Dziennik amerykański (25)

15 października 2010, piątek. Próbuję właśnie na moim sieciowym blogu zamanifestować inny świat, którego doświadczam i który za kilka dni się już skończy, gdy w drzwiach pojawia się syn i powie, by się zbierać, bo za pięć minut jedziemy do Laurelhurst do baru na obiad.
Sand Point Grill jest w dzielnicy, gdzie przyszedł na świat Bill Gates w którymś tutaj stojących zamożnych domach, lokal, do którego wchodzimy, jest niewielki, ale bardzo elegancki. Tęga kelnerka prowadzi nas, jak kogoś wyjątkowego, do czteroosobowego stolika w rogu sali, skąd mogę dowoli obserwować sąsiedni stół zapełniony Japończykami. To chyba licealna młodzież, jeden chłopak jest otyły, zachowują się hałaśliwie i swobodnie. Siedzą z dziewczynami przy długim stole po czterech w jednym rzędzie, ubrani w podkoszulki lub sportowe bluzy, dziewczyny mają ładne, długowłose, czarnowłose i szczupłe. Przy innych stolikach siedzą rodziny z dziećmi lub pary przyjaciół, w środku każdego stolika jarzy się w pucharze świeczka, cały bar tonie w przyjemnym i bezpiecznym stanie poczucia odpoczynku i sytości. Kelnerka wnosi coca colę z lodem, co nadpijemy, to uzupełnia, syn walczy ze mną, chcę cały czas coś zaoszczędzić i za karę zamawia mi monstrualny półmisek frytek z pieczoną rybą i mnóstwem sałatek i sosów. Zanim to w kuchni wykonają, dostajemy na stół przekąski z serami, migdałami, oliwkami i paprykowymi chipsami na długim fajansowym, białym półmisku, a Susan opowiada, jak było u jej rodziców w Teksasie. Porcje są nie tylko niemożliwe do zjedzenia dla mnie, ale Susan też nie daje rady, zabierają nam talerze i zwyczajem amerykańskich restauracji dostajemy niezjedzoną część potraw w tekturowych pudełkach do zabrania do domu.
Robi się późno, do baru wchodzi coraz więcej ludzi i coraz więcej siada za kontuarem z alkoholem, więc wychodzimy, syn mnie i męża zawozi do domu, sami jadą jeszcze do sklepów kupić komodę, a ja otwieram laptop i znajduję list od Profesora donoszący, że Leszek Chudziński, założyciel Radia Wisła, a przede wszystkim poeta, chce się ze mną spotkać. Odpisuję, że jeśli, to tylko teraz, jutro idziemy na balet, pojutrze jedziemy do Mount Rainier. Dostaję wiadomość, że za pół godziny po mnie przyjadą.
Nim zdążyłam wybiec z najniższej kondygnacji domu, gdzie jest nasza sypialnia, otworzyć drzwi, rozległ się drugi dzwonek. Państwo Chudzińscy, zaniepokojeni absolutną ciemnością pierwszego piętra już się oddalali, ale jeszcze są, witamy się, przedstawiamy, chcę z nimi wyjść, oni wchodzą, bałagan straszny, nic nie przesunęło się w układaniu rzeczy, jak w komedii pomyłek nagle ja znowu wchodzę do domu, państwo Chudzińscy wchodzą. Okazało się, że wskutek złego zinterpretowania maili, nasze spotkanie miało odbyć się tutaj, o czym dowiedziałam się dopiero od zaproszonych, jak w bajce Brzechwy, gdzie Pchła Szachrajka bal organizowała u Szerszenia nie powiadomiwszy go o tym. Siadamy wśród tego monstrualnego bałaganu, próbuję jakoś zdjąć ze stolika papiery, gdzie pan Leszek stawia białe wytrawne wino. Przynoszę kieliszki i herbatę, siadamy na kanapie, którą też szybko udaje mi się uwolnić od kotów i zwałów narzut i jaśków. Szukam wyłącznika światła, by włączyć intymniejsze oświetlenie, spanikowana lecę do męża, on leży w łóżku i po porannej wycieczce na rowerze i kolacji, jest nieprzytomny, już zasypia, państwo Chudzińscy milcząco czekają, przestaję się przejmować i siadam z nimi. Wino nam jakoś pomogło, okazało się, że jesteśmy wszyscy z różnicą jednego roku w tym samym wieku, pijemy winem bruderszaft. Bożena jest ze Szczecina, Leszek studiował w Poznaniu, wyemigrowali w latach siedemdziesiątych. Wspominamy