Nigdy nie chciałam prowadzić bloga. Ale kiedy jakakolwiek internetowa wspólnota nie jest możliwa – pozostają jedynie błogie blogi.
Zadręczanie własną twórczością, polowanie na czytelnika lub szantażowanie potencjalnego widza swoimi wytworami, (co idealnie sportretował Stanisław Bareja w komedii „Poszukiwany, poszukiwana”) w wypadku bloga nie jest dzięki Bogu ani szkodliwa dla środowiska (wycinka lasów na papier), ani nie przyczynia się do większego spożycia leków psychotropowych, refundowanych przez Państwo.
Blogi są bowiem sobie a muzom.
Bełtają w zabrudzanych sobą wodach sieci, co życiodajne jeszcze, boskie przestrzenie wirtualne natychmiast zabliźniają.
Gorzej jest, gdy blogi idą na służbę ludzi sławnych, uznanych i już i tak bez blogów wielkich. Wtedy jak w silnych rodzinach lub mafiach wystawiany blog w którego zapleczu stoją potężne siły, jest ubezpieczony na wszystkich frontach. Zarówno finansowych – gdyż mocny opiekun daje też przy sposobności pracę, czyli zarobić – jak i prestiżowych, bez względu na społeczną orientację roztoczonych nad blogiem skrzydeł.
Mamy więc cały świat w blogach – od religii, polityki, po sztukę, w którym gniazdują przeróżne osobowości, próbujące emitować swoją bądź kreowaną, bądź fałszywą osobowość.
Oczywiście, pisząc o blogach nie należy wchodzić w następny kanał mylnej penetracji socjologicznej – gdyż żywioł blogowy jest dzięki Bogu nieobliczalny i niedający się tak łatwo schematowi przyporządkowania.
O nie.
Blog potrafi być i wolny nawet od pokusy usidlenia go przez własny profil i orientację.
Dlatego tak wiele blogów da się jeszcze czytać i oglądać.
Ale najważniejsza jest płeć bloga, która, alienując się od biologicznej przynależności właściciela, emituje ją niezależnie i nieokiełzanie.
Zamknięcie w technologicznych uwarunkowaniach łączy żywe ludzkie przebywanie, niesforne i ekspansywne stosuje wszelkie chwyty międzypłciowego uwodzenia, od milkliwości do rozgadania, od liryczności po krzyczącą agresję.
Migotliwość blogów, ich zaskakująca humorzastość lub euforia energetyzuje nie tylko właściciela bloga. Udziela się też odbiorcy, który niejednokrotnie z podniecającym niepokojem zagląda w obawie, że będzie ukarany.
Podobnie jak pasywność kobiecej seksualności, która utrzymuje w pogotowiu nie zawsze sprawną męskość, tak blogi z czystej samoobrony nie obiecują na wszelki wypadek niczego.
Lecz jeśli nie uwodzą, stają się zwykłym sieciowym śmietnikiem i w całym wstydzie i upokorzeniu umierają.
Bo blog, jeśli nie został zniewolony do pełnienia funkcji edukacyjnej, propagandowej, wyłudzacza realnej kariery – czyli autoprezentacji i lansowania – to staje się tajemnicą wszech miar wsobną i totalną.
Blog jest zarówno podrywanym, jak i podrywaczem. Ofiarnicza rola bloga sprowadza się do bezbronności zaistnienia, które rzadko znajduje oblubieńca.
Stąd i potrzeba auto konsumpcji, niekoniecznie podobnej mechanicznemu autoerotyzmowi.
Bowiem blog jest w procesie, a nie w rekreacji i w prokreacji.
I dopóki ta wolność blogowa będzie utrzymana, dopóty nie będzie chorował i nie umrze. Nie umrze chorobą na śmierć.
21 września 12:57, przez Janusz
To w końcu, jaką płeć ma blog? Nie rozumiem.
21 września 13:52, przez Ewa
Ma płeć albo męską, albo żeńską. Chodziło mi o to, że ma konkretną, a nie nijaką. Ale najprawdopodobniej tylko kobiecość uwodzi, a raczej jest materią uwodzenia. Wtedy blogi o pierwiastkach kobiecych dałoby się tylko czytać. Reszta to jak trociny.
21 września 13:58, przez Janusz
To jakieś recepty na dobry blog? Dobry blog jest wtedy, gdy ma kilka tysięcy odsłon dziennie. Właśnie przeczytałem na kumplach relacje ze spotkania autorskiego Remigiusza Grzeli.
Zdaje się tylko on wie, do czego służy blog.
21 września 14:06, przez Ewa
No tak, wiem, ale ja już jestem po drugiej stronie. I mnie już to wszystko po tej nie interesuje. Ja weszłam w fazę katastroficzną, ostateczną. Dlatego dla mnie bardzo ważny jest zupełnie inny rodzaj kontaktu. Napisałam, że jest możliwy. I, gdy napisałam, dopiero wtedy uwierzyłam. Ale to nie wiara, jak w religii. To akt twórczy.
21 września 14:20, przez Ania
To już nie będziemy tu tak sobie pisać? Jeśli wyobrazić sobie, że każdy, który w tej chwili nieprzerwaną strugą wkleja na wszystkich np. portalach poetyckich wiersz i oprócz tego ma swojego bloga, to w sumie jest tak dużo tych odsłon jak na stronach sławnych idoli popkultury. Więc jest to zupełnie obojętne, czy się produkuje bałwochwalcze komentarze do jednej osoby, czy produkuje się wiersz, czy produkuje się swojego bloga. Dzisiejsze wydobywanie się z anonimowości nie jest takie nowe. Przed Internetem pisano listy do gazet, wydzwaniano do radia i drukowano artziny. Po prostu ilość ludzi elektryzujących jest stała. Mimo pozornej popularności na dłuższą metę są nieznośni.
21 września 14:25, przez Ewa
Ciągle się upieram, że można inaczej. Na innej płaszczyźnie, na innym rejestrze. Nie jest to kwestia ani inteligencji, ani sympatii. Ani woli.
22 września 01:31, przez Jacek
Mimo wszystko to, że jest w realnym świecie takie miejsce, (chociaż w wirtualnym), gdzie z absolutną wolnością można być – to trzeba wykorzystać i szanować póki się da. Z pewnością nie byłaby możliwa izolacja i inwigilacja krajów komunistycznych, gdyby wynalazek Internetu zaistniał wcześniej. Szkoda, że blogi są traktowane tak instrumentalnie.
Właśnie widać to teraz na kumplach: po bardzo dramatycznym Macieju Kaczce, którego osobowość jedynie inspiruje błyskotliwość komentarzy, po jego fiasku przyjaźni artystycznych, gdy właściciele bloga idą na łatwiznę, czyli w politykę, wkleja się informacje marketingowe o wydawnictwie Ha!at!
22 września 06:46, przez dr Charles Kinbote
Droga pani Ewo, odebrałem Pani przemiłego maila i nawet próbowałem na niego 3 razy odpowiedzieć, ale musi Pani posiadać na swojej skrzynce jakoweś zabezpieczenie antyspamowe, które nie odbiera wieści z mojej natchnionej skrzyneczki. No cóż… Dziękuję za miłe słowa i za obecność “Przechodnia”. Będę, będę aktywny, lecz chwilowo jestem unieruchomiony pracą zarobkową i tej smętnej pannie poświęcam swe palce i umysł. Jak tylko będę wolny – ruszam do boju. A co! Serdecznie pozdrawiam i życze Państwu miłego weekendu!
21 września 15:03, przez buk
A co piszą o powieści Grzeli? Jak ona brzmi w całości? Czekam na rzetelną recenzję, bo powieści nie da się czytać w prezentacji onetowej. Po 30 stronach chce się uciekać przez okno. 500 czy 600 czytelników Grzeli budzi szacunek. Ale choćby w samym centrum uniesienia i bicia pokłonów przejawom kobiecego geniuszu, Grzela nigdy nie zapomni napisać: “O, z jakim bólem pleców się obudziłem, o jaki jestem przeziębiony”. Dlatego przestałem go czytać. Nie na moją gruboskórność takie paziowato-narcystyczne numery.
22 września 02:01, przez Ewa
Teraz już mam pewność, że dobrze zrobiłam, reaktywując komentarze. Zawsze one tekst dopowiedzą i go wyjaśnią. Czytam właśnie na GW relacje polonistki, gdzie pisze, że w szkołach nikt nic nie czyta. Szczególnie klasy informatyczne, co jest przecież paradoksem, z nazwy powinni czytać, chociaż instrukcje. Wchodzę na blogi zagraniczne,- blogi zmieniają się w wybór filmików z YouTube.
Bardzo to męczy, zabiera czas – nigdy nie wiadomo, co jest w środku. Czytając, można wzrokiem najpierw „sfotografować” cały tekst i go na wstępie już odrzucić, by się nie infekować. Mam ten problem z video na wystawach sztuk wizualnych.
22 września 02:33, przez Ewa
Do > buka – przepraszam, ale nie przeczytała Twojego komentarza wcześniej. Mój blog ma taką opcję „odśwież” i jak nie przeprowadzę tych higienicznych zabiegów, to komentarzy nie widzę.
Myślałam o „Bagażach” podobnie, wtedy, gdy mieliśmy o tym pisać. Ale ze względu na sąsiedztwo blogowe i przyjemną atmosferę Franza Kafki, w jakiej wtedy przebywaliśmy, nie napisałam recenzji. Nie sądzę, bym napisała z ostatniej książki Remigiusza Grzeli. Widziałam niedawno w teleeksprtesie, jak anonsował swoją książkę. To bardzo przystojny chłopak, widocznie uroda szkodzi literaturze. Szkodzi wybitnie.
22 września 02:39, przez Ewa
Jeszcze raz do > buka Ponieraż jak pamiętam, nie masz stałych łączy i nie zagladasz do wszystkich blogów,szczególnie tych, których nie popierasz,przeyłam komentarz z kumpli. Bardzo ładnie napisany:
qdr | 2007-09-21 20:24:58 | 81.18.211.215
Dobre!
Wczorajszy wieczór autorski Grzeli. To był błąd, że posłuchałem znajomego prozaika i poszedłem na to spotkanie. Fakt, zabezpieczyliśmy się uprzednio za pomocą dwóch dużych Tyskich, przeczuwając, że spektakl będzie przedni. Bo jaki może być, skoro promowana książka ma tytuł “Bądź moim Bogiem”?
W Teatrze Polonia ukazał się nam na scenie, skulony przy stoliczku, arcypicuś-glancuś w ciemnej marynarce, ciemnych spodniach, w sumie cały ciemny, w głowie też ciemny, z uśmiechem przylepionym nawet do obcasów. Lansował się niebotycznie, jakby zaraz mieli go kanonizować. A przy tym do ostatnich sylab wypowiadanych przez niego słów przykleja się jakiś taki wieśniacki akcent (nie obrażając ludzi ze wsi). Na początku tego nie słychać, co najwyżej można zarzucić mu manierę, lecz dłuższa sesja obnaża podejrzaną dykcję. Ale to naturalnie takie moje czepianie się, ja na przykład mam francuskie “r”. Jestem przy tym pyszny i próżny, lecz wczoraj ze smutkiem stwierdziłem, że gdzie mi tam do Grzeli, patrona narcyzów tego padołu, gdzie mi do jego zawsze poprawnych myśli, zawsze prawowiernych poglądów, jego wysoko postawionych znajomych, którym – każdemu z osobna – wybudują po śmierci pomniki za działalność na rzecz kultury polskiej, światowej, a nawet kosmicznej.
Być może prowadzący spotkanie z “pisarzem” pan Raczek posiadł jakieś tajemnice tybetańskich mnichów, jak pohamować swój gniew i irytację, jak zdusić w sobie autentyczną wściekłość; a może jest równie śliskim człowiekiem co pozujący się na bożyszcza Grzela. Kogo to on nie zna, czego to on nie czytał, do jakich wniosków nie doszedł, co go trapi, a co go bawi, co co, co co, i tak w nieskończoność, litania do Grzelowego serca, roztkliwiającego się nad losem nadużywających perfum staruszek. To był wieczór autorski z megalomanią w roli głównej. Okazało się, że czego nie dotknie Grzela, Grzelą nasiąka, Grzelą pachnie. I Grzelą cuchnie.
Ale to nie jego wina. Taki jest. Optymistycznie nastawiony obserwator rzeczywistości, autor pogłębionych analiz ludzkiego ducha, tak pogłębionych, że dochodzi do dna, wreszcie mistrz monodramów teatralnych dla aktorek, które lada moment zagrają na scenie u św. Piotra.
Grzelę można streścić jednym zdaniem: “Rączki całuję”. Żeby nie obślinił nam ich czasem, kursowaliśmy regularnie do toalety, medytując nad strumieniem moczu, czy wycofać się i zrobić miejsce dla prawdziwych fanów tego nieprawdopodobnie utalentowanego odkrywcy niuansów świata, czy też wytrwać do chwili, gdy pan Raczek podziękuje mu za przybycie, zaś Grzela podziękuje wszystkim żyjącym, nieżyjącym i planującym żyć czytelnikom, podliże się dyrekcji teatru za udzielenie miejsca, odbierze bukiet kwiatów i zejdzie ze sceny, odbierając gratulacje od zaproszonych osobistości świata teatru, mediów, Sejmu, Senatów, PiS-u, PO, LiD-u i Partii Kobiet.
Wydawnictwo zaoszczędziło na przygotowanym dla czytelników (a przeważnie podstarzałych czytelniczek Grzeli) winie, bo wyszliśmy przed czasem, wybierając zamiast prozy pana Remigiusza znacznie ciekawszą prozę życia w pobliskim Planie
22 września 06:23, przez buk
Czyli jednak narcyz i paź, co mówię z taką sobie satysfakcją, bo generalnie nie znam się na ludziach i psychologicznych niuansach, patrzę w tekst. Inni pewne cechy widzą od razu – od pierwszego kontaktu zdecydują się czytać blog Grzeli selektywnie. Kiedy zobaczyłem jego powieść w onecie, w tym okropnym worku ( czytelnia onetu), do którego wrzuca sie wszystko jak popadnie, chciałem się uszczypnąć. To jest narracja? Te zdania jak z elementarza? Więc jak to jest? Tu w WAB Nooteboom, a tu Grzela? A może powieść jest jednak świetna, a tylko te 5 stron rujnuje całe wrażenie? No i ta recenzja powieści wyciągnięta z pewnego blogu, z której aż kapią okropne pochlebstwa. Przecież to jest kpina z czytelnika. Jeżeli, jak pisałaś, to jest parnas, to trzeba się po tym przejechać. I po wszelkich egzaltacjach jak te bałamutne grandilokwencje Kaczyńskiego po śmierci Pavarottiego – że był zapatrzony w Kiepurę, że tak jak on ( który tenorował na Brodwayu, i na tym się skończył udział w historii opery) chciał śpiewać dla ludzi. Chwileczkę. Coś tu musi być rozstrzygnięte: albo pozwalasz sobie pan na lekką konfabulację, albo marzysz pan o dzieleniu sypialni z Kiepurą i pleciesz pan głupoty. Kiedyś wkleiłem recenzję Grzeli z jakiegoś spektaklu (wszystko arcy,arcy) i głos, absolutnie inny, innego krytyka. Po takich skrajnościach to już naprawdę nie można się poruszać.
22 września 10:02, przez Ewa
Do > dr Charles Kinbote
Wielka szkoda Doktorze – mając Pański mail, mogłabym przy moich skromnych środkach inwigilacyjnych dowiedzieć się, czy był Pan na moim blogu. Ale przynajmniej moja niewiedza jest w nadziei.
Ponieważ bardzo przeżywam moje internetowe bytowanie, synowie zagrozili mi odcięcie maliowe i być może to nastąpiło.
22 września 10:24, przez Ewa
Do > buka.
Z tym priorytetem tekstu, to chyba przesada.
Na Nieszufladzie obrzucają się inwektywami, istny magiel i tam cały czas głos Dehnela albo Administratora, że chodzi im o tekst.
Jaki tekst? Nikt niczego nie przeskoczy, ludzie piszą na swoją miarę i nigdy nie zrobią tego lepiej.
Jeśli kiedyś mi pisałeś, ze chwalenie jest szkodliwe, że poszukiwanie w drążeniu, że poziom zero, że kamienie mają być widoczne z przejrzystej wody tekstu, to przecież nic z niczego nie będzie. Narkotyk nie uwoli rzeczy, których w człowieku nie ma, jabłuszko przy komputerze i proustowskie ściany z korka też nie. Wszystko jest w człowieku.
Właśnie wróciliśmy z dyplomu naszej Akademii Muzycznej Wydziału Rozrywki (chcieliśmy się spotkać z synem, bo tam akompaniował i zaraz jechał). Wokalistka śpiewała z Murzynką i była tam ta różnica widoczna.
Niczego się już nie zrobi, można szlifować, pracować, inwestować, futrować i nic.
A swoisty teatr Remigiusza Grzeli ma swoich fanów i dobrze, jeśli jest ujarzmiony w tej estetyce. Ale, gdy zaczyna pracować, jako wartości sztuki polskiej, staje się groźny.
22 września 10:56, przez Ania
A zejdźcie z tego pięknego młodzieńca! A sio!
Wystarczy przecież wejść na strony http://www.gilling.info/ i zdjęcie po zdjęciu prześledzić polską megalomanię.
Czego tam nie ma! U cioci na imieninach, świetlica komunistycznych kaowców, imitacja młodości w zmieszaniu z młodziakami.
A na dodatek portal chyba ma już swoje lata i dzięki niehigienicznemu trybowi życia fotografowanych na oczach wszyscy się starzeją i potwornieją. Bo przecież cały czas, jak to w Polsce – te same twarze. Przypomina to nasz miejski teatr, gdzie rolę Ofelii ta sama aktorka grała dwadzieścia lat.
22 września 11:34, przez buk
Na kumplach i nieszufladzie tekst to pretekst ( np. do skakania sobie do gardeł). A np. w “Drogach do Santiago” jest samą esencją literatury. Autor i jego profil osobowościowy uśmiecha się tylko z dystansu – i to jest cudowne, i to kocham.
22 września 13:22, przez Ewa
Do > buka
Niestety, nie czytałam nic Ceesa Nootebooma, a nawet jakbym czytała, boję się coś komentować na Twoim blogu, wiedząc, jak nisko mnie wyceniasz. Wierzę, że jest doskonały.
Portale literackie nie są rzeczą finalną, dlatego nie można ich mierzyć miarą najwyższą. Natomiast warto tropić ich choroby i Doktor Charles Kinbote zdaje się bezinteresownie podjął tej niebezpiecznej roboty.
Ja się już boję komentować cokolwiek poza moim blogiem. Jak staruszka, którą pobito i ograbiono w trakcie wyciągania pieniędzy z bankomatu, czyli z własnego konta bankowego.
22 września 13:44, przez buk
Lubię Nootebooma od pierwszej o nim Lnś w 1997. Gdybym dziś patrzył na Zurbarana, pamiętałbym że on także patrzył i myślał o synestezji. Czytam ostatnio kawałki Dojczland Stasiuka, słyszę, jak Pollak mówi ( wiem, że to tylko kurtuazja), że w Austrii “Tartak” Odiji jest dobrze przyjęty, słyszę coś tam o “Gnoju” Kuczoka, od prozy Gretkowskiej bebechy się przewracają – i pytam siebie, kiedy skończymy z tym polskim syfem i raz jeden Polak napisze książkę o Hiszpanii, Telemannie, Hildegardzie, Ashberym, Faustynie itd. itd., którą ktoś w Unii będzie chciał czytać? Dlaczego jeden Markowski ma pięć przekładów “Czarnych sezonów”? Portale literackie nie są chorobą. To jest normalny stan “literacki” wielu osób.
22 września 14:11, przez Ewa
Przecież portale to ludzie. Już nie wchodźmy w taką abstrakcję. Na dodatek ludzie klanowi i jak piszesz, pełni kurtuazji.
Blogi mogłyby rzecz rozwalić od środka. Wybacz, ale Twój blog tego nie robi.
Sam przecież dowodziłeś, że podnoszę rękę na wielkie nazwisko, sama nie dorastając (o czym pisał Gombrowicz).
Robię, co mogę na swoim terytorium.
Chyba nie wytrzymam i wkleję wiersz.