Krzysztof Krauze “Plac Zbawiciela”

Pewnie nie oddałabym resztki godzin upływającego życia na film nagrodzony w Gdyni.
Dzięki tym nagrodom wiadomo, których filmów należy unikać.
Ale skusiła mnie burzliwa dyskusja na forum internetowego magazynu o zabarwieniu nadrealnym „Puzdro” i – zobaczyłam.

Polski uznany artysta, a zazwyczaj jest nim mój rówieśnik, cierpi na chroniczny brak tematów, by móc otworzyć swoje artystyczne podwoje. A tematy leżą na ulicy, wystarczy je tylko podnieść.

Na takim właśnie temacie osnuty jest dramat filmu.
Historia, jak powtarzają recenzje, „wydarzyła się naprawdę”.
Oczywiście, historia jakich wiele, mogłaby śmiało być opowiedziana przy papierosku w biurowej ubikacji (tam teraz, wobec zakazu palenia, snuje się opowieści). Niestety, pretendując do ukazania polskiej Medei u progu drugiego tysiąclecia, musi pozostać w rejonach nieudania.

Film zresztą mówi o nieudacznikach. Jedynie developerowi udało się perfekcyjnie ograbić z oszczędności życia głównych bohaterów.
Reszta tkwi w permanentnym nieudaniu.

Po nieudanej próbie pozyskania samodzielnego domu, nie udaje się uprawiać małżonkom seksu, z uwagi na podsłuchującą teściową.
Nie jest prosto pokazać oszczędzającą rodzinę zatopioną w długach, stołującą się w restauracjach. Także nie udaje się dać do szewca (sic!) i bucików dziecka, bo zła teściowa nie pozwala szastać pieniędzmi. Opowiedziany jedyny dowcip dzieciom, nie trafia (Dlaczego szejk kupuje cztery małe fiaty? Żeby kupić wrotki swojemu słoniowi).
Synowej nie udaje się rzucić szklanką w teściową, bo nie trafia. Rozpoczęcie życia płciowego głównego bohatera filmu z koleżanką żony nie ma kontynuacji. Też zatrucie pastylkami dzieci przez matkę, z powodu wygnania ich na mróz i nie doczekania Bożego Narodzenia w dawnym rodzinnym gronie, nie udaje się. Ani też spektakularne ukaranie niewinnej matki na 15 lat więzienia.
Jedynie kończąca film scena pobicia sprawcy dwóch ciąż, których nie udało się teściowej w porę wyskrobać z synowej i tym sposobem nie ukończenia przez synową polonistyki, dochodzi do skutku.
Nie bardzo wprawdzie wiadomo kto bije i za co, ale i tak zdruzgotany widz odczuwa ulgę.
Wmanewrowany nagle w dzieje zupełnie obcej mu rodzinki, który przecież z własną ma problemów po uszy, nie bardzo wie, co z tym począć. Nawet trudno wykorzystać, jako ewentualny praktyczny instruktaż, bo wiadomo, developer czai się wszędzie.

Bowiem głównym bohaterem filmu jest właśnie on. Zły developer, bez którego złe charaktery by się nie ujawniły i rodzina z pewnością żyłaby pełnią szczęścia.

Podobnie nasza kinematografia uważa, że za takie pieniądze nie będzie kręcić inaczej. Okazuje się, że najkosztowniejsza jest uniwersalizacja losu ludzkiego i zabieg upodobnienia filmu do utworu artystycznego, na co pewnie trzeba wydać ogromne sumy. A nas na to po prostu – nie stać.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *