Celnie ocenił tomik „Prawa natury” Michał Olszewski, ale krygował się bardzo i pisał o jego wierszach żalem i zawiedzeniem, jakby nie oceniał papieża polskiego reportażu, ale ojca świętego. Ten pokutniczy i zawodzący stosunek do narodowej świętości a nie normalnego, ziemskiego wyrobnika pióra powtarza się w wielu głosach na temat Kapuścińskiego – poety. Nie uchyla się od tego tonu nawet przyjaciółka Kapuścińskiego, poetka Julia Hartwig, która po lawinie komplementów przytoczonych przez Artura Domosławskiego w „ Kapuściński non-fiction” kończy wypowiedź żałosnym skomleniem, że te wiersze jej nic nie mówią.
Na czym polega ta ostrożność percepcji skąpej poezji tak płodnego pisarza, którego 16 tomowa twórczość jest przecież obfita, doceniona, tak określona i wychwalona esejami wspaniałych, międzynarodowych piór dzisiejszych literackich autorytetów? Przecież popełnione w jego twórczym życiu zaledwie dwa niewielkie tomiki wierszy nie muszą automatycznie go sakralizować i mianować na poetę. Spełnił się już w innych gatunkach literackich.
Wydany przed śmiercią Kapuścińskiego tom „Prawa natury” jest zbiorem niezwykle szczupłym i oszczędnym, wręcz atroficznym, a poezja wyciskana jest tam jak ze zużytej tubki pasty do zębów.
Mało powiedzieć za Michałem Olszewskim, że ta poezja jest sucha.
Sięgnęłam po nią zaintrygowana sprzeciwem Profesora Władysława Bartoszewskiego, który w burzliwy sposób odmówił przeczytania niedawno wydanej biografii poety pióra Artura Domosławskiego nazywając ją przewodnikiem po domach publicznych. Ten pikantny trop Profesora sugerował mimo ewidentnego potępienia jakieś poetyckie tajemnice, lirykę zakazaną, alkowianą i perwersyjną, co, po ciężkiej prozie Kapuścińskiego w której zawarł troskę o cały gatunek ludzkości na ziemskim globie byłoby obopólnym wytchnieniem: dla pisarza – poety i dla czytelnika. Niemal sześćdziesiąt krótkich wierszy w tym zbiorze sprawia wrażenie, jakby Kapuściński zawarł w nich wszystko to, czego nie napisał prozą, o czym zresztą w wywiadzie otwarcie mówi:
„(…)Pisanie wierszy pozwala dotknąć żywego języka, zbadać jego granice, docenić wartość samego słowa i metafory pozbawionych pobocznych wzmocnień. Ważnym powodem uprawiania poezji jest i to, że pewnych nastrojów i stanów po prostu nie da się wypowiedzieć inaczej. Tylko przez wiersz. (…) pisanie wiersza to zaskakująco wartościowy rodzaj odkrywania – w sobie samym i siebie samego. To dziwne i piękne uczucie(…)”
Czytelnik więc odkrywa poza 16 tomami prozy Kapuścińskiego wiersze, które są właśnie tym, czego tam nie zapisał. A ponieważ w 16 tomach prozy zapisał wszystko, tutaj mamy niewiele, a najprawdopodobniej nic.
Próbowałam rozwikłać w poszczególnych wierszach, gdzie ukrył się Kapuściński filozof, Kapuściński kochanek, Kapuściński oglądacz dzieł sztuki, ornitolog, zoolog, patriota, globtroter, tajny agent, cierpiętnik i sybaryta.
I nic.
Ten testament artysty – bo poezja należy do aktywności człowieczej artystycznej – jest nie tyle zakamuflowany, zasznurowany, co pusty. Chciałam się, tropem Michała Olszewskiego, zachwycić mrówką kamieniem, różańcem korzeniem. I zawsze, podchodząc z całym szacunkiem do odczytywania kolejnego wersu, natrafiam na bezdenną pustkę. Aż strach je czytać, bo nigdy nie przypuszczałam, że wiersze mogą być tak łakome, tak wciągać w swoją czarną dziurę i tak nie być obojętne poprzez negację. Julia Hartwig słusznie podkreśla formalną poprawność tej poezji. Ale w niej, w tych uważnie stawianych zestawieniach poetyckiego wyobrażania i obrazowania jest ukryta jakaś piekielna potrzeba afirmacji pustki i jej napełniania znaczeniami pozornie coś znaczącymi:
Tylko okryci zgrzebnym płótnem
potrafią przyjąć w siebie
cierpienie drugiego
podzielić jego ból
odziani w odporny pancerz ego
przeczuwając że rozlegnie się jęk —
zawczasu głuchniemy
że ujrzymy ranę i krew —
zawczasu ślepniemy
mówimy sobie:
ścieżka Golgoty jest wąska
nie zmieści dwoje ludzi
każdy musi iść sam
mówią:
unikaj cierpiącego
choćby niechcący
wbije w ciebie cierń —
poczucie winy
[Cierpienie i wina]
Gdyby podmiot liryczny tego wiersza był poetą, zastanawiałabym się, dlaczego ktoś, kto profilaktycznie zawczasu ogłuchł i zawczasu wycofał się w bezpieczną niszę gdzie ani cierpienia nie ma, ani winy, musi jeszcze pisać poezję, czyli robić coś, co właśnie służy czemuś przeciwnemu – schodzeniu w głąb siebie, w przeżycie medytacji i zobaczenia siebie jakby od środka.
Ale nie, podmiot liryczny woli ten święty czas poezjomania przeznaczyć na symulację modlitwy:
Z drewna
z kości
ze szkła
dziesiątka po dziesiątce
nizany
supłany
drobiny toczone
z których układasz drogę
do nieba
[Różaniec]
I taki jest mniej więcej kierunek poetyckiej penetracji Ryszarda Kapuścińskiego. Wybór abstrakcyjnej drogi niespełnienia, by szczebel po szczeblu konsekwentne wymigiwać się podmiotowi lirycznemu z bezpośredniej konfrontacji, uchylić go od stawienia się twarzą w twarz z widmem poety, oszczędzić, a upiór, cień i tak wytropi wers po wersie swojego prześladowcę, by raz na zawsze go ze strof wyrzucić.
Ale zauważ, co napisał np. Jan Wolski w „Akcencie” w artykule „Filozoficzna poezja Ryszarda Kapuścińskiego”:
„Jego wiersze to rozbłyski, stanowiące erudycyjne uwagi, konstatacje i próby odpowiedzi na tak zwane zasadnicze czy podstawowe pytania. Rozbłyski, które są zapisami konkretnych sytuacji i nagłych olśnień. W znacznej mierze także dopełnianie tego, co stanowiło przecież i co stanowi znak firmowy działalności Kapuścińskiego. W przeciwieństwie do reportażu, gdzie autor ogląda świat i stara się go opisać raczej chłodno i analitycznie, oddać rzeczywistość, a nie swoją jej interpretację, liryka pozwala intensywniej mówić o sobie, o własnych obsesjach i myślach.”
Dalej pisze, że to poezja elegijna, wychłodzona autodyscypliną, powściągliwością i ascezą. Tezą artykułu jest to, że poeta tak pisze z premedytacji i zamierzenia, a nie nieudolności. Wiersze mają być melancholijnym opisem odchodzenia ze świata, który został przez Kapuścińskiego przetrzepany od podszewki, ale tak naprawdę to odchodzi nie wiedząc o nim nic. W końcu to zostało wydane w marcu 2006 roku. Kapuściński zmarł w styczniu 2007.
Myślisz, że przeczuwał, że za rok umrze? Nie sądzę. W tych wierszach nie ma żadnej ostateczności. Domosławski w biografii w rozdziale o poezji podkreśla uwiedzenie Majakowskim, Kapuściński literacką profesję zawdzięcza wierszom, nadesłał swój pierwszy wiersz i on został natychmiast wydrukowany i zdaje się nagrodzony. To były takie demoralizujące czasy.
Kapuściński zwierza się, że chciałby być poetą, ale nie ma na to czasu. Tak, jakby czas robił z człowieka poetę. Mówi, że nie ma tych momentów sprzyjających, bo kiedy on zasiada i pisze wiersz, to buch, telefon i polecenie, że ma natychmiast lecieć do Afryki. I Kapuściński rzuca długopis, wkłada szczoteczkę do zębów do dyplomatki i leci. I już po sprawie, już po poezji. Tak to mnie więcej wygląda w zwierzeniu w wywiadach. A prawda jest taka, że każdy przeciętny człowiek potrzebuje tego, co Kapuściński nazywa poezją. Jedni nazywają to modlitwą, inni kozetką, jeszcze inni rozmową z przyjaciółka, klachami na klatce schodowej z sąsiadką, napisanie listu do kochanki. Ale to wszystko nie ma nic wspólnego z poezją. Kapuściński myli sprawę higieny psychicznej z poezją. Pewnie, że się tam nie mazgai, jak pisze Jan Wolski. Trzyma fason, bo kumpluje się z Różewiczem, z Hartwig i wie, jak trzeba pisać, by się nie wysypać. Ale tak naprawdę, rozryczałby się jak dziecko i to by wtedy dało się czytać. Bo tak jak jest, to się nie da.
Mnóstwo jest tekstów o Kapuścińskim w necie, rozmów z pisarzem, peanów i omówień. Kontrowersje wydanej ostatnio biografii (jest kawałek książki w postaci prze-fotografowanych stron na „Chomikuj”) wzmogło jeszcze modę na Kapuścińskiego, ale obawiam się, że stopniowo będzie przemijać.
I myślę, że nie dlatego Ewo Kapuściński zabrał się za sztukę i poezję, bo potrzebował oddechu, ale on naprawdę chciał się unieśmiertelnić. I nie zdążył. Bo faktycznie, z poezją rozpoczynał i był jej z jakiś powodów całe życie wierny poprzez przyjaźnie z poetami i poprzez oczytanie.
…„Ryszard Kapuściński: Czyli nie jestem wyjątkiem. Chodziłem do liceum, miałem 15, może 16 lat i niewielką znajomość literatury, prawie żadną. I nagle, nie będąc jeszcze czytelnikiem poezji, napisałem kilka wierszy, po czym wysłałem je do dwóch pism: do “Odrodzenia” i do wkładki, która ukazywała się ze “Słowem Powszechnym”. Po kilku dniach wydrukowali te wiersze. Byłem zaskoczony, bo wysłałem je bez przekonania, sondażowo.
I mimo tego sukcesu przestał Pan pisać wiersze?
– Wciąż je pisałem. Tyle tylko, że były to wiersze niedobre. Można powiedzieć, że stałem się ofiarą Majakowskiego.
Próbował go Pan naśladować?
– Nie tylko ja, ale i inni pisarze z tzw. pokolenia pryszczatych…”
( wywiad z Jarosławem Mikołajewskim)
Też tak uważam, że będzie przemijać, mimo wysiłków i wsparcia takich autorytetów jak Claudio Magris. Byłby pewnie wielką międzynarodową wartością w dziedzinie dokumentu, ale z racji licznych przekłamań traci wiarygodność.
Mimo wszystko będę zawsze bronić Kapuścińskiego jako pisarza, nie da się mu odmówić żarliwości w tym co robił naprawdę światowego, a nie prowincjonalnego reporterskiego głosu. I jak sobie niedawno przeczytałam „Lapidaria”, to to jest na poziomie sieciowego bloga, prowadzonego przez bardzo inteligentną i oczytaną osobę, którą odwiedzałoby się codziennie w Sieci z przyjemnością.
Ale jak się czyta biografię Artura Domosławskiego (mam, jeszcze nie ukończyłam, u nas jest w kilkunastu filiach, więc jest łatwo dostępna) to tam widać tę przewagę polskiego komunistycznego reportera nad zachodnim pracownikiem takiego zawodu. W reżimie komunistycznym urządza się pracę, sztab ludzi pracuje nad jego podróżami, przyjemnościami, wygodą, natychmiast się go drukuje, nagradza, podziwia. To jest sytuacja luksusowa dla każdego rozwijającego się młodego człowieka, to daje niesłychaną moc. Obserwuje się tam karierę dworską pisarza, który na dodatek jest wysłannikiem dworu, który ma wyodrębnić i zdemaskować mechanizmy działania innych dworów. Ale Kapuściński nigdy nie jest wolny tak jak np. Astolphe de Custine w Rosji w XIX wieku. On nie używa forteli, by napisać prawdę, mimo, że jak czytaliśmy z wypiekami na twarzy kolejne odcinki „Cesarza” wychodzące w „Kulturze”, to myśleliśmy, że to nasz człowiek, że to o Gierku.
A Kapuściński był zawsze lewicowy, zawsze służył swojemu panu jak mógł i jak potrafił najlepiej.
Przewrót stanu wojennego był tylko pozornym wewnętrznym jego przewrotem (tomik poezji „Notes”) i jak czytam w książce „Kapuściński: Nie ogarniam świata”- zapis siedmiu rozmów dziennikarzy Tygodnika Powszechnego Witolda Beresia i Krzysztofa Burnetko z Ryszardem Kapuścińskim podczas ich spotkań w latach 1991-2006”, oglądam tam fotografie, to zastanawiam się, czy on miał szansę na jakąkolwiek przemianę.
Np. takie zdjęcia, jak siedzi z ks. Tischnerem i Michnikiem w San Sebastian, albo w USA z Barańczakiem, Głowackim, lub w Meksyku z Marquezem. Poezja, którą pisał, świadczy, że nie. Jest szczelnie opatulony Światem, którego nie rozumie i jak słusznie pisze, nie ogarnia.
Kapuściński jest dowodem na nieistnienie poety.
Michał Olszewski, jak wspomniałaś, beszta Kapuścińskiego-poetę „na kolanach”: beszta też przy okazji tego wiersza który tu na blogu analizowałaś w wątku „Antologii” Tadeusza Dąbrowskiego. Zauważ, że Dąbrowski zaliczył go do poetów ważnych, wybranych, dał mu miejsce w tej Antologii. I właśnie ten wiersz „Dwaj poeci” Olszewski zalicza do porażek, chociaż wymienia, że są i wiersze dobre.
...”Tym bardziej, że wartość tomiku jest dodatkowo rozmywana przez wiersze zupełnie przeciętne, takie jak obrazek “Dwaj poeci”, o starości Iwaszkiewicza i Ważyka, czy sformułowania – z całym szacunkiem dla Mistrza – nieszczególnie odkrywcze”…
Ha, ha, ha! a które to Olszewski uważa za wiersze lepsze? Ja wiem, że skoro wydaje się pośmiertnie siedem rozmów z Ryszardem Kapuścińskim za które się już wzięło pieniądze w „Tygodniku Powszechnym”, to nie wypada pracownikowi tego tygodnika pomstować totalnie na wszystko. Więc losowo wybiera kilka wierszy, które są podobno lepsze. A przecież tam nie może być, to już zdaje się, taką mądrość wygłosił Wałęsa, że nie można być w ciąży i w niej nie być. Kapuściński nie może być poetą nierównym. Kapuściński może być poetą, albo może nim nie być.
Wadą poezji Kapuścińskiego jest to, że on nie ma pojęcia, do czego służy poezja. Nasłuchał się poetów, bo jak mówił, otaczał się nimi i ich czytał ale przecież oni mu nie powiedzą. Nie powiedzą, bo prawdziwy poeta robi to intuicyjnie, a fałszywy nigdy nie będzie dociekał niczego, bo nie wie, że jest fałszywym poetą. Więc ja to powiem. Poeta nie może opisywać uczuć (poezja to uczucia i nic innego), poeta musi dać w wierszu uczucie. Jeśli wiersz nie posiada przeżycia, tylko opis tego przeżycia, to on jest jedynie reportażem. I Kapuściński jest właśnie reporterem.
I jaki to wiesz Olszewski uznał jako „przebłysk”, jako „nowatorski”? Ten:
Historia mówi rzuciła się na nas kryliśmy
się po rowach po lasach ale miała dobry wzrok dobre lornetki
i noktowizory
My bracie jak szczury pochowane czasem tylko
przez pole przez podwórko
Myk myk
[***]
Nigdzie nie doczytałem, ktorych poetów Kapuściński lubił.
Przez „Lapidaria” przewala się mnóstwo nazwisk, ze względu na formę, z założenia lapidarną, trudno tam wyłuskać jakieś emocje, kogo Kapuściński z poetów kocha. Wyłowiłam, że po lekturze trzech tomów „Dzienników” Jana Lechonia, stwierdza, że to okropne pisanie. To chyba dowód, że poezji nie rozumiał. Ja byłam zachwycona tym dziennikami i właśnie rejestracją niemocy twórczej (aż w trzech tomach, pozazdrościć takiej niemocy), co Kapuściński głownie temu utworowi Lechonia zarzuca.
Kapuściński pisał długopisem może piórem, w każdym razie pisał ręcznie. W jego „Autoportrecie reportera”(2003) wyłowiłam stwierdzenie, że wartościowej książki nie można napisać na komputerze. Takich niestety kuriozalnych, konserwatywnych sądów jest wiele. Rzutują one też na refleksje o świecie, na totalne diagnozy, które są przecież z konieczności subiektywne, bo tak naprawdę to nikt nie wie, co tu się naprawdę dzieje. Ale Kapuściński, dostrzegając słusznie prowincjonalność kulturową Polski, jej sztuczne umiejscawianie w kulturze światowej i jej kurczowe trzymanie się swojej wątpliwej jakości tradycji, jednocześnie nie potrafi się z tego Pińska uwolnić. I będąc światowy nie jest ani świtowy, ani światowcem. Znając języki, śledząc przejawy cywilizacyjne i niejednokrotnie trafnie je odczytując, nie daje Polskiemu czytelnikowi otwarcia na ten świat.
Zabiera do szpitala na oddział chirurgii na Banacha , z którego już nie wychodzi, „Pana Tadeusza” i Balzaca „Jaszczura” i „Eugenię Grandet”.
Ten tomiki jest jego ostatnim kontaktem z czytelnikiem, w nim się nie otwiera, nie podejmuje wysiłku zrobienia życiowego bilansu mając cały czas przeświadczenie, że tylko język w literaturze jest najważniejszy. A prawdziwy poeta musi angażować do swojej twórczości wszystkie organy, by być poetą.
Dziekuje za uznanie dla Dziennka Lechonia. Mam co prawda tylko dwa tomy znalezione w przecenie. Czytałam dwa razy, zaraz zacznę trzeci (raz)
Z pewnością wszystkie trzy tomy „Dziennika” Lechonia stoją w bibliotece w O.
U nas są we wszystkich 40 filiach i nikt ich nie wypożycza, Nie masz żadnego wytłumaczenia, że nie przeczytałaś trzeciego tomu, jak dwa Cię zachwyciły, to trzeba było szukać trzeciego. Ja, jak pisarz mnie zachwyci, czytam wszystko, co napisał!
Trzeci mam, pierwszego nie mam. A w O. nie ma nic. Bibliotekarki nie wiedzą nawet, że wyszły Dzienniki Iwaszkiewicza
Masz rację WS, O. to straszne miasto. Sprawdziłam właśnie w ich 7 filiach i w ani jednej nie ma, a tylko dwie mają poezję Lechonia. To jest przerażające.
Nie można niczego czytać fragmentarycznie. Nie lubię „Literatury na Świecie” tylko dlatego, że tam dają fragmenty. Jak ja nie skończę czytać książki, to ona mi nie daje spokoju, mam takie wyrzuty sumienia, że ja już muszę nawet najgorszą książkę zawsze dokończyć.
Nie wolno czytać „Dzienników” od drugiego tomu. Ja niestety nie mam na półce ani jednego, uważam, że wszystkie książki powinny być tylko w bibliotekach. Gdybyś dała te dwa tomy, które posiadasz „Dziennika” Lechonia do biblioteki w O. to może zmusiłoby to dyrekcję do zakupu pierwszego w antykwariacie.
Nie mam pojęcia, po co pisarz Tomasz Piątek walczył o utrzymanie tak szkodliwych dla kultury polskiej placówek, jak prowincjonale biblioteki. Jak tam weszłam w katalog, to włosy stają na głowie. Co oni tak bezkarnie kupują? Zakupy i ich wybór są w gestii dyrekcji.
Lechoń to modernista, to edukacja zupełnie inna, niż Kapuścińskiego. Być może to Ryszarda Kapuścińskiego odsunęło od Jana Lechonia – sposób pisania. Lechoń, erudyta, pisze lekko, nie popisuje się, jego sądy wypływają z nadwyżki intelektualnej, on nie sprzedaje natychmiast tego, co wczoraj przeczytał. Pamiętam z „Dziennika” Lechonia taki obrazek, jak niedbale i na luzie ubrany John Steinbeck wchodzi do nowojorskiego metra i rozpoznaje go stojący obok Lechoń, ubrany „elegancko”, w garnitur i chowa wystrzępione rękawy koszuli do rękawów marynarki. Gdy Kapuściński pił koniaki w polskich ambasadach z bandytami, Lechoń w Stanach nędzował strasznie. Wstyd, że Kapuściński ośmiela się drukować takie rzeczy.