłumaczeń – i napiszę, że książka ‘Hotel on the Corner of Bitter and Sweet’ była nawet dyskutowana na tutejszym spotkaniu w katolickiej katedrze St. James. Bardzo mnie zainteresował jej temat i dziękuję za przypomnienie – na pewno ją przeczytam. Hotel Panama jest rzeczywiście czynny, o ile się nic nagle nie zmieniło. Myślę, że wybiorę się tam na herbatę: mają podobno bardzo miły “tea and coffee house”
Cos tam pomyliłam przy wpisywaniu – nie ma to być w moim imieniu link do mojej strony tylko odnosnik, ze komentarz jest dla Ciebie Ewo i Pana RS (jak się uda, to usuń ten pseudo “link”)
Panie Januszu, mnie tu cały czas zarzucają kłótliwość. Ja naprawdę chcę się tylko porozumieć i bardzo się cieszę z tych sieciowych spotkań. Poeta Leszek Chudziński pytał mnie w Seattle, czy czytałam listy Norwida z Ameryki. Nie czytałam i być może tam jest klucz do moich problemów międzykontynentalnych w Sieci. Ale pamięta Pan ten wiersz Norwida „Czemu? ”
„(…)Będziesz się bez niej z nią kłócił – i godził(…)”.
Proszę sobie zdać sprawę z tego, że jest Internet i że już nie musi być to „bez niej”, bo można wszystko wywalić w necie. Jestem przywiązana do bloga, jak więzień do dużej, stalowej kuli łańcuchem.
W Sieci jest bardzo dużo interpretacji Ol ‘Man River i wiele jest zmienionych słów, podobno sami autorzy zmieniali wersje w trakcie kolejnych premier musicalu jak i jego kolejnych ekranizacji. Dlatego też nie wklejam łatwego do ściągnięcia z netu tekstu angielskiego, bo to nie jest tłumaczenie z niego. Raczej wsłuchiwałam się w piosenkarzy, których jest około dziesięciu na YouTube. Myślę, że oddałam mniej więcej, o co chodzi w tej pieśni niewolnika i Pan to też zrobił w podobnym tonie. Wracam z Liternet. pl gdzie trwa pyskówka między poetką z ewą brzozą birk, odnośnie jej duńskiego przekładu wiersza, a której już tutaj sławne zdanie kiedyś zacytowałam, gdzie donosi, że wie, że zna swoją cenę, ponieważ wielu fanów jej wartość potwierdziło i ma na to dowody. Był tu też na moim blogu Marat Dakunin, który się na mnie z marszu obraził jak mu zarzuciłam, że zabiera głos w sprawie, której nie zna, nie ma zamiaru poznać. Ale mimo wszystko w tej dyskusji teraz na liternet pl. z ewą brzozą birk ma 100% racji. Widzi Pan, tak to jest z kłótniami sieciowymi. Są bardzo, bardzo potrzebne.
Natomiast Robeson to syn pastora, jeśli dobrze zrozumiałam na angielskiej Wikipedii, może dziadek był niewolnikiem. Czytałam, że był wychuchanym dzieckiem, prymusem, skończył dwa uniwersytety amerykańskie( prawo), był genialnym zawodowym sportowcem. Aktorem też jest genialnym, ma piękny niski głos, zobaczyłam cały musical na YouTube, wszyscy tam grają rewelacyjnie, nowocześnie.
A „Gdzie są kwiaty z tamtych lat”, to moja ulubiona piosenka, ciekawe są te wszystkie powiązania i to, że ludzie tak się w świecie zbliżają do siebie i przyciągają podobną mentalnością.
Wielu było wtedy sympatyków ZSRR, bo u nich była świetna propaganda i wielu się nabrało.
O Chińczykach zaraz napiszę, tylko muszę tu poszukać.
To już właściwie Haniu odpowiedziałaś Robin Sonowi. Nie ma tej książki w Polsce, może ktoś ją tłumaczy już, skoro taka sławna. Albo Wy ją zaproponujcie wydawnictwom. Tak Wam zazdroszczę, że znacie angielski.
Byliśmy w Dzielnicy Chińskiej tylko jedno przedpołudnie, pisałam o tym w „Dzienniku”, nie jest tam sympatycznie i trochę strach tam się włóczyć. Ale może to mylne nasze odczucie, skoro idziesz Haniu tam na herbatę. Oglądam właśnie na YouTube „Hotel Panama” ilustrujący wywiad z autorem i nie przypominam go sobie w China Town w Seattle.
Usunęłam link, ale możesz liniować Twojego bloga na portalu Polskiej Książki w Seattle. Chciałam to zrobić u Ciebie, by chociaż słowo Ewa się podświetlało, ale nie da się. Jak dałam link do bloga Dyrektora Teatru „Sceptrum” w Seattle, jak pisałam o ich przedstawieniu w „Dzienniku” to dostałam od Donalda Byrda wiadomość, że wszystko przeczytał co napisałam, nawet to o Picassie, przetłumaczył sobie goolowskim tłumaczem. Mysi to być bardzo śmieszne, ale liczą się intencje.
Okazalo sie, ze ta ksiazka “Hotel …” bedzie wydana przez Swiat Ksiazki, dowiedzialam sie tego ze strony autora Jamie Ford.
Ewo, cos pokombinuje z tymi linkami. Teraz pojde chyba na spacer…
Ewo, kiedy robisz komentarze na blogu książkowym klubu (a ten o Śląsku jest bardzo ciekawy), to Twoje imię się podświetla jak na nie najedziesz kursorem, tylko, że pokazuje jedynie Twój profil na “Blogger” . Ale jest możliwość podswietlenia tak, że będzie linkował do tego blogu. Wybierz przy komentarzach opcję ‘Name/URL’, wpisz swoje imię w Name, a w URL wpisz swój adres blogu. Wtedy będziesz się linkowała do tego blogu.
U nas trochę padał śnieg, ale bardzo mały, nie wiem czy syn Ci już doniósł (można było tego opadu nie zauważyc)
To dzięki Haniu, ważne, by działać zgodnie z ideą globalnej Sieci: „blogerzy wszystkich krajów łączcie się”, a nie jej wbrew.
Nawiązując do aktualnego na Twoim blogu śląskiego wątku, wybrałam dla Ol’ Man River
właśnie wersję Raya Charles’a, ponieważ był ulubionym bluesmanem w mojej szkole średniej. Być może, że tutaj można dostrzec powiązania ze śląskim bluesem, fenomenem młodzieżowej muzyki na Śląsku zapoczątkowanym latami sześćdziesiątymi, kiedy ta muzyka dzięki Wolnej Europie zaczęła do Polski przenikać. Ton niewolniczej beznadziei, a zarazem godności i pragnienia wolności jest w twórczości Afroamerykanów i u Ślązaków. Mój brat chodził do ogólniaka, który był na naszym osiedlu gdzie była ludność napływowa (po wojnie zamieszkali tu Czesi, Hiszpanie, repatrianci ze Wschodu, Niemcy, Ślązacy, Zagłębiacy) i tam w klasie panował rock. A ja jeździłam do Liceum Plastycznego, gdzie tylko kilkoro, na czterdziestu paru uczniów w klasie z Katowic. Reszta to dzieci rdzennych mieszkańców Górnego Śląska, uczniowie dojeżdżali, lub mieszkali w internacie. I dominującą muzyką na dżemach, prywatkach, był blues.
Ewo, wszystko co piszesz o Śląsku i o ludziach tam mieszkających jest dla mnie bardzo ciekawe – wręcz odkrywcze, jako, że mieszkałam na Pomorzu, a do Stanów wyjechałam dawno, dawno temu. Ciekawy jest też wpływ bluesu, jako muzyki bliskiej ludziom ze Śląska. Jak pisałam w innym miejscu, wiąże się to z beznadzieją, niezależną właściwie od tego czy byłeś Murzynem na Missisipi, czy Slązakiem, ciężko harującym. Bardzo poruszyła mnie historia kobiet, przychodzących w dniu wypłaty z flaszką, bo trzeba było pić, żeby taką pracę lata w lata wykonywać – i tak, mądrość tych kobiet.
Jeszcze o muzyce – teraz na Śląsku jest chyba bardzo silny ruch muzyczny, który reprezentuje Myslovitz, podobnie jak w Seattle powstał grunge z Nirvaną. To nastrój tych miejsc rodzi taką muzykę, młody odpowiednik niegdysiejszych bluesów.
Muzyka Haniu to drażliwy temat, nie chciałabym zostać tutaj pobita. Faktycznie młodzież grała po garażach, piwnicach, to były inicjatywy oddolne, kopalnie wspomagały ten ruch swoimi Domami Kultury. Pozostał z tego wielki, coroczny Rawa Blues Festival organizowany w Spodku, ale nie jestem przekonana, czy Ireneusz Dudek, mający w pierwszym pomyśle ocalić śląskiego bluesa ten Festiwal robił dla tych utalentowanych muzyków samorodnych wychowanych na Śląsku. Zespołu Myslovitz (nazwa bardzo polska…) to chyba Zagłębie, to jak ogień i woda ze Ślązakami, oni chyba w dalszym ciągu się nie znoszą. Los Ślązakom nawet nie oszczędził Gierka, który był z Zagłębia.
Widzę, że usunęłaś Haniu na swoim blogu cały wątek z Wisławą Szymborską. Taki mój los, że gdziekolwiek się wpiszę poza moim blogiem , natychmiast to znika. Taki mój śląski los.
Nie żartuj, z Szymborską, zmieniłam wczoraj etykietę na “Szymborska”, żeby łatwiej szukać, ale zniknęło? Zaraz się tym zajmę.
Ewo, jakże ja mogłabym coś co napisałaś, usuwać? Mówię zupełnie szczerze – no, jak? Przecież cenię Twoje pisanie i gorąco Ciebie do tego zachęcam!
A, to przepraszam. Wiesz, ja już jestem przewrażliwiona. Na Liternet pl pochwaliłam ich, że zostawiają chociaż ślady usuwanych ludzi i wątków. Ale gdzie tam! Wszystko pousuwali sprytnie, a to, co tam na mnie powypisywali, bez żadnego kontekstu zostawili. Człowiek zupełnie nie ma się jak bronić. Tam jakieś kilometrowe wątki przepraszające poetkę ewę brzozę birk z Danii, natomiast ja tam jestem jak jakaś Ślązara… Mówię Ci, wiatr nam zawsze w oczy… To przepraszam Haniu jeszcze raz i zwracam honor.
(Ale tam nikt o Kutzu nie chce u Ciebie ze mną dyskutować, czekam i nikt, Ola podobno przeczytała. Nie chcę się na anglojęzycznym Jej blogu wpisywać po polsku, nic tam po mnie. Natomiast u Ciebie mogłaby dać głos.)
Moze Ola nie ma juz wiecej do dodania, bo napisała pierwszy kutzowy wpis, ale, masz rację, mogłaby coś odpowiedzieć, zwłaszcza na Twoja “magię” Śląska i czemu to nie Macondo… spróbuję jej zasugerować mailowo.
Ten liternet.pl jest dla postronnej osoby chyba trudny do śledzenia. Weszłam tam, patrzę tyle grup, jedni o tym, inni o czymś innym, w dodatku pełno wierszy, widze, że niektóre bardzo słabe. Czy krytyka tej poetki z Danii jest w jakiejś grupie? Widzę, że jakaś Mary Lou, żartobliwie, mam nadzieję “przeprasza”, ale wygląda na to, że ludzie tam drażliwi, jak się kogoś skrytykuje to zaraz agresywni… takie mam przynajmniej wrażenie, postronnej właśnie osoby.
Rzeczywiście, na blogach powinno się tylko pisać to, co się ciśnie pod palce położone na klawiaturę, nie każdemu się ciśnie, nie trzeba nalegać. Ja tak mam, że jak przeczytam książkę, to chcę o niej coś powiedzieć, a nie mogę dominować cudzego bloga. Napiszę o tej książce osobno na moim blogu, bo Kazimierza Kutza spotkałam kiedyś na ulicy, jak zamartwiający się, przemykał ulicami „po ćmoku”, taki niepozorny, to było wtedy, jak nie mógł dostać pieniędzy na ukończenie filmu „Śmierć jak kromka chleba” i pamiętam, jakoś mi się żal zrobiło jego i nas wszystkich tu mieszkających, więc ta jego książka dla mnie ważna, chociaż dla literatury pewnie nie.
Tak wpadam na portale literackie i patrzę, co tam się dzieje, bo na innych nic się nie dzieje, pozostał na arenie sieciowej tylko liternet.pl. A jak wpadam, to mniej więcej już orientuję się, o co tam chodzi: o konkursy, o trening poetycki przed prawdziwym życiem literackim w Polsce. Tam na razie symulacja, ale przecież nadejdzie dzień, kiedy to wszystko stanie się realne.
Ta książka Kutza dla mnie też ważna, poruszyła mnie, bardzo chyba też tym, że nieudawana. Napisz o niej, tak, tu na swoim blogu też.
U nas tymczasem śnieg.
Twój blog Haniu jest takim dodatkiem do zdarzeń w realu i jeśli tam w bibliotece była już dyskusja na temat książki Kazimierza Kutza, to nie ma sensu tego powtarzać na blogu, bo słowo mówione to coś innego i na dodatek obligować te same osoby do aktywności blogowej. Natomiast ja mam tylko blog i ja mam tutaj inne zasady, on jest samo wystarczający i musi to unieść. Niestety, nie dane jest mi być z Wami w seattlenskiej bibliotece.
Napiszę w grudniu o „Piątej stronie świata” Kazimierza Kutza, jak u nas już może będzie śnieg. A tak na marginesie, to nigdy mnie nie pociągało białe szaleństwo, moje szaleństwo jest zupełnie innej natury.
Dzisiaj w Zabrzu pierwszy śnieg.
Nadinterpretowała Pani – to z tego co Pani pisała wynikało, że czuje się Pani obrażona. Ja nie jestem pensjonarką i mnie niezwykle trudno obrazić. pozdrawiam
A ja czuję się pensjonarką i mnie obrażać niezwykle łatwo. Więc proszę mnie publicznie nie obrażać, bo ja Pana nie obrażam i niech mnie Pan tak bezinteresownie nie krzywdzi, bo pomyślę, że jednak interesownie.
W to, że Pana niezwykle trudno obrazić można uwierzyć bez zastrzeżeń. Aby naocznie się o tym przekonać wystarczy prześledzić Pana obecność na “świniobiciu”, a zrozumie się z jak odpornym charakterem ma się do czynienia. Ale to wszystko w co można uwierzyć, jeśli chodzi o Pana.
Czy rzeczywiście dla Pana sukcesem życiowym jest takie mimetyczne uodparnianie się na chamstwo? Czy Pana chamstwo innych i Pana własne nie boli?
Niezle napisane. Bede tu zagladac 😉