Śnieg stopniał. Deszcz spadł. Promienie gorąca
zamieniają tak, jak rudę w żelazo
resztki lodu w kamienie. I potrąca
je stopa, brnąc w błocie. Patrzysz z odrazą
na strużkę mętnej wody. Pływające
w niej: kondom, niedopałek papierosa.
Drży w ropnej mazi tęcza, której słońce
łączy brud życia ze śmiercią w niebiosach.
Tak twoje myśli, tylko porzucone
zużyte doszczętnie, żeglują we mnie
wnikając, niszczą. I nic na obronę
ni tobie, ni mnie. Tylko podejrzeń
resztka, że może utopił się duży
pierścień, zgubiony przez ciebie w kałuży.