Zenona Laskowika, z Leszkiem prowadził na uczelni kabaret. Jak kabaret „Tej” przyjechał na naszą uczelnię do Wrocławia, to ich występ z racji antyrządowych skeczów był elitarny, tylko do jednego występu dla wąskiego kręgu, ale po tych czterdziestu niemal latach bardzo dobrze ich pamiętałam. Przywołany obrazek, doświadczenia dane naszemu pokoleniu nas zbliżyły. Leszek drukował już swoje wiersze w pismach literackich przed emigracją, teraz chce coś w Polsce wydać, ja do żadnego wydawnictwa nigdy w życiu nie startowałam, nie mogę nic poradzić, polecam stronę portalu liternet.pl, gdzie cały czas są aktualizowane napływające do redakcji tomiki wierszy i jak się na nie naciśnie, to można spisać adresy wydawnictw mniejszych, które w Polsce wiersze wydają. Jest ich mnóstwo, na wypadek, jakby te główne i najsławniejsze nie odpowiedziały, są też i takie możliwości. Leszek wręcza mi wizytówkę, jest pracownikiem tej najpiękniejszej biblioteki na świecie, strasznie mi jest żal, że nie wiedziałam wcześniej, może by mnie oprowadził, objaśnił funkcjonowanie, może bym i nawet zajrzała do maszynerii automatycznego sortowania książek. Ale za to zdradza tajemnice wypożyczeń, skończył rusycystykę już w Seattle i jest odpowiedzialny za zakupy literatury rosyjskiej, zdradza mi, ile Rosjan wypożyczyło w Seattle rosyjską wersję „Wojny polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną” Doroty Masłowskiej. Jestem zachwycona tym, że ma taką wspaniałą pracę, mówi, że też jest bardzo zadowolony. Ostatnio pozwolił sobie na dowcip i napisał wiersz po angielsku i wysłał pracownikom urzędu miejskiego odpowiedzialnym za likwidację budki, która stała zawsze na przystanku autobusowym i chroniła pracowników, którzy spod biblioteki wsiadali i wracali do domu. W tym deszczowym mieście budka nam jest potrzebna, zakończył wiersz mniej więcej w tym stylu Leszek Chudziński, Senior Librarian The Seattle Public Library.
Z Bożeną Chudzińską rozmawiamy o „Bambino” Ingi Iwasiów, na której spotkanie zorganizowane w Klubie Książki Polskiej stawiła się cała Polonia. Bożena Chudzińska jest rodowitą szczecinianką i opisywała inaczej doświadczenia z lat przedstawionych w „Bambino”. Potem zeszliśmy na wulkan Reiner polecany gorąco, natomiast Chudzińscy jechali w przyszłym tygodniu do Kalifornii i San Francisco.
Po powrocie do domu Leszek przysłał mi mailem swój wiersz, „Polna rapsodia”, który jeszcze czytałam, kiedy mąż już spał i zastanowiłam się nad jego modernistyczną formą, uwikłaną w zużyte już w ubiegłej epoce rekwizyty i obrazowanie, ale tutaj brzmiące bardzo świeżo, jak poetycki żart, tak zrytmizowane silnie skoczne frazy, jakby zachowane i zarezerwowane tylko dla tego, kto mówi na co dzień innym językiem. Zastanawiałam się, jak my, uwięzieni w tym języku, skazani na niego, wyrażamy go, czy on nas wyraża i na ile jego sztuczność wynika z potrzeby stworzenia wiersza, a na ile stworzenia nim siebie. Jeszcze na dodatek Leszek jest trójjęzyczny i ma zamiar pisać wiersze w języku angielskim, a ja, która nie znam żadnego właściwie języka dobrze, nawet polskiego, zastanawiałam się zasypiając, jak niewiele trzeba, by ograniczyć go tylko do tej ożywczej siły, która zmienia nastrój i zaczyna zastępować niezmienność mitycznej poezji na panowanie przeszłości nad teraźniejszością. Stwarzamy się poezją na nowo, ciągle się odradzamy, przyporządkowujemy się wspólnotom, które zaświadczają o naszej gorącokrwistości, o tym, że stanowimy inteligentną formę istnienia białka.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2010, dziennik ciała i oznaczony tagami , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

9 odpowiedzi na Dziennik amerykański (25)

  1. Bus shelter pisze:

    Leszek Chudzinski
    XXXX N XXXXh Street
    Shoreline, WA 98133

    November 9, 2010

    Harold S. Taniguchi
    Department Director
    Metro Transit
    King Street Center
    KSC-TR-0415
    201 S. Jackson St.
    Seattle, WA 98104-3856

    Dear Mr. Taniguchi:

    We, the undersigned, ask the bus shelter that had served us for many years be returned to the place where it belongs, the corner of Meridian and 145th Street.

    Petition to a Bus Shelter That Used to Stand at 145th and Meridian

    Please come back
    We miss you very much
    We’ve been with you all these years
    Through thick and thin
    And now
    You are gone

    Why?
    Where have you gone?
    Didn’t you like your old post?
    Was it the location?
    Was it us?
    Did you just run away
    Or got kidnapped and carried off
    On a big truck?

    We’re saving your old spot for you

    We hope you’ll like it here again
    We need you
    Please come back soon

    Sincerely,

  2. Leszek Chudzinski pisze:

    Bus Shelter, ciag dalszy
    I’m happy to say that…
    Ach, nie ma jak to sila slowa, poezji w szczegolnosci…
    Z przyjemnoscia informuje, ze powyzszy list wierszowany nie byl glosem wolajacego na puszczy. Wlasnie otrzymalem odpowiedz na nasze pismo (podpisane przez ok 10 osob) od King County Metro. Postaram przeslac Ci tekst listu, informujacego nas o zmianie decyzji i o powrocie naszej budki autobusowej, ktora obecnie przechodzi rehabilitacje, na swoje stare miejsce. I kto mowi, ze pisanie listow nie przynosi rezultatow? Czasami przynosi.

  3. Ewa > Leszek Chudzinski pisze:

    To jest Leszku tylko dowód na to, jak Amerykanie są czuli na czystą poezję. Być może, że pozytywne załatwienie sprawy zawdzięczacie tylko strachowi, że ponowicie komunikację z Urzędem za pomocą wierszy i by to się nie powtórzyło, szybko zadecydowali zakończyć sprawę, spełniając Wasze życzenia. W Polsce jest odwrotnie. Polska jest krajem urzędników i właściwie każdy tu pisze wiersze. Urzędnicy wysyłają petentom wiersze i starają się nie załatwiać spraw, by jak najdłużej mieć czytelników swoich wierszy. I nawet, jak by byli władni dać oczekujących w deszczu i śniegu na przystankach wiatę, to próbowaliby to opóźnić jak się tylko da. Oczywiście w celu wyższym, w imię Poezji.
    Założę się, że ta odpowiedź niepoetycka. Że amerykański Urzędnik nie jest równocześnie Poetą. U nas to już synonim.

  4. Belfi pisze:

    Nie oszczędzasz Ewo opłotków wklepanych na wątłe piedestały zmorzastej pychy i slusznie, taki jaki taki jest krajobraz zaslużony – “a sami połykać będą na przyszłość swę! ów ochłap wyklepanych jarmarcznym podstępem lutni… hehehe). “Feluś tak musi być” powtórzą im inni za czas marnotrawny… już dalej nie mogę
    (dam linka na wsparcie w Nieszuflada Poetica)
    pozdro

    Belfi

  5. Ewa > Belfi pisze:

    Szel napisała na liternet.pl, że uległeś poważnemu wypadkowi w laboratorium. Bardzo się cieszę, że żyjesz!
    Link http://www.gdgdgdgdg.us nie działa.

  6. Belfi pisze:

    ja zawsze żyję (ale nie lenin hihi), dzięks za zainteresowanie i uśmiech – przypadło być nieśmiertelnym w moim udziale i ciągam się ze swoim worem szczęścia przez kolejne pustynie… w oazach nie powiem!, nawet ździebko śwarne niewiasty.. no i walę pokutę wieczorami w kuźni Hefajstosa -> karma pod mój wybór -> taka Moc!, hehe… iole!
    Mam nadzieję Ewo, że nie zabijesz! – byłoby bez sensu tłuc nieśmiertelną bestię… i siniak nie obrodzi, hihi
    OK. link dałem na nowy portal: pt. Nieszuflada Poetica i wystarczy wpisać w google, a jest Number One na liście lub adresik: http://nieszuflada.ubf.pl
    —– jak nie przeszkadza to czasem rzucę linkiem w inne przestrzenie chociaż nie mam zwyczaju pytać w tych sprawach… hej szable w dłoń!
    Belfi
    pozdro

  7. Ewa > Belfi pisze:

    Jeszcze dzisiaj wiersze tam skomentuję. Okropne.

  8. Belfi pisze:

    okropne! -> to jest myśl, podoba mi się fakturka oscylacyjna

  9. Ewa > Belfi pisze:

    okropne, bo to wszystko na Waszym portalu jest w drodze. To są eksperymenty i to jeszcze nie jest gotowe. A taka transformacja, faza nieopierzona jest zawsze okropna. Bardzo bym chciała, byście mnie przyjęli do zespołu. Zawsze marzyłam, by być w sieciowej wspólnocie. Marzę o tym od dziesięciu lat.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *