Nominowani Nike 2010: Jacek Dehnel „Ekran kontrolny”

„Ekran kontrolny” nie przynosi niczego nowego w twórczości Jacka Dehnela, nie rozwija, zadawało się, obiecujących w poprzednich utworach możliwości, nie wzbogaca poznawczo ani samego autora, ani na planie szerszym wypowiedzi wstępującego jego pokolenia, które Jacek Dehnel reprezentuje.

Jeśli, czytając jego wszystkie tomiki miałam jakiś wzgląd na młodzieńczy, niedojrzały charakter jego utworów, na roztaczane feromony „arytysty-jeszcze-dziecka” – bo wiadomo, młody, ambitny, ale przecież jeszcze nie zdążył poznać świata i życia – wspiera się licznymi zastępczymi maskami i pozami, by to drzemiące w nim jądro poezji mogło dojrzeć i się dopiero wtedy uzewnętrznić i z całą okazałością objawić, to widzę, że się myliłam. Właśnie „Ekran kontrolny” jest takim stanem granicznym, jest takim ekranem sprawdzającym na tym etapie twórczości artystę, który mówi, czy rokuje, czy nosi ze sobą unikalne pokłady nieuświadomionego, które nam czytelnikom, jak wulkan, objawi. I wstawiam ten ekran kontrolny i nie widzę tam nic, oprócz pustej, estetycznej poezji, widzę symulacje wytartych i modnych tematów, które się tutaj podaje jako osobiste objawienia i katharsis.

Przy najlepszej woli i braku uprzedzeń, bardzo trudno uwierzyć egzaltowanym strofom wierszy powstałych jak gdyby na zamówienie społeczne, mówiących o ujarzmionym niepokoju poety, dokładnie zaplanowanym i całkowicie kontrolowanym.
Prawdę mówiąc, czytając ten tomik, miałam wrażenie, że kontroluje mnie nie orwellowski Wielki Brat, że nie znajduję się w przestrzeni Matrixa, ale jestem w uścisku bardzo zasadniczej i jednoznacznej kontroli Wielkiego Jacka Dehnela, który sterroryzował świat, by narzucić mu swoje obrazowanie.
Dzieje się w tej poezji coś zupełnie odwrotnego, niż powinno się dziać w poetyckiej przestrzeni: to poeta-demiurg stwarza światy, zakrywając swoją wizją jakby istniejące, jakby potrzebował robić to nie dla poznania, ale właśnie dla totalitarnego reżimu, jakby tę całą naturalność poezji, która wyzwolona ze świata realnego, świata obłudy i zakłamania, została w twórczości Jacka Dehnela zagospodarowana ponownie, właśnie dla przyporządkowania jego potrzebom i przebywania na jego usługach. Ten nierozpoznawalny, być może, dla prostego czytelnika zabieg podmiany szlachetnego kruszcu poezji, który zabezpieczał ludzkość od zarania jego dziejów, który jest i w glinianych tablicach i hieroglifach, Jacek Dehnel podmienia na inteligentną symulację poetyckiej prawdy. Myli larkinowski sposób obrazowania, myli zabawę z formą, myli wielość i różnorodność wersyfikacji z ekwilibrystyką stylistyczną, a przesłanie moralne z rzekomą empatią do przedstawianych ofiar dzisiejszej cywilizacji. Kicz tej poezji jest trudno uchwytny, zakrywa ją pozór wtajemniczenia, który jeszcze trudniejszy jest do zweryfikowania, ponieważ łatwa dostępność internetowej wiedzy kamufluje też i prawdziwą niewiedzę. Jacek Dehnel nie wie, kim jest prawdziwy poeta, nie ma pojęcia, do czego służy prawdziwa poezja i jakie są powinności orędownika tej znaczonej przecież różnymi odnogami w czasie i osobach, spuściźnie. Anektuje tereny nie swoje, przyswaja ubiegłowieczne techniki w złej sprawie, jak barbarzyńca wydziera, wysnuwa z otaczającej nas rzeczywistości obrazy i przysposabia do służby nie poezji, a tyrańskiej metodzie jedynie własnej poetyckiej pracy.

I teraz warto by się przyjrzeć tej metodzie, o której, by nie pisać za dużo, wiele naczytałam się pod wierszami, które weszły do tego tomiku, a wcześniej zamieszczonych przez Jacka Dehnela na nieszuflada.pl w tasiemcowych komentarzach internautów.
Tomik to zbieranina utworów z kilku lat i trudno właściwie w tej jednorodności doszukać się przesłania, o którym reklamujące wydawnictwo książkę mówi: „Jacek Dehnel próbuje pokazać szanse i zagrożenia, jakie stają przed współczesnym człowiekiem uwikłanym w mass media.”
Można te wiersze podzielić dla ułatwienia analizy, na te, pisane pod bezpośrednim wpływem siedzenia przed telewizorem, internetowych filmikach YouTube czy innych mediach dostarczających mam wiedzy o świecie w sensie szerszym. I te z licznych podróży poety, spisywanych refleksji w hotelach, dworcach, pociągach czy z ulicznych przechadzek. Wszędzie towarzyszy poecie tzw. „oko Boga”, czyli perspektywa kosmiczna, co miejscami jest niezamierzenie bardzo śmieszne, bo zwyczajność Jacek Dehnel demonizuje, jakby odwrotnie do zamierzeń. Ponieważ nie jest osobą duchową i nie ma pojęcia, co oznacza duchowość, naturalnym dla niego zdają się przymiarki do obrazowania ze spotkań ze zwykłą rzeczywistością, traktując je, jako zjawiska nadprzyrodzone. Bo jeśli u Marii Konopnickiej, chłop Skrobek faktycznie widzi w taszczonej na jego wóz przez krasnoludki nie słomę, a sztabki złota, a zamiast rosy brylanty, to Jacek Dehnel, pozbawiony od urodzenia magiczności i baśniowości, widzi jedynie przysłowiową słomę. Analizowany niemiłosiernie długo na portalu nieszuflady wiersz „Pleśń (Warszawa Centralna)” pisany jest właśnie z pozycji pogardy paniczyka do grającej na dworcu ubogo ubranej kobiety i jakkolwiek poetycko ten obraz Jacek Dehnel uwzniośla i stara się powiedzieć czytelnikowi, że kocha tę grającą zarobkowo na instrumencie panią, to uzyskuje efekt zawsze odwrotny: uzyskuje prawdziwą, apoetycką pleśń i cuchnące, niesmaczne strofy.
Podobnie rzecz dzieje się w wierszu „Bażant”. Nic nie pomaga ptakowi, ani przyrównywanie go do szlachetnej plamki rdzy, do paciorka, do czegoś metafizycznego, do magicznego zjawiska. Im bardziej poeta stara się rzecz czytelnikowi zaczarować, tym bardziej ptak zwyczajnieje i staje się nie tyle nawet nieważny, co jakimś już martwym, gipsowym krasnalem ogrodowym.

Odłam wierszy zżymających się, bądź wychwalających sławne postacie z filmików YouTube niesie w sobie zamysł konfrontacji z tą technologiczną nowością kulturową, jednak nie wyczuwam tam ani troski, ani żalu, ani zachwytu, ani potrzeby pisania o tym wierszy. Nie wiem, co mówi nam ocena dzisiejszej interpretacji pieśni Szuberta poza pogardą i szyderstwem zawartym wobec nie tyle dziwaczności świata, ile nieprzypadkowej konfrontacji poety z niesmakiem.

Ale najszerszy komentarz należy się kończącemu tomik obszernemu utworowi „Ekran kontrolny”, zawierający mocny akcent protestu i wyjaśniający wprost, o co poecie Jackowi Dehnelowi właściwie chodzi.
Otóż poecie Dehnelowi chodzi o to, by nie zajmować żadnego stanowiska wobec dziejących się na jego oczach przemian. Zastępczo znów jest ta pogarda w kształtowaniu nazwisk, charakterystyczna dla wszystkich niemal utworów Jacka Dehnela – czy poezji, czy prozy – to zirytowane wydziwianie i niezamierzone podkreślanie ich gminnej proweniencji . Bo nawet, jeśli jest dziennikarz Damian Michał Dziądziel i nawet, jeśli Jacek Dehnel jest tutaj niewinny, jako używający tylko przeniesienia z rzeczywistości i cytujący, to ten wybór go wini, bo dziennikarzem tutaj nie jest Radziwiłł, a przecież mamy dziennikarzy i postacie medialne i o tym nazwisku. Pogarda, tak charakterystyczna dla wszystkiego, o czym mówi poeta, mieści się właśnie w tym dystansie i niewinności, na krytyce świata, który powstał przeciwko niemu, świata, gdzie nie da się Goethego śpiewać szlachetnie i nie da się zapobiec masakrom w odległych zakątkach kuli ziemskiej.
Przypomina to wszystko pogadanki misjonarzy z Radia Maryja, którzy słuchaczom mieszkającym w zacofanych polskich dziurach serwują opowiastki, jak to małym Indiankom w dżungli tłumaczą cierpliwie, acz bezskutecznie, co to jest AIDS i jak temu zapobiec, a słuchacze z czerwonymi od lubieżności uszami chłoną każde ich słowo.

Bo kicz, totalny, światowy i międzynarodowy kicz kulturowy nie polega na tym, że kultura wysoka schodzi na psy i że płaczemy przed wylanym mlekiem. Dzisiejszy artysta ma obowiązek odsłaniać niedostępne zwykłemu zjadaczowi chleba tajniki globalnego zniewolenia nie tyle konsumpcją, nie tyle zaprojektowanym od kołyski mu życiem, ile właśnie ochroną jego indywidualności, jego prawa do innego oglądu świata, niż pokazują mass media. I, jeśli wiersze w „Ekranie kontrolnym” o to wołają, to tu zostało zrobione akuratnie coś odwrotnego: „Ekran kontrolny” utrwala stereotypy, utrwala wszystko, co wiemy o dzisiejszym świecie, łącznie z tą nieprawdą, że nie mamy z tej pułapki wyjścia. A prawdziwa sztuka jest, była i będzie zawsze ratunkiem i zabezpieczeniem.
I jeśli konfesyjnie pada skarga podmiotu lirycznego w kolejnych zwrotkach utworu o jego rzekomej męce i cierpieniach za miliony, to przecież i tak Jacek Dehnel postąpi tak, jak zawsze, jak we wszystkich swoich utworach:

(…)Bierzesz pamięć jak otwartą kasztę
i wyjmujesz przyjemne wspomnienia; jak ptaszek
wydziobujesz z niej czcionki-ozdobniki. Słodkie,
z pamiętającym lepsze czasy zawijaskiem(…)”

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

128 odpowiedzi na Nominowani Nike 2010: Jacek Dehnel „Ekran kontrolny”

  1. andrzej152 pisze:

    Do Pani Ewy a przy okazji także do Pana Jacka Dehnela

    Pani Ewo. Może znowu źle uczynię wklejając ten tekst, ale taka już moja natura niesforna i na opak. W jakiś sposób czuję, że powinienem odpowiedzieć na Państwa wpisy, chociaż uwagi od Pana Dehnela raczej się nie spodziewałem. Nie powiem, że mi nie jest przyjemnie, ale ponieważ nie chciałbym, mimo wszystko, wypaść jak stróż i obniżyć tym samym poziom Pani Portalu, to ucieknę się do zabiegu, który już kiedyś Pani się niezbyt spodobał. Proszę jednak nie traktować tego mojego pisania jak autoreklamy, po prostu szybciej nic na jakim takim poziomie nie wyduszę z siebie. Zresztą, Pani mnie ciut zna, a Pan Dehnel nie i niech tak zostanie.

    Pamięta Pani, kiedyś dyskutowaliśmy nad tomikiem Szymborskiej „Tutaj”. Wtedy już miałem niezbyt dobre zdanie o jej wierszach. Pogłębiło się ono i utrwaliło po moim intensywnym pobycie w szpitalu, kiedy zadałem sobie trud przeglądnięcia – bo słowo przeanalizowanie było kłamstwem – jej wierszy pod katem spraw dla mnie ważnych, spraw metafizycznych, podstawowych i – według mnie niezmiennych od lat – dla egzystencji ludzi, spraw, dla których zmieniamy wciąż dekoracje, ale one same, ich istota, pozostają od wieków prawie takie same.

    Z takiego podejścia do poezji i pojmowania świata wynikają dwie sprawy, a właściwie jedna, będąca ich sumą. Bo jedna to stosunek do tradycji w poezji i druga to stosunek do współczesnej poezji.
    Mój stosunek do tradycji jest taki, że nie odrzucam form z przeszłości, tylko dlatego, że ileś razy je użyto, jeśli dobrze wyrażają sprawy dla człowieka najważniejsze, podstawowe. Dlatego tak lubię rymowanki, tradycyjne formy wersyfikacji, chociaż – na ile pozwala mi mój mały talent i nie tak duży rozumek – staram się z nimi robić to, co mi akurat pasuje. Bo i po cóż na siłę szukać nowych środków wyrazu, jeśli stare docierają łatwiej do ludzi nie uwikłanych na co dzień w poezję, jeśli podstawowe dla człowieka sprawy są prawie niezmienne – w końcu wersy Safony nie przedawniły się na jotę?
    A druga sprawa, a właściwie wciąż ta sama, to stosunek do poezji dzisiejszej. Każdy sobie pisze , jak chce, i dobrze. Czy sięga po stare naczynia i dekoracje, czy nie, jego sprawa. Każda forma może być dobra, jeśli jest w niej coś, co nazwałbym duszą poezji, coś, co wyraża najważniejsze dla człowieka, i od wieków niezmienne, sprawy. A konkluzja jest taka, że jak człowiek ma coś do przekazania ważnego, mądrego, zasadniczego, to nie najważniejsza jest forma. Tak ja uważam, bo o tym, że ogół społeczeństwa uważa inaczej, może przekonywać stosunek do poezji Szymborskiej, a trochę pewnie i pana Dehnela, co na swój użytek będę mógł bez wahania stwierdzić za jakiś czas, gdy jednak przeczytam więcej jego wierszy. Ale to po Wacie.

    Panu Dehnelowi daleko jeszcze w maestrii do poezji Szymborskiej. Idzie jej śladem i może znajdzie się w pobliżu. I może nawet dostanie nagrodę Nobla, czego mu życzę. Ale wolałbym, żeby poezja, która stworzy, była nieśmiertelna, a nieśmiertelna jest tylko ta poezja, która ma duszę. Dlatego załączam poniżej takie krótkie opowiadania z sali szpitalnej, opowiadanie „na temat”. I proszę mi to wybaczyć, Pani Ewo

    Rozmowa z Charonem, czyli o tym, jak się wybierałem z poezją Szymborskiej w zaświaty.
    Prawie umarłem. Na chwilę. Woda w Styksie była zimna, cierpły mi zanurzone nogi, ale nie wypływałem jeszcze, to tylko zwykła ciekawość, jak może być kiedyś i czy tam także panta rhei. Ryb nie widziałem, tylko bąble, jakby pęcherzykowate dusze, spływały z prądem, miło łaskocąc w pięty. Czegoś szukasz? – zapytał. Stał oparty o wiosło, kosmyki brody poruszały się niepokojąco. Patrzę – odrzekłem. To można. A na co patrzysz? Co zabierają na drugą stronę. Nic. No chyba że to nic ma duszę – zarechotał. Ale to rzadkość, by prócz człowieka coś miało duszę. Znasz coś takiego? Poezja? – zapytałem. Zadumał się. Nooo, może jakiś przykład? O, choćby „Nad Styksem” – szybko pomyślałem że coś takiego kupi na pewno. Kogo? Tej poetessy? Tak – odrzekłem przestraszony. Spróbuj – rzekł – wrzucę cię wraz z nim do wody! Transatlantyk ze mnie zrobiła, port oceaniczny na żetony z megafonową muzyką, wyścigi regat z umrzykami! Gdzie ty czujesz w tym duszę? Przemyśl czasami , zanim coś palniesz! W psie więcej duchowości niż w takim wierszu!

    Cholera, jak znaleźć inteligentowi wspólny system wartości z galernikiem? Wróciłem do białej Sali neurologii. Zaległem, znieruchomiałem i uduchowieniem próbując zastąpić kroplówkę, wciąż słabszy, wertowałem trzysta pięćdziesiąt stron wierszy. Wziąłem je na chwile słabości, może ostatnie. Kiedym czytał je przed laty, tak były piękne i pełne życia. Tak wtedy myślałem. Zacząłem szukać. Może coś o matce, ojcu? W takich chwilach się wspomina. Znalazłem dwa słowa w wierszu „Pochwała siostry”, że nie piszą wierszy jak siostra. Może nie ma pamięci rodziców, może z piany morskiej i powiewu wiatru powstała? To może coś o dzieciństwie, jest takie piękne i wzruszające? Znowu nie, bo tylko „Dzieci epoki” z epoki politycznej. A może coś o miłości? Ona wyzwala w człowieku naprawdę głębokie uczucia, pamiętane całe życie, wzrusza. Jeeest o „Miłości szczęśliwej”. A w niej pytanie jedynie, czy ona jest konieczna. O Boże! Jest jeszcze o „Miłości od pierwszego wejrzenia”! Spokojnie, jak o sekcji pędraka i tyle. No to może o Bogu? Brak Boga, najmniejszego Bożka, przejawów Boga, brak wiary, brak metafizyki, życia brak, choroby i bólu! Jej „Relacja ze szpitala” przyprawia o mdłości brakiem współczucia, dwa Pogrzeby zupełnie bez uczuć, ale za to z intensywnym liczeniem i na koniec „Psalm o chmurach”, pod którymi nawet Żydzi w „Jeszcze” jadą na śmierć w czterdziestym pierwszym wagonie. Z resztką nadziei pomyślałem, że może „Obmyślanie świata” będzie o prawdziwym życiu. Wszak tyle lat doświadczeń. I znowu niestety efekt kłamliwy. Lekka śmierć i starość jako morał prawdziwie egzystencjalny, murtibingizm, zakłamanie świata tym, którzy odeszli od najważniejszych wartości ich przeszłości, zamiast tego szczęście w materii, zatracenie dla wszystkich. Moje przerażenie tężało z każdym czytanym wierszem. Wszak te wspaniałe cacka poetyckiej sztuki to wyłącznie wiersze o rzeczach zasłaniających oczy, myśli, mózgi. Rzeczy nie mają duszy i wiersze, w które są odziewane, w te wspaniałe kreacje ze słów, też jej nie mają. Opadły mi zupełnie ręce, gdy dowiedziałem się, że najbardziej jest „Podziwu godna liczba pi”.

    Wróciłem nad Styks. Charon patrzył kpiąco. Który zabierasz z tych wierszy sytego mieszczaństwa, udającego że nie ma lęków, śmierci, rodziny, nienawiści, miłości, bólu, z tych wierszy drogocennych, jak wspaniałe szkatułki ze złotem z ich ciężkich komód, jak wielkie brylanty, nieskończenie grające pustotą bezmyślnie rozbijanego światła, jak złote jaja Faberge, z których nawet kalekie pisklę się nie wykluje? Czyś zauważył w którymkolwiek z nich choćby odruch życia? Może tyle co w przyszpilonej ważce. Żaden z nich nie jest wart jednego obola, ba nawet nie jest wart jednego obla, no chyba że ktoś zapłaci jednego nobla, ale przez Styks się z tym nie wybieraj. Wiesz co? – wyrzuć to do wody. Masz rację odrzekłem. Wrzuciliśmy wszystkie do rzeki. Poszły na dno, nawet bąbelki nie wypłynęły. Na koniec tylko zapytał: nie wiesz co to Stalin? Nie wiem – powiedziałem – chyba kawałek stali w dopełniaczu. To dlatego tak szybko utonęły – domyślił się inteligentnie. Wróciłem do Sali, zegary pikały, rosło ciśnienie, spadała szybkość liter przed oczami. Jakbym akurat odszedł, to samotnie. Złapałem ostatkiem sił wiersze Herberta. Powoli zaczął z nich przepływać na mnie kropelkami absolutny spokój, jakby zaczęła działać kroplówka.

    Ja jednak życzę Panu Dehnelowi, by jego poezja była jak poezja Herberta, mimo że nie dostał nagrody Nobla.

  2. Ewa pisze:

    chciałam sprowokować dyskusję o wariancie estetycznym „Ekranu kontrolnego”, bo ja się z Panem Andrzejem zgadzam, że Pan, Panie Jacku mylnie diagnozuje rzeczywistość i to nie jest kwestia wieku, tylko najprawdopodobniej za dużo Pan przebywa z biblioterkami, które Panu wciskają swoje ubogie wizje świata w podświadomość, a te przenikają do Pana poezji. Poeta to bardzo delikatny mechanizm, kto z kim przystaje, takim się staje.

    Nie mam kiedy napisać tutaj o „Dzieniku” Anny Kowalskiej, bo przed malinami muszę zebrać agrest, ale tam dużo i źle o Aleksandrze Wacie, co piszę na dowód, że to, że Wat taki teraz genialny i że zupełna oczywistość, to przecież jest bardzo względne.
    Wypowiadają się o Wacie nie zaledwie trzydziestoletni czeladnik, jak Pan, pisze o sobie, Panie Jacku i nie starszy o ponad dwie dekady miłośnik poezji, Pan Andrzej, tylko stare, profesjonalne wygi, które nic innego nie robią w życiu tylko się od lat tym zajmują. Kowalska przytacza recenzję Kazimierza Maciąga w „Życiu Literackim” z lutego 1964 roku i słowa Juliana Przybosia o tym tomiku i o tej recenzji:

    „(…)co do wartości taki pisze o Aleksandrze Wacie: A na pytanie, co sądzi o ostatnim tomie Wata, odpowiadał: „Zgadzam się w zupełności z Maciągiem. Poezja rozstrojonego instrumentu to jedna z najbardziej rzeczowych recenzji, jakie się ukazały w «Życiu Literackim”.(…)”

    Swojej niechęci to tego typu poezjowania nie omieszkuje wyrazić sama Kowalska, dla której Wat jako człowiek też jest odrażający. Kowalska pisze o tym poprzez Marię Dąbrowską:

    „(…)Marysia bardzo zgnębiona powrotem Watów. Wracają ze Stanów, nie mając mieszkania, pieniędzy. Nikt z nich nie pracuje. Syn również nie. Wat się skompromitował jako wykładowca. Nic nie umiał zrobić. Miłosz ratował sytuację, prowadząc z nim gawędy o literaturze. Watowie to zdumiewająca historia. Naciągali latami wszystkie instytucje na pieniądze. On chorował „jak książę”. Gdy przypadkiem go się spotykało – szedł żwawo, wesoło, ledwo zauważył, że jest dostrzeżony – gest chorego. Kilka razy sama tę komedyjkę widziałam, kiedy, wracając z Komorowa, wysiadałam przy Grójeckiej i tam go właśnie spotykałam.(…)”

    Wat, ten symulant, niedługo umrze, za dwa lata. A Bruno Jasieński to przede wszystkim poeta zaangażowany. Cenę, jaką za to zapłacił, była ogromna. Dlatego Panie Jacku tu piszę, że poezja nie może być taka populistyczna i pusta, jaką Pan uprawia, nawet w wieku zamazanych wartości, bo to nie przelewki.

  3. Ewa > andrzej 152 pisze:

    Równocześnie wklejaliśmy komentarze, Panie Andrzeju, więc parę sów o tym Pana ostatnim komentarzu. Dziękuję za opowiadanie o Śmierci i pewnie na wieczorkach poetyckich Pan Jacek nasłucha się niejednego o kojącej roli poezji dla czytelnika, szczególnie, że faktycznie, są udokumentowane fakty powtarzania sobie wyuczonych na pamięć wersów np. Goethego w obozach koncentracyjnych i dzięki temu pomagających uwiezionym przetrwać i przeczekać. Moja koleżanka, moja rówieśnica, przed ostatnimi naświetleniami w szpitalu, jak ją odwiedziłam w domu, bo tam na oddział nie wolno było wchodzić, miała na biurku tylko książeczki do nabożeństwa i poezję religijną niewysokiej próby, a to przecież absolwentka ASP, czyli kobieta z tych „jaśniejszych”, mówiąc językiem Gombrowicza.

    Ja jednak chciałabym mówić o poezji w sensie szerszym, nie w jej roli terapeutycznej, czy podobania się, bo sztuka nie jest od tego, chciałam o tych właśnie baudelaireowskich mostach, które pozwalają nam ludziom, przechodzić z epoki do epoki. I nie mogą być miarą piękna, bo epoki są ohydne niejednokrotnie, ludzkość raz upada w mroki i brak rozumu, potem się otrząsa i temu właśnie towarzyszy i sekunduje głos Poety. Jacek Dehnel swoją nominacją do najważniejszej literackiej Nagrody NIKE jest takim, czy chce, czy nie chce, takim głosem Poety. Jakie były głosy poetów jeszcze niedawno, pisze w „Dzienniku” Anna Kowalska. Pisze tam źle o Słonimskim. Antoni Słonimski wojował z całym światem literackim i on został i został Aleksander Wat, reszta już powoli nie istnieje. Nie jestem zwolenniczką poezji Zbigniewa Herberta, czemu dawałam tutaj niejednokrotnie wyraz. Nie jestem za pomnikami, za sztucznym wskrzeszaniem antyku, za takim wysokim tonem. Ale przecież nie odmawiam wielkości, wśród takiej małości.

  4. Jacek Dehnel pisze:

    O, awansowałem na starego wygę-populistę. Im dalej w las, tym więcej grzybków. Halucynogennych.

  5. Ewa pisze:

    Panie Jacku, może ktoś się jeszcze wypowie, celowo nie daję następnej notki, ja już swoje powiedziałam i napisałam. Może jednak Pan Andrzej się wycofa ze swoich słów, może trzeba trochę nad nim popracować, ma swojego bloga.

    Być może pod wpływem psylocybków napisałabym inaczej, w tych stronach, gdzie jestem takie nie rosną, ale ja i tak piszę zawsze tylko przy herbacie.

  6. andrzej pisze:

    Do Pana Jacka Dehnela
    Może coś napiszę, chociaż pewnie się już wypisałem, jak stary długopis. To może podsumuję. Powiem tak: blog Pani Ewy jest absolutnie arystokratyczny i wypada na nim zachowywać się zgodnie z zasadami savoir-vivru, których już nie uczą w dzisiejszych szkołach, a i domach nieczęsto. Jak pani Ewa była łaskawa wspomnieć, pochodzę z pokolenia ludzi starych, tak starych, że mam syna akurat w wieku Pana Jacka. Dlatego z taką śmiałością, by nie powiedzieć, bezczelnością, przekazuję swoje uwagi niewprawnego w pisaniu człowieka, człowiekowi o półtora pokolenia młodszemu, acz niepomiernie bardziej niż ja znanemu opinii publicznej, nawet nie czytającej poezji. W blogu Pani Ewy zawsze fascynowała mnie głębia przemyśleń właścicielki, choć często nacechowanych zbyt dużą dozą krytycyzmu. Pytanie, czy za dużą, czy w świecie powszechnego spłaszczenia nie potrzeba kogoś mówiącego wprost i nawet ostrzej niż można by, pozostaje do rozstrzygnięcia. I zawsze miałem, pisząc coś na tym blogu, poczucie niższości, wynikające głównie z braku wykształcenia humanistycznego i z braku oczytania. Czy moje życiowe przemyślenia dorastały choć trochę do poziomu tutejszych dyskusji, nie mnie oceniać. Piszę to po to, by zasugerować Panu Jackowi dwie sprawy. Po pierwsze by zaglądał na ten blog, bo warto, nawet jak nie będzie o jego wierszach. By zaglądał, nawet jak go sądy Pani Ewy będą wkurzały. A po drugie, jak już zaglądnie, to niech wie, że nie da się tu wykpić byle czym, że potrzebna jest i wiedza (Pan Jacek ja posiada) i głębia przemyśleń, i zaangażowanie w dyskusję, nie ograniczające się do napisania paru zdań. A gdy Pan czasami wkurzy się zupełnie, jak kiedyś ja, to i tak Pan pewnie powróci. A co do Szymborskiej to zdania nie zmienię, Herberta uważam za największego współczesnego poetę polskiego, a o Wacie i Panu Dehnelu będę miał zdanie za jakiś czas. Póki co, Wat mi się bardzo podoba, jego wiersze oczywiście, nawet wtedy, jak bił żonę i kradł.
    Pozdrawiam ..

  7. Jacek Dehnel pisze:

    Panie Andrzeju,

    to miła reklama, ale o opiniach Pani Ewy i jej kolegów z innego bloga na ogół nie mam wygórowanego zdania.

  8. Przechodzień> andrzej pisze:

    Bardzo łaskawe są Pana opinie o blogu Pani Ewy, ale już odwoływanie się do potencjalnej wiedzy i głębi przemyśleń Pana Dehnela, apelowanie, by wiedział, że wchodząc tu, byle czym wykpić się nie może, to zbyteczna galanteria i po prostu głęboko nietrafne.
    Trudno nie dostrzec, że Pan Dehnel pojawia się u Pani Ewy tylko i wyłącznie kiedy o nim mowa i bynajmniej nie po to, by rozmawiać o pryncypiach na poziomie, lecz przeciwnie, by ten poziom obniżyć jak tylko się da, co ma zdyskredytować autorkę, zamazać, wypaczyć sens i wymowę jej pisma.
    Kolokwialnie mówiąc Pan Dehnel przychodzi tu po prostu zrobić przysłowiową kupę na wycieraczkę, albo delikatniej – uprawiać trolling.

  9. Jacek Dehnel pisze:

    O, jest jeszcze oskarżenie o kupę na wycieraczce (przysłowiową? Z jakiego to przysłowia?), wszystko w trosce o kulturę. Brawo.

  10. Marcin pisze:

    Zarzucono mi, że jestem na tym blogu tylko obserwatorem i nie angażuję się naprawdę i do głębi w dyskusje – zwłaszcza, gdy autorka jest opluwana. No to teraz się zrehabilituję.
    Jacek (przepraszam, że na Ty, ale jesteś ode mnie rok młodszy i nie widzę powodu dla zachowywania sztucznego dystansu) zrobiłeś tu zwykłe siano. Nie przeczę, że jesteś mądry, inteligentny i wrażliwy, ale tu Cię poniosło. Ja gdy widzę, że dyskusja zaczyna skręcać w stronę mordobicia, albo zadaję ostateczny cios i idę do domu (a potem czekam na wezwanie na kolegium he he) albo dyplomatycznie się wycofuję.
    To prawda, że Ewa w swojej recenzji poczyniła wycieczki osobiste wykraczające poza relację książka – czytelnik. I być może masz prawo czuć się urażony. Ale poniekąd sam jesteś sobie winien, bo stworzyłeś taką kreację artystyczną, że trudno oddzielić pisarstwo od człowieka. To jest zresztą choroba naszych czasów i przekleństwo wszystkich artystów, którzy udzielają się w mediach. Dla pisarza w zasadzie sytuacja idealna jest wówczas, gdy wszyscy znają jego książki, ale gdy on sam wejdzie do warzywniaka, nikt nie wie, że on to Właśnie Ten On.
    Dziś w mediokratycznej kulturze, kiedy wydawcy wręcz wymuszają na pisarzach wdzięczenie się do obiektywów, niestety to nie jest możliwe. A ty nie dość, że jesteś osobą publiczną – okej, ostatnio jakby mniej, ale jednak nie jesteś anonimowy – to jeszcze stworzyłeś wyjątkowo charakterystyczny i obrazoburczy image. Więc teraz nie dziw się, że Ty jako Jacek Dehnel z laseczką i twoje książki są rozpatrywane w nierozerwalnej symbiozie. Nawet ja dałem się w tę pułapkę schwytać. Ewa pewnie zaprzeczy, że zadziałał właśnie ów mechanizm asocjacji, będzie się zarzekać, że swoje sądy opiera tylko na lekturze, ale ja myślę, że podświadomie również padła ofiarą celebryckiej nierzeczywistości.
    Nie wiem czy rzeczywiście jesteś taki trochę sepiowy i XIX-wieczny, czy tylko tak siebie wymyśliłeś, ale fakt jest faktem – Ty i twoje dzieło to jedność. I ponosisz tego konsekwencje.

    > Ewa
    Jeśli uważasz, że nie jestem dość radykalny (establishment albo Ty), że uprawiam jakąś woltyżerkę, to po prostu zbanuj obydwa moje IP. I nie rób bloga przeciw komuś lub czemuś dla zasady. Po prostu rób swoje i olewaj establishment, jeśli ci nie pasuje.

  11. Ewa > Marcin pisze:

    Błędem jest Marcinie to, że przechodzisz z Panem Jackiem na „Ty”, a on sobie tego wyraźnie nie życzy i tę formę powinieneś zachować dla zasady, nawet, jak cały świat będzie na „ty”, to tutaj, na moim blogu powinieneś pisać do Pana Jacka per „Pan”.

    Dlatego, ponieważ nie trzeba mnożyć utrudnień w komunikacji. Miałam nadzieje, że wypowiesz się o utworach Pana Jacka, a nie o samym Panu Jacku, który, jak słusznie mąż z Katowic napisał, mnie tutaj deprecjonuje i obniża poziom dyskusji, by wszystkim w Polsce bibliotekarkom, które Pana Jacka kochają i z wypiekami na twarzy spijają każde Jego słowo w necie, dać do zrozumienia, jaka ja jestem głupia, że nie potrafię zrozumieć źle czytając oczywistości przesłania wierszy „Ekranu kontrolnego”. Czy Ty zdajesz sobie Marcinie sprawę, ile w Polsce jest bibliotekarek? Ile ich jeszcze dodatkowo ocaliła niefortunna akcja pisarza Tomasza Piątka, uniemożliwiająca pozamykanie i zlikwidowanie martwych bibliotek w gminach, gdzie dzieci grają tylko w gry na darmowym komputerze i nic nie czytają, i gdzie nie czytają też same bibliotekarki? To jest Marcinie ewangeliczny legion! I Ty chcesz, bym ja samotnie na małym, jak się wyraził Jacek Dehnel „blożku” mogła zwyciężyć te tabuny entuzjastów Pana Jacka?
    Nie wiem więc Marcinie, o jaką pretensję Ci chodzi. Widzę, że trollujesz podobnie jak Jacek Dehnel. Ja chcę byś się wypowiedział na temat wierszy, a nie na temat mojego stosunku do establishmentu, który przecież dla mnie nie istnieje. Nie zakwalifikowano nigdy ani jednej mojej literackiej pracy do konkursu, wydawnictwa odrzuciły mój komiks i nikt mi nic nie chce wydać. W Sieci jestem przemilczana, nikt nie powołuje się na moje teksty, nie polemizuje ze mną. Wygraną w jedynym konkursie translatorskim po kumotersku załatwił mi Patryk.
    I czego jeszcze Marcinie ode mnie oczekujesz? Ja od 10 lat robię przecież swoje. Cóż to znowu za banały piszesz? I dlaczegóż to miałabym Cię banować? Za co?

  12. Przechodzień> Dehnel pisze:

    Mimo, że zjawisko zostawiania klocka na wycieraczce jest niezwykle w Polsce rozpowszechnione (pisał o tym Mrożek w “Dzienniku powrotu” bodaj; że Meksykanin nigdy czegoś podobnego nie zrobi, raczej wbije nóż, zabije, ale kupy na wycieraczkę, jak Polak, przenigdy!), wydaje się, że rzeczywiście odnośnego przysłowia nie ma, a szkoda, bo sprawa wydaje się nabrzmiała, stare przysłowia się dewaluują w Virtualu (jak np. to o kopaniu dołków) mógłby je Pan, jako uzdolniony literat i jakże dobry w te, nomen omen klocki, stworzyć i wyryć na trwałe swój podpis w krwiobiegu kultury.

  13. Robert Mrówczyński pisze:

    Podczytuję ten blog i ponieważ nie mam czasu na czytanie wszystkich komentarzy, najczęściej poprzestaję na przeczytaniu tylko notek wiodących. Zaintrygowany długością dyskusji, po części ją przeczytałem i nie wiem, dlaczego cały czas wmawia się autorce tekstu o „Ekranie kontrolnym” Jacka Dehnela, że pisze tam o autorze. Jeszcze raz przeczytałem i jest tam analiza wierszy, a nie wizerunku medialnego poety. Niczego nie napisała ani o żadnej laseczce, ani o modzie retro. Tekst wynikły, jak wnioskuję, z wnikliwej lektury wierszy Jacka Dehnela jest napisany bardzo dobrze. Faktem jest, że udział autora w tak krytycznym spojrzeniu na jego twórczość jest cokolwiek niesmaczny. Natomiast, pamiętam sprzed lat, do nagrody NIKE pretendowały bardzo słabe książki, np. „Pola” Manueli Gretkowskiej i nie jest to żaden miernik ich wartości.

  14. Marcin pisze:

    Jestem właśnie w trakcie czytania tej jakże już tu osławionej książki. Część wierszy znam już z Nieszuflady. Wypowiem się wkrótce na jej temat, ale – jeśli pozwolisz – na moim blogu. Nie obchodzi mnie, czego chce Jacek Dehnel – nie zamierzam facetowi w moim wieku bić pokłonów. A co do bibliotekarek przyznaję Ci pełną słuszność.

    A zbanować mnie być może zechcesz, bo nie staję zdecydowanie po Twojej stronie. Ale ja staram się ważyć racje – w życiu naprawdę sporadycznie zdarzają się okoliczności, gdy trzeba stosować binarne myślenie.
    Domagasz się polemiki? Być może będziesz ją mieć – nie wiem, to będzie zależało od wyniku mojej przygody z “Ekranem kontrolnym”.

  15. Ewa pisze:

    Ok, Marcinie, bo już tutaj jestem tym wszystkim zmęczona.
    Panie Robercie, dzięki, bo przecież ja naprawdę nie pisałam o człowieku, tylko o utworach.

  16. andrzej pisze:

    Często się potwierdza, że pierwszy sąd o człowieku jest najprawdziwszy. Ja napisałem w pierwszym odruchu te swoje “Boże, jaki ten Pan Dehnel maleńki. A ja myślałem o nim, jak o zarodku giganta ” i powiem szczerze, trochę potem się speszyłem. Ale po tych kolejnych wpisach twórcy poezji, o której dyskutujemy, widzę, że nawet jeśli nie powiedziałem w swoim osądzie pełni prawdy, bo o to trudno, to jednak wskazałem na jej zasadniczą część.
    Pani Ewo, to, że Pani praca jest ważna, potwierdza sam Pan Dehnel tymi swoimi niezbornymi wypowiedziami. Jeśliby to, co Pani pisze, nie było ważne, zupełnie by się tym nie przejął. Może zlekceważyć moje niefachowe wpisy, ale Pani głębokich osądów nie może. M0że spróbować je wykpić, ale – jak widać – nie potrafi tego nawet dowcipnie zrobić.
    Pani się trzyma, Pani Ewo.

  17. Ewa pisze:

    Dziękuję, Panie Andrzeju. Przenosimy się na blog Marcina…
    Pamiętam zapiski Zofii Nałkowskiej, która prowadziła po wojnie Koło Młodych przy Związku Literatów i była przerażona. Myślę, że niewiele się zmieniło.

  18. Jacek Dehnel pisze:

    P. Marcin:

    Nie wiem za bardzo jaki “obrazoburczy” image stworzyłem, jakież to szargam świętości? Ale mniejsza o to.

    Nie mogę się zgodzić, że to autor jest odpowiedzialny za to, że czytelnik atakuje jego osobę, a nie jego teksty. To jest wina tylko i wyłącznie czytelnika. Zawsze można powiedzieć: te wiersze są głupie/chamskie/niedojrzałe a nie mówić ten autor jest głupi/chamski/niedojrzały. Różnica jest zasadnicza: mówiąc o tekstach (wierszach czy komentarzach) mówimy o czymś, co mamy wyłożone jak na dłoni, co do przecinka, i oboje poznać możemy równie dogłębnie (abstrahuję od osobistych możliwości poznania każdego z nas, mówię o możliwościach potencjalnych), natomiast mówiąc o osobach poruszamy się po bardzo kruchym lodzie. Pani Bieńczycka może oczywiście pisać o mnie to, czy siamto, ja mógłbym o niej też napisać to czy owo, ale nie znamy siebie, a wyłącznie jakieś emanacje: słowa znalezione w necie czy w książce. Sądzenie po słowach o człowieku, jego motywacjach, cechach, itp. jest nader niepewne i, na ogół, szkodliwe.

    P. Mrówczyński:

    Mam wypisać wszystkie personalne (czyli tyczące mnie, a nie tekstów) uwagi Pani Ewy w tekście u góry i komentarzach, czy sam Pan znajdzie?

  19. Robert Mrówczyński pisze:

    Już naprawdę przykro czytać Pana wyżalanie się na krzywdy i niesprawiedliwości, jakie tu Pana spotykają i te żenujące próby, by odwrócić bieg wypadków. Proszę się opamiętać, stało się, rzecz została napisana, przeczytałem Tekst Pani Ewy ponownie, by wyłapać, jak mi Pan radzi ataki personalne i przyznaję, może czuć się Pan dotknięty; Pan przyzwyczajony już jedynie do chóru podziwiaczy i potakiwaczy, ale nie tym, co Pan usiłuje tu wmówić, lecz niezwykłą przenikliwością i celnością, z jaką Pani Ewa rozbiera „Ekran kontrolny”, a z tego rozbioru widać, że… król jest nagi. Ale nie ma w nim cienia aluzji do Pana prywatności, nie tylko zresztą wobec Pana, nigdy nie zauważyłem, aby wobec osób, o których twórczości Pani Ewa pisze, posuwała się do niegodziwych aluzji, czy jakoś uwłaczała. Pani Ewa to wielka rzadkość; połączenie niezwykłej przenikliwości, dowcipu i bezkompromisowości, a jej cykl o chorobach blogowych to majstersztyk. Właściwie powinien Pan, jeśli już nie jako czytelnik, ale artysta dziękować bogu, że kogoś takiego spotkał, bo może Pan wiele skorzystać, o ile weźmie Pan sobie do serca diagnozy Pani Ewy, która zupełnie gratisowo i samotniczo diagnozuje stan polskiej kultury.
    Jedyne co można, od biedy poczytać w tekście jako przekroczenie granicy, to uwaga o braku duchowości.
    Ale duchowość lub jej brak jest właśnie tym, co decyduje o byciu poetą lub nie i jeśli pytamy, dlaczego wiersze są złe, to taka odpowiedź jest całkowicie uzasadniona. I w niczym nie narusza dóbr osobistych, to raczej kategoria poznawcza, a nie inwektywa. No i przecież można tworzyć sztukę pozbawioną duchowości, zarabiać na tym, być uznanym, dostawać nagrody. Czyż nie tak funkcjonuje polskie życie artystyczne? Wszystko zależy jak wysoką się sztuce wyznaczy poprzeczkę. Dlaczego chce Pan koniecznie przekabacić również Panią Ewę, zniżyć lub podnieść do swojego poziomu i zyskać jej uznanie, skoro żyjecie w światach nieprzystawalnych i innym panom służycie?
    Prawdę mówiąc, wobec pańskiego uporu i braku widoków na „rozstrzygnięcia sporu” pozostaje Panu jedynie droga sądowa dla udowodnienia swoich racji, zwłaszcza, że są one tak ewidentne. Być może sąd znajdzie dla nich zrozumienie. Przemawia Pan tutaj językiem bardziej zbliżonym do sfer prawniczych niż artystycznych.
    Komentarzami i ich zawartością nie będę się zajmował, to Pana działka, jak rasowy prokurator łapie Pan za słówka, wmawia rzeczy, których podsądni nie wypowiedzieli, nieustannie próbuje Pan wyprowadzić rozmówcę z równowagi, by przestał się kontrolować i palnął coś, na czym Pan dalej buduje swoją linię ataku, by zaczęła się pyskówka i magiel na całego, no mniej więcej tak jak to napisał Przechodzień. Pan naprawdę wydaje się nie wiedzieć gdzie jest i z kim rozmawia.

  20. Jacek Dehnel pisze:

    P. Mrówczyński:

    Pan Przechodzień to osoba, która jakiś czas temu publicznie na tym blogu podała słowa, których nigdy nie wypowiedziałem, jako moją wypowiedź w radiu.Spierał się ze mną, żądał satysfakcji, udowadniał mi, że jestem wielbłądem, a kiedy wyszło na moje (okazało się, że w tej samej audycji powiedział to inny gość), to oskarżył mnie, że to moja wina. Pan Przechodzień może sobie twierdzić cokolwiek, mam do jego wypowiedzi bardziej niż ograniczone zaufanie.

    Rzeczywiście, wydaję się, że nie wiedziałem, gdzie jestem i z kim rozmawiałem. Dałem temu logowi kredyt zaufania, wbrew poprzednim doświadczeniom. A należało sobie powiedzieć, że są to sprawy niereformowalne i szkoda papieru i atramentu, tudzież peiperu i putramentu.

  21. Ewa pisze:

    Całość konfliktu Przechodnia z Panem Jackiem Dehnelem jest tutaj
    http://bienczycka.com/blog/?p=718#more-718
    Jako właścicielka bloga streszczam, że Przechodzień nie ze złej woli, lecz z zamazanej informacyjnie audycji pomylił wypowiedź radiową Igora Stokfiszewskiego z wypowiedzią Jacka Dehnela. Histeryczna reakcja Pana Jacka na tę, przecież nie tendencyjną pomyłkę, którą Przechodzień nie szczędząc sił i czasu, wbrew hamującym sprawę telefonom do Radia przez poszkodowanego, wyjaśnił, świadczy tylko o tym, że ten ogromny, blogowy wysiłek, jaki podejmuję pisząc o twórczości, celowo kieruje się na sprawy nie mające z nią nic wspólnego.
    Panie Jacku, dyskusja przenosi się na blog Marcina (jeśli jeszcze się nie zniechęcił) on ma aktywny link do bloga w imieniu Marcin w komentarzu. Serdecznie tam Pana zapraszam, tam Pański kredyt zaufania na pewno nie zostanie nadwątlony.

  22. Przechodzień> Dehnel pisze:

    No właśnie, jeśli Pana zamiarem było wznowić dawny spór, bo ma Pan coś nowego w tej sprawie (np. chce Pan wkleić materiał dźwiękowy z rzeczonej audycji), należało się skierować pod podany wyżej link.
    Jeśli chodzi o kredyt zaufania, trzeba było na dzień dobry zapowiedzieć, że go Pan łaskawie udzieli, a nie na końcu, kiedy już został tak bezpowrotnie zmarnowany. Toż to straszne marnotrawstwo! Naprawdę, wielka szkoda!
    Ale z drugiej strony powiało przedwojenną arystokracją, która też w końcu wszystko zmarnowała.

  23. Marcin pisze:

    Spokojnie, jeszcze nie skończyłem pisać recenzji. Dajcie mi jeszcze godzinę, dwie. A wracając do sprawy symbiozy twórcy i jego dzieła, to pisząc o relacji Ewy z Dehnelem jak najbardziej odniosłem się również do jego pracy twórczej. Śmiem twierdzić, że w dzisiejszych celebryckich czasach człowiek i jego twórczość to jedno. Nie twierdzę, że to źle, ani dobrze – to kulturowy fakt. Chyba, że komuś uda się tak zaszyć jak Pynchonowi czy Salingerowi.

  24. Jacek Dehnel pisze:

    Celebryckie czasy to nie jest oczywistość, tylko opcja. Czytelnicy “Pudelka” żyją w czasach celebryckich, moi znajomi, przyjaciele i ja – w niecelebryckich. To kwestia wyboru, Panie Marcinie.

    P. Przechodzień:

    Z Panem już się narozmawiałem, dziękuję.

    P. Ewa:

    Insynuowanie, że jeszcze coś próbowałem blokować w Radiu, jest 1. niczym niepoparte 2. kompletnie fałszywe 3. po prostu świńskie ale 4. znakomicie pasuje do Państwa stylu.

  25. Ewa pisze:

    Panie Jacku, kto będzie chciał się dowiedzieć, jaki jest nasz styl i jak został Pan przez nas skrzywdzony, pokona te wszystkie komentarze i sam wyciągnie wnioski. W nich jasno wynika, że nie chciano udzielić mężowi w Radiu szybkich wyjaśnień, kto był autorem tych słów, a Pan miał z ludźmi z Radia bliższy kontakt.
    Ale wie Pan, jakoś poczułam się solidarna z trudną w to upalne lato pracą Marcina, bo nie miał w planie pisania recenzji z Pana tomiku i winna, że ją sprowokowałam, i chciałam zabrać głos na jego blogu w dyskusji. Nawet jeszcze raz dzisiaj przeczytałam cały tomik, który tutaj na wieś zabrałam. Ale naprawdę, już po tym wszystkim, co się na blogu wydarzyło, nie jestem w stanie. Więc bardzo proszę Panów o przeniesienie się na blog Marcina i tam przeprowadzenie, tak jak Pan chciał ze mną, analizę Pana wierszy. Życzę powodzenia.
    Jeszcze uwaga techniczna: nie wiem, czemu dwa ostatnie komentarze Pana Jacka znalazły się w spamie i cudem je uratowałam. To jest wyjaśnienie, dlaczego nie pokazały się od razu.

  26. Jacek Dehnel pisze:

    Zapomniała Pani tylko powiedzieć, że Pan Przechodzień nie potrafił powiedzieć, o które radio chodziło i próbowałem sprawę załatwić nie z tą redakcją. Pomóc, nie przeszkodzić.

    Napisała Pani, że moje telefony coś hamowały. To zwykłe, niskie kłamstwo. Gratuluję.

  27. Ewa pisze:

    Ach, Panie Jacku, nastąpiła pomyłka i mąż starał się wszelkimi siłami rzecz wyjaśnić. Wyjaśniał tak, jak w tych komentarzach jest napisane: nie szczędząc czasu i środków, pisał przecież do Radia. A Pan brał w tej dyskusji udział i nic nie pomógł. Gdybyśmy mieli złą wolę, to przecież nie wyjaśniałby mąż tej sprawy, wystarczyłoby, jak Pan pisze, kłamstwo. To było oddanie czasu jego i innych w celu naprawienia pomyłki. Jak miał się dowiedzieć, że to Stokfiszewski. Na końcu audycji reporterka podziękowała Jackowi Dehnelowi. Wymieniła Pana nazwisko. Stało się, a Pan od razu jakiś spisek. A przecież to wszystko był wielki wysiłek i spawa się wyjaśniła, gdyby Pan pomógł, wyjaśniłaby się prędzej. O tym telefonie tam jest, ale może to niech czytają jacyś postronni, niech Marcin nie pisze tej recenzji i niech zajmie się tamtą sprawą, skoro to takie nas obciążające. W końcu napisał, że twórczość i człowiek to jedno, więc co mu za różnica.

  28. Marcin pisze:

    Z małym poślizgiem spowodowanym chyba przegrzaniem modemu, jest już na moim blogu recenzja “Ekranu”. Więc jakby co, zapraszam – wystarczy kliknąć w moje imię.

  29. Marcin pisze:

    Ewa, nie przekręcaj moich słów. Nie twierdzę, że człowiek i twórczość to jedno, tylko że tak się dziś zrobiło wskutek medialności sztuki. Mało komu udaje się istnieć w świecie tylko poprzez swoje dzieła. Udzielając się w środkach masowego przekazu mimowolnie tworzymy tę symbiozę. To trochę jak internetowy hipertekst. Myślę, ze ten stan należy próbować jednak przełamywać.

  30. Ewa pisze:

    To przecież Marcinie właśnie mówię, że hipertekst. Nie przekręcam. Ta sprawa z Przechodniem i Panem Jackiem w Radiu, to nic innego. A że nudy potworne, to nic nie szkodzi, bo widać potrzebne, skoro się je tak przywołuje, nie w celu przełamania, ale hodowania. Marcinie, ja naprawdę jestem wycieńczona, jeszcze dzisiaj się pożarłam z Naćpaną, i ja Ciebie bardzo przepraszam, że zamilknę. Ale chętnie to, co się na Twoim blogu będzie działo, podglądnę. Powodzenia.

  31. Marcin pisze:

    Rany, jak można się pożreć z Naćpaną? Ale ty jednak fajterka jesteś – choć wycieńczona wojowaniem. Na nic się nie gniewam i nie gniewałem się nigdy. Książkę Dehnela przeczytałem od dechy do dechy i postarałem się jak najdokładniej spisać, co mi się nasuwa z tej lektury. I bardzo Ci dziękuję, że zmusiłaś mnie do tego wysiłku, bo ja mam poczucie, że za mało piszę o sztuce.
    A tamta druga sprawa jakiś się załatwi. Najwyżej będziesz mi wysyłać paczki z książkami do ciupy. 🙂 A będziesz?

  32. Ewa > Marcin pisze:

    Tak, frajerka, nie powinnam rozmawiać z niepełnoletnimi. Tak, ale tylko książki, bo na paczki żywnościowe to mnie nie stać. Jutro będę już aktywna na Twoim blogu, miałam kryzys.

  33. Sarnata pisze:

    Miał być koniec wojny polsko-polskiej, a tu ostra walka. Na noże. Mam nadzieję, że papierowe: nie z twardej tektury, a z miękkich serwetek; choćby i z papieru toaletowego – mowa tu była o “klockach” 😉

    A propos duchowości: http://www.youtube.com/watch?v=PPnhiVe9B0A

  34. Rysiek listonosz pisze:

    O, witam Panie Sarnato!
    Tu nic nie ma o papierze toaletowym.
    I widzę, że Pan konsekwentnie lansuje na blogu kreacjonizm. Czy to jest aluzja do duchowości Pana Jacka? Bo z całą pewnością Jacek Dehnel nie ma korzeni indiańskich. Wolałbym analizę wierszy, a nie tak na łatwiznę…

  35. Marcin pisze:

    A no właśnie mr Sarnata – tu byle czym się nie wykpiwamy. A z papierem toaletowym i serwetkami to na powtórny przemiał Tu wojna idzie o literackie pryncypia. Kiedyś pisarze szli za to na ubitą glebę i gołe klaty. Teraz na szczęście załatwiamy to nieco bardziej humanitarnie za pomocą klawiatury.

  36. Sarnata pisze:

    1) Słowa Indianina utrwalone na YouTube wydały mi się odpowiednim komentarzem do problemu duchowości obecnego na tej stronie (i świszczącego jak tomahawk); przecież dotyczą „poprawy kondycji Świata Ducha, który według „Ekranu kontrolnego” chyli się ku upadkowi”.

    – „Wszędzie towarzyszy poecie tzw. „oko Boga”, czyli perspektywa kosmiczna, co miejscami jest niezamierzenie bardzo śmieszne, bo zwyczajność Jacek Dehnel demonizuje, jakby odwrotnie do zamierzeń. Ponieważ nie jest osobą duchową i nie ma pojęcia, co oznacza duchowość, naturalnym dla niego zdają się przymiarki do obrazowania ze spotkań ze zwykłą rzeczywistością, traktując je, jako zjawiska nadprzyrodzone. Bo jeśli u Marii Konopnickiej, chłop Skrobek faktycznie widzi w taszczonej na jego wóz przez krasnoludki nie słomę, a sztabki złota, a zamiast rosy brylanty, to Jacek Dehnel, pozbawiony od urodzenia magiczności i baśniowości, widzi jedynie przysłowiową słomę.”
    – „Widzi Pani: żeby powiedzieć o moich wierszach “są pozbawione duchowości” wystarczy je przeczytać i nabrać takiego (prawdziwego lub nie) poglądu. Ale Pani nie napisała: “wiersze Jacka Dehnela są pozbawione duchowości”. Napisała Pani – widocznie Pani zapomniała, więc zacytuję: “[Jacek Dehnel] nie jest osobą duchową i nie ma pojęcia, co oznacza duchowość”. Żeby wyrażać takie kategoryczne sądy o człowieku (nie o twórczości) trzeba kogoś bardzo, bardzo dobrze znać.”
    – „(…) jesteśmy w świecie cały czas skłamanym przez różne siły i różne interesy, w świecie walki tych władz (pieniądza, strefy wpływów, niewolnictwa, walki o rząd dusz, czyli sekt religijnych itp.) . Duchowość polega właśnie na przenikaniu tych skorup, tych stereotypów, to nie musi być kasandryczne, ale fluidy, niepokój towarzyszył każdej epoce i to prawdziwi artyści potrafili wychwycić. Myli Pan duchowość Złotego boya, bo to jest atrapa, to jest sztuczność i podmiana. I już nie czepiajmy się czy chodzi o Pańską prywatną duchowość, czy poety, czy podmiotu lirycznego, bo tak można dyskutować w nieskończoność, szczególnie, że sam termin można interpretować wieloznacznie. Użyłam tego określenia w sensie braku trzeciego zmysłu, intuicji, magiczności, czegoś, co artyście pozwala powiedzieć więcej, niż powiedział.”

    Kreacjonizm… Z pewnością Jacek Dehnel nie pochodzi od małpy (jeno od Ducha, podobnie jak małpa; choć nazwisko mogłoby sugerować, że od daniela); co do indiańskich korzeni, nie byłbym ich taki niepewny, bo pani Ewa demaskuje iście pomidorową czerwoność 30-latka:
    „Ach Panie Jacku, Pana stara indiańska metoda, by na wstępie deprecjonować dyskutanta i imputować mu mały rozumek.”
    Po takim sformułowaniu, gdy scyzoryk się otworzył tj. topór wojenny sam wyskoczył z ziemi, gdy przyfasolenie zaczęło grozić doziemniaczeniem, a kolba kukurydzy zaczęła tłuc w bag-net, Indianin musiał zasrebrzyć mową.

    „Pewien sceptyk, gotów do kłótni, prosił:
    – Wymień jeden praktyczny, przyziemny rezultat duchowości”.
    – Bardzo proszę”, odparł Mistrz.
    – Gdy ktoś cię obraża, możesz wznieść swojego ducha tam, gdzie obelgi nie docierają”. (Anthony de Mello SJ)

    Nie wypowiem się na temat samych wierszy, bo ich nie czytałem. Lektura „Ekranu…” przede mną: tytuł leżakuje w dziewięciu filach wrocławskiej biblioteki publicznej prowadzonej przez wiele miłych pań. Ale pewnie broniłbym Jacka Dehnela, bo urodziliśmy się w tym samym dniu pierwszego miesiąca celtyckiego lata, a solidarność byków (a właściwie jaśminów) 1-majowych zobowiązuje 😉 Tymczasem pozwolę sobie zauważyć, że pani Ewa chroni Jacka Dehnela przed popadnięciem w pychę; i to za darmo; a pisząc barwnie o jego twórczości, choć bardzo krytycznie, zachęca do zapoznania się z nią: to darmowa reklama. Nie sposób tego nie docenić.

    2) O papierze toaletowym mowa jest pośrednio (podobnie o serwetkach, gdy mowa o dobrym wychowaniu); pomijając dowcip o figurach geometrycznych kojarzących się pacjentowi z dupą:
    – „Kolokwialnie mówiąc Pan Dehnel przychodzi tu po prostu zrobić przysłowiową kupę na wycieraczkę, albo delikatniej – uprawiać trolling.”
    – „O, jest jeszcze oskarżenie o kupę na wycieraczce (przysłowiową? Z jakiego to przysłowia?), wszystko w trosce o kulturę. Brawo.”
    – „Mimo, że zjawisko zostawiania klocka na wycieraczce jest niezwykle w Polsce rozpowszechnione (pisał o tym Mrożek w “Dzienniku powrotu” bodaj; że Meksykanin nigdy czegoś podobnego nie zrobi, raczej wbije nóż, zabije, ale kupy na wycieraczkę, jak Polak, przenigdy!), wydaje się, że rzeczywiście odnośnego przysłowia nie ma, a szkoda, bo sprawa wydaje się nabrzmiała, stare przysłowia się dewaluują w Virtualu (jak np. to o kopaniu dołków) mógłby je Pan, jako uzdolniony literat i jakże dobry w te, nomen omen klocki, stworzyć i wyryć na trwałe swój podpis w krwiobiegu kultury.”
    Może jakiś konkursik ogłosić na powiedzonko? 😉
    Lepsza jest przed drzwiami kupa, niż otwarcie zbita dupa.
    Nie sraj drugiemu, co tobie niemiłe.
    Kupa – lepsza na rabatce niż na wycieraczce – odwrotnie niż buta.

    3) Ku pojednaniu (na pewno będzie lepiej):

    Kto powiedział, że pan Jacek
    Jest odarty z duchowości,
    Temu spiję krew jak gacek
    Tam, gdzie leżą królów kości.

    Kto powiedział, że bazarkiem
    Można nazwać tego bloga,
    Tego trafię zgniłym jajkiem
    Przy Mirowskiej Hali rogu.

  37. Ewa pisze:

    Panie Sarnato, doceniam Pana wysiłek pisania tak obszernego komentarza w to upalne lato, ale jeśli Pan pisze pod wątkiem o tomiku Jacka Dehnela „Ekran kontrolny” i z dumą oświadcza, że – mimo, że wiele omawianych tu wierszy jest łatwo dostępnych na portalu nieszuflada – ich nie czytał, to można Pana wysiłek ocenić jako zwykły trolling, podobny wysiłkowi samego autora omawianych tu wierszy. Bardzo mnie Pan zasmuca, bo ja naprawdę wykonałam wielką robotę, a Pan mi wszystko psuje swoimi popisami. Jest bardzo dużo portali, gdzie opowiada się dowcipy, Pan Jacek poleca Masztalskich. Bardzo proszę się tam produkować.

  38. Potworny Babus filia1@interia.pl pisze:

    Pani Ewo,
    Jako czytelniczka Pani bloga, bibliotekarka na etacie, a także magister kulturoznawstwa i dziennikarstwa oraz redaktor pisma o kulturze, przyznam, że struchlałam czytając Pani słowa, które poniżej cytuję. Nie tylko dlatego, że sama nie poczuwam się do bycia “nafumanym kulturą tłukiem strasznym i nabzdyczonym”, ale też nie znam żadnej koleżanki po fachu, którą by można było podobnymi epitetami określić. Skąd takie stereotypowe myślenie u poniekąd inteligentnej osoby o otwartym umyśle? Jak można tak w ferworze polemiki z jednym, obrażać nieopatrznie i niezasłużenie innych?

    cytuję dosłownie (komentarz nr 36): “Pan Panie Marku, tak się interesuje, to niech Pan przepyta na okoliczność sztuki, losowo wybraną bibliotekarkę, zazwyczaj to są tłuki straszne, nabzdyczone i nafumane kulturą. A zasiadają w jury prowincjonalnych konkursów. Po prostu nie ci ludzie, nie na tych posadach. Artysta w psychiatryku, a potworny babus na etacie. “

  39. Ewa pisze:

    Pani Babus, niestety, Pani komentarz świadczy o tym, że jest jednak Pani tym nabzdyczonym i nafumionym babusem. Bardzo mi smutno, bo chciałam przyciągnąć na mój blog takich właśnie otwartych i z poczuciem humoru czytelników. Skoro Pani taka uczona, to pamięta Pani scenę z „Ciotka Julia i skryba”
    Mario Vargas Llosy (książka była sfilmowana), jak pod oknem dziennikarza Radia pojawiła się demonstracja złożona z tłumu obrażonych Albańczyków. Mnie to oczywiście nie grozi w moim małym château na wsi, gdzie tuż obok znajduje się biblioteka gminna, bo te interesujące blogi literackie mają blokadę, gdyż jakiś obyczajowy program wykrył w nich słowa szkodzące młodzieży. Więc nie mam szans zainteresować sobą jakakolwiek bibliotekarkę. Musi też Pani pamiętać słynne sceny z filmu „Pianista” Polańskiego, gdzie na śmierć ukrywającego się, wybitnie utalentowanego pianistę skazuje na klatce chodowej folksdojczka (rewelacyjna w tej roli Katarzyna Figura), albo ten działacz podziemnej organizacji, który przehuśtał wszystkie pieniądze składane przez mieszkańców Warszawy na wyżywienie zbiega i tym skazanie Szpilmana na śmierć głodową. Uratował go dopiero Niemiec, Kapitan Wilm Hosenfeld, który przynosił mu jedzenie do jego kryjówki i pozwolił mu uciec.
    Podaję Pani adres mailowy , może Pan Jacek przeczyta i uratuje go Pani od śmierci duchowej w więzieniu Gwiazdy i zrobi Pani z niego Artystę. Będzie to na plus Pani zawodu.
    A tak na marginesie, to mogę tu sportretować tabun malarek – adiunktów, asystentek, docentów , doktorów, ASP, wszystko, co mi się przewinęło przez całe życie, a poznałam naprawdę sławne i uznane malarki. Nie są nic lepsze od przytoczonych tu bibliotekarek i o to może Pani być spokojna. I dzięki za komentarz (na bezrybiu…), bo zawsze jest jakiś ruch na moim blogu, a ja zbieram maliny i nie mam czasu pisać. Pozdrawiam.

  40. Potworny Babus pisze:

    Pani Ewo,
    Doprawdy szczerze współczuję, że przez Pani długie życie przewinęło się aż tyle przerażających kreatur. Ubolewam zwłaszcza nad Pani szerokimi znajomościami w mrocznym i zepsutym świecie nauki i sztuki – wszak kto z kim przestaje, takim się staje, jak mówi niezawodna mądrość prostego ludu. Domyślam się, że w szczególności obcowanie z malarkami (widzę, że płeć oraz sława i uznanie mają tu szczególne znaczenie) musiało być niebywale uciążliwe – chociaż moim skromnym zdaniem, te mniej sławne i mniej uznane bywają daleko bardziej antypatyczne i zjadliwe. Ale mogę się mylić, bom przecie tłuk 🙂

    Tym samym nie poczuwam się do czynienia z kogokolwiek artysty, bo żaden ze mnie Pigmalion, tylko zwykły babus biblioteczny, co się za dużo w życiu nastudiował, aż go nafumało i nabzdyczyło.
    Co do Pana Jacka to cieszę się niezmiernie, że zupełnym przypadkiem odkryłam Pana mniej dystyngowane, za to bardziej ludzkie oblicze. I mówię to zupełnie bez ironii, że to bardzo sympatyczne, iż ktoś, kto wie jak z gracją nosić surdut, potrafi się też zacietrzewić adekwatnie do swego młodego wieku.
    Serdecznie pozdrawiam 🙂

    Babus Przepotworny

  41. suggertis pisze:

    Bieńczycka:Dehnel
    “Gigantomachia”, pieśń III

  42. suggertis pisze:

    A żeby określić Dehnela słowem “dystyngowany”, trzeba chyba nie pojmować znaczenia tego przymiotnika.

  43. Rysiek listonosz pisze:

    Na blogu kumple tajna polska podaje link, z którego wynika, że nie wszyscy lubią bibliotekarki i nie wszystkie bibliotekarki są tak przyjemne, jak pracownica fili 1:

    http://yebood.com/index.php?subaction=showfull&id=1101135585&archive&start_from&ucat=32&

    A z komentarza gościa bloga o nicku suggertis (zastanawiające, że pojawia się tutaj zawsze, gdy w wątku jest nazwisko Jacka Dehnela) wynika, że nie wszyscy odczuwają dystyngowany charakter Pana Jacka. Natomiast „Gigantomachii” nie rozumiem. Czy to jest aluzja do biskupa Ignacego Krasickiego?

  44. suggertis pisze:

    “Gigantomachia” = starcie gigantów (gatunek literacki starogrecki)
    Istotnie, pojawiam się na tym blogu wraz z nazwiskiem “Dehnel”, bo już dwukrotnie nieźle się tu przy tej okazji zabawiłem. Tym razem z trzytygodniowym spóźnieniem, bo byłem na wakacjach, odpoczywałem nawet od internetu.

  45. Rysiek listonosz >suggertis pisze:

    Acha…Nie wiedziałem. Dziękuję!
    Jestem z zawodu listonoszem bardzo wdzięcznym za pouczenie i możność przyswojenia nowych wyrazów.
    Wątpię, by Pan Jacek zaakceptował taką sugestię równania ciężarów gatunkowych – jego i właścicielki bloga – ale chyba nie ma wyboru. Szczególnie, że jego potrzeba zabawy, tak jak Twoja suggertisie, widocznie jest nie do opanowania. Potworny Babus tutaj napisał, że kto z kim przystaje, takim się staje, więc uważajcie Panowie, więcej szacunku dla siebie, jak wchodzicie na ten blog!

  46. Feliks Lokator pisze:

    szkoda kruszyć kopijów, bo i tak nie ma po co;
    giełda rowerowa zaopatruje bez sztuk nawet jeden, abubekir i kurir

  47. Ewa > Felks Lokator pisze:

    Mimo sugestii Naćpanej Światem nie siedziałam i nie znam grypsery i nie wiem, co znaczy „abubekir” i „kurir”, więc i cały komentarz, odnoszący się, jak mogę sądzić po miejscu wklejenia dotyczący wierszy w „Ekranie kontrolnym” Jacka Dehnela jest dla mnie niezrozumiały. Ale być może czyta mój blog jakieś więzienie w Polsce i nie będzie napisany na próżno.

    Ale korzystając z Twoich odwiedzin Feliksie, a też odwiedzam codziennie Twój blog i nie mogę się zupełnie wyznać w tym rozbiciu go na tysiące odnóg i avatarów, może coś tu wyjaśnisz. Fajne są te wszystkie poetyckie kreacje, wielka szkoda, że TRUML się wszystkiego pozbył za jednym naciśnięciem klawisza, bo to były jedyne teksty, które tam dało się czytać w tej wazeliniarskiej, nudziarskiej beznadziei. Wiersz pod nickiem „Mathilde” o tych żyrafach na horyzoncie i zupkach chińskich był rewelacyjny, ale obawiam się, że też zerżnięty z jakiegoś amerykańskiego poety. Potem był wklejony na nieszufladzie pod nickiem NAĆPANA ŚWIATEM. Dobrze, że chociaż wiesz, co dobre, bo jak zżynać, to z najlepszych, ale nigdy nie poprę zrzynania i zawsze będę to potępiać. I będę potępiać, że robisz z portali literackich bydło, bo są to najczęściej jedyne miejsca, gdzie prawdziwi poeci mogą zaistnieć i jeśli niszczysz portalową urzędowość, brak artyzmu i sitwy, które natychmiast się formują – bo te choroby mamy po komunizmie nie wyplenione – to też przecież niszczysz tych bezprizornych i bezradnych poetów, którzy nie mają gdzie zaistnieć. Przykładem jest Szel, która odżyła na szerszym forum, a tak smutno kisiła się na własnym blogu. A jej nieposkromiony erotyzm poetycki jest natury ekshibicjonistycznej i musi mieć widownię, by ona mogła tworzyć i pisać.
    Ale ogólnie to działasz pozytywnie, jak te wpuszczane w Siec wirusy, które mają ją umocnić i w sumie uzdrowić. Tylko pytam tak, jak Roman Knap napisał na blogu Marka Trojanowskiego, dlaczego krzywdzisz niewinnych ludzi? Widocznie, jak widzę, jest to wpisane w system, ale uniemożliwia to jakąkolwiek komunikację i kontynuację. Bo jak ktoś mnie obraża, to ja umieram dla niego i on umiera dla mnie. Jak tak będziesz eliminować, nikt nie zostanie.

  48. Sarnata pisze:

    Pani Ewo, jeśli w jakiś sposób zasmuciło czy uraziło Panią to, co napisałem, proszę wziąć pod uwagę, że mojemu stukaniu w klawiaturę nie towarzyszyły intencje charakterystyczne dla trolowania, chciałem jedynie żartobliwie (a właściwie pół żartem, pół serio) skomentować awanturnicze elementy dyskusji na marginesie (wyszedł dość gęsto zapisany). Jeśli czymś zawiniłem, przepraszam. Naprawdę, gdybym nie czuł do Pani sympatii (choćby czubatej, ale – kto się czubi, ten się lubi), nie chciałoby mi się klecić moskalików (jednego dla Pani, a jednego dla oponenta, coby sprawiedliwiej było), a i również innych sformułowań, które nikim nie pomiatają i nikogo nie powinny obrazić, co najwyżej autoironicznie rozbawić (również autora komentarza przeglądającego się w lustrze wymiany zdań). Zresztą, jak tu już pisano, odbiór w największym stopniu zależy nie od nadawcy, ale od odbiorcy. Czy Pani nie przypisuje zbyt często złych intencji blogowym rozmówcom, że chcą Panią umniejszyć, zepsuć Pani dzieło, obrazić itd.? Czy wojowniczość, nie tylko wobec artystycznego mainstreamu, jest w Pani naturze? Nie oszczędziła Pani nawet Babusa Potwornego sympatycznością.

    Link do Indianina wstawiłem na serio. Okazało się, że słowa przedstawiciela Dakotów po części współgrają z wierszem „Pleśń (Warszawa Centralna)”, ale nie na elektrycznych organkach made in China, tylko na szamańskim instrumencie zrobionym z darów Matki Ziemi, którego dźwięki budują harmonię.

    Pierwsze czytanie wzbudziło mój niesmak; ta przebrzydła pleśń – tfu (gdyby choć na jakimś brie, rokforze, munsterze). Ostatnia zwrotka niesie jednak iskierkę nadziei – a właściwie jej eksplozję – na nowy początek, rozwój pleśni szlachetnych po radykalnym oczyszczeniu Sodomy i Gomory; z drugiej strony złowieszczą wizję zwycięstwa pleśni popkultury (co przywodzi na myśl osławiony przez brukowce mariaż przedstawiciela death metalu – „Piękno” z popularną piosenkarką – „elektryczne organki z plastiku”).

    Właśnie, czym to Piękno w osmalonej, białej szacie? Śmierć, która zagrała na nosie plastykowej cywilizacji, z szyderczym śmiechem przygrywając trupom do makabrycznego, chocholego tańca (mieliście takie możliwości, a obróciliście je przeciw sobie, oj, homo homini). „Minęli, minęli” – zobaczyłem bunkier na pl. Strzegomskim we Wrocławiu (jeden z niewielu ocalałych budynków na spustoszonej w czasie Festung Breslau zabudowie przy ul. Legnickiej-Lotniczej: kwadrans jazdy tramwajem); po renowacji widnieje na nim trójca: BYŁO-JEST-BĘDZIE http://www.survival.art.pl/,62 Po ostatecznym rozwiązaniu Śmierć zagra na wytworze cywilizacji śmie®ci, a prawdziwe Piękno na ciszy, trawie, słowiku, strunach człowieczych, trzcinie, skórzanym bębenku, drewnianym flecie, kitarze Apolla.

    A może Krakatau to wybuch gniewu społecznego w wyniku zatrzymaniu się ewolucji mentalnej na owych „darwinach”? http://www.hotmoney.pl/artykul/place-najbiedniejsi-polacy-zarabiaja-14-razy-mniej-niz-bogaci-5893 Lawa nienawiści zmiecie wówczas owych litościwych paniczyków oraz produkujących tą litość i trwogę szmaciarzy, czyli tych, którzy dehumanizują, szmacą wartościowych przecież bliźnich; adieu burżua! Mniejsze Tunguskie wciąż przestrzegają w wymiarze społecznym i przyrodniczym (jak mówi Dakota, Matka reaguje). Czyżby Halleya zwiastowała rewolucję? Jaśniepan inwestor sięgnie wtedy szmat, a mrożkowski Edek zagra mu na tandetnym instrumencie obłąkańcze tango-banzai. Ale to się już stało po belle epoque (1881 – śmierć F. Dostojewskiego, 1883 – wybuch Krakatau, 1908 – katastrofa Tunguska, 1910 – pojawienie się komety Halleya, ostatnie w 1986).

    Piękno może nie zagrać na elektrycznym graidle z powodu magnetycznej katastrofy. Wzmagająca się aktywność Słońca zagraża fundamentowi naszej cywilizacji, energetyce, urządzeniom elektrycznym, może wytrącić nam z rąk elektryczność (takie, na szczęście w niewielkim stopniu destrukcyjne, burze magnetyczne zdarzają się przecież). Gdy szlag trafi płytotekę z bachami, mozartami, chopinami oraz międzynarodówkę elektroniczną – Internet, radio, tv, pozostanie samemu wziąć ocalałe graidło i – póki starczy baterii – dać upust Pięknu (przynajmniej do ponownego oświecenia elektrycznego za kilka godzin, dni, tygodni, lat, wieków czy tysiącleci) „Minęło, minęli” – Grunt to prund. Mojemu znajomemu, doktorantowi, który zarabia grając przechodniom na plastikowym (teraz już chyba drewnianym) flecie, do wydobycia dźwięku wystarczy powietrze tłoczone przez układ oddechowy.

    A propos Pianisty: „Do końca lipca 1944 był ukrywany przez Czesława i Helenę Lewickch oraz Andrzeja i Janinę Boguckich, przy materialnej pomocy Eugenii Umińskiej, Witolda Lutosławskiego, Edmunda Rudnickiego, Piotra Perkowskiego i wielu innych anonimowych ludzi.” (anonimowych bohaterów jak zwykle najwięcej) Dzięki nim mógł potem zagrać nokturn – na filmie balladę – niemieckiemu oficerowi, który zamiast poczęstować go kulką w opustoszałej po wygnaniu ludności, sadystycznie niszczonej Warszawie, zamiast podać mu przysłowiowy kamień, ofiarował rybę – jako skruszony narodowy socjalista, przebudzony katolik, uwrażliwiony człowiek. Zdziwiony Szpilman zapytał Hosenfelda – „Czy jest Pan Austriakiem?” Usłyszał – „Nie, jestem Niemcem. Ale wstydzę się tego.” Tak mniej więcej to było. W książce przynajmniej (jak wieść gminna niesie). Właściwie „Pleśń (Warszawę Centralną)” odnieść można i do „Pianisty”! Ten w szmatach, litości godzien słowiańsko-żydowski ubermensch, okazuje się być odartym z godności przez dziejowe tornado geniuszem, tak jak Kopciuszek arystokratką (ducha). Właśnie pantofelek Kopciuszkowy jest bardziej frapujący niż ten darwinowy czy freudowy; o tym pantofelku mówi Indianin, o mitach, legendach, w których znajdują się tajemnice świata i ewolucji.

    Z przeczytanych na necie wierszy „Pleśń…” przykuła moją uwagę – może to wpływ temperatury i wilgotności tak wysokiej, że niektóre lasy zioną stęchlizną lub oddziaływanie prawie już ulotnionego, a wytrwale cuchnącego bajorka powstałego na pobliskich ogródkach działkowych podczas majowej powodzi, a prędzej lektury książki o Atlantydzie (potomkami jej mieszkańców część Indian), której los – czy to mityczny, czy faktyczny – przestrogą dla naszej cywilizacji (oby odwróciwszy się od auto-destrukcji ocalała w harmonijnym rozwoju z naturą i rozkwitła pięknie!).
    Wiele humoru i lekkości w wierszach Jacka Dehnela; rozbawił mnie jakby spod pióra Adasia Miauczyńskiego „Początek maja” czy – jak głosiła pewna reklama: z lekką nutką dekadencji – wykuty na Nieszufladzie „Nieuk czyta epitafium (miejsce: fara w Bolesławcu)” – w sam raz na wakacyjne rajdy. Dobra. Kończę już stukanie w to plastikowe graidło, te wariacje wokół „… (Warszawy Centralnej)”. (A Masztalski jest spoko.)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *