15 października 2010, piątek. Próbuję właśnie na moim sieciowym blogu zamanifestować inny świat, którego doświadczam i który za kilka dni się już skończy, gdy w drzwiach pojawia się syn i powie, by się zbierać, bo za pięć minut jedziemy do Laurelhurst do baru na obiad.
Sand Point Grill jest w dzielnicy, gdzie przyszedł na świat Bill Gates w którymś tutaj stojących zamożnych domach, lokal, do którego wchodzimy, jest niewielki, ale bardzo elegancki. Tęga kelnerka prowadzi nas, jak kogoś wyjątkowego, do czteroosobowego stolika w rogu sali, skąd mogę dowoli obserwować sąsiedni stół zapełniony Japończykami. To chyba licealna młodzież, jeden chłopak jest otyły, zachowują się hałaśliwie i swobodnie. Siedzą z dziewczynami przy długim stole po czterech w jednym rzędzie, ubrani w podkoszulki lub sportowe bluzy, dziewczyny mają ładne, długowłose, czarnowłose i szczupłe. Przy innych stolikach siedzą rodziny z dziećmi lub pary przyjaciół, w środku każdego stolika jarzy się w pucharze świeczka, cały bar tonie w przyjemnym i bezpiecznym stanie poczucia odpoczynku i sytości. Kelnerka wnosi coca colę z lodem, co nadpijemy, to uzupełnia, syn walczy ze mną, chcę cały czas coś zaoszczędzić i za karę zamawia mi monstrualny półmisek frytek z pieczoną rybą i mnóstwem sałatek i sosów. Zanim to w kuchni wykonają, dostajemy na stół przekąski z serami, migdałami, oliwkami i paprykowymi chipsami na długim fajansowym, białym półmisku, a Susan opowiada, jak było u jej rodziców w Teksasie. Porcje są nie tylko niemożliwe do zjedzenia dla mnie, ale Susan też nie daje rady, zabierają nam talerze i zwyczajem amerykańskich restauracji dostajemy niezjedzoną część potraw w tekturowych pudełkach do zabrania do domu.
Robi się późno, do baru wchodzi coraz więcej ludzi i coraz więcej siada za kontuarem z alkoholem, więc wychodzimy, syn mnie i męża zawozi do domu, sami jadą jeszcze do sklepów kupić komodę, a ja otwieram laptop i znajduję list od Profesora donoszący, że Leszek Chudziński, założyciel Radia Wisła, a przede wszystkim poeta, chce się ze mną spotkać. Odpisuję, że jeśli, to tylko teraz, jutro idziemy na balet, pojutrze jedziemy do Mount Rainier. Dostaję wiadomość, że za pół godziny po mnie przyjadą.
Nim zdążyłam wybiec z najniższej kondygnacji domu, gdzie jest nasza sypialnia, otworzyć drzwi, rozległ się drugi dzwonek. Państwo Chudzińscy, zaniepokojeni absolutną ciemnością pierwszego piętra już się oddalali, ale jeszcze są, witamy się, przedstawiamy, chcę z nimi wyjść, oni wchodzą, bałagan straszny, nic nie przesunęło się w układaniu rzeczy, jak w komedii pomyłek nagle ja znowu wchodzę do domu, państwo Chudzińscy wchodzą. Okazało się, że wskutek złego zinterpretowania maili, nasze spotkanie miało odbyć się tutaj, o czym dowiedziałam się dopiero od zaproszonych, jak w bajce Brzechwy, gdzie Pchła Szachrajka bal organizowała u Szerszenia nie powiadomiwszy go o tym. Siadamy wśród tego monstrualnego bałaganu, próbuję jakoś zdjąć ze stolika papiery, gdzie pan Leszek stawia białe wytrawne wino. Przynoszę kieliszki i herbatę, siadamy na kanapie, którą też szybko udaje mi się uwolnić od kotów i zwałów narzut i jaśków. Szukam wyłącznika światła, by włączyć intymniejsze oświetlenie, spanikowana lecę do męża, on leży w łóżku i po porannej wycieczce na rowerze i kolacji, jest nieprzytomny, już zasypia, państwo Chudzińscy milcząco czekają, przestaję się przejmować i siadam z nimi. Wino nam jakoś pomogło, okazało się, że jesteśmy wszyscy z różnicą jednego roku w tym samym wieku, pijemy winem bruderszaft. Bożena jest ze Szczecina, Leszek studiował w Poznaniu, wyemigrowali w latach siedemdziesiątych. Wspominamy Zenona Laskowika, z Leszkiem prowadził na uczelni kabaret. Jak kabaret „Tej” przyjechał na naszą uczelnię do Wrocławia, to ich występ z racji antyrządowych skeczów był elitarny, tylko do jednego występu dla wąskiego kręgu, ale po tych czterdziestu niemal latach bardzo dobrze ich pamiętałam. Przywołany obrazek, doświadczenia dane naszemu pokoleniu nas zbliżyły. Leszek drukował już swoje wiersze w pismach literackich przed emigracją, teraz chce coś w Polsce wydać, ja do żadnego wydawnictwa nigdy w życiu nie startowałam, nie mogę nic poradzić, polecam stronę portalu liternet.pl, gdzie cały czas są aktualizowane napływające do redakcji tomiki wierszy i jak się na nie naciśnie, to można spisać adresy wydawnictw mniejszych, które w Polsce wiersze wydają. Jest ich mnóstwo, na wypadek, jakby te główne i najsławniejsze nie odpowiedziały, są też i takie możliwości. Leszek wręcza mi wizytówkę, jest pracownikiem tej najpiękniejszej biblioteki na świecie, strasznie mi jest żal, że nie wiedziałam wcześniej, może by mnie oprowadził, objaśnił funkcjonowanie, może bym i nawet zajrzała do maszynerii automatycznego sortowania książek. Ale za to zdradza tajemnice wypożyczeń, skończył rusycystykę już w Seattle i jest odpowiedzialny za zakupy literatury rosyjskiej, zdradza mi, ile Rosjan wypożyczyło w Seattle rosyjską wersję „Wojny polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną” Doroty Masłowskiej. Jestem zachwycona tym, że ma taką wspaniałą pracę, mówi, że też jest bardzo zadowolony. Ostatnio pozwolił sobie na dowcip i napisał wiersz po angielsku i wysłał pracownikom urzędu miejskiego odpowiedzialnym za likwidację budki, która stała zawsze na przystanku autobusowym i chroniła pracowników, którzy spod biblioteki wsiadali i wracali do domu. W tym deszczowym mieście budka nam jest potrzebna, zakończył wiersz mniej więcej w tym stylu Leszek Chudziński, Senior Librarian The Seattle Public Library.
Z Bożeną Chudzińską rozmawiamy o „Bambino” Ingi Iwasiów, na której spotkanie zorganizowane w Klubie Książki Polskiej stawiła się cała Polonia. Bożena Chudzińska jest rodowitą szczecinianką i opisywała inaczej doświadczenia z lat przedstawionych w „Bambino”. Potem zeszliśmy na wulkan Reiner polecany gorąco, natomiast Chudzińscy jechali w przyszłym tygodniu do Kalifornii i San Francisco.
Po powrocie do domu Leszek przysłał mi mailem swój wiersz, „Polna rapsodia”, który jeszcze czytałam, kiedy mąż już spał i zastanowiłam się nad jego modernistyczną formą, uwikłaną w zużyte już w ubiegłej epoce rekwizyty i obrazowanie, ale tutaj brzmiące bardzo świeżo, jak poetycki żart, tak zrytmizowane silnie skoczne frazy, jakby zachowane i zarezerwowane tylko dla tego, kto mówi na co dzień innym językiem. Zastanawiałam się, jak my, uwięzieni w tym języku, skazani na niego, wyrażamy go, czy on nas wyraża i na ile jego sztuczność wynika z potrzeby stworzenia wiersza, a na ile stworzenia nim siebie. Jeszcze na dodatek Leszek jest trójjęzyczny i ma zamiar pisać wiersze w języku angielskim, a ja, która nie znam żadnego właściwie języka dobrze, nawet polskiego, zastanawiałam się zasypiając, jak niewiele trzeba, by ograniczyć go tylko do tej ożywczej siły, która zmienia nastrój i zaczyna zastępować niezmienność mitycznej poezji na panowanie przeszłości nad teraźniejszością. Stwarzamy się poezją na nowo, ciągle się odradzamy, przyporządkowujemy się wspólnotom, które zaświadczają o naszej gorącokrwistości, o tym, że stanowimy inteligentną formę istnienia białka.
O Ewie
Ewa Bienczyckalistopad 2024 P W Ś C P S N 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 -
Ostatnie wpisy
Najnowsze komentarze
- czytelnik - Osip Mandelsztam “Aleksander Giercowicz” tłumaczyła z rosyjskiego Ewa Bieńczycka
- EWA BIEŃCZYCKA - Lluís Llach – ” Pal ” spolszczyła Ewa Bieńczycka
- Filip Łobodziński - Lluís Llach – ” Pal ” spolszczyła Ewa Bieńczycka
- Robert Mrówczyński - Dziennik katowicki (1)
- Ewa - 2022
Kategorie
Archiwa
- lipiec 2024
- luty 2023
- styczeń 2023
- sierpień 2022
- maj 2022
- kwiecień 2022
- marzec 2022
- styczeń 2022
- listopad 2021
- czerwiec 2021
- maj 2021
- kwiecień 2021
- marzec 2021
- luty 2021
- styczeń 2021
- grudzień 2020
- listopad 2020
- marzec 2020
- luty 2020
- styczeń 2020
- grudzień 2019
- listopad 2019
- październik 2019
- czerwiec 2019
- marzec 2019
- styczeń 2019
- grudzień 2018
- listopad 2018
- październik 2018
- wrzesień 2018
- lipiec 2018
- maj 2018
- kwiecień 2018
- marzec 2018
- luty 2018
- styczeń 2018
- grudzień 2017
- listopad 2017
- październik 2017
- wrzesień 2017
- sierpień 2017
- maj 2017
- kwiecień 2017
- marzec 2017
- luty 2017
- styczeń 2017
- grudzień 2016
- listopad 2016
- październik 2016
- wrzesień 2016
- sierpień 2016
- lipiec 2016
- czerwiec 2016
- maj 2016
- kwiecień 2016
- marzec 2016
- luty 2016
- styczeń 2016
- grudzień 2015
- listopad 2015
- październik 2015
- wrzesień 2015
- sierpień 2015
- lipiec 2015
- maj 2015
- kwiecień 2015
- marzec 2015
- luty 2015
- styczeń 2015
- grudzień 2014
- listopad 2014
- październik 2014
- wrzesień 2014
- sierpień 2014
- lipiec 2014
- czerwiec 2014
- maj 2014
- kwiecień 2014
- marzec 2014
- luty 2014
- styczeń 2014
- grudzień 2013
- listopad 2013
- październik 2013
- wrzesień 2013
- sierpień 2013
- lipiec 2013
- czerwiec 2013
- maj 2013
- kwiecień 2013
- marzec 2013
- luty 2013
- styczeń 2013
- grudzień 2012
- listopad 2012
- październik 2012
- wrzesień 2012
- sierpień 2012
- lipiec 2012
- czerwiec 2012
- maj 2012
- kwiecień 2012
- marzec 2012
- luty 2012
- styczeń 2012
- grudzień 2011
- listopad 2011
- październik 2011
- wrzesień 2011
- sierpień 2011
- lipiec 2011
- czerwiec 2011
- maj 2011
- kwiecień 2011
- marzec 2011
- luty 2011
- styczeń 2011
- grudzień 2010
- listopad 2010
- październik 2010
- wrzesień 2010
- sierpień 2010
- lipiec 2010
- czerwiec 2010
- maj 2010
- kwiecień 2010
- marzec 2010
- luty 2010
- styczeń 2010
- grudzień 2009
- listopad 2009
- październik 2009
- wrzesień 2009
- sierpień 2009
- lipiec 2009
- czerwiec 2009
- maj 2009
- kwiecień 2009
- marzec 2009
- luty 2009
- styczeń 2009
- grudzień 2008
- listopad 2008
- październik 2008
- wrzesień 2008
- sierpień 2008
- lipiec 2008
- czerwiec 2008
- maj 2008
- kwiecień 2008
- marzec 2008
- luty 2008
- styczeń 2008
- grudzień 2007
- listopad 2007
- październik 2007
- wrzesień 2007
- maj 2007
- kwiecień 2007
- marzec 2007
- luty 2007
- styczeń 2007
- grudzień 2006
- listopad 2006
- październik 2006
- wrzesień 2006
- sierpień 2006
- lipiec 2006
- czerwiec 2006
- maj 2006
- kwiecień 2006
- marzec 2006
- luty 2006
- styczeń 2006
- grudzień 2005
- listopad 2005
- październik 2005
- wrzesień 2005
linki
Leszek Chudzinski
XXXX N XXXXh Street
Shoreline, WA 98133
November 9, 2010
Harold S. Taniguchi
Department Director
Metro Transit
King Street Center
KSC-TR-0415
201 S. Jackson St.
Seattle, WA 98104-3856
Dear Mr. Taniguchi:
We, the undersigned, ask the bus shelter that had served us for many years be returned to the place where it belongs, the corner of Meridian and 145th Street.
Petition to a Bus Shelter That Used to Stand at 145th and Meridian
Please come back
We miss you very much
We’ve been with you all these years
Through thick and thin
And now
You are gone
Why?
Where have you gone?
Didn’t you like your old post?
Was it the location?
Was it us?
Did you just run away
Or got kidnapped and carried off
On a big truck?
We’re saving your old spot for you
We hope you’ll like it here again
We need you
Please come back soon
Sincerely,
Bus Shelter, ciag dalszy
I’m happy to say that…
Ach, nie ma jak to sila slowa, poezji w szczegolnosci…
Z przyjemnoscia informuje, ze powyzszy list wierszowany nie byl glosem wolajacego na puszczy. Wlasnie otrzymalem odpowiedz na nasze pismo (podpisane przez ok 10 osob) od King County Metro. Postaram przeslac Ci tekst listu, informujacego nas o zmianie decyzji i o powrocie naszej budki autobusowej, ktora obecnie przechodzi rehabilitacje, na swoje stare miejsce. I kto mowi, ze pisanie listow nie przynosi rezultatow? Czasami przynosi.
To jest Leszku tylko dowód na to, jak Amerykanie są czuli na czystą poezję. Być może, że pozytywne załatwienie sprawy zawdzięczacie tylko strachowi, że ponowicie komunikację z Urzędem za pomocą wierszy i by to się nie powtórzyło, szybko zadecydowali zakończyć sprawę, spełniając Wasze życzenia. W Polsce jest odwrotnie. Polska jest krajem urzędników i właściwie każdy tu pisze wiersze. Urzędnicy wysyłają petentom wiersze i starają się nie załatwiać spraw, by jak najdłużej mieć czytelników swoich wierszy. I nawet, jak by byli władni dać oczekujących w deszczu i śniegu na przystankach wiatę, to próbowaliby to opóźnić jak się tylko da. Oczywiście w celu wyższym, w imię Poezji.
Założę się, że ta odpowiedź niepoetycka. Że amerykański Urzędnik nie jest równocześnie Poetą. U nas to już synonim.
Nie oszczędzasz Ewo opłotków wklepanych na wątłe piedestały zmorzastej pychy i slusznie, taki jaki taki jest krajobraz zaslużony – “a sami połykać będą na przyszłość swę! ów ochłap wyklepanych jarmarcznym podstępem lutni… hehehe). “Feluś tak musi być” powtórzą im inni za czas marnotrawny… już dalej nie mogę
(dam linka na wsparcie w Nieszuflada Poetica)
pozdro
Belfi
Szel napisała na liternet.pl, że uległeś poważnemu wypadkowi w laboratorium. Bardzo się cieszę, że żyjesz!
Link http://www.gdgdgdgdg.us nie działa.
ja zawsze żyję (ale nie lenin hihi), dzięks za zainteresowanie i uśmiech – przypadło być nieśmiertelnym w moim udziale i ciągam się ze swoim worem szczęścia przez kolejne pustynie… w oazach nie powiem!, nawet ździebko śwarne niewiasty.. no i walę pokutę wieczorami w kuźni Hefajstosa -> karma pod mój wybór -> taka Moc!, hehe… iole!
Mam nadzieję Ewo, że nie zabijesz! – byłoby bez sensu tłuc nieśmiertelną bestię… i siniak nie obrodzi, hihi
OK. link dałem na nowy portal: pt. Nieszuflada Poetica i wystarczy wpisać w google, a jest Number One na liście lub adresik: http://nieszuflada.ubf.pl
—– jak nie przeszkadza to czasem rzucę linkiem w inne przestrzenie chociaż nie mam zwyczaju pytać w tych sprawach… hej szable w dłoń!
Belfi
pozdro
Jeszcze dzisiaj wiersze tam skomentuję. Okropne.
okropne! -> to jest myśl, podoba mi się fakturka oscylacyjna
okropne, bo to wszystko na Waszym portalu jest w drodze. To są eksperymenty i to jeszcze nie jest gotowe. A taka transformacja, faza nieopierzona jest zawsze okropna. Bardzo bym chciała, byście mnie przyjęli do zespołu. Zawsze marzyłam, by być w sieciowej wspólnocie. Marzę o tym od dziesięciu lat.