AKT XVI
Piosenka dla chłopca
miękko się sączy wonią floksów
lato. Piosenka tylko z tobą!
Jeszcze nie czas, byś wszystko popsuł
niesfornym wiekiem letnich chłopców!
Pochylam się nad lustra wodą
sama, a las się czernią tłoczy
w tle. Zanim woda się pomarszczy
świat będzie drżał, robił się starszy,
zmiesza odbiciem moje oczy,
by nie patrzyły już w ciąg dalszy.
Chłopiec, co zwija się w piosence,
która się mieści w floksów woni,
lustro leśnego stawu w ręce
łatwo poniesie, nim poświęcę
mu kroplę wody poświęconej.
Trwa aksamitu chwila letnia, nic nie jest jasne, ani mroczne,
drga ta piosenka w chwili świętej,
zamkniętej głucho w tkance ocznej!
(Zamknę, bo cóż z tym wszystkim pocznę?
Skarby na głucho zatrzaśnięte
na dnie leśnego stawu latem.)
Odejdź, bo skończy się dramatem.
z dala Ewo od chłopaka w każdej postaci, szczególnie wirtualnej! Widzisz, jak Pan Sarnata potraktował Twoje wirtualne istnienie: jak sztubak, który nauczycielce robi psikusy. Dziwi się, że jej się one nie podobają, bo przecież zadał sobie tyle trudu, by odwiedzać blog, gdzie „pisałem np., że nie odpowiada mi momentami nadmierny krytycyzm (zapewne przez wielu odczuwany jako właściwy).”
Ciekawe więc po co odwiedza Twój blog w mnogości tylu blogów w Sieci i takiej możliwości do wyboru, do koloru! Aż strach z kimś korespondować.
To widzisz Rysiu, że z dala. Tak sobie chłopaka w wierszu urzeczywistnię i nic nad to! Nic, nic, nic!
Gorszy jest wariant relacji nauczycielka – prymus, kiedy podstawia się mi do oceny wiersze, pisze się, że chłopak mi współczuje, że tak długo musiałam na nie czekać, wmawia mi, że nie mogę bez nich żyć. Ale, bo ja wiem, czy to jest przypadłość chłopaka? I kto w sieci jest chłopakiem? Być może, że przed dziesięciu laty napisałam zachwycona do Pana Tomasza, który opublikował taki piękny wiersz na nieszufladzie już miał on swoje lata i był kobietą? Narcyzm, tak szkodliwy dla sztuki, tak typowy każdemu neurotykowi, jest przecież uniwersalny, przystający do każdej płci i każdego wieku. Przykleiłam sobie z liternetu pl. taki kwiatek, już w listach prywatnych do przyjaciół poetki to cytowałam, ale na blogu powtórzę:
(…) ewa brzoza birk do Wezuwiusza Etnicznego o jej wierszu „Konotacja”
09 sierpnia 2010, 13:53:01
„Drogi Panie, nie, myli się Pan, nie czekam na zachwyty, a że piszę dobrą poezję już wiem. Cóż w tym dziwnego? Owszem, potwierdzili to też różni krytycy, a przede wszystkim, co najcenniejsze – Czytelnicy… Po wielu latach pisania mogę to, co powiedziałam spokojnie, z uszanowaniem mojej pracy napisać – czyż nie jest to normalne, że ktoś jest zadowolony ze swojej pracy?..(…)”
Długo by snuć dementi i tłumaczenia. I tak każdy czyta, rozumie, jak chce (jego świadomość i nieświadomość). Cytat nieadekwatny.
Strach pisać na forach netowych, w komentarzowniach (choć zawsze większy strach, to strach się bać). Mailować już nie – w prywatnej korespondencji łatwiej się skomunikować. Nieznajomość z reala odziera wypowiedź z cielesności; nia ma języka ciała; można wpaść w sieć nieporozumień; nie ma odniesienia do konkretnego żywego człowieka, tylko do jego emanacji czy kreacji , jednej z wielu, może i ze strefy cienia, wewnętrznego starca, dziecka, sztubaka, żelaznej damy, listonosza itd. Nie zna siebie człowiek, co dopiero tego, co za ekranem; podstawowy problem: jaka np. pewność, czy ze Szczepana K. (wytrąconego z równowagi) wyskoczył niepoetyczny cham, czy ktoś inny chciał, by tak to wyglądało. Dziwny jest ten świat. Wirtualny (to i może żaden dramat).
Pozdrawiam
Panie Tomaszu, odpowiem za Ryśka, bo właśnie piszę o tomiku Anny Wieser i jestem przy kompie. Smutny jest Pana smutek, ale mi jeszcze bardziej smutno, bo to ja jestem poszkodowana, a nie Pan. To, że nie trzeba opłacać korespondencji, kupować znaczków, kopert, mieć w tym samym dniu odpowiedź – nikt z mojego pokolenia nie przypuszczał w najśmielszych marzeniach, że takie dobro jest w ogóle możliwe! – i co wasze pokolenie robi z tym? Błoto. Jak ja do Pana napisałam i dostałam odpowiedź to byłam w siódmym niebie, bo te dwa chłopaki, z którymi prowadziłam bloga przez dwa lata, spotykałam się wirtualnie kilkakrotnie w ciągu dnia, do dzisiaj mi nie odpowiedziały na maile. Ostatni mój współpracownik blogowy, z którym rok prowadziłam jego bloga, nagle zakazał mi do siebie pisać.
Otwierając przestrzeń między jednym człowiekiem a drugim trzeba to sobie szanować, bo człowiek, to istota bardzo delikatna. Ja po dziesięciu latach w Sieci jestem tak poturbowana, tak wzgardzona, tak zlekceważona, że właściwie już nie powinnam się do nikogo odzywać. A jednak w dalszym ciągu podejmuję te z góry skazane na niepowodzenie próby i odpowiadam na maile, nawet najbardziej beznadziejne. Jeśli Szczepan Kopyt działał w afekcie, powinien mnie przeprosić (jeśli to nie był on, to miałabym już sygnał). Ale nie, według Pana, to ja jestem winna, bo odważyłam się go sprowokować. Bądźmy Panie Tomaszu chociaż przez moment sprawiedliwi. Widzę, że zarejestrował się Pan na liternecie. Będę obserwowała, jak Pan sobie daje radę wśród tego skłamanego wersalu, gdzie jak katarynki kupą wychwalają poeci rzeczy ewidentnie złe i jak widzę, już tam chyba niczego autentycznego spodziewać się nie można. Cechą naszych czasów jest wszechobecny infantylizm w sztuce. Problemem jednak nie są avatarary i ich mnogości, tylko to, co te avatary robią. Pan przychodził do mnie, by ze mnie kpić, podczas gdy ja prowadzę bloga z dużym wysiłkiem i prowadzę go zawsze w pozycji przegranej wobec oficjalnego ruchu literackiego, który Pan tutaj wpisami i komentarzami wzmacniał. I niech się Pan nie gniewa, to nie ja wyznaczam przyszłość i o niej decyduję, bo to od Was, młodych zależy, jaki ten świat sieciowy będzie i nic samo się nie zrobi. Proszę się nie gniewać na mnie. Mój konserwatyzm jest nowoczesny.
Nie gniewam się. Nie lubię kpin z ludzi, bo cóż ludzie winni. W błazeństwie chodziło o wady dyskusji (która z meritum zeszła na ad personam), może nawet i narodowe przywary – ale już odłóżmy je do pieca. Proszę nie traktować tego, co piszą internauci, tak bardzo osobiście! Po co się ranić cudzymi słowami! Bez win i wstydów!
Zdekonspirowała mnie Pani zanim cokolwiek wkleiłem; zdziwiłem się; choć przecież szczególnie się nie kryję. Pochwalam używanie pseudonimów, a najbardziej anonimowość, która pozwala skoncentrować się na zawartości, ominąć markę, zaszufladkowania, gęby (może powinno się co roku zmieniać personalia?); ciekawe, jak wypadliby w takiej bezetykietkowej przestrzeni uznani autorzy; utopia meritum! Pozostaje uodpornić się na pochlebstwa i nagany, przyjmować je z pokorą, robić swoje, zgodnie ze swoim wnętrzem. Komentarzownie na portalach sprzyjają tworzeniu się koterii; może lepiej by było, gdyby obok tekstu wisiał jeno mail. Za duża moim zdaniem w liternecie częstotliość wynurzeń autorskich; niektórzy wręcz zalewają stronę; zniechęca to do lektury; nie mogliby się ograniczyć do jednego uzewnętrznienia na tydzień? Co do przychylnych podpisów – może to zwykłe “podoba się”, a nie wersalowanie i lizydupstwo; tworzenie ciepłoty towarzyskiej na zasadzie akcji i reakcji – nie każdy lubi atmosferę walki ognistej.
jakże Panie Tomaszu Pana zdekonspirowałam? Przecież nie napisałam, pod jakim nickiem Pan tam na liternet pl. się zarejestrował, tam jest chyba już kilka tysięcy użytkowników, kto wie, który to Pan? Chyba, że Pan chce zadebiutować tam tym wierszem, który Pan tutaj zacytował. Napisałam Tylko, że ja wiem, który to jest Pan. Przecież nie napisałam też Pana prawdziwego nazwiska tutaj.
Nie wiem, dlaczego internauci opuszczają bardzo wygodną nieszufladę i przejrzysty rynsztok i zasiedlają TRUML i liternet pl. tymi samymi utworami i komentarzami, bo komentują te same osoby te same utwory i śmiesznie udają, że czytają je po raz pierwszy. Chyba, że nie udają, co jest jeszcze śmieszniejsze.
Ja to bym została na nieszufladzie, ale tam nie było ani jednej osoby, która by mnie lubiła. A człowiek ma syndrom obcego w klasie przez całe życie. W klasie oddawało się kanapki, wypracowania domowe, podpowiadało się, słało ściągi, byle się tylko we wspólnotę wkupić. Chciałam być we wspólnocie i zarejestrowałam się na TRUMLU, ale w proteście przeciwko bezsensownemu banowaniu, odeszłam. A na liternet to już nie idę, bo jak Pan pisze, traktuję wszystko zbyt osobiście, a po co się bezsensownie ranić.
Ale chętnie Pana poczytam twórczość i Pana oszczędne, pozbawione ognia komentarze też. Powodzenia!
A tak na marginesie, to przeczytałam dzisiaj Pana wszystkie komentarze na moim blogu i doszłam do wniosku, że jest Pan osobą duchowną. Pewnie się mylę, ale wie Pan, do mnie lgnęli przez całe życie katoliccy księża. Nawet stosunkowo niedawno odezwał się w mailu ksiądz, z którym kontakt urwał się dwadzieścia lat temu i napisałam mu z żalem, że odeszłam od Kościoła, by nie pisał i nie miał jakiś kłopotów. Bardzo się zdziwił, że odeszłam.
> Sarnata
Nie przesadzałbym z tą sieciową anonimowością i podszywaniem się. Jeśliby ten Kopyt, co tu na blogu Ewy szalał jak wściekły byk, nie był tym Kopytem, co spłodził “sale sale sale”, to na to jest paragraf i prawdziwy Kopyt mógłby dochodzić swoich praw przed sądem. Nie wolno się pod nikogo podszywać z imienia i nazwiska ani występować w niczyim imieniu, jeśli nie zostało się przez tę osobę upoważnionym.
> Ewa
Ja przeniosłem się na Liternet wyłącznie z przyczyn estetyczno-technicznych. Już o tym pisałem.
Powtórzę się jak zdarta płyta, ale sądzę, że zbyt duża wagę przywiązujesz do internetowych kontaktów. Nie sposób stawiać znaku równości między wirtualnym skupiskiem, gdzie ludzie tak naprawdę nie wiedza kim są, i realną wspólnotą. Oczywiście działają tu podobne mechanizmy, co już wykazali psycholodzy Internetu, jednak trzeba trzymać balans. Będąc na jakimś portalu tak naprawdę nie jesteś w żadnej wspólnocie, bo nie znasz tych ludzi, nie wchodzisz z nimi w rzeczywiste interakcje. Inaczej, gdybyś stanęła z którymś z nich twarzą w twarz. W Sieci wystarczy, że wyciągniesz wtyczkę albo usuniesz swój profil i przestajesz istnieć dla nich a oni dla Ciebie, w realu to nie jest już takie proste.
Poczucie internetowej wspólnoty, a już zwłaszcza wykluczenia z niej, to złuda, przed którą bardzo bym Cię przestrzegał. Złuda niewarta Twoich nerwów. Wyobrażenie, które tworzymy sobie na podstawie netowych kontaktów w konfrontacji z realem mogłoby rozsypać się w proch.
Dlatego też internetowe środowiska literackie nigdy nie dorównają tym prawdziwym, choć zdradzają wiele podobnych cech. Komentarze na Liternecie – niezależnie czy lizidupne czy merytoryczne i niezależne – to blady cień rozmowy w knajpie, gdzie grupka pisarzy obsiaduje stolik. Zarówno krytyka, jak pochwała smakuje zupełnie inaczej, gdy patrzysz w oczy.
Dlatego ja zawsze podkreślam, że Internet to tylko forma przejściowa. A jako taka nie powinna być brana zbyt serio. Mam na myśli – żebyś mnie źle nie zrozumiała! – nie bimbanie sobie w sensie treściowym (tu zawsze trzeba zachować powagę), ale otoczkę emocjonalną.
Ja ostatnio spotkałem się z kilkoma ludźmi z pewnego forum, na którym się udzielam. I powiem Ci, że to był dla mnie spory szok – na plus, jak najbardziej. Dopiero, kiedy siedziałem z nimi przy stole, naprawdę poczułem, że są cieleśni i zdałem sobie sprawę, jak bardzo brakowało mi tego, gdy obcowałem tylko z ich awatarami.
zdumiewacie mnie, młodzi. Nie pamiętam ile Pan Tomasz ma lat – bo jak do niego napisałam, to właśnie wybierał się na studia, nie był chyba zdecydowany, na jakie – więc był jeszcze dzieckiem niemal. Ale teraz wyrosły Wam już wąsy i broda i macie już swoje lata, a jednak nic nie pojmujecie, co się na świecie dzieje. Optując Marcinie za tą dyskusją przy kawiarnianym stoliku, za jej rzekomą wyższością, niweczysz dokonania dzisiejszych sieciowych możliwości, gdzie np. znajdujesz intelektualistę w Australii o podobnych Twoim poglądach, z którym tylko możesz wejść we współpracę, bo tylko on jak nikt Ciebie rozumie. Ten fantastyczny aspekt Internetu na naszych oczach niweczą portale literackie, na które wchodzi zielona młodzież przymuszana do komplementowania jurorów konkursów i tych wszystkich, co w oficjalnym życiu literackim w Polsce coś znaczą. Podziwiam bohaterstwo takiej opozycji jaką jest np. Nikiita…, opozycji np. do ewy brzozy birk, która też mi napisała kiedyś, że to trzeba traktować lekko, bo to tylko Internet!
Nie, Marcinie, nie Panie Tomaszu, to trzeba traktować śmiertelnie poważnie. Jeśli teraz u progu walk sieciowych, sprzecznie działających sił i interesów w Sieci, pozwalacie sobie na taki relatywizm, na taki obskurantyzm i na taki konformizm, jeśli wypisujecie mi tu jakieś głupie rady dotyczące oddzielenia cierpienia sieciowego od realnego, jakby cierpienie było jakimś towarem na zawołanie, które można sobie zafundować lub nie, wedle widzimisię – to jestem Wami przerażona. Nie poklepujcie mnie po ramieniu, nie mówcie mi, wyluzuj, bo ja pół wieku przeżyłam wśród skurwionych pijackich artystów w realu i ja te Twoje sielanki bohemy Marcinie znam na wylot.
A jeśli chodzi o stwarzanie nowych avatarów, to jeśli etycznie nie rozwiąże się odpowiedzialności za stworzoną nową tożsamość, to będziemy mieć jedynie postkomunistycznych bandytów, którzy po orwellowsku donosili pod pseudonimami nadanymi im przez UB i pielęgnowali swoje najgorsze instynkty. Trzeba budować w Sieci kulturę od podstaw, potępiać złe, nieetyczne zachowania. Ale też nie nagradzać wobec jakiś dziewiętnastowiecznych grzecznościowych norm mieszczańskich: dyletantyzm, niedowład artystyczny i premiować grafomańskie wzorce. Przykładem niech będzie przywołana tutaj poetka Ewa Brzoza Birk, która w innych wątkach, nie dotyczących własnej poezji, nie potrafiła udowodnić najprostszymi narzędziami krytycznymi swojego sądu (dotyczyło wiersza „Teleturnieje i cała reszta” małgorzaty gruszczyńskiej, nawiasem, bardzo dobrej poetki, znam ją z TRUMLA,). Przepraszam Panią Ewę Brzozę Birk że się pastwię, ale to taki nasuwający się od razu, jak się wejdzie na Liternet pl. przykład pierwszy z brzegu. Ci sztandarowi dyżurni portalowi wylizywacze są po prostu strasznie ciency. Wielcy pisarze zachodni byli bardzo uczuleni na to, kto ich chwali. Polska megalomania jak szczury, zadowala się absolutnie wszystkim. I żal wielki, że kolejny portal, z pewnością bardzo kosztowny, bo jak piszesz Marcinie, bezbłędny technicznie i wygodny, schodzi na psy, a skołowana młodzież, która mogłaby się wiele tam nauczyć, nasiąka potwornymi komunistycznymi nawykami, potem już nie do wyplenienia.
Ewa, przepraszam Cię, ale to chyba Ty nie rozumiesz. Albo mnie albo istoty Internetu. Ja nie deprecjonuję jego gigantycznych możliwości – dobrze je znam i czerpię z nich wiele korzyści – ale to jest tylko narzędzie komunikacji, i to w swym najpierwotniejszym założeniu wywodzące się z idei idei CB radia.
Internet dokonał rewolucji w naszym porozumiewaniu się i do pewnego stopnia w kulturze, ale żadna rewolucja artystyczna z trzewi niego samego jak dotąd nie wykiełkowała i nic nie wskazuje, by miało się to stać w najbliższej przyszłości Wiesz dlaczego? Bo jest na to zbyt demokratyczny i egalitarny. To zresztą do pewnego stopnia wyjaśnia twoje zarzuty o miałkość na portalach.
Trudno mówić o artystycznym fermencie tam, gdzie obok rzeczy wybitnych na równych prawach funkcjonują miernoty, bo każdy może tam wszystko wrzucić. By to się zmieniło, portale musiałyby zacząć przypominać tradycyjne pisma, czyli musiałaby czuwać redakcja selekcjonująca nadsyłany materiał. Ale to z kolei, jak zgaduję, Tobie pachniałoby li tylko cenzurą, kolesiostwem i promowaniem swoich. Pewnie masz rację. Ale niestety, to właśnie trudności szlifują charakter artysty. A co ma go szlifować w necie, gdzie w pięć sekund może sobie założyć bloga albo profil na Liternecie i bez przeszkód uwalniać zawartość szuflad?
To nie tu przebiega główny front walki ze złem, o której piszesz. Sieć to tylko krew niosąca pierwiastki. Walką zajmują się limfocyty i Bóg raczy wiedzieć jakie jeszcze kreatury. A zresztą, zarzucając sieciowym komentatorom uprawianie small talk, trochę przyganiasz jak przysłowiowy kocioł garnkowi. No bo dlaczego się wycofujesz, skoro z Ciebie taka wojowniczka? Naprawdę rozkłada Cię na łopatki parę gówniarskich prztyczków? W necie musisz się z tym liczyć.
Natomiast co do awatarów, to niebezpieczeństwo jest znacznie poważniejsze niż w przypadku UB. Powiem więcej, sieciowa anonimowość (przynajmniej jej pozory) korumpuje tak skutecznie, że nawet ubecy wysiadają. Dlatego ja – i tu zwracam się bardziej do Sarnaty-Tomasza – publikuję pod własnym nazwiskiem. Dla splendoru oczywiście też, ale również dlatego, że w ten sposób czynię siebie bardziej ludzkim dla odbiorców. Na tyle, na ile to możliwe w Sieci.
Ciebie Ewa irytują lub fascynują ludzie, których tak naprawdę nie znasz do potęgi entej! Wchodzisz w pyskówkę z Naćpaną Światem, ale nie masz zielonego pojęcia kto kryje się za tym awatarem, kto fizycznie siedzi za monitorem gdzieś tam w Polsce. W tym kontekście mam na myśli pozorność sieciowych kontaktów i niebezpieczeństwo wynikające z nadmiernego angażowania się w nie.
A jeśli moje słowa odbierasz jak protekcjonalne poklepywanie po ramieniu… No cóż, twoje prawo.
Nie siedzę w liternecie aż tak namiętnie, żeby wszystko ogarnąć – dla mnie jednak ważniejsze jest moje realne życie – ale na ile zdążyłem się zorientować, to ani Nikita ani Feliks Lokator, którego uważasz za ozdrowieńczy haust w zatrutym wazeliną powietrzu, nie wnoszą tam nic ponad czczą szturchaninę. Chyba, że coś mi umknęło. Ewa Brzoza birk… hm, to rewers tej samej patologicznej monety.
Nie wchodzę w to, bo ja już nie mam czasu, a tak, jak napisałeś, to to są takie jałowe przepychanki. Ale pomarzyć wolno. Jakość i selekcja robią się same, jeśli jest ferment i potencjał twórczy. Niepotrzebny żaden redaktor naczelny. Na przestrzeni dziejów były różne grupy artystyczne, artyści podejmowali podobne problemy w różnych częściach świata, komunikowali się za pomocą swoich utworów, np. Baudelaire i Poe. Teraz, gdy to jest takie łatwe, portale literackie nie wychodzą z konwencji szkoły, i to szkoły w najgorszym jej wariancie. Wielkie zmarnowanie i wielka szkoda. Ale, jak napisałam, pomarzyć warto.
Avatary traktowałabym jednak jako same w sobie, a nie kto i co za nim stoi, tak jak postacie literackie. Jako byty samodzielne i za siebie odpowiedzialne. Etyka obowiązuje każdego avatara i jest za swoje czyny i słowa równie odpowiedzialny jak tożsamość legitymująca się dowodem osobistym. Dlatego absurdem jest ostracyzm, bo jeśli avatar kreuje szwarccharakter, to przecież takiego istnienia nie można zanegować, jak w powieściowej fabule. Jeśli avatar robi na portalu przykrości innym, to ma zareagować grupa, a nie administracja. Przykładowo, trzykrotnie na TRUMLU pytałam Maksa Paina, dlaczego zniknął z portalu na kilka godzin, jak on tego technicznie dokonał i nikt uczestniczących w tym czasie w życiu portalu nie zareagował na taki afront, że poeta Maks Pain nie odpowiedział, natomiast moje niewinne pytanie określił jako zemstę za jego komentarz. Jeśli (przepraszam jeszcze raz Panią Ewę Brzozę Birk, że znowu używam jako przykład, ale ja nie mogę być przykładem, bo nie jestem na liternecie zarejestrowana) poetka ewa brzoza birk pisze na portalu „uwaga troll” pod nickiem Nikiita, to to już jest donos, jak w szkolnej klasie. Podkreślam, narcyzm i infantylizm to dwie dominujące i niszczące siły, które się bagatelizuje. Tak to wszystko widzę z boku, ale jest to w końcu, jak napisałeś Marcinie, moja wola. Nie jest natomiast moją wolą, że ani Ciebie Marcinie, ani Pana Sarnaty nie rozumiem, ale nic na to nie poradzę, nie rozumiem też, dlaczego rozmawiacie ze mną na moim blogu przy tak rozbieżnej z moimi poglądami postawie. Wygląda cały czas na to, że spotkania internetowe są możliwe wyłącznie przez negację i odrzucenie, a nie przez podobieństwo i sympatię. Bardzo to jest bolesne, bo idea Internetu to wspólnotowość, a nie samotność.
A czy nie można tworzyć wspólnoty poprzez polemizowanie? Przecież ja nie polemizuję z Tobą dla zasady, żeby sobie pogadać. Ja staram się z Tobą dyskutować, konfrontować poglądy. Przecież to właśnie jest jedno z kardynalnych dobrodziejstw Internetu, że w przeciągu paru minut możemy wymienić myśli.
Twój pogląd o awatarach jako odrębnych kreacjach artystycznych… hm, muszę to przemyśleć. Ale zaintrygowałaś mnie. Być może źle na to patrzyłem.
ale to polemizowanie do niczego nie prowadzi, podobnie, jak wymiana komentarzy między Tobą, a poetką ewą brzozą birk na portalu literackim liternet pl. Wątpię, byś rozmawiał tam z przyjemności, bo to spotkanie z maglarą, a niestety takie pozostawia wrażenie ta, pozująca na delikatność i płciową stanowczość kobieta. Dodatkowo jeszcze Marcinie dochodzi czas i jak pamiętam, komentarze poetki ewy brzozy birk były identyczne na nieszufladzie, podziwiam, że odważyłeś się na tę nieprzyjemną dyskusję, bo czas w tym wypadku jest stabilny, nienaruszalny, odwieczny i z góry było wiadomo, że nie będzie to dialog, a kłótnia, jak w patologicznej rodzinie. Wtedy Czas nie przeobraża, nie powoduje pójścia po rozum do głowy, nie rozwija. Poezja Ewy Brzozy Birk jest opoką, jest nienaruszalnym wzorcem takiego właśnie typu sieciowego bytowania. Dlatego mój niepokój dotyczył tylko kierunku, dokąd zmierza Internet. Bez sprzeciwu, Internet podąży w stronę betonowej, salonowej poezji.
A Twojego wiersza „Blogerko pionierko…” nie wydrukuję, bo nie posiadam drukarki. Myślę, że Sieci nie trzeba demonizować, bo człowiek to zawsze człowiek. Czy sieciowy, czy realny, najczęściej – wredny.
To nie kwestia odwagi. Ten popis birk był po prostu tanią prowokacją, chamstwem ustrojonym w cekinowy płaszcz, a do tego kiepskim przykładem autopromocji. Nie lubię jak się komuś pod profilem pisze “uwaga troll!!!”, a potem smaruje takie tekściny, pijąc do tego kogoś.
Mnie ten sparing po prostu ubawił. Ironia, śmiech i odrobina skrupulatnie odmierzonej bezczelności to najlepsze szpikulce do przekłuwania takich balonów, albo – jeśli wolisz – kruszenia betonu.
Nie zgadzam się, że polemizowanie do niczego nie prowadzi. Ono zawsze odnosi jakiś skutek. Choćby taki, że w ten sposób wysnuwa się jakaś refleksja. A Internet jako fenomen kulturowy i narzędzie twórcze takiej refleksji potrzebuje, wręcz się jej domaga. Kto ma na tej niwie wymieniać poglądy, jak nie my, którzy w tej glinie codziennie pracujemy?
Widzisz, ja na przykład nigdy nie miałem złudzeń co do portali w tym sensie, że wydawało mi się, że mogą stać się jakąś szkołą, czy zaczynem literackiego fermentu. O przyczynach rozwodziłem się tu już tylokrotnie, że nie muszę powtarzać. Dla mnie portale to takie CB – Pasmo Obywatelskie, na którym wśród tysięcy innych głosów obwieszczam, że istnieję i, że być może mam coś ludziom do powiedzenia. To jest takie właśnie międzybycie, limbo – jak napisałem w wierszu.
Gdybym dziesięć lat temu miał do dyspozycji Internet… Jezu, aż boję się pomyśleć, jakie potworki wypuściłbym w świat pijany od bezkresu możliwości publikowania. Patrzę na Brzozę i widzę siebie z tamtego okresu, z tym, że ona naprawdę mimo wszystko pisze lepiej, niż ja wówczas. Ale rozmiary ego ma podobne 🙂
Być może masz rację, że w tym nadmiarze treści selekcja dokona się w sposób naturalny. Ale będzie to piekielnie trudne. W tym sensie pisałem też tu wcześniej o tym, że artystę hartują trudności, choćby z wydaniem swojego dzieła, z przedarciem się przez te wszystkie układy i układziki, nie wspominając o trudnościach finansowych. Ile dzieł uznawanych dziś za kanoniczne pisarze musieli wydać własnym sumptem? Neruda, Woolf, Borges. O Borgesie czytałem gdzieś, że podobno swój debiutancki tomik wciskał ludziom do kieszeni w autobusach.
Albo, dajmy na to, Henry Miller. Oskarżenia o skandale obyczajowe, zakaz druku, niemalże anatema. Ale to właśnie tworzyło legendy! Wyobrażasz sobie coś podobnego w dobie wirtualnego nadmiaru?
Być może te kulturowe zwrotnice przesuną się, ale na razie nie widzę na to wielkich szans. Jesteśmy w limbo, czekamy na zaproszenie do światła.
A mnie nie rozbawił. Mam tak już mało czasu i większość tego, co na portalach czytam, odbieram jako bezpowrotną jego utratę. Takie rzeczy, takie pyskówki, to ja mam bez ograniczeń w świecie realnym.
Zaobserwowałam np. że w hipermarketach ludzie potrafią wszcząć idiotyczny spór zupełnie z niczego, aż podziw bierze, skąd oni to biorą, bo ani już kolejek nie ma, ani braków w zaopatrzeniu. I nieprawdą jest, że selekcjonują artystów trudności, kłody. To duża nieprawda i niesprawiedliwość. Cierpienie nie uszlachetnia niczego, tym bardziej artysty. Jest wiele życiorysów szczęśliwych artystów tworzących arcydzieła. Cóż, nie jesteśmy panami swojego losu, jak chcą często nam wmówić różne psychologiczne terapie, ani panami swoich utworów, jak chcą nam wmówić różne poetki.
…i jeszcze, by przykład tego wątku na liternecie był cały, to warto przypatrzyć się komuś o nicku Nikita, który w trakcie komentowania zmienia nazwę swojego avatara i wytyka dyskutantowi, że nawet nie potrafi prawidłowo go napisać. Fe.
Jeśli nawet sądy Nikity o poezji są czasami trafione, to są równocześnie wredne i bez wartości. Bo bez wartości były dyskusje esesmanów o sztuce.
Więc jak najbardziej troll.
(wpisałem imię, bo Państwo wolą taką formę „nicka”; i ja również – w zaistniałej sytuacji)
@Ewa
Rzeczywiście, dekonspiracja to słowo zbyt duże, pisane z uśmiechem, bo nie ma żadnej konspiracji (sentyment do pseudonimów – może efekt chodzenia do szkoły im. Bolesława Prusa 😉 oraz tradycji, mam nadzieję, że bardziej niepodległościowej niż ubeckiej).
Nie jestem osobą duchowną, ale Pani słowa to, kto wie, czy nie kolejny drogowskaz: już tylu, często widzących mnie pierwszy raz, miało wrażenie, że studiuję teologię, jestem w seminarium, należę do Taize, że chyba mnie spotkali na Przystanku Jezus (na którym nigdy nie byłem abstrahując od nieświadomych bilokacji itp.) itd. Mam szczęście do spotykania dobrych tj. mi odpowiadających księży (co prawda w podstawówce moje relacje z katechetą były dość napięte – a to zrzucił mi plecak ze stołu, a to wyprosił z przygotowań do bierzmowania – ale przypadkowe zejście się pod bramami Jasnej Góry, już w okresie licealnym, okazało się pojednawczym); szczególną sympatią darzę mnichów.
A wśród znajomych, z którymi się prywatnie kontaktuję właściwie sami “heretycy”: ochrzczony chyba antyklerykał i chyba agnostyk, były radiomaryjny-zawsze pasjonat rocka-dziś lewicujący, bierzmowany nie-heteryk, wykształcony ateista (a może agnostyk) głosujący na J. Kaczyńskiego (nie widzi nic złego w sojuszu ołtarza i tronu), prawicowiec-antylewak (wierzący raczej niepraktykujący).
(Pani do mnie pisała, kiedy przerwałem studia; mi też Pani mail sprawił radość.)
@Marcin
Pisze Pan pod imieniem i nazwiskiem – Pana wybór. I słuszny moim zdniem, bo publikuje Pan na papierze, dziennikarzy(ł), chce zaistnieć w świecie literackim – trzeba wyrabiać markę.
Odczuwam w Pana tekstach jakąś iskrę, nazwę ją charyzmą, a np. “Litania agnostyka” mnie wzruszyła. Proszę nie traktować mojego zwierzenia jako lizydupstwa: nie napiszę Panu nic krytyczno-literackiego, bo się na tym nie znam. To tylko odbiór laika. Poezję, tak naprawdę, dopiero zaczynam czytelniczo zgłębiać (pożyczyłem Anny Świrszczyńskiej – mocna, a w dodatku zrozumiała, uff).
Etyka obowiązuje wszędzie. Żaden awatar jej nie oszuka. Choć jej prawo nierychliwe…
To o zdeterminowaniu człowieka – smutne, ale niestety – z obserwacji życia powszedniego – prawdziwe; ile tej wolnej woli w losie? Na pewno więcej w sprawach wewnętrznych niż zewnętrznych. A w poezji?
Jeśli Pan nie jest osobą duchowną, to zakazuję Panu wstępowania w jakiekolwiek struktury religijne, bez względu na wyznanie, ich charakter i przeznaczenie. Ma Pan być wolnym człowiekiem i jako wolny człowiek może się Pan realizować w swoim idealistycznym planie równie skutecznie. Żyjemy w świecie, w którym jest bardzo dużo możliwości wyboru i nie trzeba się już tak nieświadomie niewolniczo sprzedawać. Mam nadzieję, że ten wiek spowoduje całkowitą likwidację więzień, jakimi są klasztory.
Ma Pan rację, księża też ludzie, ja wspominam bardzo dobrze księdza Janusza Pasierba, poetę, od którego list przechowuję jak relikwię. Jak mówiła św. Teresa z Ávili, błogosławieństwem jest przebywanie wśród ludzi dobrych. Rzadko się to udaje i trzeba żyć jak wyda.
Co do avatarów, to jak pisałam, niekoniecznie działa tu czynnik strategii. Fernando Pessoa stwarzał swoje heteronimy wyłącznie, jak pisał, „z histerii”, którą odczuwał wskutek nieustającej utraty tożsamości, a więc z pobudek czysto psychicznych. Zwierzał się w liście, że w jednym dniu doznał takiej iluminacji, że napisał 30 wierszy i równocześnie stworzył swojego najsławniejszego heteronima, Alberta Caeiro. Dopiero po uwolnieniu się od tego twórczego ciężaru, mógł tworzyć pod własnym imieniem i nazwiskiem. Więc nie jest to ani czcza zabawa, ani sposób na skuteczne zaistnienie w Sieci, czy w lokalnej gazecie. Niestety, obserwując grupę Feliksa Lokatora, podkreślam, że obserwuję z nieustanną fascynacją i podziwem, dochodzę do wniosku, że nastąpiło tam coś odwrotnego. Tam najprawdopodobniej kilka osób pisze pod kilkoma nickami i się wymienia kodami dostępu, rozbijając te osobowości jeszcze bardziej w proch. Tyle dobrze, że po tym rozbiciu, nie zieją pustką, co zazwyczaj się dzieje w avatarach pozbawionych jakiejkolwiek osobowości.
Nie wyobrażam sobie XXI wieku bez klasztorów poza dwoma przypadkami: wszyscy ludzie staną się aniołami (i mam nadzieję, że o tym Pani marzy) albo wszyscy ludzie staną się diabłami. (W sytuacji pośredniej zakony, w tym kontemplacyjne, są potrzebne do zachowania duchowej równowagi na ziemi. Poza tym są najświetniejszą szczepionką na przeludnienie z wszystkimi jego skutkami, w tym wojnami.) Więzienia z klasztorów robili właśnie ci diaboliczni: rewolucjoniści (w imię „wolności”), zaborcy, zamordyści totalni; „Dziady” się przypominają i miejsce internowania tych, co leżą w ziemi katyńskiej. Liczę na rozwój życia monastycznego, a szczególnie współpracy buddyjsko-chrześcijańskiej; z radością oczekuję kolejnej, wrześniowej wizyty Dalajlamy we Wrocławiu (wspierając walkę mniszego Tybetu z neototalitarnymi Chinami). Dobre klasztory sprzyjają osiągnięciu wolności (wewnętrznej, wolności „od”, wolności „ku”). Porzucenie struktur religijnych nie prowadzi człowieka, który w nich wyrósł, ani społeczności ku dobru, uwolnieniu się ode złego (wiek XX udowodnił to dobitnie); porzucając jedną strukturę wchodzi homo sapiens w inną, choćby mentalnie, zawsze się opowiada za czymś, zawsze w coś wierzy (więc bardziej niż myślącym jest wierzącym); zwalczając religie tworzy anty-religie; optując za laicyzmem (wierząc w laicyzm), ruguje postrzeganie religijne. Neutralność światopoglądowa nie istnieje. Wolność to opowiedzenie się za czymś, sprawa wyboru, czemu się będzie służyć; zawsze istnieje jakaś zależność.
W „Ostatnim kuszeniu Chrystusa” Judasz spiera się z Jezusem, co jest fundamentem, ciało, czy dusza; twierdzi, że ciało, że należy przegnać Rzymian, by uczynić ludzi wolnymi; Jezus uważa, iż dusza, że zrzucenie zewnętrznego jarzma bez uwolnienia duszy z destrukcyjnych tendencji doprowadzi do takiej samej jak rzymska lub większej tyranii. I znowu wiek XX (a nawet XIX i XVIII) i judasze…
Nie chcę z Panią polemizować. Chciałem tylko wyrazić swoją opinię, swoje odczucia. Wierząc w Pani dobre intencje dziękuję za troskę o moją wolność.
Internet. Mówi się o surfowaniu. A może powinno o nurkowaniu. Niestety, zbyt często w szambie (destrukcji, wulgarności, chamstwa, pornografii); nie ma to jak dobry kostium i butla tlenowa! Wątpię np. by Szczepan K. wygarnął Pani w twarz to, co wystukał na klawiaturze (i wątpię, by w realu różne nikity tak się innymi bawiły/li). Kolejne narzędzie, samo w sobie neutralne, jest przez ludzkość (bo nie tylko przecież przez moje pokolenie) źle używane. Szkoda, że nie poszła w kierunku harmonijnego rozwoju najdoskonalszego komputera: mózgu (czy mózgosercobrzucha). Zachwyt nad pokonanym militarnie i politycznie, a duchowo zdobywającym świat Tybetem obok zachwytu nad wzrostem PKB, technologicznym skokiem Chin zwiastuje może jakąś harmonię; niemal doszczętnie zrujnowany przez ostrzał artyleryjski maoistów najwyżej położony na ziemi klasztor Genden, kolebka buddyjskiej szkoły Dalajlamy, jest ponoć odbudowywany; jaskółka?
Nie marzę, Panie Tomaszu, by wszyscy ludzie stali się aniołami. Wręcz przeciwnie. Marzę, by wszyscy ludzie byli ludźmi. Rolą artysty, a nie kaznodziei jest, by ten unikalny gatunek na Ziemi przetrwał. Tylko artysta potrafi pokazać, czym jest człowiek z jego wieloznacznością i bogactwem.
Ale jak już Panu pisałam, nie jest to blog religijny, a jeśli Pan chce porozmawiać o Tybecie, to polecam blog Radosława Wiśniewskiego http://jurodiwy-pietruch.blog.pl/, tam są pewnie podane instrukcje, jak może Pan pomóc Tybetowi.
Pan jest wolnym człowiekiem, Pan postępuje zgodnie ze sobą, ja tylko napisałam, co ja o klasztorach myślę. Podzielam zdanie, że Dalajlama to wspaniały człowiek, ale przecież on pół wieku na uchodźctwie wiedzie żywot wykształconego europejczyka i nie ma to nic wspólnego z więzienną dyscypliną zamkniętych w klasztorach ludzi.
Ach, proszę Pana, co jest ważniejsze, ciało czy dusza, to jakiś anachronizm, tu toczy się walka zupełnie o inne sprawy. Przecież wiele osób duchownych nie posiada duszy i jest to udowodnione. Żeby posiadać duszę trzeba swoje życie zamienić na proces jej zdobywania, co nie jest ani łatwe i nie zawsze możliwe, bo w głodujących krajach mówić ludziom, którym znika ciało o powinnościach duchowych jest zwykłą bezczelnością.
A Sieć, cóż, to przecież ludzie. Myślę, że w życiu realnym Pan Kopyt mnie by po prostu pobił.