Pora zamknąć blogowe newsy dzisiejszych skandali.
Blog mój został powołany do życia po to, by się nie uzależniał. Nawet od mody. Zamykam więc temat filmem o pedofilii.
Kto pozostał na etapie „Lolity”, pamięta pewnie słynny wywód profesora Humberta Humberta, gdzie Vladimir Nabokov swobodnie przechadza się po historycznych aspektach zagadnienia.
Nimfetka, jako postać ludzka odwieczna, powołana przez bogów do rozkoszy, właściwie jest bez wieku i nieśmiertelna, wciela się w naszych czasach w postać dziewczynki. Interpretując zjawisko kluczem obyczajowości i metryki – szekspirowska Julia mająca dwanaście lat – była konsumowana całonocnie przez pedofila Romea.
Dzisiejsza nimfetka w slangu sieciowym nazywa się Hard Candy, a jej twardość i słodycz polega na libertynizmie, a nie na, jak u Nabokova, autentycznej miłości.
Toteż film otwiera scena uwodzenia sieciowego z całym jego cynizmem celnej wymiany inteligentnych zachęt obustronnych, zakończonych spotkaniem w Realu.
Pozór miłości dworskiej jest jakimś ozdobnikiem i reliktem pełniącym może funkcje staroci w nowoczesnych mieszkaniach, a może i odwiecznym rytuałem męskiego uwodzenia. Toteż pedofil klęka przed czternastoletnią dziewczynką na trotuarze i składa hołd jej wdziękom i oddaje się w jasyr jej sercu.
Dzisiejsza Hard Candy nie ustępuje inteligencją nabokovskiej nimfetce, jest wzbogacona o niezbędne jej umiejętności.
Wycinanie jąder pedofila, zarówno dla jego przerażenia, jak i widza, wypada nadzwyczaj wiarygodnie, a także nadludzka technika fizycznego niewolenia trzydziestodwuletniego, słusznego mężczyzny, budzi szacunek i podziw.
Również znajomość internetowej nawigacji z bezbłędnym demaskowaniem zachowań pedofila w składaniu identycznych ofert dozgonnej miłości setkom sieciowych Hard Candy, a nawet miłosierne podanie namiaru na WWW. eunuch, przewyższa młotka pedofila, który jest jedynie wściekły i potrafi tylko biegać na planie filmowym z nożem kuchennym w ręce.
Film waha się między słynną” Misery” według Stephena Kinga a „Tajemnicą Aleksandry” Rolfa De Heer.
Z uwagi na komercyjny charakter i gatunek (horror), film nie aspiruje do fundamentalnych prawd o człowieku, jednak to, co zdołał przemycić, jest warte szacunku.
Mówi o winie i o karze.
Simone Weil bardzo długo w swoich pismach rozpracowuje problem kary, jako jedynej drogi duchowego wyzdrowienia. I o to też chodzi 14 letniej dziewczynce, próbującej jak rycerz odzyskać jedynie równowagę świata po pedofilskim zabójstwie jej przyjaciółki. Gotowa jest wybaczyć zabójcom, ale nie napotyka ani na oczekiwaną skruchę, ani na przyznanie się do winy. Spektakl, który z niemałym trudem funduje pedofilowi, niewiele daje, nawet końcowa scena całkowitego unicestwienia recydywisty nie jest do końca jasna.
Toteż gorycz Czerwonego Kapturka jest zwycięstwem pozornym.
Tak, jak pozorna jest łapa prokuratora wisząca nad rozbrykaną siecią.
Ale dobrze, że jest.