O naszym świecie tu i teraz nie opowiem przez miłość i śmierć, tylko przez to, że ktoś napisał coś na blogu, – donosi Dorota Masłowska w wywiadzie ze Sławomirem Sierakowskim w Gazecie Wyborczej.
Wątpię.
Wiadomo, że w tej chwili jest w sieci tyle samo blogów (albo i więcej, jeśli ktoś uprawia poligamię), co internautów. Jest fizyczną niemożliwością zaglądanie do wielu, toteż zazwyczaj łączą się one w grupy i wspólnoty na kształt tworów już oswojonych, czyli rodzin.
Takie internetowe rodziny, z całym bagażem odtwarzanych, jak w Realu emocji, więcej mają wspólnego z bytem rzeczywistym, niż sieciowym.
Niedawno otwarty w portalu “Puzdra” blog skierował do wielokrotnego rozwodnika internetowych blogów apel, który zabrzmiał jak pogróżka: Nie będziesz mieć blogów cudzych przede mną.
Ten dekalogowy zakaz uzmysławia, że członek akurat tego blogu wstąpił w sakralny związek ze wspólnotą i dobrowolnie pozbawił się wolności w zamian za miejsce przy blogowym, rodzinnym stole.
Wiemy z historii sztuki, że takie uwięzienia dla jednostek wybitnie uzdolnionych kończą się tragicznie.
Wystarczy chociażby przykład związku Diagilewa z Niżyńskim. Proust w tomie „Uwięziona” rejestruje dzień po dniu, jak Albertyna w okowach zazdrości, więdnie.
Ale pokusa sekty jest silniejsza nad nawet pewność, że każdy blog, jak każda żona, przeobraża się w Panią Twardowską, którą, otyłą i brzydką trzeba obsługiwać i nawet Diabeł nie pomoże, ani wyjazd na Księżyc.
A wiadomo, w Internecie cudzołóstwo jest niemożliwe. Blogi są jawne.