Krzesła jak martwa, niepotrzebna
graciarnia miejska wśród stolików.
Nikt już nie siada. Ani jedna
postać się nocą nie przemyka.
Witryny świecą i latarnie
nocą, i wszystko jest na opak.
Czerń bruku jasność dnia zagarnie,
na niebie czarnej nocy kołpak.
Mosty i rzeka. I kościoły
tak turystycznie kształty świecą.
Wszystko to tylko nocy połysk,
który oświetla miejski beton.
Na nim wspomnienie tych, co przeszli
na wpół zdeptane leżą cicho,
plastiki barwne. Uczty resztki
tłumu, co tutaj za dnia przyszedł.
Kipią śmieciami miejskie kosze,
wiatr je po kątach domów nosi.
Wyrwanym snowi sprzątającym
miotłami przyjdzie dzień ogłosić.