Ojciec umiera. Jego włosy
białe i gęste jeszcze żyją.
I zęby się poprzesuwały.
Trzeba je będzie do snu wyjąć.
Jeszcze jest pełna jego głowa
snów, grzechu, światów i podróży.
Ból obumiera. I rozmowa
w kawałki tnie, wspomnienie burzy.
Barszcz się wylewa z ust i plamy
amarantowej rdzy na paskach
śliskiej piżamy. Świat jest ramą,
a w ramie życie, jak z obrazka.
Przebył. Przeskoczył. Sam się stworzył.
Bóg wciąż to ledwo tolerował.
I gdy swe szczątki Jemu złożył
dziwił się, po co siał i orał.
DUŻO OBUDZONYCH WSPOMNIEŃ.
DZIĘKUJĘ
nie umiałbym tak napisac o śmierci ojca. trudno tu mówić – pięknie – raczej przejmująco , chociaż prosto