Czytając dzisiaj różnorodne, pisemne doświadczenia ludu polskiego pewnego dnia zimowego sprzed 25 lat, trudno być obojętnym.
Szczególnie historie w “Gazecie Wyborczej” i “Tygodniku Powszechnym” znane mi są niejednokrotnie osobiście, więc fikcja dokumentu, fikcja literatury połączona jeszcze z fikcją powstańczych polskich rodowodów, tworzy mieszankę nie zawsze strawną.
Bo, jak napisał Ionesco, pisanie do niczego właściwie nie służy i służyć nie powinno, jedynie jednak tylko ono jest w stanie oddać prawdę, co przecież łatwe nie jest.
Toteż i ja dodam swoje trzy grosze do tej trudnej mieszanki.
Wiadomo, że trzynastka to w Wielkich Arkanach tarota karta najgorsza, czyli Śmierć.
Idąc za tą liczbą, grudniowej niedzieli 1981 roku mój życiorys miał nadzieję depresyjnie utknąć raz na zawsze zapętlony historią i mrokiem.
To, że nareszcie „Solidarność” wystraszyła prezesa spółdzielni mieszkaniowej, który pewnie po raz pierwszy zrezygnował z łapówki i telegramem po trzynastu latach bezskutecznych oczekiwań naszej rodzinie rozmnażającej się powtórnie przydzielił mieszkanie, było pewnie wdzięcznością o wiele większą, niż dla Niemców zburzenie Muru Berlińskiego.
Zamieszkaliśmy więc po numerem 13 na najwyższym piętrze bloku osiedla z filmów Stanisława Bareji.
Blok naprzeciwko był jeszcze w zupełnym proszku, nasz w trakcie kończenia. Ulic nie było wcale, a jesienne błoto zamrożone, stanęło dęba. Woda z przeciekającego dachu spływała po liczniku elektrycznym i raczkujący już młodszy syn mógł w każdej chwili zginać porażony prądem.
Od września podjęłam pracę nauczycielki w szkole obok, gdzie pokój nauczycielski zabawiał się szyciem biało – czerwonych opasek na rękawy, i na okrągło strajkował, żądając podwyżek.
Nie lepiej wyglądały ulice, zaklejone dokumentnie plakatami obrażającymi najświętsze państwowe nietykalności, łącznie z politycznymi opiekunami państw sąsiednich.
Ktoś, kto wspomina teraz, że stan wojenny go zaskoczył, należał widocznie do kategorii ludzi nie zainteresowanych otoczeniem, czyli nie nadających się świadkowaniu epoce.
Wszyscy w napięciu czekali, co dalej.
Toteż gdy w niedzielny wieczór siało w telewizorze, a ja nie mogłam wyjąć starszego syna z wanny, bo zgadzał się wyjść tylko na dobranockę, domyślaliśmy się najgorszego.
I rzeczywiście. Po długiej przerwie braku emisji w miejsce dobranocki pojawił się na ekranie prawdziwy Generał.
Weszłam więc do łazienki i powiadomiłam syna, że nie ma dobranocki, tylko jest stan wojenny.
Był przerażony.
Najprawdopodobniej czteroletnie dzieci są bliżej katastrof tego świata, niż dorośli.
Jaka mogła być jeszcze większa dla mnie katastrofa?
Jedzenia dla dzieci w sklepach nie było, za dwa tygodnie rozpoczynałam trzydziesty rok życia, który miałam oddać na stanie w kolejkach i na powrót do pokoju nauczycielskiego, gdzie wszystko natychmiast dostosuje się do nowej sytuacji.
I faktycznie. Gdy 4 stycznia Generał wznowił naukę w szkołach podstawowych, pokój nauczycielski miał się bardzo dobrze.
Dziwnym trafem dyrektorka od zawsze była żoną oficera, a większość nie tylko nie pamiętała o jesiennych strajkach i opaskach biało – czerwonych, ale głośno potępiała branie do ręki jakiejkolwiek bibuły.
Toteż mnie jedyną, noszącą znaczek Solidarności, jak zadżumioną, omijano.