Dariusz Gajewski, Radek Knapp „Lekcje pana Kuki”(2008)

Schodzenie polskiego kina na psy, bez względu na to, przez które pokolenie reżyserów jest tworzone, najlepiej prześledzić na filmach kręconych w oparciu o literaturę piękną.

Film „Lekcje pana Kuki” to zekranizowana niemiecka powieść o tym samym tytule. Powieść nagrodzona na Zachodzie, napisana bardzo dobrze, z dużym wyczuciem kładzionych akcentów na celne spostrzeżenia i z pierwszorzędnym wyborem faktów ilustrujących pewną historię.
Gdybym nie przeczytała wcześniej książki, nie miałabym pojęcia, o co Gajewskiemu w filmie chodzi i po co on nakładem niemałych środków finansowych te nieważne, drugorzędne fakty przedstawia.
Ale i tak nie wiem.

Przede wszystkim „Lekcje pana Kuki” to powieść bardzo wiernie i prawdziwie opisująca wycinek strategii życiowej, sposób przełamywania fortelami różnic ekonomicznych narodów i stan mentalny, jaki dany był nam, Polakom, doświadczyć w okresie przełomu, czyli po otwarciu polskich granic z Zachodem. Radek Knapp pokazuje – a kreśli to genialnie kilkoma zaledwie scenami – szturm głodnych na sytych.
Gajewski robi z tego ważnego w dziejach Polski momentu spsienia i upokorzenia głupią i niesprawiedliwą historię, celowo tuszując i łagodząc przecież nie tak drastycznie pokazane w książce wydarzenia. Już asekuranctwo w przedstawieniu roli kościoła katolickiego w kontrabandzie i robieniu ciemnych interesów zwiastuje, że cały film będzie równie skłamany i fałszywy. Właściwie wiarygodność filmu sypie się jak grzebień, któremu wyłamano ząb i już wszystko jest osobne, nie przeżyte, ilustracyjne i kiczowate, nic do niczego nie pasujące. Nawet zatrudnienie Waldemara – w książce na Mexicoplatz, czyli miejscu obskurnym, gdzie Polacy szli prosto z autobusu, by stać tam i sprzedać masło i papierosy – w tandetnym sklepiku z zabawkami plastikowymi Gajewski zamienia go na zabytkowy i stylowy butik z porcelanowymi lalkami. I po co te uwznioślenia?
A Pan Kuka – w książce pijaczek zasuszony, niewielki, mieszkający w czynszowym mieszkaniu, kolekcjoner starych monet, na których robi interesy by mieć na wódkę – Gajewski robi z niego monumentalną postać maga, pirata, bonza, właściciela ogrodu i domku, i Bóg wie, kogo jeszcze, podczas gdy wszystko w powieści ma swoją miarę i wszystko do siebie pasuje. Pan Kuka nie dochodzi do majątku, jak sugeruje Gajewski, bo jego lekcje to lekcje przetrwania, a nie zdobywania.

Radek Knapp skończył filozofię na wiedeńskim uniwersytecie i ta młodzieńcza powieść, pisana intuicyjnie, na podstawie wnikliwych zauważeń, ma bardzo konkretne i mocne przesłanie egzystencjalne. Pod pozorem niewiedzy i zadziwienia Knapp przemyca diagnozy na konsekwencje takich zachowań. Buduje niepostrzeżenie cały system powiązań i uzależnień wzajemnych Polaków przebywających zarobkowo za granicą, prześwietla ich sobieradzikostwo i determinizm.
Bohater Waldemar, który jest równocześnie narratorem, jest zielony, nic nie wie o świecie w który, jak tarotowy Głupiec próbuje się wkraść, mając za kapitał jedynie kilka lekcji pana Kuki, lawiranta, człowieka życiowo skutecznego, jednak nie pasującego do mentalności wydelikaconego studenta, jakim jest Waldemar. „Lekcje”, czy jak Knapp pisze –„rekomendacje” okazują się w konsekwencji jedyną możliwością, jedyną drogą, a nie błądzeniem. Waldemar nie może sobie pozwolić na tanie noclegi jak normalny młody europejczyk i zapłacić ojcowskimi pieniędzmi, bo wszystko zarezerwowane jest dla religijnych pielgrzymów z Polski. Nocuje w parku, wiedzie życie kloszarda nie z własnego wyboru, ale z racji jedynych możliwości, jakie posiada i cieszy się, że jakieś ma.
Film Gajewskiego sugeruje fanaberie młodego człowieka, który komicznie wpada w liczne życiowe pułapki i doświadcza bez liku niezamierzonych perypetii i „przygód”, jakoby z własnej winy.
A więc wielki wysiłek Radka Knapp’a, by jego książka nie stała się jedynie kolejną opowieścią młodego człowieka o inicjacji seksualnej nie poszedł na marne, film Gajewskiego niweluje, diabelsko upupia i niszczy ostrze jego przesłania.

Wielka szkoda, bo dobrze się sprzedająca na runku niemieckim książka Knapp’a mogłaby być wzorem dla dzisiejszej powieści polskiej, pisanej niejednokrotnie właśnie tak, jak tworzone przez Gajewskiego filmy – z domniemania, z zasłyszenia i z faktów wyssanych z brudnego palca.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

9 odpowiedzi na Dariusz Gajewski, Radek Knapp „Lekcje pana Kuki”(2008)

  1. Rysiek listonosz pisze:

    Akurat i o książce i o filmie w necie jest bardzo dużo i afirmująco. Chciałem tu wkleić jakiś komentarz od widzów. Ale poza jednym (negatywnym) na flimwebie o tym, że film to dno, nie napotkałem niczego ciekawego, godnego wklejenia.
    W video wywiadzie Gajewski zachwycony jest swoim filmem i rokuje mu wielką przyszłość u europejskiej widowni. Zastanawiałem się, słuchając tego egzaltowanego i nabzdyczonego, pewnego siebie wywodu Dariusza Gajewskiego, zresztą wspartego przecież nagrodami w Gdyni, dlaczego on nie zrobił filmu podobnego do filmu „Fucha” z 1982 Jerzego Skolimowskiego. Bo przecież książka Knappa, nawet jak w wywiadach chce to łagodzić, skłania się do takiego, jak u Skolimowskiego, obrazu dzikiego Polaka na cywilizowanym zachodzie.

  2. Ewa pisze:

    trafne Twoje Rysiu przywołanie sławnego filmu „Fucha, czyli robota na czarno”, który szedł w telewizji w czasie stanu wojennego i miał za zadanie wywołać w polskim widzu wstręt do takiego antypolskiego paszkwilu, jaki Skolimowskiemu rewelacyjnie, przy pomocy niewielkich kosztów (fucha to jego dom prywatny) udało się na Zachodzie nakręcić. Pamiętam, że przed emisją był poprzedzony obszernym komentarzem, instrukcją obywatelską, jak należy go odbierać i że Telewizja Polska emituje go wyłącznie dla potępienia społecznego. Zagrały wtedy przywrócone mechanizmy socrealistycznych akademii fabrycznych, wieców, gdzie proletariat potępiał wrogów Partii.
    Jest tego, pozostałości tych zachowań dużo w komentarzach sieciowych.
    Jest tendencja odcięcia się od tych bolesnych spraw, wołanie o potraktowanie sprawy lekko, komediowo. Ale, żeby to osiągnąć, to trzeba być Chaplinem, geniuszem i wydobyć w krytykowanych masochizm. Tu cały czas jest pozycja proszalna, kolankowo łokciowa, czyli wchodzenie w odbiorcę tak, by się broń Boże nie obraził i kochał. Tak mówi w wywiadach niestety Radek Knapp, tak mówią aktorzy, tak mówi przylizuś Darek Gajewski.
    Wielka szkoda, że Knapp nie walczy o swoją książkę tak jak robił to Marek Hłasko, który chyba nie zaakceptował żadnego filmu powstałego na jego prozie, a „Ósmemu dniowi tygodnia” nawet odmówił swojego nazwiska w stopce.

  3. Rysiek listonosz pisze:

    Nietrafne w recenzjach jest przywoływanie Gombrowicza, Mrożka, czy zupełnym anachronizmem jest przywołanie Dygata. Tu nie chodzi o kompleks polski, ani o pastwienie się nad Polakiem, czy go usprawiedliwianie.
    Dlatego lektura sieciowa o filmie i książce tak męczy. A autor? Radek Knapp? Myślę, że jako prawdziwy europejczyk – bo pisze, że w Austrii mieszka od 12 roku życia – jest po prostu grzeczny, bo zależy mu na oficjalnym ruchu wydawniczym w Polsce. Napisał, co miał do napisania od tamtej strony, z pozycji Austriaka, a nie Polaka. Dlatego jest grzeczny i sentymentalny, bo Polska to jego dzieciństwo u dziadków. Ale paradoksalnie, wbrew temu, co mówi w wywiadach, powieść jest prawdziwa, bo jest pisana w, jak tu już na blogu pisałaś, w burroughs’owskiej Międzysferze. Sztuka rządzi się innymi prawami i to jest inny donos.

  4. Ewa pisze:

    No właśnie, gdyby Gajewski był chociaż w 1% artystą, nigdy by nie zrezygnował ze sceny w autobusie, jak to austriaccy celnicy rewidują polską swołocz. Nigdy by nie zrezygnował z rejestracji tych obustronnych pokładów pogardy. Ale Dariusz Gajewski artystą nie jest, nigdy nie był (ach, muszę się tu jeszcze przejechać po jego „Warszawie”), nigdy nie będzie, nawet jak dostanie wszystkie możliwe nagrody. Szkoda wielka tylko Łukasza Garlickiego, bo to bardzo dobry, utalentowany aktor. Ale aktor to już narzędzie w rękach demiurga, a Gajewski to zły demiurg.
    Socjologia nigdy nie będzie podstawą sztuki, o tym pisał już pół wieku Sartre i trąbili wszyscy ważni analitycy literatury pięknej. Ponieważ socjologia jest chwilowa, a sztuka ponadczasowa. Ale oczywiście sztuka to artykulacja życia, dlatego musi się składać z socjologicznych zauważeń i traktować relacje społeczne jako materię. Błędem jest właśnie ludzi, którzy artystami nie są, mylenie tych spraw, bo prawdziwy artysta to ma wpisane w siebie i wyczute. Gajewski nie ma pojęcia, co Knapp napisał, dlatego jak ognia boi się kogoś obrazić. Stroiński zdejmie na trotuarze wiedeńskim sutannę (co to za obyczaje miejskie?!), by broń Boże nie obrazić w Polsce kleru. Kłamstwo artystyczne obraża najbardziej, jest to obraza nie do wybaczenia. Najbardziej obraża realizm magiczny w służbie właśnie kłamstwa, a nie, jak u Latynosów, czy u Poe’go, pogłębienia prawdy.

  5. Szczur pisze:

    Pani Ewo, gorsze filmy dostają Oscary!

  6. Ewa pisze:

    ja o oscarowych filmach też tutaj piszę źle. Ostatnio o “Avatarze”.

  7. Rysiek listonosz pisze:

    Ale Twoje blogowe notki Ewo stanowią jakąś widzę rekomendację. Natychmiast utwory, o których piszesz, dostają kolejne nagrody. Czytam właśnie na Nieszufladzie, że “Wiedeński high life Jakobe Mansztajna ” i “Biała książka Bianki Rolando “znowu zostały obsypane konkursowymi nagrodami (oficjalne ogłoszenie wyników Konkursu nastąpi 26 czerwca 2010 r. w Kutnie podczas VI Festiwalu “Złoty Środek Poezji “). Więc rekomendacje pana Kuki w wydaniu Gajewskiego może już na letnich tegorocznych festiwalach filmowych będą naznaczone ponownie.

  8. Ewa pisze:

    Tak to już Rysiu jest. Lista nagrodzonych, to jak lista tych, którzy wzięli swoją nagrodę za życia, mówiąc językiem ewangelii. Co ja się napatrzyłam wręczania nagród w moim życiu! Wszystkie obrazy, które zapełniają lochy Zachęty, to obrazy nagrodzone. I nie wiadomo, co z tym zrobić. Takie nędzarskie państwo jak nasze stać tylko na takie potiomkinowskie, fasadowe akcje kulturalne. Jak widać, nic się nie zmieniło.
    Ponieważ padło tu w tej dyskusji nazwisko Sartre’a to wkleję taki cytat:

    „(…) W poezji wygrywa ten, kto przegrał. I autentyczny poeta wybiera przegrywanie aż do śmierci, żeby wygrać. Chodzi tu, powtarzam, o poezję współczesną. Historia dostarcza przykładów odmiennych form poezji. Pokazywanie ich powiązań z naszą poezją nie jest moim celem. Jeśli więc ktoś za wszelką cenę chce mówić o zaangażowaniu poety, to możemy określić go jako człowieka, który angażuje się w przegrywanie. Taki jest głębszy sens owego pecha, owego przekleństwa, na które się ciągle powołuje i które zawsze przypisuje interwencji z zewnątrz, gdy tymczasem jest ono jego najgłębszym wyborem -nie konsekwencją, lecz źródłem jego poezji. Jest on przekonany o totalnym niepowodzeniu ludzkich przedsięwzięć i urządza się tak, aby ponieść klęskę w swoim własnym życiu i swoim indywidualnym niepowodzeniem dać świadectwo ludzkiemu niepowodzeniu w ogólności.(…)”
    [Jean- Paul Sartre „ Dla kogo piszę?” fragment w przekładzie Janusza Lalewicza]

  9. Przechodzień pisze:

    Ten werdykt skazuje polskie kino na zaścianek
    (…) Pogłoski o przewidywanym zwycięstwie “Różyczki” od pierwszego dnia festiwalu powtarzane były na zasadzie żartu. Trudno było uwierzyć w powrót do sytuacji sprzed dwóch lat, kiedy kino autorskie dostało od jurorów figę, a ze Złotymi Lwami wyjechała “Mała Moskwa”(…)

    (…) Ale przekaz płynący z werdyktu jest jednoznaczny – na wszystko, co gryzie, niepokoi, nie daje się sprowadzić do łatwych odpowiedzi i tez, Gdynia jest głucha. Gdynia, która znów zmieniła się w rodzinną uroczystość.(…)

    (…) Tej odpowiedzialności tegorocznym jurorom zabrakło – dziwaczna decyzja o Złotych Lwach dla “Różyczki”, pod którą podpisał się nie tylko Andrzej Barański, ale też m.in. Xawery Żuławski i Andrzej Bart, jest krokiem wstecz. Krokiem, który zaszkodzić może polskiemu kinu bardziej, niż się wydaje.(…)

    Nie jest to wprawdzie o omawianym filmie, ale kondycji polskiej kinematografii w kontekście ostatniego festiwalu w Gdyni. I nie są to głosy z jakiegoś forum lub niszowego bloga, ale artykuł z GW podpisany PAWEŁ T. FELIS.
    A więc może nie jesteś Ewo tak całkiem osamotniona?
    Cały artykuł:
    http://wyborcza.pl/1,75475,7953393,Ten_werdykt_skazuje_polskie_kino_na_zascianek.html

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *