Anna Wieser nie jest wprawdzie jeszcze sztandarowym produktem dyżurnym, który może bez czytania i kompromitacji za nie przeczytanie jury po całej Polsce w konkursach nagradzać i drukować w ciemno jej wiersze po gazetach, ale na tych zalążkach – nominacja do głównej nagrody Jacka Berezina, druga nagroda w tym roku na konkursie w Kutnie, wyróżnienie drukiem w kobiecej antologii „Solistki” – po tych stopniach, po których dzisiejszy wschodzący poeta stąpa i pnie się w górę, na ich przykładzie, warto ten proces prześledzić.
Tak jak Paweł Kozioł napisał w „Lampie”, poezja Anny Wieser to zaledwie początek.
„(…)Wrażenie z podobnych zderzeń pozostaje takie, że czytam jednak poezję w jakimś sensie niegotową, że na sensowny jej opis przyjdzie pora po kolejnym tomiku. Bo póki co – magma.(…)”- napisze Paweł Kozioł w „Ścinamy skrawki, skubiemy okruszki” – “Lampa” 11/2009
Jednak czytając wiersze poetki, słusznie ocenionej, jako poezja wrażeniowa, emocjonalna i chwilowa, uważam właśnie te niespełnienia jako największy jej atut, a świeżość rejestracji skargi podmiotu lirycznego za bezcenne i niepowtarzalne prawo poetyckiego debiutu, który zawsze winien być jednak wrotami do poezji i kapitałem, z którym się przez nie wchodzi.
Anna Wieser wśród ogromu poetek przyuczanych do zawodu poety, szlifowanych bezsensownie na różnych szkodliwych warsztatach i portalach literackich tak, by została wyrugowana w początkujących piszących wszelka szczerość i życie, a zastąpiona pozą i fałszywym artyzmem, paradoksalnie, Anna Wieser okazała się widocznie złym uczniem i zdołała co nieco ze swej tożsamości ocalić.
Bo „Delta”, jak napisał w krótkiej notce do tomiku Edward Pasewicz, to ujście różnych odnóg poetyckich stanów, delikatnych i przekonujących.
Dla mnie „Delta” to też znak czasu, w którym poetce przyszło żyć i tymi ponad czterdziestoma wierszami udało się jej nimi zaświadczyć i powiedziałabym za Psewiczem, że ja tym wierszom po prostu ufam.
Tytułowym wierszem „Delta”, metaforą egzystencji ryb w wodzie poetka stawia tezę o niemożności spotkań, o niemożności porozumienia tym wszystkim, co mimo modlitw i tej samej wszystkim „wodzie”, w której jesteśmy egzystencjalnie zamknięci, wszelkie powinowactwa i współistnienie jest niemożliwe. Wiersz ten, nie różniący się niczym od pozostałej minorowości i pisanej jakby na jednej nucie wierszy pozostałych, jest jednak symbolicznym znakiem, takim parasolem, okrywającym resztę wraz i ich funkcją znaczeniową.
Przerażający, a jakże prawdziwy jest pesymizm dalszych wierszy, w których oprócz aktualnego cierpienia przenikają obrazy z dzieciństwa, pełne nierozwiązanych nigdy problemów i zaprzepaszczonych bezpowrotnie możliwości. Mamy w obrazie niebieskich sukienek symboliczne błogosławieństwo dla dzieci w szpitalu, zanurzonych w nieustannym, nocnym, bezsennym lęku, którym matki zastępcze, pielęgniarki, przyniosą ukojenie, ale ukojenie równie zastępcze. [„Odział dziecięcy”]
W niemożność, w niespełnienie, uwikłani są wszyscy otaczający podmiot liryczny ludzie, z którymi bohaterka wierszy jest emocjonalnie związana. Litania do biologicznej matki w wierszu „abonament”, wierszu bardzo wojaczkowym i nawiązującym być może do jego „ironicznej Pani”, do Matki Boskiej, katalog zobowiązań wobec dziecka jest wyszczególniony gorzko i nie w nadmiarze, a jednak po norwidowemu „nic, a jakże dosyć”. Ciężary współistnienia noszą nie tylko matki, ale i kochanki, i kochankowie, i cały smutek tych wierszy, którzy mówi o braku radości życia niezawinionego, skupiony jest właściwie na zewnętrznej winie uwikłania, natomiast nie są obwiniane postacie, które w materii wierszy mają swój udział. Powtarzam, ufam tym lamentom, tym zawodzeniom, tym nieustanym skargom i utyskiwaniom, podpisuję się pod ich słusznością i wołaniem. Bo przecież, jako czytelnik, tak, jak bohaterka wierszy, nieustannie proszę też o rozmowę, o dialog, o porozumienie:
„…(…)nie wypuszczaj mnie z rąk
bo wpadnę w ulice walące pięściami
puste i rozwrzeszczane
w podarte ciała samobójców(…)”
[Mów]
Każdy wiersz w tym zbiorze, to problem egzystencjalny zawsze wyartykułowany celnie i słusznie. Poetka używa wielu środków wyrazu, niekoniecznie pięknych, harmonijnych i poetyckich, jest to bardziej wynurzenie pragnące się za wszelką cenę skomunikować ze światem zewnętrznym, niż wytwarzanie artefaktów. I jeśli podmiotowi lirycznemu się to nie udaje, to narzędzie poetyckie spełnia ten postulat automatycznie udowadniając, że staje się nośnikiem tego, co jest niemożliwe w innej postaci.
Jest wiele dopływów jednej rzeki, którą płynie nasze życie, wiele aspektów kumulujących się w tytułowej delcie, która przechowuje poetycką energię i zarazem ją systematyzuje. W więc mamy wiersz o relatywizmie prawdy w jej najszlachetniejszym znaczeniu jako protest przed jej profanacją i o wyborze metody ukrywania się [Re: O odwracaniu], mamy zilustrowany schematyzm i martwotę w nadmiarze lepszych możliwości [Baśń], mamy wadzenie się o życie i o nie grę w samobójczych stanach [Mecze]. Całe właściwie spektrum niepokoju wychowanka dzisiejszych czasów Anna Wieser w licznych wariantach zamyka w tych celnych i nadzwyczaj zrównoważonych, pełnych rezygnacji wierszach.
Ale to, jak napisałam we wstępie, początek, debiut, który najczęściej jest jedyną wartościową pozycją w dorobku poety. Poety na tyle silnego, by podążał za własnym głosem, a nie głosem świata, w którym mu przyszło żyć i głosem czytających poetów poezję Anny Wieser, zaprogramowanych na zupełnie inne głosy, bo są głosami właśnie tych, o których mówi sprzeciw tych wierszy.
Czas pokaże, czy poetka Anna Wieser ocaliła swój początek wpływania do większej wody nurtu literackiego w Polsce.
Zdaje się odnalazła Pani bratnią duszę, równie łaknącą prawdziwego spotkania. Jeżeli Pani Anna naprawdę poszukuje takiej duszy, powinna tu zawitać. Ale może to tylko podmiot liryczny tak pro komunikacyjnie nastawiony, poeci niestety często są ich przeciwieństwem. Niekrasow np. zajmujący się w swojej poetyckiej twórczości niedolą ludu, nie zawahał się przeciągnąć batem wiejskie dzieci, czepiające się jego powozu.
Ha, ha!
Ma Pan rację, Panie Robercie, nie zawita Pani Anna na mój blog, bo hołdy są zawsze jakby należne artyście i nie mają nic wspólnego z ich nadawcą. Natychmiast się alienują, stają się suwerennymi aktami przemocy perswazyjnej dla ludu, a nie dla tego, kto je stworzył. Tak, jak napisałam wcześniej, ważne, kto chwali, kto za tym wozem biega, paniczyki, czy hołota wiejska.
Zresztą czytałam w necie bardzo prawdopodobną wersję, że Anna Weiser została stworzona na potrzeby feminizmu, bo Gdańsk został zdominowany przez Weisera Dawidka za przyczyną Pawła Huelle, i potrzeby był jakiś żeński odpowiednik. Więc jeśli to lewitujący fantom, to tym bardziej Anna Wieser mnie nie odwiedzi, bo lecieć tutaj w lecie, to żadna atrakcja. Teraz wszyscy siedzą nad morzem.
Ale cieszę się z wizyty Pana, Panie Robercie!
Bardzo trafnie to Pani zdefiniowała, ten proces alienacji, a ja myślę o poetach jeszcze gorzej, że ich wyrobki są jakąś jedynie odświętną daniną składaną na ołtarzu humanizmu a konto ich chamstwa dnia powszedniego. Nawet – jak Pani wcześniej pisała – esesmani dla równowagi swojej potworności musieli się uwznioślać subtelnymi rozmowami o sztuce.
Zawsze wierny dziękuję za docenienie mojej obecności.
Jeszcze dodam, że w zwykłym, nieartystycznym życiu jest podobnie kiedy kogoś pochwalimy spodziewając się jakiegoś zbliżenia, prędko i nieprzyjemnie nadziewamy się na niewerbalny komunikat, że “zapłatą” za komplement jest sama możliwość, czy niemal zaszczyt skomplementowania. Okazuje się, że w dziedzinie ducha rządzą takie same zwierzęce prawa kolejności dziobania.
o tych esesmanach napisałam w sensie ich autentycznej, wysublimowanej wiedzy o rozwoju europejskiej duchowości, o dokonaniach filozofów (w końcu czytali ich dzieła na studiach w oryginalnym języku!) co zupełnie nie przeszkadzało im w pracy zawodowej. Ten podział też przecież obowiązywał w Polsce komunistycznej, gdzie chrzest dzieci w odległych parafiach w rzekomej tajemnicy przed Komitetem był jakimś pozytywnym, heroicznym czynem, nie powiązanym z głoszonym obowiązkowo doktrynalnie ateizmem.
Czyli, Panie Robercie, nie pisałam, że była to kompensata, uwznioślenie, oczyszczanie, ale hipokryzja czysto funkcjonalna, socjotechnika, bo przecież taki intelekt oficerów służył i do podrywu, do puszenia się w paryskich teatrach i kabaretach, ale on był wcześniejszy, nabyty w innym celu, on winien ich hamować przed zbrodnią. Więc pisałam o czymś o wiele gorszym, bo zabijanie dzieci dla ofiary, by przebłagać bóstwo, było mimo wszystko mniejszym złem, niż fabryki śmierci, gdzie śmierć uzwyczajniono i zmechanizowano.
A z tym mechanizmem chwalenia, to Pan ma rację. To jest tak, jakby i ta przestrzeń do chwalenia, zdawało się charytatywna i dobrowolna, miała też swoją cenę. Ale też nie w sensie tym, jakim pisałam, że pisarze na Zachodzie uważali, kto ich chwali. Elias Canetti pisze o Robercie Musilu, który był strasznie na tym punkcie przewrażliwiony i nie zgadzał się na żadne publikacje czołobitne ludzi, do których nie miał zaufania. Zresztą, czytaliśmy tu w wątku Piotra Sommera cytat z brytyjskiego poety, którego krytyk niemal porównał do Szekspira i to była wielka dla niego szkoda.
Ale jest jeszcze ta inna relacja, np. bibliotekarek do Jacka Dehnela, kiedy wszyscy są zadowoleni. Wtedy nawiązuje się ta smugwijna i miła każdej gwieździe więź idola z tłumem, zazwyczaj sezonowa i krótkotrwała, ale jakże pożyteczna dla obu stron. Natomiast w skali jeden do jeden rzecz zazwyczaj niewykonalna. Zazwyczaj kończy się w prokuraturze o naruszenie dóbr osobistych wskutek miłosnego prześladowania. Dlatego, nie mając społecznego poweru, muszę chwalić tylko pokątnie.
Ale niech Pani zwróci uwagę, że to jednak są bibliotekarki, nie byle kto, grupa szalenie wysoko przez Pana Jacka ceniona, jego główny target czytelniczy. Można powiedzieć nawet, że to grupa progowa, poniżej której nie byłby zachwycony kadzeniem, ale też nie należy mieć złudzeń, że w tej grupie widziałby materiał do bliższych bezinteresownych znajomości. Nie trzeba mieć złudzeń, że Pan Jacek do gestów bezinteresownych jest w ogóle zdolny. Trochę prześledziłem jego obecność tutaj i w żadnym momencie nie potrafił wyjść z roli interesownego chama, który chciał jedynie udowodnić, że Pani nie wie co pisze. Nie jest on oczywiście żadnym wyjątkiem, jest typowym reprezentantem polskiego typu stosunków sieciowych odwzorowujących anachroniczną już strukturę hierarchiczną, pionową strukturę kościoła, który pozoruje jedynie rozmowę, kontakt. Podczas kiedy sieć ma idealne własności do realizowania stosunków poziomych, bazaru i zaspokajania autentycznej ciekawości drugiego człowieka i nadaje się jak nic innego do ożywczej przemiany naszych chorych relacji sieciowych przenoszonych z reala.
Ale czy Anna Wieser, przyjdzie tu zwabiona pochwałą? Też wątpię.
myśli Pan, Panie Robercie, że uczestnictwo w tzw. „strukturach poziomych”, jak Pan to określił, to kwestia woli? Nie sądzę. Problem, avatarów to już sygnał do zastanowienia się, czy internauci są zdolni do powrotu do swojej tożsamości, a co dopiero do cudzej. Rozbicie na kilka osobowości nigdy nie jest bezkarne i nigdy nie wiadomo, czy są to konieczności strategiczne, czy psychologiczne. Podobnie jest w akcie podejmowania wysiłków porozumienia, jak to Witkacy określił prowadzenia „rozmów istotnych”. Mamy cały czas strategię społeczną, a nie egzystencjalną, czy się opłaca wchodzić w cudzy blog, oddawać swój czas, czy to się opłaca, podczas gdy można go oddać tam, gdzie są konkretne społeczne korzyści. Rafał Wojaczek przesiadywał godzinami z jakimiś lumpami i alkoholikami w zaułkach wrocławskich kamienic, nie bał się tej konieczności, która sprawiała, że wracał do swojego człowieczeństwa, bo mając do dyspozycji ówczesny świat literacki tak chętny do obcowania z nim, wybierał jednak taki materiał ludzki, bardziej wolny i zdolny do komunikacji, mimo, że ich wydolność i słowna była zdecydowanie uboższa. Wie Pan, ja myślę, że zatracono możność komunikacji i z samym sobą i ze światem zewnętrznym z początku na własne życzenie, a teraz jest to niemożliwe, coś się nieodwracalnie zatkało. Anemiczny głosik poetycki Anny Wieser, o którym nieśmiało pisze Edward Pasewicz, że jest wyznacznikiem jakiś nowych ścieżek w polskiej poezji współczesnej, mimo wszystko ginie i zanika.
Takim jednak miarodajnym obiektem obserwacji tego procesu są w dalszym ciągu portale literackie, gdzie po sztubacku obrzuca się wzajemnie epitetami typu „troll” i „grafomanka”, tłumaczy się kokieteryjnie wszystko swoim młodym wiekiem, a jak ktoś podejmie tę kwestię, to ordynarnie się odszczekuje, co mu do jego wieku, to są wszystko strategie prowadzące do nikąd. A właśnie tam, przy takim skupisku ludzi zdawałoby się, sobie podobnym, uwikłanym w osobowościowy dylemat, jest możliwość rozwiązywania.
Piszę właśnie tekst o już drugim tomiku poezji 25 letniego poety gdańskiego Grzegorza Kwiatkowskiego i stale zaglądam na liternet pl. by jakoś ochłonąć, bo piszę już dwa dni i nie mogę zupełnie znaleźć pointy tego mojego pisania. I wie Pan, Panie Robercie co znajduję? Żywcem przepisane słowa z mojego bloga ujęte w wiersz, niestety niedobry „Poezja to i poezja tamto” macieja gierszewskiego. Aż strach na blogu cokolwiek pisać, bo natychmiast się to po Sieci niesie rozwłóczone, bez żadnego szacunku dla autora i autorstwa, bo, by jakieś sądy wyartykułować, to ja muszę się wysilić, nie mogę sobie pozwolić na takie głupoty, jakie Pan Gierszewski wypisuje na portalu niedoczytania pl., jak chociażby w tym szkodliwym wielce cyklu „Sny z nazwiskami”. I nie wiadomo, dlaczego nie używa ich do budowy swoich wierszy, tylko sięga po cudze.
Zastanawiam się, czy tu nie wprowadzić specjalnej rubryki zebranych „kwiatków” z portali literackich (ale prawdę mówiąc nie chce mi się tego robić, dodatkowa praca i dla mnie nigdy nie śmieszne).
Chociażby ten, Wandy, przeklejony dzisiaj, która wymyśliła prosty sposób oceny wytworów literackich.
Komentarz pod tekstem „Dura lex, sed lex” Radosława Kolago:
Wanda Szczypiorska
20 sierpnia 2010, 07:01:19
Mnie tam się podoba. Jeśli coś jest śmieszne, to na pewno jest dobre
Pisałem o możliwościach internetu, ale nie mam złudzeń aby tutaj chciano je wykorzystać w twórczy sposób. Nie ma tu woli, potrzeby, umiejętności, nie mówiąc o wysiłku. Te roczniki (’70, ’80) wśród których Pani szuka jakichś wspólników do kontestowania oficjalnego życia artystycznego w Polsce, to niestety, żeby zanadto się nie rozpisywać…, zglajszachtowane bolszewią egocentryczne cwane chamy. Takie wejścia jak Kopyta czy Dehnela bardzo dobitnie to ilustrują. I wcale się tego prymitywnego chamstwa nie wstydzą, ich środowisko jak najbardziej to aprobują.
Ta konfrontacja przypomina zetknięcie się istot z różnych planet. Oni zdają się nie rozumieć co Pani pisze i o co Pani chodzi, jakbyście mówili różnymi językami. Ale nawet ten, tak przez Panią podziwiany Feliks Lokator, chyba Pani nie rozpoznał duchowo, ba, zakwestionował Pani istnienie. Moje zresztą również.
Przypatrywałem się z nadzieją na Pani współpracę z dr Trojanowskim – niby wolny, niepokorny i utalentowany duch, to rzeczywiście wyglądało obiecująco i w jakiejś nieodległej perspektywie mogłaby powstać znacząca i ozdrowieńcza opozycja wobec zakłamanego establishmentu literackiego. Ale z niezrozumiałych dla mnie powodów to się jakoś nieprzyjemnie skończyło. Zdaje się że ten wolny duch-Trojanowski nie jest tak całkiem wolny, a na smyczy, którą trzyma krótko Jeleńska z Kowalskich, postać tajemnicza i nietykalna, literacko kosmicznie nudna, ale cieszy się tam – nie wiedzieć dla jakich zasług, bo z pewnością nie literackich, ani polemicznych – wielkim szacunkiem, mimo iż o szacunek bardzo u doktora trudno.
Wygląda na to że skazana Pani jest na samotność, i wzgardę i to od tych którzy Panią okradają i sobie przywłaszczają Pani myśli, co we współczesnej muzyce na przykład nazywa się samplowaniem i zdaje się jest już uznane jako działanie prawne.
Dziękuję, Panie Robercie za miłe słowa pod moim adresem, ale przyznam się, że nie bardzo chcę o tym wszystkim pisać.
Wracam z portalu liternet i widzę, że zniknęły komentarze pod skłóconymi użytkownikami, że się to wszystko retuszuje i tam jest taka zasada, że tylko można zmienić tekst do godziny, a potem, mając na uwadze dobro komentatorów, których wstawiane komentarze byłyby niezrozumiałe. Ale dobro moje, osoby takiej jak ja, czytelnika czytelników i użytkowników, już nikogo nie interesuje. Komentarze mojego bloga odnośnie całego portalu stają się zupełnie niezrozumiałe po takiej redakcyjnej cenzurze. To już w stanie wojennym była sytuacja o wiele uczciwsza i np. „Tygodnik Powszechny” wywalczył obowiązek zaznaczania, że zdania zostały usunięte przez cenzurę. Tutaj wygląda, jak gdyby nic się nie stało. Na TRUMLU akurat wszystkie komentarze, które wstawiałam pracowicie, znikały razem z kontem i dorobkiem literackim zbanowanego, teraz znikają niepostrzeżenie, retuszuje się tok życia portalu. Ja na moim blogu bym nigdy nie posunęła się do takiej nieuczciwości, a przecież to marginalny blog wobec tak ogromnego portalu, jakim jest liternet pl. i uwikłanego w niego mnóstwa ludzi. Smutne to i pewnie polskie, wątpię, by analogiczne portale w innych państwach działały w tak zbójecki sposób. Tak, jak Pan pisze, Panie Robercie, to są wszystko zachowania posttotalitarne. Ale sam Pan widzi, nikt nie pragnie żadnych ozdrowieńczych ruchów w Sieci, wręcz sobie tego nie życzy. Jedyne, co mi radzą, bym traktowała to wszystko jako setną zabawę. Ale jak tu się bawić… I czym…
Przepraszam za te oboczne wątki, nie chciałem bynajmniej robić tu magla. Na zakończenie chciałbym zapytać: czy Pani wie kto finansuje te portale? Chodzi mi o liternet i truml. Niestety nie mogę się tam doczytać tej informacji, która jest szalenie ważna, jak mi się wydaje. Takie zabawy z tak wielką liczbą użytkowników nie są z pewnością za friko, więc dobrze byłoby wiedzieć kto za tym stoi i kogo się wspiera. Te cenzorskie zapędy, które tam Pani odnalazła pokazują, że ktoś jednak czuwa i profiluje te strony dla uzyskania określonego efektu. Pomijając już obrzydliwość samego procederu cenzurowania cichcem, który, o zgrozo!, nie wywołuje niczyich protestów z wyjątkiem Pani, istnieje dla niczego nieświadomych uczestników tej zabawy niebezpieczeństwo uwikłania się w jakiś polityczno-gospodarczy przekręt. Dziwnie, że nikt nie dopomina się tej informacji. Ten pęd do sławy tak zaślepia?
No, ale chyba, że czegoś nie doczytałem…
Mogę Panie Robercie snuć domniemania, ale jak znam życie, to takich dużych przedsięwzięć nie powołuje się do istnienia sobie, a muzom, tylko sobie. Właściciel małego bloga może w najlepszym razie pokryć koszty obsługi rocznej, ale przecież wszystko robi sam, co jest czasochłonne i energochłonne.
Takie portale muszą mieć fundusze i komuś zależy, by je dawać i mieć z tego korzyści. Większość czytających produkcje literackie czyta pod kątem konkurencyjności, a nie radości spotkania z czymś pożądanym. Skłaniałabym się do przypuszczenia, że pełnią rolę kumulacji wszelkich frustratów odrzuconych przez obieg oficjalny, a równolegle, zupełnie innymi kanałami następuje podział stypendiów, nagród, decyzji wydawniczych. Wystarczy wejść na blogi takich właśnie ludzi nagradzanych, znaczących – przykładowo Jakobe Mansztajn, Radosław Wiśniewski – gdzie jak na dłoni widoczna jest ich artystyczna mizeria. To, że żadna opozycja właściwie nie istnieje (nie brana jest pod uwagę) zawdzięcza temu właśnie zmasowaniu życia artystycznego, które odbywa się w pełnym przyzwoleniu i zaufaniu. Sama próba zapytania o najniewinniejszą nawet nieprawidłowość, już jest jakimś nietaktem, nie mówiąc już o cenzurze. Administracja TRUMLa do dzisiaj nie odpowiedziała mi na pytanie, jak użytkownik o nicku Maks Pain uzyskał technicznie efekt migotania, to jest znikania i pojawiania się na nowo.
Tajemnicze są powiązania administracji z użytkownikami, z wydawnictwami. Portale literackie, to jak bydło idące na rzeź, bo przecież czas oddany na portalach mija bezpowrotnie, ta młodzież niczego nie zdobywa, nawet się nie bawi, bo co to jest za zabawa wobec propozycji w życiu realnym.
Portale literackie, to też uwidocznione instynkty samozachowawcze ludzkiej masy, talenty socjotechniczne, niejednokrotnie wypróbowane w pracy, w rodzinie, które na portalach literackich są równie skuteczne. Też siedlisko, jak w obozach koncentracyjnych różnych kapo, którzy to wszystko kontrolują i mają baczenie, wkraczają w momentach, jeśli gdzieś udało się przecisnąć jakiemuś prawdziwemu artyście, by go natychmiast spałować i unicestwić. Dla takich postaci nikczemnych zazwyczaj sama satysfakcja jest godziwą zapłatą za takie usługi. Skuteczne, bo tam artystów jest zadziwiająco mało, ma się do czynienia więc z bardzo swojskim mieszczaństwem, w którym wszyscy czują się wyśmienicie. Alienacja portali literackich ze sztuki właściwie nigdy nie nastąpiła, bo to nigdy nie były skupiska artystów. Od kiedy status artysty stał się bardzo dobrym sposobem na życie i przystanią dla wszelkich sprytnych darmozjadów, sama sztuka też stała się relatywna i nic nie znacząca. Można zawsze z czystym sumieniem napisać pod każdym utworem literackim „świetny” i zawsze to będzie prawda. Tym sposobem tłoczy się w Sieć taki np. zupełnie bezwartościowy portal, jak niedoczytania pl., utrzymuje się przy życiu absurdalny rynsztok i nic nie ważną nieszufladę. Powołuje się do życia bezwartościowy TRUML i jak kończący się syfon, Liternet pl. A wszystko po to, by udowodnić, że wybory oficjalnych wydawnictw są słuszne, że Sieć nic nie jest warta. To jak tonący Titanic, gdzie, do łodzi ratowniczych pchali się ludzie z pieniędzmi, wyrzucając za burtę kobiety i dzieci.
Oczywiście, historia zmiele to wszystko i zmiecie, jak artystów nazistowskich Niemiec i jak luminarzy socrealizmu. Ale straty są niepowetowane.
To wszystko brzmi bardzo logicznie i wiarygodnie, ale czy należy czekać na historię? Nie ma gwarancji, że oni tej historii też nie będą próbowali fałszować.
Nie byłoby właściwiej zgłosić do prokuratury, kiedy jeszcze żyją uczestnicy tych machlojek, podejrzenia o dokonywanie przestępstw na kulturze polskiej? W sieci ważny jest czas, potem wszystko zniknie i nic nikomu nie będzie można udowodnić.
Nie, Panie Robercie, ja nie będę niczego zgłaszać, nikogo oskarżać, ja mogę tylko tak sobie to wszystko obserwować i prowadzić swój artystyczny byt na własnym terytorium blogowym. Nigdy w historii sztuki artysta nie walczył z systemem środkami administracyjnymi, walczyć mógł tylko swoją sztuką, jeśli nie zabili go w porę.
Wanda >Ewa
Jezusicku! I to wygrzebałaś? Nawet żartom nie odpuścisz.
Ja też znalazłsam kwiatek z którego się setnie uśmiałam. Twój koment pod “wierszem”niejakiego Hieny
Odpowiem Ci Wando przykładem.
Pojechałam na plener malarski na wschód Polski, bardzo trudno było się na te plenery dostać, ale byłam młoda i potrzebowali młodych kobiet. Na wstępie pijackiego spotkania zaczęto opowiadać dowcipy o Żydach. Tak, jak piszesz, nie można było im odmówić śmieszności. Jednak tylko dla mnie w tym towarzystwie nie były one dobre.
– Co ci to Ewa – mówili – przecież nie jesteś Żydówką!
Powiedziałam, że jak to jeszcze się powtórzy, to wyjdę. Powtórzyło się i wyszłam. Byłam skłócona z całym plenerem. Potem gdzieś przeczytałam, że we Francji, jak ktoś odważy się opowiedzieć dowcip o Żydach, zostaje natychmiast wyrzucony za drzwi.
To jest Wando przykład na tezę, że nie wszystko, co jest śmieszne, jest dobre. Więc nie pisz takich bredni po portalach literackich.
Wyjaśniłam Wando, na czym polegał Twój obciachowy komentarz na liternet pl. Teraz bardzo Cię proszę, wyjaśnij mi, co według Ciebie jest obciachowego w moich komentarzach pod bardzo dobrymi wierszami Roberta Hieny na TRUMLU? Może wiesz, kto to jest? Ja nie wiem, weszłam tam, przeczytałam, zachwyciłam się tymi wierszami i napisałam, mimo, że nic tam już dawno nie pisałam, ale tam nikt nic nie napisał i chciałam autorowi napisać coś miłego, bo ta Trumlowska stonka ziemniaczana komentatorów zachwyca się tam tak kompromitującymi wierszami, że chciałam autora jakoś zachęcić, bo dopiero co się zarejestrował. Potem wpisała się tam Mirka Szychowiak ze swoją dezaprobatą. W odpowiedzi jej wyjaśniłam mój odbiór, przeprowadziłam analizę komentowanego wiersza. Nie odezwała się więcej, nie weszła ze mną w żadną polemikę, zignorowała mnie.
Wytłumacz mi więc Wando, tu, lub na TRUMLU, o co Ci chodzi? Tak, jak nie rozumiem Twojego poczucia humoru, tak i nie rozumiem zwykłego sposobu komunikowania się. Przecież nie można wejść na cudzy blog i napisać o czymś, nie wyszczególniając, co to jest. To po prostu niegrzeczne.
Co ty mi tu imputujesz? Co maja do tego Żydzi? Jak śmiesz pleść takie bzdety i co ma z tym wspólnego opowiadanko Kolago i kolejny żarcik pod nim, bo inni tez żartowali? A że nie rozumiesz poczucia humoru, czyjegokolwiek -w to wierzę.
Natomiast Twoje komentarze pod utworami tych kompletnych imbecyli, którzy pisząc i wklejając robią sobie jaja, są żenujące.
Na Pani prośbę, nie komentuję Jej tekstów. Postanowiłam także ( myśląc, że zasada będzie działać dwustronnie) – nie zabierać głosu nawet wtedy, kiedy w Pani komentarzach czytam o sobie (choć nie pada w nich moje nazwisko). Jeśli założymy, że nie wszystko, co wg Pani lub wg mnie, jest bardzo dobre – jest bardzo dobre, będzie (a z pewnością mnie) – lżej. Nie jestem nieomylna, nie jestem wyrocznią, nie wiem wszystkiego. Ale mam prawo do swojej opinii, podobnie jak każdy. Na przykład Pani Wanda. Rozliczanie kogoś z komentarzy nie jest eleganckie, dlatego także ja Pani z komentarzy nie rozliczam, bo nie mam prawa. I nie chcę. W polemikę z Panią nie wejdę nigdy, nawet wtedy, kiedy wywoła mnie Pani do tablicy.
Pozdrawiam
Nieeleganckie? Czy wyście w tym amoku lansowania własnej twórczości zupełnie poszalały? To ja nie mam prawa komentować życia literackiego w Sieci z całym jego absurdem i jego niedorzecznością? Myślicie, że literatura polega tylko na wzajemnym wylizywaniu się trumlowych darmozjadów? Przecież ujęłam się za Wandą, za Jarka, jak Naćpana w tak obelżywy sposób na nich napadła. Zrobiłam to właśnie przy pomocy komentarza. Jak ja mam to robić? Jeździć po Polsce i spuszczać manto?
O, Pani Mirko, trochę uczciwości! Grzecznie prosiłam Panią tylko w liście prywatnym, by się Pani wstrzymała od wypowiadania o mojej twórczości w moim profilu pozytywnie, to przecież nic złego, jeśli Panią proszę, by mnie Pani nie chwaliła, bo uważam, że nikomu to nie jest potrzebne. To był list prywatny, nigdy nie skorzystałam z opcji narzędzi Trumla ignorowania Pani. Dlaczego Pani to tu wywleka zamiast odpowiedzieć na moje pytania? Co ja Pani zrobiłam, jaki afront, proszę mi to wyjaśnić, jeśli tu zaszła jakaś sprawa prywatna, proszę prywatnie. Natomiast, jeśli Pani uważa, że zdanie „wszystko co jest śmieszne, jest dobre”, etycznie jest w porządku i to zostaje na portalu literackim jednoznacznie wyartykułowane, to jest to dla mnie niepojęte. Może ktoś jeszcze się tutaj wypowie. W PRL-u było bardzo dużo takich śmiesznych, arbitralnych, niemoralnych powiedzeń.
A co do komentarzy pod profilem Roberta Hieny na Trumlu, to w dalszym ciągu jestem zaintrygowana Pani nadmiarowym oburzeniem i autentycznie zainteresował mnie Pani sąd. Pani jest jurorką konkursów i Pani komentarze są szczególnie ważne i godne sieciowego komentowania.
Również pozdrawiam, zdziwiona odwiedzinami, bo przecież napisała mi Pani, że mojego bloga nie czyta, bo nie ma na takie rzeczy czasu.
Uderz w stół, a nożyce się odezwały, a raczej zmaterializowały się te “nikczemne postacie” z Pani komentarza o portalach literackich. Gdyby się tu te psy trumlowe nie pojawiły. nikt by Pani nie uwierzył w tak drastyczną diagnozę. I ten język! – język biurw z PRL! niebywałe, że to jeszcze istnieje, ta Wanda o wiele lepsza od Mirki, jakbym słyszał moją kadrową w latach osiemdziesiątych.
Ale że rozszerzają tereny, to niepokojące. Musi Pani przegnać.
Nie no, Panie Robercie, ja się cieszę z każdego komentarza na moim blogu, tylko nie ukrywam, chciałabym dyskutować, rozmawiać, a zazwyczaj goście blogowi przychodzą mi tu tylko naurągać lub mówić nie na temat. Coś chyba jest z tych komunistycznych pozostałości w kontaktach międzyludzkich, o których Pan przypomina, bo albo nocne Polaków rozmowy w jakiejś konspirze i knowaniu, albo takie zależności biurowe, gdy nie ma argumentów, wtedy pozostaje dominacja służbowa, a przecież Sieć jednak ma czasami utopijną postać równości wszystkich internautów.
Dziękuję Panu za wyrażenie współczucia z powodu utraty psa i przyznaję ze wstydem, że przeżywam ją silniej, niż gdy odchodzą ludzie.
Nie chcę Pani psuć dobrych stosunków z Pani czytelnikami i też lubię rzeczową dyskusję, ale co można myśleć o osobie i jej intencjach, która tutaj włazi i pisze, że nie wejdzie z Panią w żadną polemikę, nawet jeśli zostanie wywołana do tablicy? Jakie to aroganckie, no i przecież weszła. I że nie można niby rozliczać nikogo z komentarzy. Co to jest? Jakieś relikwie?
A w kwestii tego durnego komentarza, którego przywołanie przez Panią tak te Panie zirytowało, to ręce opadają, że w ogóle taka brednia może się urodzić w mózgu, kogoś z pretensjami do literatury. Nie Pani Wando, to co śmieszne dla Pani nie tylko może nie być śmieszne w ogóle, ale może być bardzo złe i groźne. Potworne dowcipy o Żydach są tego bardzo dobrą i czytelną ilustracją. Czy to tak trudno zrozumieć, że nie wszystko co śmieszne jest dobre?
Z powyższego i innych powodów nie tylko można, ale trzeba weryfikować to co ludzie mówią, inaczej zaleje nas głupota, a głupota to zło.
Pani Ewo – mnie nic nie zirytowało u Pana Hieny. Napisałam komentarz, do którego Pani, już po mnie się ustosunkowała. I niczego przecież nie wywlekłam, nie cytowałam Pani listów, nie naruszylam zadnej tajemnicy wielkiej.
Panie Robercie – proszę przeczytać to, co Pan napisał. I jakim językiem. Nikogo tutaj nie obraziłam, natomiast Pan bardzo się starał, by to zrobić. “Psy trumlowe”, “Nikczemne postaci”.
I to naprawdę odbiera ochotę na dalsze rozmowy, wyjaśnienia.
Pragnę takze wyjaśnić, bo może ktoś jeszcze uwierzy – ja nie lansuję swojej twórczości.
Kurcze, kilka wątków się naraz splątało i warto by to rozsupłać, ale aż się boję.
To nie ja wybrałem postaci pod jaką tu Panie zawitały, bo trudno to nazwać życzliwym zainteresowaniem, ale mimo odpływu ochoty nalegam na wyjaśnienia.
Pani Mirko, ja nie mam wpływu na to, co tutaj wypisują różni odwiedzający. Dotyczy to Pana Roberta, który zapewne użył dosadności równej dosadności pisarki Wandy Szczypiorskiej.
Odnośnie Pani komentarza tylko zwróciłam uwagę, że nigdzie na portalu TRUML nie ma żadnej nawet wzmianki o tym, że ja Pani czegoś zabroniłam. Stąd to moje wyjaśnienie, według mnie uczciwe, bo przecież ludzie czytają kompletnie nie zorientowani, że wymieniłyśmy jeszcze listy. Prośba dotyczyła jedynie moich utworów, przez myśl mi nie przeszło, że rozciągnie to Pani na moje komentarze innych autorów i wykluczy rozmowę. Spotkałyśmy się przecież na neutralnym gruncie, nie dotyczącym ani mojej, ani Pani twórczości. Ponieważ Wanda Szczypiorska osądziła moje komentarze jako żenujące, przydałby się tu arbiter, a skoro Pani pełni rolę jurora konkursów ogólnopolskich, jest Pani osobą kompetentną. Pytam więc z ciekawości, czy moja krótka analiza wiersza Roberta Hieny na portalu TRUML jest żenująca? Czy faktycznie odbiega jakościowo od Pani analizy dwóch innych wierszy pod profilem Roberta Hieny na portalu TRUML? Czy Wanda Szczypiorska nazwała kiedykolwiek Pani, Pani Mirko komentarze żenadą? I czy cały ten trumlowy teatr nie służy promowaniu własnej twórczości? W moim pojęciu tak i nie widzę w tym nic złego. Ja robię to wyłącznie w tym celu. Bo przecież chyba nie dla dyskusji… Robert Hiena nie odezwał się, Pani też nie.
Zaintrygował mnie poeta Hiena, którą tak podobno zniesmaczył mirkę, a Ewę zachwycił. Przeprowadziłem małe śledztwo i oto rezultaty.
Rrzeczywiście Pani mirka pierwsza zamieściła miażdżący koment do wiersza “*”, ale kilkanaście godzin wcześniej pod innym wierszem Hieny (“IV”) pojawił się komentarz Pani Ewy i jest tam jako jedyny:
Ewa Bieńczycka, 21 sierpnia 2010 o godzinie 00:17
Bliski mi jest klimat tych wierszy, dlatego może, że akurat jestem w podobnym nastroju. Nie wiem właściwie, który skomentować, bo to chyba całość, nie ma części trzeciej wprawdzie, ale ten dialog, bardzo oszczędny, stara się dotrzeć do jądra problemu (niepotrzebna czytelnikowi wiedza, o jaki problem chodzi). Celowe zapytanie, bo zazwyczaj wiersze powstają z nieuświadomionego konfliktu w sobie. I ta tajemnicza enigmatyczność, bardzo ujmująca.
Trudno mi sobie wyobrazić aby Pani mirka nie przeczytała tego komentarza, jednocześnie interesując się Hieną, jest jak widać bardzo pochlebny, ale rzeczowy. I oto kilkanaście godzin później Pani mirka skreśla lekką rączką coś tak apolemicznego, tak napastliwie nieprzyjemnego, że co mniej odporny adept poezji mógłby targnąć się na swoje życie. Ale zakładając – bo inaczej się nie da – że czytała wcześniejszy komentarz p. Ewy do wiersza „IV”, pisząc tę napaść na biednego Hienę, kierowała ostrze tak naprawdę w p. Ewę, w jej znawstwo, a raczej nieznawstwo poezji, udając że nic nie wie o jej wcześniejszym zachwycie Hieną. To właśnie miało dać p. Szczypiorskiej asumpt do stwierdzenia, że komentarz p. Ewy jest żenującym kwiatkiem.
Oto on:
Mirka Szychowiak, 21 sierpnia 2010 o godzinie 22:21
Wie Pan, tu się nie ma co cackać, bo to portal poetycki, a nie żłobek. To jest po prostu koszmarne do entej potęgi. Po prostu jakaś paranoja, niestety.
I Pani mówi, że nic Panią nie zirytowało u poety Hieny?
Ewa Bieńczycka, 21 sierpnia 2010 o godzinie 23:36
Pani Mirko, żłobek? Uważa Pani, że na tym portalu poetyckim są lepsze wiersze? Według mnie, właśnie ten jest świetny i jeden z nielicznych, godny przeczytania. W lapidarny sposób potrafi wyartykułować wszystkie bolączki dzisiejszego życia wspólnotowego, jakimi są np. portale poetyckie. Czyż poeta dzisiejszy nie „onanizuje” swojego mózgu, zamiast myśleć? Czy perwersyjnie nie „obślinia” swojej duszy, zamiast żyć duchowo? Czy zamiast kochać fizycznie swojej Muzy, nie uprawia brudnych ablucji? Czy niedojrzałość to nie dzieci, idące w dym, za friko marnujące swoje szanse życiowe? I czy krytyczne spojrzenie na to wszystko nie powoduje społecznej anatemy, atmosfery w której człowiek się dusi, tak jak w takich komentarzach, jakie dała tu Pani?
Na to już Pani nie odpowiedziała, mimo iż lubi Pani rozsupływać wątki.
Ja nic nie mogę Pani udowodnić, ale cóż począć, że z takich poszlak niczego innego wywieść się nie da? Jak wg Pani należy to interpretować, aby uwierzyć, że na trumlu jest ok. świetnie i niewinnie?
Panie Robercie – proszę mi powiedzieć – z jakiego powodu miałabym kierować ostrze w kierunku Pani Ewy? Kidy wchodzę na portal i widzę nowego autora – zawsze zaglądam. Zacytowany przez komentarz, który zamieściłam pod tekstem – był drugim, bowiem chwilę wcześniej napisałam jedno zdanie pod innym tekstem Hieny. Z ciekawości zapytam, jeśli można – czy to są świetne wiersze? Skoro zadał pan sobie trud, by przekleić komentarz z Trumla, myślę, że Pan czytał. Bardzo jestem ciekawa. Moim zdaniem – poza jednym tekstem (pod którym wpisałam się także) – reszta jest niedobra, bardzo niedobra. Jestem wychowana na komentarzach, przy których ten u Hieny – jest niewinnym wpisem. Ponieważ zależało mi na swoich tekstach – z pokora przyjmowałam baty. W moim przekonaniu – ktoś, kto chce się rozwijać i pisać coraz lepiej – takiego komentarza się nie wystraszy.
zgubiłam słówko – miało być :”Zacytowany przez Pana”
Ależ Pani mąci!
Blog p. Ewy jest samotniczym, przez nikogo z oficjalnego ruchu nie wspieranym blogiem, heroicznie przedzierającym się przez meandry zepsutego ruchu literackiego w Polsce i jeszcze włazicie tutaj, by sobie załatwić swoją prywatę, zamiast oddać sprawiedliwość.
Pani Szczypiorska, która wysiadywała na tym blogu pod pseudonimem W.S. miesiącami wpisując durnowate komentarze i psując jego wizerunek, nagle spotkała się z niewinną uwagą publiczną właścicielki bloga, która życzliwie wymieniła jej głupi, ale symptomatycznie groźny komentarz sieciowy, przecież nie jako zjawisko odosobnione, tylko jeden z wielu jakich w sieci nie brakuje. Zamiast podziękować i być Pani Ewie wdzięczna, za zwrócenie uwagi, idzie w zaparte, mało, w obelżywy sposób w odwecie oskarża ją o pisanie kompromitującego komentarza na trumlu. Zastosowała starą komunistyczną retorykę zastraszenia nie wymieniając, o jaki komentarz chodzi, i co w nim żenującego, nie zacytowała. Mnie w latach osiemdziesiątych podobnie zmiękczała kadrowa, kiedy był jakiś konflikt, niezmiennie zaczynała rozmowę od: “my pana obserwujemy panie Mrówczyński, my wszystko wiemy o panu.”
Przecież odwiedzający ten blog nie będą poszukiwać, co takiego zrobiła Pani Ewa na trumlu, tylko uwierzą Szczypiorskiej, która po raz pierwszy podpisała się z imienia i nazwiska, jakby chciała zwrócić uwagę na siebie.
I faktycznie, ktoś niezorientowany, wpisując w trumlową wyszukiwarkę hasło Szczypiorska, odnajdzie tam nobliwą, dystyngowaną znawczynię poezji, która codziennie z emfazą na prawo i lewo oddaje trumlowym kumplom i kumpelom kilkadziesiąt wazeliniarskich komentarzy.
A Pani, widzę, wczoraj o 15:49 dodała trzeci, tym razem niespodziewanie pozytywny komentarz pod wierszem Hieny (“II”), który tam już 3 dni wisi. Dodała Pani już po tym, jak ta awantura na tym blogu się rozpoczęła, wystarczy zerknąć na daty, jakby się Pani przestraszyła, jakby Pani coś ukradła i prędko zwraca. I teraz uczciwie Pani Ewa Panią pyta, czy jej komentarze są żenujące. Pani nie odpowiada Pani Ewie, ignoruje ją w dalszym ciągu, natomiast, by zmylić i zamydlić sprawę, mnie pyta, czy wiersz Hieny jest dobry. Co to ma do sprawy? Dlaczego Pani to robi?
Przecież tu w tym konflikcie nie chodzi o Panią, ani o wiersze Hieny. Tu jest konflikt miedzy p. Szczypiorską i p.Ewą. Pani jednoznacznie opowiedziała się po stronie Szczypiorskiej, w pierwszym odruchu stosując metodę zastraszenia, że niby nieelegancko oceniać komentarze. Gdy ten argument nie przeszedł, zaczyna Pani mącić, pytać o jakość wierszy. Tu chodzi o jakość relacji międzyludzkich, a nie o jakość wierszy. Bo p. Ewie wolno napisać co chce, pod jakim wierszem chce i jeśli nie napisze tam takiej bredni, że wszystko co jest śmieszne, to jest dobre, to nie wolno jej niczego nadmiarowo i kapturowo zarzucać. Na dodatek napisała wyśmienity komentarz wspierający poetę Hienę, a Pani tam wlazła ze swoim buciorami i szybko pracę Ewy zniszczyła, co starałem się powyżej wykazać. Nie zniszczyła Roberta Hienę, ale Ewę Bieńczycką. Czy Pani tego nie widzi? Na pytanie dlaczego miałaby Pani to robić, musi Pani sama odpowiedzieć.
Opadają ręce.
wyśmienity komentarz do koszmarnego wiersza.
I to by było na tyle. Ja, drogi Panie, bać się czegokolwiek przestałam od dawna. Dlaczego miałabym się przestraszyć pani Ewy? Zna Pan jakiś powód? Ja nie znam. Jakieś latanie, sprawdzanie. Dobry komentarz Hienie się należał, bo w tekście coś się zaczęło dziać. Może to przypadek, nie wiem. Niszczenie kogokolwiek. Pan myśli, że tak łatwo zniszczyć Panią Ewę? Nisko Pan ocenia jej odporność.
Skąd Pani zna moją odporność…skoro nie czyta mojego bloga i nie istnieję w życiu literackim. Podziwiam Pana Roberta, że tak bezinteresownie zebrał te wszystkie „dowody”, że mnie tak wsparł… Bardzo Panu dziękuję Panie Robercie… nawet nie zauważyłam, że komentowany przez Panią Mirkę wiersz był po czasie, że go Pani nagle tam dodała w trakcie tej blogowej kłótni, do jednego z pierwszych wierszy, które zostały tak źle ocenione… I teraz, że się zmieniło… Jakże się mogło zmienić, jak on już tam był…
Ach, Pani Mirko, nie wytracajmy czasu, już właściwie nie istnieje w tej branży słowo „wstyd”, nie ma odpowiedzialności za żadne słowo…Ani pisane prywatnie, ani publicznie. Nie chce Pani oddać mi sprawiedliwości, że moje szczere komentarze na TRUMLU nie są żenujące – trudno. Pani wola i Pani sprawa. Mam nadzieję, że to już koniec tej upiornej sprawy.
Niestety, Pani opadające ręce nie są żadnym wytłumaczeniem tego co Pani zrobiła, a co wykazałem swoim poszlakowym śledztwem. Pani ma wielką pewność siebie, ale nie spodziewała się takiego obrotu sprawy, nie sądziła, że sprawa zostanie wyłowiona z mętnych wód trumlowskich komentarzy, a teraz bagatelizuje całą sprawę pisząc o “lataniu”, “sprawdzaniu”.
Mogę uwierzyć, że Pani się nie boi p. Ewy, bo inaczej nie robiłaby Pani takich świństw, ale nie wierzę, że nie boi się Pani niczego. Człowiek bez moralnego lęku jest głupcem, jeśli nie potworem. Przynajmniej powinna bać się Pani utraty TWARZY, bo tak postępując traci ją Pani.
Ale nie wierzę absolutnie w tę Pani bezlękowość. Żeby daleko nie szukać; boi się Pani zakwestionować głupiego i szkodliwego sądu swojej koleżanki Szczypiorskiej, ale i nie poprze go tutaj w obawie przed obskuranckim wygłupieniem się. Co tu dużo mówić cały ten truml jest melanżem lęków i serwilizmu, ordynarnych napaści i obleśnego wazeliniarstwa, mniej lub bardziej ukrytych zależności.
Nie znam odporności p. Ewy na zniszczenie, ale wiem, że nie należy niczyjej odporności z niskich pobudek, dla czczej zabawy wystawiać na próbę
O moją twarz proszę się nie martwić. O moje morale – także. Nie mam się czego wstydzić, nie napisałam, że Pani komentarz jest żenujący nigdzie. Podejrzenia, ze ja “coś” chcę Pani zrobić mnie martwią i proszę tu nie opowiadać, że Pani nie istnieje w życiu literackim. Ja o Pani Szczypiorskiej tutaj napomknęłam, pisząc, ze każdy ma prawo do swojej opinii. To, z czym tu przyszłam dotyczyło Hieny, ale też przeczytałam tutaj swoje nazwisko, więc weszłam. Informację, że Pani Ewa napisala w tek sprawie o mnie – otrzymałam na meila. To wszystko. Pan Robert niech sobie prowadzi śledztwa, nazywa (obraża) – trzeba będzie z tym żyć. Pan Robert, moim zdaniem – czyni temu twóczemu portalowi coś, co na pewno nie jest przysługą, choć tak bardzo się stara. Cokolwiek tutaj jeszcze padnie na mój temat, z mojej strony nie doczeka się odpowiedzi. Idę z psami w pola.
Wanda Szczypiorska> Robert Mrówczyński
Panie Mrówczyński, jak już Pan jest taki śledczy, to może Pan odnajdzie na portalu Liternet opowiadanie Dura lex sed lex Radosława Kolago , przeczyta, przeczyta komentarze, a potem mnie grzecznie przeprosi.
Chciałem się już nie odzywać, ale widzę, że Pani (rychło w czas) pojawia się i wznieca na nowo ten wygasający, ale absurdalnie czasochłonny wątek, w którym wszystko zostało już wyraźnie powiedziane, a zainteresowani odmówili zrozumienia problemu.
Pani komentarz jest tutaj dowodem na Pani duże problemy percepcyjne. Podany przez Panią wątek na liternecie przeczytałem, zacytowany komentarz Pani autorstwa sam w sobie jest stwierdzeniem nieprawdziwym, nie usprawiedliwia go żaden kontekst i jak tu doszliśmy do wniosku, szkodliwym etycznie i moralnie, co Pani Ewa na podstawie przykładu o Żydach udowodniła. Jeśli Pani nie rozumie, że literatura polega też na odniesieniach do bardzo odległych dowodzeniu przykładach, to ja nic na to nie poradzę.
Domaganie się “grzecznych” przeprosin i to w jakimś administracyjnym trybie, jest domaganiem się abym uznał zasadność tego prostackiego komentarza i sam sobie zaprzeczył. To Pani obraziła właścicielkę bloga, ale tego też Pani nie rozumie i w związku z tym nikt nie oczekuje od Pani przeprosin. Jeśli nic na temat nie może Pani napisać, proszę nie zgrywać obrażonej królewny, bo to naprawdę i żenujące i niesmaczne.
A czy przypadkiem właścicielka bloga nie obraziła mnie? Ale dość . Nie mam zamiaru więcej się tym zajmować
Dziekuję, że przeczytała Pani mój tomik, a tym bardziej, że zechciała o nim Pani napisać parę słów, tak się złożyło, urodziłam dzieci, mam teraz świadomą przerwę w pisaniu i nadzieję, że moje kolejne wiersze będą pełniejsze, glębsze i nie tak pesymisteczne, nie jestem fantomem, jestem realną kobietą, matką, żoną, córką, człowiekiem, pozdrawiam i życze dobrego wieczoru ( w maju podobno w tym kraju gdzieniegdzie rechoczą żaby;)
Dla prawdziwego poety porzucenie poezji nie jest możliwe, cokolwiek ktoś o niej źle, czy dobrze napisze. Dlatego życzę Pani wygospodarowania dwóch godzin dziennie dla siebie (Edyta Stein walczyła o te dwie godziny dla każdej kobiety, by jej wrażliwa natura mogła się zrównoważyć) w absolutnej samotności, z dala nawet od żab.
Tu na wsi u mnie przy stawie jest totalna orgia, konfiguracje są nie tylko parami, też i wielopoziomowe i to wszystko przy całonocnym kumkaniu.
Dziekuję, staram się mieć te godziny dla siebie. Pozdrawiam