Pozamiatane są podłogi. Firanki w oknach jeszcze czyste;
drży w gardle kruchy stan niepewny,
kończy się lato i dni dżdżyste,
runą na spokój.
Jeszcze skąpany słońcem pokój,
pachną zdradziecko białe floksy;
czai się jesień w ramach okien,
czai się obcy.
W sień lepką wchodzą cienie długie,
utopić słońce bezpowrotnie;
krople wilgoci brną w szarugę,
w oślizłe stopnie.
Drży w gardle kruchy stan niepewny –
– tylko przyroda nie umiera.
Każdy nieboszczyk to mój krewny;
możemy odejść teraz.