Oni się śmiali, gdy wyskoczył
bilet. I na tej stacji małej
tylko tym śmiechem jego oczy
tego drugiego napełniały.
Nadjechał. Wsiedli i usiedli
w kącie wagonu, koło okna.
On miał lat dziesięć. Ciastka jedli
i tak starszego młodszy spotkał.
Śmiali się w metrze. Starszy dużo
o lat dwadzieścia może. Nie wiem.
Nikt się w wagonie nie oburzył.
Jechali wszyscy obok siebie.
Starszy ramieniem go otulił
i szeptał coś, i ręką męską
gładził odkrytą latem skórę,
a chłopczyk kulił się i drętwiał.
Wysiedli, a śmiech zamarł w metrze
i już na schodach trzymał śmiało
mocno małego. Aż powietrze
powierzchni miasta ich owiało.