Dziennik amerykański (11)

1 października 2010, piątek. Rano, jeszcze wszyscy śpią, do piątej rano jeszcze czyścili stare mieszkanie, którego stanem właściciele po powrocie z Kanady podobno zostali mile zaskoczeni – wyszłam pochodzić po okolicy. Domy nie mają ogrodzeń i łatwo pomyłkowo wejść na czyjąś posesję asfaltowaną ulicą, która rozgałęzia się na dojścia do domów i jest nie do odróżnienia od ulicy właściwej. Jest tam kompletnie pusto, psy, które w polskich willach natychmiast wprowadzają nastrój zagrożenia i zapowiadają koniec świata obcym szczekając po staropolsku „na pohybel”, tutaj jakby wszystko zostało nagle opuszczone i zastygłe w bezruchu za sprawą jakiś sił kosmicznych likwidujących mieszkańców, pozostawiając nienaruszone przedmioty i rośliny. Oszklone pokoje pokazują ich wnętrza, beztroski nieład ubrań, albo pokoje do pracy, gdzie stoją monitory komputerów, zawalone aktami i dokumentami, wszystko to wydane na mój widok, na moją nieprzyzwoitość zbłądzonego świadka, trwa to tak w tych zamkniętych akwariach, jak owad w bursztynie. Czasami przejdzie zdziwiony kot, zejdzie z sosny wiewiórka, ale jakoś bezszelestnie i anonimowo, jak ten szafirowy ptak, który sfrunie, przysiądzie i znowu poleci, a ja będę się zastanawiać, dlaczego żyjąc tak długo na tym świecie nic nie wiem o istnieniu takiego gatunku ptaka.
Idąc w górę łatwo można rozszyfrować intencję takiej, a nie innej zabudowy domów, której nadrzędnym celem jest cel mieszkańca, a nie tego, kto jego wystawność ogląda. Ten cel to piękny widok z okna, możliwy dzięki tarasowej zabudowie. Chodząc po wsi polskiej pod Krakowem czy pod Warszawą trudno mi jest zrozumieć dzisiejszą intencję reaktywowania stylu polskiego dworku w dwudziestym pierwszym wieku z ich absurdalnym reliktem betonowych kolumn przylepionych do nic niepodtrzymującego dachu z ich nieskończoną brzydotą, co w połączeniu jeszcze niesłychanym postępem obyczajowym, jak uwolnienie psów z łańcuchów, daje pozór, po komunistycznych, gierkowskich, betonowych domów typu „kostka” (projekt architektoniczny stosowany państwowym nakazem) jakiś szczyt nowoczesności i postępu.
Domki amerykańskie na wybrzeżu jeziora Washington przypominają domki kalifornijskie, gdy część mieszkańców w latach osiemdziesiątych się przeniosła z Kalifornii wykupując masowo tutejsze posesje ze względu właśnie na ich podobieństwo. Chyba w analogicznym mieszkał Czesław Miłosz nad zatoką San Francisco, jak pamiętam z filmów dokumentalnych. Cała zabudowa tej dzielnicy pochodzi z lat czterdziestych i pięćdziesiątych, gdy zasiedlano wokół byłego lotniska i terenów marynarki wojennej po drugiej wojnie światowej skarpy wkoło jeziora. Te traperskie konstrukcje dzisiaj, dzięki ciągłym technologicznym modyfikacjom i ulepszeniom, te proste drewniane konstrukcje na palach, wyglądają jak bajkowe domki dla lalek, których mieszkańcy nie bawią się w dom, lecz bawią się w prawdziwe życie. Wchodząc na portal zillow.com można prześledzić dzieje każdego z tych domów, zobaczyć wnętrza, gdzie na stałe wbudowano wszelkie dostępne dziś mieszkaniowe udogodnienia. Tak więc każdy z tych domków to małe arcydzieła zbudowane po drugiej wojnie światowej w stylu Modern Home. Te w pobliżu Lake Washington i Sandpoint Country z niesamowitością krajobrazu i zaskakujących przestrzeni z upływem lat obrosły wewnątrz i na zewnątrz we wszelkie udogodnienia, choć nadal wyglądają niepozornie. Ściany z oknami i wysokimi sufitami z obowiązkowymi tzw. cantilevered, czyli belkami nośnymi, wspornikami, które wewnątrz, w dużym hollu – a tak to obserwuję w nowym domu, do którego wprowadziliśmy się – wypełniają dzięki temu całą przestrzeń hollu światłem. Tu stoi kominek, a komin przebija sufit wyłożony drewnem, oryginalne stare panele, belki stropowe, wszystko utrzymane w stylu funky retro. Podłoga wyłożona jest wszędzie puchatą wykładziną w kolorze piasku, ale werandy, balkony, patio, wszystko z desek, jak molo, ma smak prostoty i siermiężności. Pokój rodzinny, pokój dzienny, bonus pokój, office pokój, jadalnia ze zmywarką, dwudrzwiową lodówką z agregatem do lodu, kuchenką z piekarnikiem, kuchenką mikrofalową, wszystko ze stali nierdzewnej, osobne pomieszczenie z pralką, suszarką, dwie łazienki z ustępami i bidetami, a do tego jeszcze wszędzie okna, wszędzie szyby od sufitu do podłogi, a szafy obowiązkowo zamiast drzwi mają przesuwane lustra.
Nawet idąc ulicą wzdłuż domów w prześwitach widać jezioro w całym jego pięknie, przeciwległy jego brzeg pokryty domkami wśród zieleni, wzdłuż brzegu rozciągający się Magnuson Park z jednolitą zielenią, pocięty dróżkami, plamami boisk z prostokątami tartanu. Zróżnicowanie domków na drewnianych konstrukcjach, okolonych werandami i łatwo dostępnymi zewsząd pomieszczeniami budowanymi dla ich funkcjonalności, a nie wystawności, niesie w sobie właśnie inteligencję, nastawienie na życie, jego przeżywanie, delektowanie się nim, a nie przetrwanie. Nie jest to więc ani maszyna do mieszkania, ani cel sam w sobie, idea pięknego domu, by uprawiać swój ogródek i mieć święty spokój z cały światem, jak Wolter radzi Kandydowi. Neurotyczność domu, który alienuje się poprzez swą samoistność i samowystarczalność być może jest domeną tylko społeczeństw biednych i być może ta lekkość mieszkania wyglądającego na zewnątrz tak egzotycznie, a wyposażonego wewnątrz we wszystkie absolutnie wygody, które są tak samo z nim zintegrowane, jak jego architektura. Krążę więc wokół tych domów, żywopłotów stanowiących jedynie ozdobę, a nie ogrodzenie, poprzycinanych barwnie ogromnymi kępami wrzosów, które teraz kwitną i pachną, wiciokrzewów, bukszpanów, dwukolorowych trzmielin i tych wszystkich roślin, które u nas spotyka się tylko w doniczkach, a tu rozrastają się do wielkich roślin, bądź tworzą runa, ściany i pną się po pergolach. Owocują krwawymi jagodami irgi, róży i głogów, rdzewieją kiściami hortensji, a klony przebarwiając się, spadają delikatnie, ale to jeszcze nic nie znaczy, że zbliża się zima. Ogromna magnolia przy naszym domu powtórnie zaczęła kwitnąć, a wszystkie te pachnące tuje, jałowce, cyprysy w połączeniu z kępami kwitnącej lawendy, tymianku, rozmarynu i ziół pachną, żyją i promieniują.

Kiedy wstaną nareszcie wyspani, podjedziemy do Panda Express, największej sieci chińskich restauracji fast food w Stanach Zjednoczonych, gdzie chudy chłopak chiński cierpliwie będzie czekał, podając nam między drewnianymi pałeczkami do skosztowania chiński pieróg, kolejne potrawy, a my z mężem zażenowani i zawstydzeni jego uprzejmością, nie będziemy się już długo zastanawiać. Nie wiadomo dlaczego wszystkie amerykańskie fast foody, bez względu na narodowość i regionalność potraw, dodają do nich upiorny i piekielny komponent, po którym natychmiast nawet najszlachetniejszy produkt pierwotny zamienia się w pieprz turecki, w paprykę ostrą, w to wszystko, co w Polce dodaje się dla smaku minimalnie, a tu jest jego esencją. I kosztujemy tego pieroga, podanego przez Chińczyka, odczuwając natychmiast piekło w ustach. I ten kawałek kurczaka w słodkim lukrze, wyglądający tak apetycznie… Zrezygnowani, pozwalamy, by zadecydowano za nas, sypią więc nam ten makaron na tekturowy trójdzielny talerzyk, komponent chińskich zupek sprzedawany w Polsce, sypią nam ryż sypki i do tego wołowinę, która nazywa się – jak głoszą ogromne napisy obok pyska biało-czarnego niedźwiedzia panda – Kobari. To cięta w cienkie plastry marynowana wołowina ze świeżą papryką, zielonym groszkiem i pomidorami, a wszystko smażone na oczach klientów w woku, z grzybami i porami, jest jeszcze gorące, apetyczne i kuszące i nie do jedzenia. Ale jemy to wszystko, bo jesteśmy głodni, zapijając bez ograniczeń coca-colą z lodem, którą wlewamy z ogromnych saturatorów do papierowych kubków. I zalewamy ten żywy ogień w naszych żołądkach i wznosimy coca-colą toast za nowy dom i za – jak się dowiadujemy – podpisany przez syna nowy kontrakt na film o muzykach, z udziałem seattleńczyka, legendarnego basisty Guns N’ Roses. Potwierdzono też powtórny wyjazd syna i Bryana do Afryki na grudzień, gdzie będą kręcić film. A ja otwieram ciasteczko szczęścia, dodawane do każdej potrawy i w nim jest karteczka z napisem wersalikami: YOUR CHARM IS QUITE IRRESISTIBLE.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2010, dziennik ciała i oznaczony tagami , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

21 odpowiedzi na Dziennik amerykański (11)

  1. Hanna pisze:

    Ewo, ja dzisiaj jadłam też coś z Panda Express. Niestety, w moim ciasteczku byla karteczka z napisem: BE CAREFUL AND SYSTMATIC IN YOUR BUSINESS ARRANGEMENTS

  2. Ewa pisze:

    To chyba nie jest zła wróżba, Hanno. Tam chyba nie ma złych wróżb w tych ciasteczkach, bo przestano by korzystać z usług Pandy. Wróciłam z Seattle Art Museum kompletnie wykończona, bo w dzień wolny od opłat były tłumy. I już obsługa w podkoszulkach z napisem Picasso ubrana na jutrzejsze otwarcie. Przez Internet bilety są tańsze. A w sklepie na dole ogromny luksusowy katalog z wystawy. Oglądałam. Pięknie wydany.
    Nie mam kiedy nadrobić zaległości „Dziennika”, a dzisiaj, jak tu zapraszała Pani Ewa, spotkanie autorskie z Profesorem Kazimierzem Poznańskim, którego tomik poezji złożony z 63 wierszy i zatytułowany „Długi wiersz” wydaje Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza w Polsce. I nie mam siły tam jechać autobusem.

  3. Hanna pisze:

    Ewo, cieszę się na Picasso! Finansowo, dobrym rozwiązaniem, jeżeli ktoś mieszka tutaj, wydaje się roczny karnet. Kosztuje 65 dolarów i przez cały rok można chodzić ile dusza zapragnie do muzeum. Wstęp na Picasso też jest wtedy “za darmo” czyli objęty korzyściami wynikającymi z karnetu.
    Koniecznie napisz kiedy wracasz do Polski. Chciałybyśmy z Olą się z Tobą spotkać na kawę lub herbatę. Jest wspaniała herbaciarnia na Capitol Hill, Remedy Teas, na rogu 15th Avenue East and Harrison. 150 rozmaitych mieszanek herbat. Ale najpierw przed Tobą Portland.

  4. M.R pisze:

    Mnie prof. Poznański kojarzy się z ekonomią i Samoobroną (jego poglądy ekonomiczne podjęła Samoobrona). Krytykuje polską prywatyzację np Obłęd reform, Wyprzedaż Polski… polska prywatyzacja to jeden przekręt… takie znalazłem hasła w internecie. Chyba to ten sam Poznański… a w Polsce… przyprawiono mu gębę oszołoma, bo nie jego poglądy nie są zgodne z tzw dominującym dyskursem (piszę to ironicznie) czy dominującą linią propagowaną przez media i władzę. Akurat te dyskusje mało co mnie obchodzą, może o tyle że obecnie moje studiujące dziecko (a jestem jedynym dostarczycielem dochodów dla mojej rodziny i pętla wyzysku ze strony państwa zaciska się) wskutek obniżenia progów stypendialnych i podjęcia pracy straciło i stypendium a ja ulgę na dziecko (tzn dorobiło 300-400 zł miesięcznie a wskutek tego straciło 300-400 zł miesięcznie). I tak wygląda polski kapitalizm, oskubywanie ludzi najuboższych a ogólnie uczciwych, jak to mówi się: na czym polega kapitalizm obecny? na transferze pomocy społecznej od ubogich do bogatych np ratuje się banki kosztem wzrostu obciążeń podatnika. To tak “a propo” Poznańskiego, chyba to ten sam… A Ameryka zawsze kojarzyła się mi także z uczciwością, kiedyś polski arystokrata i nauczyciel angielskiego wrócił stamtąd do Polski i zaczął propagować akcję “nie ściągaj” bo ponoć w Ameryce nie ściąga się a nawet jest dopuszczalne doniesienie na osobę ściągającą np. na egzaminie (jako naruszenie zasad wolnej i sprawiedliwej konkurencji) ale w Polsce został wyśmiany i potraktowany jako oszołom. Jak tam w tej Ameryce jest nie wiem, olbrzymia różnorodność… je też nigdy nie ściągałem, może mam arystokratycznych przodków, arystokratyzm ducha… Ta Ameryka opisywana przez Panią zaciekawiła mnie

  5. M.R pisze:

    ‘bo jego poglądy są zgodne…” tak powinno oczywiście być

    a te domy, osiedla całe przeszklone z pięknymi widokami na krajobraz i przyrodę… jak Pani opisuje… ech chciałoby się pomieszkać w takim zupełnie innym, bardziej ludzkim świecie… a w Polsce mrowisko, mieszkania jak klatki w niezbyt zachęcającym otoczeniu… ale nie wiem czy tak tam wszystko pięknie wygląda, może dla wybranych, a kto pozostaje na marginesie? Mnie tam zawsze jakieś siły (zewnętrzne czy wewnętrzne) spychają na margines

  6. M.R pisze:

    “bo jego poglądy nie są zgodne” z ogólnie obowiązującymi w Polsce w zakresie prywatyzacji… poprawka do poprawki przepraszam za chaos

  7. Ewa > Hanna pisze:

    Oj, Hanno, bardzo bym chciała się jeszcze z Wami spotkać, tylko wiem, że tu w Ameryce różnie wszyscy pracują i musiałabyś to zsynchronizować z koleżankami. Wracamy z Portland chyba we wtorek i jeśli syn nie pojedzie z nami stamtąd do Oregonu, to cały ten tydzień będę do dyspozycji. Moja amerykańska komórka to (206) 501- 0014
    Myślę, że wszędzie dojadę na rowerze, syn mnie podrzuci, jak będzie za daleko, autobusami trochę się boję jeździć, a rowerem można zawsze skrócić te odległości. Wylatujemy do Polski w przyszły wtorek. Do zobaczenia! I może do zobaczenia w Polsce?

  8. Ewa > M.R pisze:

    Panie Marku, nie mam pojęcia o ekonomi, to są dla mnie tak tajemnicze rejony, jak dla innych poezja. Próbowałam kiedyś na GW czytać Balcerowicza, to jest język dla wtajemniczonych, proszę uwierzyć, że nie pojęłam ani jednego zdania. W moim odczuciu tekstów Profesora Kazimierza Poznańskiego, które wczoraj doczytałam w Sieci, to ma rację, bo każdy przeciętny Polak widzi, że przecież w komunie nie było ludzi bogatych i nagle są i to nie wiadomo skąd mają fortuny, do których w normalnych państwach dochodzi się pokoleniami albo naprawdę wielką pracą, inteligencją i tym wszystkim, czym człowiek może w życiu dojść do czegoś, a tu uwłaszczenie nomenklatury spowodowało dojście do ekonomicznej władzy naprawdę ludzi zwyczajnie miernych. Szkoda, że wyszukiwarka Google pokazuje nazwisko Profesora Kazimierza Poznańskiego w pierwszym wyniku w kontekście partii Samoobrony, a w drugim rzucie, jako posła o tym samym nazwisku, który miał jakąś kryminalną sprawę o malwersację. Profesor Kazimierz Poznański jest apolityczny, nie należy do żadnej partii i ugrupowania. Dzisiaj oglądałam obrazy Profesora w stylistyce kubistycznej, fowistycznej i strukturalnej dekonstrukcji abstrakcji o wpływach Dalekiego Wschodu, w moim odbiorze bardzo inteligentnej twórczości malarskiej, ascetycznej i zarazem gorącej. Będę o dwóch tomikach poezji pisała tu na blogu profesora Kazimierza Poznańskiego. W sumie, to myślę, że tylko sztuka pozostała i jest jeszcze najbardziej ekonomiczną formą istnienia białka, bo przynajmniej umożliwia współistnienie Ducha.

  9. Hanna pisze:

    Ewo, dziekuje za numer komórki. Mam nadzieje, ze uda nam sie wszystkim wykroic w przyszlym tygodniu czas na herbate. Ciesze sie, ze przez moj pierwszy komentarz, poznajesz tylu tu ludzi – wiersze KP oczywiscie czytalam, obrazy ogladalam. Ciekawa jestem co napiszesz o wierszach.

  10. Ewa > Hanna pisze:

    Tak, wielkie dzięki, Hanno za Twoją inicjatywę, ale popatrz też i na rolę blogów, jak integruje ludzi i jak ta cywilizacyjna alienacja, powodowana odczłowieczeniem maszynami, się zabliźnia. Do zobaczenia więc w realu!

  11. Hanna pisze:

    Tak, komputer, ta zimna dotąd maszyna, łączy się teraz z żywym człowiekiem i powstaje zupełnie inna istota, jak mówią “homo interneticus”, która buduje nowe społeczeństwa, tworzy nowe fascynacje, nowych przywódców i nowych rewolucjonistów…

  12. M.R pisze:

    no właśnie, w internecie nie ma nic o tej drugiej (może istotniejszej i ważniejszej) stronie działalności prof.Poznańskiego, a tego szukałem … a to, że nazwisko jego jest kojarzone przypadkowo z Samoobroną (“Profesor Kazimierz Poznański w siedzibie Samoobrony” na stronie Samoobrony) to dla mnie nic nie znaczy. A po drugie ja sam jako outsider i też człowiek z pewnego rodzaju marginesu, spoza elit (zaliczam się uzurpatorsko do elit ducha ale cóż to znaczy dziś i jak brzmi – nieco śmiesznie) nie rzucam się tak bez zastanowienia na takiego założyciela Samoobrony czy innych

  13. M.R pisze:

    “Neurotyczność domu…” tutaj mam skojarzenia z filmem “Lokator” Polańskiego, kiedyś jako młodzieniec (co teraz jest może śmieszne) ciężko “przeżyłem” ten film, oglądany w ponurych czasach komuny…
    “Zróżnicowanie domków na drewnianych konstrukcjach, okolonych werandami i łatwo dostępnymi zewsząd pomieszczeniami budowanymi dla ich funkcjonalności, a nie wystawności, niesie w sobie właśnie inteligencję, nastawienie na życie, jego przeżywanie, delektowanie się nim, a nie przetrwanie”
    Kiedyś jako chłopiec i młodzieniec urodziłem się i mieszkałem długo w pięknym, solidnym poniemieckim drewnianym piętrowym domu otoczonym dużym ogrodem. Niemcy (a mieszkała tam cała niemiecka rodzina) opuścili go uciekając przed armią radziecką w styczniu 1945, a moja babcia tam wynajmowała mieszkanie od 1933 polecona jako “czysta Polka” (później jeszcze codziennie rano przed pójściem do pracy poniemieckim zwyczajem wstawała i szorowała drewniane podłogi) a i podczas wojny Niemcy nie wyrzucili babci… A później po rozbiórce przeprowadziliśmy się do kamiennej pustyni, do właśnie neurotycznej kamienicy… sceny jak z “Lokatora”

  14. M.R pisze:

    “czysta Polka” oczywiście nie w sensie narodowościowym tylko dosłownej czystości, solidności i schludności… bo moje miasto i tamte okolice tam dominowali gospodarczo Niemcy mieszkali też Polacy, Żydzi bardziej w centrum…

  15. M.R pisze:

    Eh, Ameryka, Ameryka inny świat, inni ludzie tak się wydaje. Domy piękniejsze i bardziej ludzkie, ulice szersze, ludzie uprzejmi i żyjący sztuką… tak mi się zdaje… a tutaj u nas skostnienie, kapitalistyczny barak nadzorowany przez tych samych co i dawniej… No nic, znikam pojeździć na rowerze po lesie i nie będę już Pani zanudzał przyrzekam, ale poczytam bo uruchamia Pani jakieś skojarzenia poprzez opis innego świata

  16. Ewa > Hanna pisze:

    Bo ja wiem, czy rewolucjonistów… Na blogu można wypowiadać rzeczy niemożliwe w redakcjach, bo każda redakcja, czy gazeta, ma jakieś ukierunkowania i powiązania… Blog umożliwia artykulację wewnętrznej ekspresji, jeśli jest blogiem autorskim i jest głosem jednym z wielu, a nie reprezentantem grupy. Oczywiście, cały czas marzę, by mój blog spotkał się z aprobatą ludzi mi podobnych i bym ich w Sieci spotkała, ale jak obserwuję Sieć, to na to się nie zanosi… Ale widzisz Hanno, ta rola spotkań ludzi realnych przynajmniej została spełniona. Bo Sieć to też przebieranki, podchody, a spotkania rzeczywiste to już większy realizm. Ja tam w sztuce nie jestem za realizmem, lecz jednak wszystkie artystyczne przetworzenia biorą z niego początek. Truman Capote napisał, że im więcej elementów realnych, prawdziwych w fikcji literackiej, tym ona jest bardziej fikcyjna. Tak powiedział ojciec artystycznego reportażu i trzeba mu wierzyć.

  17. Ewa > M.R. pisze:

    Panie Marku, proszę nie uciekać, bo jak Pan pisze komentarze, to ja śpię i nie mogę z Panem się kontaktować.
    Rozmawiałam wczoraj w Profesorem, który mówił, że bestselerowa jego książka „Wielki przekręt : klęska polskich reform” Kazimierz Z. Poznański. – Warszawa : Towarzystwo Wydawnicze i Literackie, [2000], spowodowała anatemę w polskim środowisku wobec autora. Niestety, nie byłam przygotowana do rozmowy, a książka jest w Bibliotece Śląskiej i ją po powrocie dopiero przeczytam. Ale przecież, tak jak Pan pisze, nie trzeba być naukowcem, wystarczy być zwykłym mieszkańcem Polski, by widzieć, że źle się dzieje w Państwie Polskim. Ale taki już jest los Kasandry, widzi Pan, ja nawet jak coś napiszę na temat poezji, zdawało by się, dziedziny niewinnej na temat żon i dzieci, wnuków ubeków, którzy piszą bez opamiętania wiersze wiedząc, że każde ich słowo poetyckie natychmiast zostanie nagrodzone i wycmokane, bo niejednokrotnie mają tzw. „dojścia” to już jest wielka wrzawa i sprzeciw. Uważam, że jest nam dany świat i mamy się do niego ustosunkowywać według naszej wizji, wiedzy, wyczucia, najuczciwiej jak potrafimy, i uważam, że do tego służy książka, blog sieciowy.

  18. Ewa > M.R. pisze:

    Wczoraj Profesor też mówił mi o Ameryce, o jej ciemnej stronie bezwzględnych korporacji za których przyczyną niszczy się genetycznie ludzi, robi się z nich grubasów wprowadzaniem bezkarnie do żywności zabójczych komponentów. O swoich studentach, którzy są debilami.
    Tę Amerykę opisuję tak, jak widzę, nie mam wglądu do machiny państwowej, nawet jedzenie nie bardzo mi zaszkodzi w tak niewielkich ilościach.
    Myślę, że „Lokator” Polańskiego według opowiadania Topora jest na tyle uniwersalny, że może się wydarzać wszędzie i zawsze. Myśmy też z mężem go oglądali w czasie, gdy dręczył nas Niemiec, właściciel kamienicy w której mieszkali ludzie jeszcze sprzed wojny na pół Polacy w Gliwicach i odnajdywali w nim nasz los. Nikt nam nie podkładał gówna na wycieraczkę, ale ustępy były na półpiętrze, z dziurą jak w sławojce i tam wszystkie awantury na klatce dotyczyły tych latryn. Więc chodzi tylko o to, by człowiek miał na tyle ludzkie warunki do mieszkania, by zneutralizować źródło konfliktu do minimum. I afirmujące według mnie są takie rozwiązania, które opisuję. Jeśli się nie chce widzieć domowników, a przecież są stany, że się nie chce mimo, że się ich kocha, że można tu przejść przez werandę, przez balkony, wszystko jest połączone. A mieszczański dom z amfiladową zabudową jest głupi, pokoje przechodnie są głupie, a budowa tyle samo kosztuje. W obozach koncentracyjnych większą dolegliwością od braku pożywienia był brak intymności.

  19. M.R pisze:

    Eh, to dlatego, że mam wrażenie iż narzucam się i męczę Panią jakimiś dość daleko odbiegającymi dygresjami…
    A odnośnie prof. Poznańskiego… no cóż w Polsce wystarczy aby na kogoś powołał się Lepper i Radio Maryja i już dana osoba, a raczej poglądy przez nią głoszone są tabu… w Polsce w wielu kręgach i w mediach obowiązują poglądy Balcerowicza, który jest świętszy od papieża i bardziej prorynkowy niż Ameryka. Trochę mam pojęcia o tym bo kiedyś studiowałem coś takiego co można nazwać matematyką ekonomiczną (czyli zastosowania matematyki w ekonomii… na roku było wiele osób, które teraz zrobiły karierę np minister finansów czy doradca ekonomiczny byłego prezydenta… ale ja miałem na to wszystko podwójne spojrzenie wtedy np czytałem Kierkegaarda, Holderlina i Nietzschego a tu ekonomia matematyczna i takie różne dziwne przedmioty… a ci ludzie mnie raczej drażnili ) i choć teraz zajmuję się czymś innym to jednak pewne zrozumienie istoty rzeczy pozostało. Ogólnie uważam, że ekonomia nie jest nauką jednoznaczną, a może w ogóle nie jest nauką w pewnym sensie (po 5cu latach studiów doszedłem do takiego wniosku, nieco śmieszne…) i nie ma jedynie obowiązującej prawdy. To co obowiązuje (w ekonomii np w Polsce, że Balcerowicz jest geniuszem i zbawcą) jest narzucane i wybierane przez władzę i elity jako usprawiedliwienie ich poczynań a może nawet usprawiedliwienie niesprawiedliwych i nawet nielogicznych poczynań.
    Klęska polskich reform… też tak to czuję… skostnienie i przejęcie np. z Ameryki tego co najgorsze, a nie najlepsze… barak kapitalistyczny pilnowany przez prywatne agencje ochrony o ubeckich rodowodach… sam nie wiem, bo jest bardzo wiele aspektów różnych i wiele kryteriów… ale ja tak to czuję.
    Zresztą zawsze najważniejsza dla mnie była i jest sztuka i książki, choć nigdy nie myślałem o tym by np studiować brrr …. polonistykę

  20. M.R pisze:

    Zresztą wielu ludzi mówi o zagrożeniach płynących z Ameryki. Piotr Kuczyński, analityk giełdowy zajmujący się m.in giełdą amerykańską decydującą o wszystkim i dominującą (nie ekonomista, bo akurat giełdą zajmują się różni ludzie) mówi o zagrożeniu “finansjeryzacją ekonomii” m.in że zyski obecnej Ameryki płyną głownie z spekulacji i utrzymywania dolara jako waluty światowej. Krytykuje też Balcerowicza i powołuje się m.in na Krytykę Polityczną… ta KP jest obecna w wielu płaszczyznach polskiej rzeczywistości

    np pisze na swoim blogu “jeśli pamięta się, że 40 procent zysków spółek w USA pochodzi z systemu finansowego, czyli ze spekulacji, zwanej często inwestowaniem to trudno twierdzić, że żyjemy w zdrowym systemie”
    To tak na marginesie

  21. Ewa > M.R. pisze:

    Dziękuję Panie Marku za wyjaśnienia, a ciemna jestem z ekonomii politycznej, chyba w podobnej ciemnocie pogrążonych jest większość obywateli, bo gospodarka światowa to jedna wielka manipulacja pustym pieniądzem i jak tego ma dociec zwykły człowiek. Mnie na studiach uczono wielu niepotrzebnych rzeczy, np, jak zawieszać na nitki papierki à la mobile, ale nikt mi nie powiedział oficjalnie, w toku nauczania, że jak nie zapiszę się do Partii, to jedyne, co mi pozostanie, to praca na etacie w kopalni Gliwice projektanta gazetki ściennej.
    Ekonomicznie można unicestwić i zmarnować każdy talent, nie musi to być od razu globalna gospodarka.
    We wtorek spotkam się z profesorem Kazimierzem Poznańskim, to może tutaj jeszcze coś dodam o ekonomi, ale tak jak Pan, też i Profesor woli rozmawiać o sztuce, co wcale, jako prowadząca bloga artystycznego, łatwe nie jest, bo jak Pan sam zauważa, nawet tak wielcy galernicy wrażliwości i idei których Pan tu wymienia, nie mają już racji bytu.
    Tu dzisiaj pada deszcz i chyba uda mi się coś nadrobić w tekstach blogowych, ale syn woła, by jechać do miasta. Więc na razie…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *