Boże, jak pięknie Paul Valery pisał o ciele ludzkim w malarstwie!
Rembrandt wie, że ciało jest z błota; światło przemienia je w złoto. Zgadza się na to, co widzi: kobiety są tym, czym są. Wybiera najczęściej ciała opasłe albo wynędzniałe. Nawet te nieliczne piękności, które malował, swoje piękno bardziej zawdzięczają jakiejś emanacji życia niż formie. Nie boi się obwisłych brzuchów, sfałdowanych w fartuchy z grubej i tłustej skóry, wielkich stóp, czerwonych i ciężkich rąk, pospolitych twarzy. Ale te zady, brzuchy, sutki, te masy ciała, te brzydule i służące, które z kuchni prowadzi na posłania bogów i królów, nasyca czy dotyka światłem, które jest tylko z niego; jak nikt łączy realne, tajemnicze, zwierzęce i boskie, rzemiosło najsubtelniejsze i niebywałej potęgi z uczuciem najgłębszym, najbardziej samotnym, jakie kiedykolwiek wyraziło malarstwo.
Jednocześnie z troską przewiduje wątpliwy spadek dla prawnuków, czyli dla nas:
Aby czuć, że żyjemy, trzeba nam coraz mocniejszych bodźców fizycznych i nieustającej rozrywki… Rola, jaką w sztuce dawnej grały rozważania o trwaniu, została sprowadzona niemal do zera. Sądzę, że nikt dziś nie pracuje z myślą o tych, co przyjdą za dwieście lat. Niebo, piekło, potomność, wiele straciły w opinii. Nie mamy zresztą czasu ani żeby przewidywać, ani żeby się uczyć…
Czytając trudne zagadnienia body na łamach G W warszawskiego krytyka, Doroty Jareckiej odnośnie mającej odbyć się dyskusji (We wtorek 30 stycznia 2007 o godz. 18 premiera książki Artura Żmijewskiego „Drżące ciała. Rozmowy z artystami” wydanej w serii „Krytyki Politycznej”. W dyskusji udział wezmą: Michał Paweł Markowski, Przemysław Czapliński, Kazimiera Szczuka oraz autor. Spotkanie poprowadzi Sławomir Sierakowski (REDakcja, ul. Chmielna 26, lok. 19, domofon 319, Warszawa)obserwujemy z mieszanymi uczuciami, jak sztuka wysoka, bo taką tylko już mamy, zstępuje do salonów publicystycznych i politycznych, by tam feministycznie i socjologicznie ją wyceniać.
Niestety, niewiele wdziałam rzeźb Aliny Szapocznikow, oprócz pięknych reliefów „Zielnika” wiszących na ścianach najwyższego piętra Muzeum Narodowego w Krakowie stałej ekspozycji “Galerii sztuki XX wieku”, o której tu już wspominałam.
Podobno rak, choroba powodująca przedwczesną śmierć artystki, był wynikiem pracy właśnie w tym nowoczesnym materiale jakim były w tych latach żywice syntetyczne.
Ale to chyba ostatnie piękno tamtych lat ludzkiego ciała, które będzie coraz częściej bardziej chore, niż zdrowe.
Leżąca zaraz obok w tym samym korytarzu sfotografowana w trakcie zabiegu chemioterapii Katarzyna Kozyra – wielkością wizerunku i układem ciała dorównująca słynnej „Olimpii” Maneta, będzie jedynie lśniła pięknem współczesnego cierpienia.
Na podstawie mojej biografii nie mogę udokumentować akcji lat siedemdziesiątych Jerzego Beresia, gdyż działał w innym ośrodku artystycznym, niż moje studiowanie.
Piotr Piotrowski, którego Mieczysław Porębski, autor pięknej ekspozycji sztuki krakowskiego Muzeum Narodowego na najwyższym piętrze – nie lubi, a tekstów o sztuce – nie ceni, dostrzega w aseksualizmie nagich akcji Jerzego Beresia aspekt sakralny i metafizyczny.
W „Znaczeniu Modernizmu” Piotr Piotrowski omawiając artystów początkuących dzisiejsze skandale, czyli zainteresowanie częściami ciała, będącymi najróżniejszymi krzyżówkami wszelkich możliwości obrazy uczuć religijnych, politycznych, rasowych, społecznych i obyczajowych podkreśla – co mi się najbardziej podoba w tych wywodach – absurd polskiego życia w stosunku do uniwersalnej wypowiedzi artysty sztuk wizualnych.
Myli się jednak chyba pisząc, że banany z początkiem lat siedemdziesiątych były “rzucane” do sklepów przed świętami, wystawane wtedy w kolejkach. Myli chyba ten owoc z pomarańczami, które dla podanego przykładu, czyli słynnej „Sztuki konsumpcyjnej” (1972) Natalii LL (Lach – Lachowicz) nie mają chyba znaczenia.
Tak się złożyło, że dzieło to, będące dzisiaj w posiadaniu Muzeum Sztuki Wsółczesnej w Łodzi, zobaczyłam po raz pierwszy na otwarciu „Galerii Permafo” przez Andrzeja Lachowicza.
Pragnęłabym tu złożyć hołd temu artyście, u którego w konsekwencji w czasie, jak moda na uczelni na konceptualizm zaczęła wymierać, postanowiłam w jego pracowni pisać pracę magisterską.
Andrzej Lachowicz przy niesłychanej wtedy ilości uczestników spotkania, z całą żarliwością przekonywał do wartości pracy, siedzącej w pierwszym rzędzie w nylonowej, platynowej peruce Natalii LL, swojej żony.
Zapewne nie miał pojęcia, że praca ta będzie sztandarowym przykładem raczkujacego polskiego feminizmu.
Autorka, cała w tych kosztownych loczkach, a taka niesłychanie modna rzecz, jak plastikowa peruka kosztowała wtedy majątek, godnie i milcząco przyjmowała ten oddający pierwszeństwo męski gest jej artystycznej, kobiecej aktywności.
Jak wiemy z licznie cytowanych śladów omawianej tu pracy, dwadzieścia fotografii przedstawia piękną modelkę jedzącą banana.
Banan był unikatowym owocem w PRL- u, w odróżnieniu zapewne od dość pospolitego męskiego członka.
Niezbadana była też tematyka pracy pt. “Sztuka konsumpcyjna” w czasie permanentnych braków na rynku. Ale może dlatego „Galeria Permafo”, mimo konsekwentnych haseł i bardzo wiarygodnie brzmiących w ustach wybitnie inteligentnego artysty, Andrzeja Lachowicza, nabierała niezamierzonych, absurdalnych i właśnie metafizycznych znaczeń.
Dlatego może jedynie przewrotność miała jeszcze jakiś sens i tak jak „Alicja w krainie czarów” nadmiarowo cytowana, której absurd otwiera i tłumaczy najbardziej nieprawdopodobne teorie sztuki, tak ja, oczarowana w istnieniu niebytu i nierzeczywistości, pozostałam z tą ideą do końca, a nawet i po końcu.