Przegląd galerii śląskich czerwiec 2009

W czerwcu kulturalny Śląsk nabrał tempa i jakby chcąc uprzedzić wakacyjny przestój, działo się w przestrzeni sztuk wizualnych wyjątkowo dużo.

Gliwice

GCOP Klub Perełka
Malarstwo Adama Styrylskiego.
Nasz wiceprezes, absolwent katedry malarstwa krakowskiej ASP, malarz średniego pokolenia, od lat tworzy w jednym klimacie, nieustanie nawiązuje swoimi obrazami do francuskiego postimpresjonizmu. Wielu malarzy polskiej awangardy próbowało powtórzyć fenomen geniuszy dekonstruujących radosną twórczość impresjonistów, wprowadzając klasyczną dyscyplinę i malarski rygor. Nasuwa mi się tutaj twórczość malarska Jozefa Czapskiego, który w przerwach pracy wydawniczej w Maison-Laffitte uciekał do „piłowania” swoich martwych natur. Coś z tego piłowania widzę na wystawie w płótnach Adama. I ewolucję.
Najnowsze obrazy Styrylskiego wchodzą w coraz bardziej kategoryczną syntezę, wytracanie szczegółów realnego i do bólu autentycznego świata, prowadzą konsekwentnie do znaku. Nie ma tu, jak u Cézanne’a, kontemplacji pędzlem, tego bogactwa barw, radości ich mieszania i wreszcie nazwania plamą refleksu barwnego. Styrylski metodą postmodernistyczną zatraca już indywidualność przedmiotu, multyplikuje go, jabłka celowo czyni identycznymi. Wraz ze sztywnym, czarnym konturem zamykającym przedmioty i tym też je wiążącym, dopowiada i czyni swoje obrazy ostatecznymi, sformalizowanymi wypowiedziami. Sytuacja, jaką prezentuje zastyga i monumentalnie zostaje unieruchomiona.  Ta zawarta w nich mnisia asceza wprowadza coś niepokojącego i zarazem smutnego. Nostalgię za minionym i rezygnację z walki. Jesteśmy już w dwudziestym pierwszym wieku i już zupełnie w innej cywilizacji.

Gliwicki Plener Malarski „Moje miasto”
Nasz okręg wyjątkową aktywnością zaznaczył się w przestrzeni swojego miasta. Natychmiast po zakończeniu miejskiego pleneru zorganizował poplenerową wystawę w dawnym w Klubie Perełka, dzisiejszej siedzibie Okręgu ZPAP w Gliwicach.
Z racji charakteru komercjalnego projektu pleneru, którego intencją była mimo wszystko afirmacja przestrzeni miejskiej, dokumentowanie niewątpliwego klimatu Gliwic – gdzie stara architektura, szczególnie Rynek broni się przed industrialnym charakterem regionu – powstały prace bardzo zindywidualizowane, próbujące na nowo odczytać szyfr miasta konwencjonalną techniką i widzeniem. Nie mamy tutaj ani eksperymentów formalnych, ani żadnych artystycznych kontestacji. Powstało coś pomiędzy turystyczną ofertą, a niejednokrotnie spojrzeniem głębszym, zaangażowanym społecznie komentarzem, czy przesunięciem architektonicznych funkcji obiektów w stronę czystej estetyzacji.
II edycja Gliwickiego Pleneru Malarskiego “Moje Miasto” dała więc w efekcie osiemdziesiąt prac promujących miasto i jego zabytki.
I tak, mamy typowe dla  Mari Bereźnickej–Przyłęckiej pastelowe kompozycje martwych natur z nieodłącznym jabłkiem, które firmują też gliwickie kamieniczki, jakby zobaczone z okna;  Marian Bietkowski swoimi akwarelami uwiecznił odchodzące zaułki i ciszę wokół zabytkowych kościołów; Barbara Jonderko-Jagła w zdecydowanych, intensywnych kolorach udokumentowała szereg przedwojennych kamienic, operując szerokim pędzlem; Ania Śmieszek pokazała precyzyjnie starą, zabytkową, drewnianą architekturę, współgrającą kolorystycznie z dobranym narzędziem i w efekcie uzyskując oszczędny, sepiowo-ugrowy rysunek; Helenka Gołda-Błahut w biegłości swojego rysunku bardzo sprawnie przetwarza części zabytkowej architektury Gliwic uwzględniając reżim klasycznego rysunku architektonicznego; Marian Goliszewski fragmentami  dobrze zakomponowanymi i z dużym wyczuciem koloru harmonijnie ukazał charakterystyczne dla miejskiej zabudowy szczegóły dachów. Odpadające tynki romantycznie dają też do zrozumienia, że czas nieubłagalnie działa wprowadzając dodatkowe efekty fakturowe i świetlne; Halinka Lerman, najlepsza śląska impresjonistka namalowała wspaniałość odnowionego Rynku Gliwickiego z jego optymistycznym, radosnym kolorytem kamieniczek i żywością klombowych kwiatów; Janeczka Walasowa, ze swoich tęczowych, wielobarwnych plam stworzyła wizje niemal psychodeliczne, co ze względu na podeszły wiek naszej najstarszej koleżanki zachwyca witalnością i optymizmem; Anna Zdrzyłowska techniką olejną niemal z lewicowym zaangażowaniem namalowała zaułki Gliwic ze swojskością wiszącej na sznurkach bielizny, czyniąc z Gliwic ubiegłowieczne, przytulne miasteczko; wypowiedź plastyczna Teresy Pawłowskiej to barwne rysunki kredką opowiadające delikatnie, jak za mgłą cytaty architektoniczne z gliwickiej zabudowy; Małgorzata Handermander-Lewicka stworzyła harmonijny i oszczędny w kolorze wizerunek zabytkowego kościoła drewnianego o nastrojowej, chyba zbliżonej do zmierzchu porze, czym jeszcze bardziej podkreśliła finezję swojej japońskiej kreski; Maria Konopacka, wprowadziła, dzięki oszczędnej palecie, stosując kolory przeciwległe z koła barw – zieleń Veronese’a i cynober – efekt dużej żywości i energii w senności zdawałoby się, podwórka i muru kamienicy, oraz rosnących tam drzew; Gosza Safronow jak zwykle kontynuuje wizję miasteczka uniwersalnego coraz bardziej wytracając szczegóły i syntetyzując kształty, co powoduje, że miasto gra  wielobarwnymi, szerokimi płaszczyznami czystych kolorów, a ich rytm wyznacza i organizuje przestrzeń między domami i ulicami; Ewa Pańczyk-Hałubiec na swoim obrazie wyrugowała z Gliwic wszelki ruch uliczny (przez Gliwice już jechać bez utraty kilku godzin stania w korkach się nie da), czym spełniła marzenie każdego mieszkańca miasta. Na płótnie olejnym Gliwice z lotu ptaka w pięknych impresjonistycznych kolorach, z wielką, słoneczną plamą na fasadach kamienic, jawi się jako spokojne i ciche miasteczko; Ewa Rosiek-Buszko namalowała pastelami syntetyczne, złożone z brył, fragmenty starożytnych Gliwic, negując jego współczesny wygląd i odwołując się do dawnego obronnego charakteru miasta; Damian Pietrek dał oszczędną w kolorze, linearną grafikę z wariacją na temat części zabytkowych zwieńczeń domów gliwickiej zabudowy.

Katowice

Galeria „Na żywo”
Michał Litkiw „Blachy”
To kameralna wystawa tyskiego artysty średniego pokolenia z dużym dorobkiem artystycznym i wystawienniczym. Ze wstępu Macieja Szczawińskiego dowiaduję się, że artysta jest też poetą i być może stąd te niesamowite tytuły prac: „Paraliż obfitości”, „Narkoza spotkań”, „Przecinki rzeczywistości”, Wykastrowana obecność” i tym podobne. Na całe szczęście artysta zachowuje zdrowy rozsądek i tworzy dzieła absolutnie na nazwania swoich utworów wizualnych nie bacząc. Mamy w efekcie metaforyczną abstrakcję, której rozwikłanie znaczeń wiadome jest jedynie autorowi. W sumie są to patetyczne, ale proste elementy, z zastosowaniem niejednokrotnie reliefu, skrobań, różnorodności barwnej bardzo subtelnej z wykorzystaniem koloru metali, jego niuansów i połyskliwości. Te właśnie środki artystyczne, ukryte w wyborze materiału, a nie przesłanie mentalne stanowi o wartości tych prac, czyniąc dzięki nim oszczędne, ascetyczne, bardzo delikatne wypowiedzi artysty. Intymne i tajemnicze, noszące w sobie ukryte treści jak wykopaliska ludów dawnych, których rytuałów codzienności nie znamy i już nie poznamy nigdy.

Biblioteka Śląska
W holu Biblioteki Śląskiej wystawa pokonkursowa VI Międzynarodowego Przeglądu Ekslibrisu Drzeworytniczego i Linorytniczego im. Pawła Stellera.
Ekslibris jest dziedziną grafiki artystycznej i jego pierwotna funkcją było zdobienie bibliotek właścicieli, niestety tak kłopotliwą, że zrezygnowała z niej też BŚ. Ale za to co roku organizuje wielką międzynarodową wystawę poświęconej tej dziedzinie.
Te niewielkie artystyczne wypowiedzi na temat książek i ich właścicieli, by sprostać konkursowemu regulaminowi, wykonane są archaicznymi metodami grafiki warsztatowej i cieszą się różnorodnością, indywidualnością postaw twórców, przekazują ich osobowość i filozoficzne, często ironiczne przesłanie. Nawiązują cytatami dzieł epok minionych różnymi odniesieniami do sytuacji dzisiejszej w sztuce.
Do konkursu zgłosiło się ponad sześćdziesięciu artystów z kraju i zagranicy, którzy przedstawili w sumie kilkaset ekslibrisów.
Z radością donoszę, że swoim czarno-białym ekslibrisem Janusz Popławski, grafik z Radomia (były prezes radomskiego ZPAP), który miał w naszej związkowej Galerii „Po schodach” dużą wystawę indywidualną, zdobył II Nagrodę, Dyplom i Medal im. Pawła Stellera.
Pierwszą otrzymała Gennada Pugachevsky (Ukraina), trzecią Łukasz Cywicki (Polska),  wyróżnienie Ruslan Agirba (Ukraina), inne nagrody to: Eduardo Campelo (Argentyna), Katia Lazar (Białoruś).

fot. Ewa Bieńczycka

Galeria ZPAP „Art Nova 2”
Prezes katowickiego oddziału ZPAP Henryk Bzdok zaprezentował w związkowej galerii w czterdziestopięciolecie swojej twórczości wystawę grafiki „rysunki digitalne”. We wstępie do katalogu artysta starszego pokolenia, absolwent krakowskiej ASP katowickiego Wydziału Grafiki zwierza się ze swojej fascynacji komputerowymi programami graficznymi, dla których porzucił kilkudziesięcioletnie narzędzia pracy, czyli farby i pędzle.
Ale nie tylko technika w tych obrazach sformalizowanych formatowo i estetycznie jest wiodąca. Też tematyka przedstawień to swoista podróż sentymentalna, jak pisze autor w katalogu, spotkania po latach z przyjaciółmi rozsianymi po całym globie ziemskim. Toteż mamy na wydrukach barwnych z drukarki komputerowej przede wszystkim realistyczne postacie w scenach rodzajowych, momentach życia szczęśliwych spotkań, spędów i zrzeszeń, kiedy bohaterowie opowieści Bzdoka są razem. Czasami artysta łamie płaszczyznę surrealistycznie malując zwierzęta i przedmioty z innego obrazowania, wprowadzając tym akcent autoironiczny, bądź aluzyjny.
Ujednolicając wypowiedz do formy zapisu pamiętnika, artysta użył podobnej we wszystkich pracach tonacji pastelowego kolorytu i czarnego, lekkiego, swobodnego konturu, co od razu kojarzy się z masową kulturą pop i dowcipami z New Yorkera i staje się współczesnym nam nieskrępowanym komentarzem do oglądanego świata.

fot. Ewa Bieńczycka

Górnośląskie Centrum Kultury
2. Biennale_ Sektor Sztuki
„Konstytucja Europejska. Co tworzy Europę?”
O tym bardzo ważnym dla naszego regionu wydarzeniu napiszę przy omawianiu artystycznego lipca. Natomiast w ramach tej imprezy, jeszcze w czerwcu, na zakończenie roku szkolnego w fontanny  katowickie wpuszczono pomarańczowy barwnik spożywczy w ramach happeningu Matyldy Sałajewskiej, ubiegłorocznej absolwentki katowickiej ASP.
Ten bardzo apetyczny eksperyment artystyczny (mnie przypomniał oranżadę w proszku z czasów mojej podstawówki, która zmieszana na dłoni ze śliną dawała właśnie taki widok) wzbudził, jak czytam w Sieci, duży zachwyt i poruszenie wśród katowiczan.
Jak artystka innymi, skutecznymi metodami promuje wielki artystyczny projekt tegorocznego Biennale Sztuki, poprzez inne akcje uliczne (wlepki, szablony, napisy, wspólne zabawy z mieszkańcami z dominującym wciąż kolorem pomarańczowym można zobaczyć na YouTube w kilku filmikach pt. „Wirus Biennale”:

BWA
Marian Bogusz malarstwo
Wielka wystawa katowicka Bogusza zdominowana jest przez podłoże, na którym najczęściej artysta nakładał swoje abstrakcyjne kompozycje, czyli blacha aluminiowa. Ta połyskliwość to ciągle prześwitujące blachy, na których położono barwne laserunki farb olejnych. W tak wielkich i jasnych ścianach galerii katowickiego BWA robią wrażenie spokoju i dostojeństwa.
Marian Bogusz, absolwent warszawskiej ASP, uczeń Jana Cybisa, propagator teorii Władysława Strzemińskiego, to legenda naszej sztuki współczesnej, to awangarda PRL-u i dzisiaj po historycznych zmaganiach z socrealizmem, z wielką pokusą, jaką dawały komunistyczne władze artystom w postaci plenerów, imprez, wystaw, galerii, festiwali, zostają nam w efekcie tylko te obrazy. Resztę zamknęła kurator wystawy, Bożena Kowalska, wielka orędowniczka pamięci przedwcześnie zmarłego pleszeńskiego artysty w wielkiej monograficznej książce zatytułowanej „Bogusz artysta i animator”.
Książka została wydana w czterdziestolecie śmierci artysty. W BWA można kupić tę książkę bogato ilustrowaną zdjęciami z tych lat i dokumentami. Z najważniejszych nazwisk niesłychanej ilości artystów, którzy przewinęli się przez życie artystyczne Bogusza warto tu wymienić Zbigniewa Dłubaka, Kajetana Sosnowskiego i Barbarą Zbrożynę.
Wielce zasłużył się w ocalaniu kolekcji długoletni dyrektor Muzeum Regionalnego w Pleszewie Jerzy Szpunt, który obrazy systematycznie kupował.

fot. Ewa Bieńczycka

Mała Przestrzeń BWA
„Przypadkowe przyjemności”
To druga po zimowej edycji („Konceptualne przyjemności”) o której tutaj już pisałam, wystawa zbiorowa konceptualistów najmłodszego pokolenia artystów.
Ta edycja jest zatytułowana „Przechadzki po rozpuszczonej czekoladzie” mająca ukryte, symboliczne znaczenie, spajające cztery postawy twórcze ironią i goryczą.
Bo z pewnością chodzi o czekoladę gorzką.

Basia Bańda, zielonogórska artystka ukończyła wydział malarstwa na poznańskiej ASP. Znana jest śląskiej publiczności z wystawy w Górnośląskim Centrum Kultury, gdzie pokazywała swoje erotyczne malarstwo zdominowanym erotycznym kolorem różowym.
Cykl zapętlonych przeźroczy, jakie tym razem oglądamy z archaicznego projektora na białej ścianie w małej, wydzielonej dla młodej awangardy konceptualnej przestrzeni, są intymne, wieloznaczne, obrazoburcze i też erotyczne.
Pozornie nieciekawe i banalne fragmenty pomieszczeń, mebli, części ciała (z początku myślałam, że jest to zaangażowana praca protestująca przeciwko przemocy w rodzinie) w kontrastowej tonacji wrzaskliwych kolorów, zawsze ukrywają jakiś dramat, aluzję do sadomasochistycznego charakteru wszelkich sytuacji intymnych i poprzez metaforyczność i obyczajowy kamuflaż, chcą wydobyć to, co zwyczajowo chce się za wszelką cenę ukryć.

Michał Smandek „Dance floor”.
Absolwent Instytutu Sztuki Uniwersytetu śląskiego w Cieszynie, specjalizacja rzeźby.
W niewielkim pokoju instalacja Smandka dotyczy jedynie podłogi, którą zróżnicował miękkimi czerwonymi balonikami i twardym betonem cegieł pustaków. Chodzący po niej ludzie „tańczą”, doznają unikalnego efektu niezdecydowania i zaskoczenia. Czerwone balony przepchnięte są prze dziury pustaków, amortyzując kroki zarazem je rozchwiewając.
Czytam w ulotce dotyczącej wystawy, że artysta kojarzy balony z uczuciem pozytywnym, a cegłę z negatywnym. Na dodatek to, co pozytywne – ulega szybkiemu zużyciu, pękaniu, wyciekaniu powietrza. Pozostanie nam więc i tak twardy, i nieprzychylny beton.

Karolina Szymanowska
Artystka po rzeźbie wrocławskiej ASP. Prace jej charakteryzują się ironią i dowcipem. Na wystawie „Akomodacja” pokazała białe plastikowe rurki, które odpowiednio poustawiane mają sugerować cielesność i elastyczność ludzkiej powłoki. Akomodacja to tutaj w wypadku wypowiedzi artystki też metamorfoza i inne spojrzenie na przystosowanie się człowieczej natury, symbolizowanej przez składane, łatwo przechowywane rurki, które odpowiednio upostaciowione, przystosują się do wszystkiego.

Małgorzata Markiewicz „Porzucone”
Jest absolwentką krakowskiej ASP wydziału Rzeźby.
Artystka pokazała fragmenty damskiej garderoby, szczególnie majtek i biustonoszy, butów i bliżej już niezidentyfikowane fragmenty odzieży w scenerii natury.
Porzucone części intymnej garderoby, jak czytam na stronie autorki (w licznych wywiadach – dla artystki tkaniny, szczególnie te z second hand są najczęstszym tworzywem twórczości), znalazła przypadkowo w różnych częściach miasta i fotografując ich porzucenie i nowe egzystencjalne sytuacje, próbuje powiedzieć coś więcej o ich właścicielach.
„Porzucone” to też symboliczna sytuacja niechcianego, takiej kukułki, którą szczęśliwy znalazca nie wie, co zrobić.

fot. Ewa Bieńczycka

Rondo Sztuki
Ewa Zawadzka „Neuronalne przestrzenie”
(malarstwo/ grafika)
Ewa Zawadzka jest moją starszą koleżanką licealną, absolwentką krakowskiej ASP katowickiego wydziału grafiki, artystką średniego pokolenia.
Łukasz Kałębasiak w ostatnim wywiadzie z artystką w Gazecie Wyborczej nazywa Ewę Zawadzką Pierwszą Damą polskiej Grafiki.
Faktycznie, znałam Ewę tylko z grafiki od kilkudziesięciu lat wiem, że robi grafikę od momentu, jak dostała nagrodę na krakowskim Biennale Grafiki, gdzie pokazała, pamiętam, błysk światła.
Ale potem grafiki się sformalizowały i przybrały skrajny, ascetyczny kształt wypowiedzi bardzo zrutynizowanej i zamkniętej. Obracając się w tematyce przedstawień betonowych elementów, Ewa Zawadzka wygrywała różnorodność ustawień portretowanych elementów jedynie niuansami świateł rzucanych wzajemnie przez monumentalne elementy.
Czytając wstęp do katalogu z jej indywidualnej wystawy w katowickim BWA, gdzie krytycy wyciągali z tych przedstawień coraz to dziwaczniejsze wnioski, przywołując labirynty Italo Calvino i inne literackie odniesienia, snując coraz to śmielsze eseje fabularyzowane. Widzę teraz, gdy artystka przeszła na inny rodzaj wypowiedzi, że to były tropy mylne.

W dzisiejszym pokazie najnowszych prac malarskich Ewy Zawadzkiej przede wszystkim widoczne jest wyzwolenie. Tak, jakby ta wieloletnia graficzna działalność ją tylko więziła.

Artystka bardzo dobrze wyczuwa kolor, z wielką radością i poczuciem jego smaku, materialności, wręcz z erotyczną zmysłowością.
Kontynuuje tematykę wielkich brył kamienia sztucznego z groźnie wystającym gdzieniegdzie drutem zbrojeniowym, ale to już nie jest więzienie. To jest aranżacja w bardzo pozytywnym znaczeniu. Uchylone bryły, przez które wlewa się mleczne światło, to wyjście. Tak, jakby forma, przed którą artystka nie mogła uciec, gdyż jest to przecież jej egzystencja, jej życie w którym zamieszkiwała i w dalszym ciągu zamieszkuje – nabrała innej materialności, innych barw i innego zupełnie, nowego i optymistycznego sensu.
Prace artystki są wielkoformatowe („Opowieści pejzażu” 160×200), malowane grubo, z zastosowaniem konwencji malarstwa materii. Używa barw ziemi, naturalnych kolorów minerałów i podobnie jak w grafice, stosuje bezwzględny reżim kompozycyjny, złożony najczęściej z pionów i poziomów, który organizuje przestrzeń dosadnie i ostatecznie.

fot. Ewa Bieńczycka

Rondo Sztuki
Paweł Szeibel „Pomiędzy”
Niedawny absolwent katowickiej ASP kierunku malarstwa, uczeń Jacka Rykały.
Duże płótna pokazane przez malarza są wizualizacją dźwięków, szumów i hałasów. Artysta uzyskał niespodziewany efekt niemal strukturalnej przestrzenni Władysława Strzemińskiego, efekty też op-artowe i  w sumie estetyzujące.
Wystawie towarzyszą instalacje Video i przyznam się, miałam cierpliwość zobaczenia tylko jednego filmu, gdzie działkowicz w odpychający sposób sadził fasolę.
Wszystko w upiornej scenerii modelowej szklarni, nocą, z chrobotem łopaty zakopywanych nasion. Ten upiorny efekt radości działkowicza – górnika jest wielkim ironicznym przekazem artysty mówiącym, że niczego co oglądamy, co przeżywamy tak naprawdę, nie możemy być pewni.

fot. Ewa Bieńczycka

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2009, Przegląd galerii śląskich. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *